Cierpienie i smutek, rozpacz i ból towarzyszą ludzkości od zarania dziejów. Pojawiają się one z różnych powodów i w różnych sytuacjach, są opozycją dla radości i szczęścia, drugą stroną człowieczego życia.
Człowiek, który nigdy nie cierpiał nie jest w pełni człowiekiem. Mówi o tym Adam Mickiewicz w Dziadach części II, kiedy duszyczki, które przybyły na obrzęd dziadów domagają się dwóch ziarenek gorczycy, żeby mogły wreszcie udać się do nieba. Bo "kto nie zaznał goryczy ni razu, ten nigdy nie zazna słodyczy w niebie". Nie znając ciemnej strony życia nie możemy mieć porównania, a przez to docenić szczęścia. Bezproblemowe istnienie jest także przyczyną egoizmu i znieczulenia emocjonalnego. Trudno bowiem komuś, kto nigdy nie miał kłopotów natury finansowej, zdrowotnej, emocjonalnej, czy jakiejkolwiek innej zrozumieć drugiego. Nie potrafi on współczuć ani nie rozumie, dlaczego ktoś zamartwia się jakimiś, nieistotnymi dla niego sprawami. Bardzo często można zaobserwować takie zjawisko w naszym najbliższym otoczeniu, na ulicach naszych miast, w sklepach itp. publicznych miejscach. Zawstydzające, a zarazem przerażające, jest zachowanie wielu młodych ludzi, którzy zachowują się jak barbarzyńcy lub dzikie zwierzęta wypuszczone na wolność. Chcąc dać upust swojej energii niszczą np. cudze mienie. Wyraźnym tego przykładem są mało estetyczne graffiti, którymi "upiększają" miejsca, w których przebywają. Szczególnie wandalskie są graffiti wykonywane na zabytkach lub dopiero wyremontowanych budynkach. Jak to się dzieje, że ci ludzie są tak bezmyślni? Dlaczego nikt nie powiedział im, ile kosztuje wyremontowanie np. kamienicy? Bo gdyby wiedzieli, to pewnie niejeden z nich zastanowiłby się nad swoim postępowaniem. Sokrates przecież uważał, że zło pochodzi z niewiedzy i częściowo przyznaję mu rację. Uważam, że wielu z nich po prostu nie zdaje sobie sprawy z tego, że wyrządzają komuś krzywdę. Chociaż, z drugiej strony, mają świadomość tego, że działają niezgodnie z prawem, gdyż ukrywają swoje czyny przed wzrokiem przechodniów i przeważnie dopuszczają się niszczenia, gdy nikogo nie ma w pobliżu.
Jednak nie tylko ulica jest miejscem, gdzie panuje ludzka obojętność i niezrozumienie drugiego. Pojawia się ona także w szkołach, zakładach pracy, a nawet w prywatnych domach. Nauczyciele nie rozumieją uczniów, uczniowie nauczycieli, rodzice kłócą się z dziećmi, a pracodawcy często nie zauważają potrzeb pracowników. Czasami wystarczyłoby, żeby porozmawiali ze sobą, podzielili się swoimi doświadczeniami, uczuciami, jednak mało kto wpada na pomysł dialogu. Uczniowie wolą się nie uczyć i unikać odpowiedzialności, nauczyciele stosować ostre metody wychowawcze.
Życie składające się z samych radości stałoby się w końcu puste i nieciekawe. Znamy z literatury romantycznej i młodopolskiej takie przypadki znudzenia życiem. A rodzice i dzieci tłumaczyć swoje postępowanie "konfliktem pokoleniowym" i nadal prowadzić "wojnę domową".
Kordian z dramatu Juliusza Słowackiego nie może powiedzieć o sobie, że mu czegoś brakuje. Otaczają go kochający ludzie, jest w miarę dobrze sytuowany majątkowo. A jednak nudzi się, odczuwa tzw. ból życia, pojawiający się właściwie z niewiadomego powodu. Dręczy on go tak bardzo, że nawet próbuje popełnić samobójstwo. Kiedy nie udaje mu się ono, wyrusza w podróż na poszukiwanie sensu życia. Musi doświadczyć różnych rzeczy, rozczarować się, doznać prawdziwego bólu a nie tylko wyimaginowanego, dotrzeć nawet na szczyt Mont Blanc, żeby odnaleźć swoje powołanie i własną drogę postępowania. I nie oznacza to, że będzie to droga łatwa i przyjemna. Wręcz przeciwnie. Ale będzie to działanie, a nie bierne narzekanie. Dla nudy nie ma bowiem niczego gorszego od braku zajęcia. Podobnie jest z cierpieniem. Trzeba działać, zająć się innymi a nie sobą, żeby zapomnieć. Wystarczy, że wspomnę tutaj o Fauście, który pod koniec swojego długiego życia zrozumiał, że prawdziwe szczęście leży w pomaganiu innym. Zresztą, nawet obserwując innych ludzi, możemy zauważyć, że uciekają oni przed swoimi problemami w pracę lub hobby. Robią wszystko, żeby zająć myśli czymkolwiek innym.
Jak kończy się obsesyjne myślenie o własnych kłopotach może zaświadczyć chociażby dramat Adama Mickiewicza Dziady część IV. Jej główny bohater nie może przestać myśleć o swojej nieszczęśliwej miłości. Ta myśl prześladuje go nawet po śmierci, gdyż popełnił samobójstwo z tego powodu. Mężczyzna ciągle rozdrapuje rany i rozczula się nad sobą, obwiniając za swoją sytuację innych. Winna jest oczywiście kobieta, która nie odwzajemniła uczuć, ksiądz, który podsuwał mu romanse do czytania. Nie bierze pod uwagę tego, że pomimo bólu z powodu odtrącenia nie powinien był robić sobie krzywdy. Gustaw jest jednak egocentrykiem i indywidualistą, uważającym że jedynie jego miłość była wyjątkowa i szczera. Nie myśli o tylu innych, którym się nie udało. I o tym, że mimo wszystko nie popełnili oni samobójstwa tylko próbowali w inny sposób załagodzić cierpienie. Co gorsza, on nawet nie próbował zaradzić problemowi. Zrobić czegoś w kierunku stopniowego załagodzenia cierpienia. Znane jest przecież przysłowie, że "czas goi rany" i niewątpliwie ma ono sens. Każdy z czasem zapomina, wielu wybacza. Tyle że trzeba chcieć zapomnieć. Ciągłe wracanie do nieprzyjemnego zdarzenia, odgrzebywanie dawnych uraz nie prowadzi do ulgi, lecz do coraz skuteczniejszego utrwalenia negatywnych uczuć. I do ciągłego poczucia, że się jest nieszczęśliwym.
Artyści są na ogół ponadprzeciętnie wrażliwymi ludźmi (piszę na ogół, gdyż niektórzy odznaczają się specyficzną wrażliwością), dostrzegającymi rzeczy zwykle pomijane przez innych. I często wykorzystują te obserwacje i wrażenia w swojej twórczości. Przetwarzają je oczywiście dla potrzeb czytelnika, wzbogacają artystycznie i dzielą się z nim własnym sposobem patrzenia na różne sprawy. Poeci dodatkowo dzielą się jeszcze własnymi odczuciami. Powstaje wówczas liryka osobista, czasami delikatna i subtelna, czasami ostra i agresywna, buntująca się przeciwko wszystkiemu i wszystkim. Odcienie poezji są bowiem tak różne, jak odmienni od siebie są od siebie ludzie i rzeczy, o których chcą nam opowiedzieć. A że cierpienie, smutek, ból nie odstępują człowieka, jak twierdzi Biblia, od czasu wygnania Adama i Ewy z raju po popełnieniu przez nich grzechu pierworodnego, to nie ma się co dziwić, że uczucia te stały się tak powszechne w literaturze od najdawniejszych czasów.
Już w starożytności zaczęły powstawać pierwsze dzieła, zarówno świeckie, jak i chrześcijańskie, w których pojawiały się jako motywy przewodnie.
W literaturze antycznej Grecy często ukazywali namiętności. Również w Iliadzie Homer nie odżegnuje się od tego. Plastycznie opisuje rozpacz Achillesa, rwącego sobie włosy z głowy i domagającego się zemsty, po śmierci jego przyjaciela, Patroklosa. W końcu życzeniu jego staje się zadość - zabija zabójcę przyjaciela, Hektora, i okrutnie profanuje jego zwłoki. Widzi to stary Priam, król Troi, ojciec wielkiego przegranego. Wywołuje to w nim ogromny ból i żałość. Pragnie odzyskać zwłoki Hektora, żeby je godnie, w zgodzie z nakazami boskimi, pochować. Dopóki bowiem nie będą pogrzebane, dusza nie dostanie się do Hadesu. Jedzie więc osobiście do Achillesa z olbrzymim okupem, czym naraża się na olbrzymie niebezpieczeństwo, i upokarza się przed nim. Osiąga swój cel. Odzyskuje ciało syna i powraca z nim do miasta. Wkrótce Hektor zostaje pogrzebany.
Ale nie tylko Priam opłakiwał syna - czyniła to także jego matka, Hekabe oraz jego żona, Andromacha. Smucili się jego poddani. Dlatego nie mogąc przywrócić go do życia, pragnęli chociaż spełnić dla niego ostatnią posługę i przyczynić się do tego, by jego dusza nie błąkała się po ziemi.
Starożytni bohaterowie nie wstydzili się okazywać swoich namiętnych uczuć. Zrozpaczony Achilles szaleje po stracie przyjaciela, pokazuje wszystkim, jak wielkiej doznał straty. Nie zastanawia się nad tym, jak odbiorą go inni. Co więcej, gdyby cierpiał w milczeniu, okazałby się niewrażliwym i odbiegającym od ówcześnie przyjętych norm zachowania żałoby człowiekiem. Podobnie pokazowo zachowują się przecież krewni Hektora, którzy za wszelką cenę pragną odzyskać jego zwłoki od jego zabójcy. Jest to ich sposób na okazanie przywiązania i miłości do osoby, która straciła życie i wymaga ostatniej posługi. Prawa boskie były przecież nadrzędnymi. Nie można ich było ignorować, gdyż wpływało to na szczęście człowieka. Jeżeli był zmarły to należało go pochować i bogobojni starożytni starali się spełnić ten nakaz za wszelką cenę. Priam, król Troi, poniża się przed Achillesem, Antygona oddaje życie.
Wypełnienie obrządku pogrzebowego staje się kością niezgody pomiędzy Antygoną a Kreonem z dramatu Sofoklesa. Antygona, kochająca siostra, wie, jak bardzo ważne jest wypełnienie prawa boskiego. Chce uchronić brata, Polinejkesa, przed losem wiecznego tułacza. Łamie zakaz króla. To staje się przyczyną kary - zamurowania w skalnej jaskini. Antygona unika jej wprawdzie - nie chce cierpieć i powoli konać z głodu. Wybiera samobójstwo. Jej śmierć załamuje Hajmona, który był jej narzeczonym. Zrozpaczony popełnia samobójstwo przy zwłokach ukochanej. Nie jest to jednak ostatnia ofiara tragedii. Samobójstwo popełnia także nieutulona w bólu matka Hajmona, Eurydyka. I pozostaje Kreon, którego cierpienie trwać będzie aż do jego naturalnego zgonu. Jako odpowiedzialny władca nie mógł sobie pozwolić na "ucieczkę".
Grecy znali przyczynę nieszczęść - było to fatum, odmiennie natomiast dzieje się w przypadku Biblii. Tu ukazany jest przykład nieszczęścia niezawinionego. Jak się okazuje można być szlachetnym, bogobojnym i dobrym, a zostać ciężko doświadczonym przez los. Takim właśnie człowiekiem był Hiob. Najpierw stracił dorobek życia, następnie huragan zabił wszystkie jego dzieci (siedmiu synów i trzy córki). Jakby tego było mało, zachorował jeszcze na trąd.
Nie pomagały modlitwy i korzenie się przed Bogiem: "Czołem w proch uderzyłem, oblicze czerwone od płaczu, w oczach już widzę pomrokę, choć rąk nie zmazałem występkiem i modlitwa moja jest czysta." Zło panoszyło się dalej. Hiob jednak nie stracił wiary w Stwórcę i zachował nadzieję na poprawę losu.
Biblia ukazuje na przykładzie Hioba, jak ulotne i kruche jest życie ludzkie, jak zmienne są jego koleje. Wystarczy parę nieszczęść, żeby przeistoczyć je w piekło. Bo według Koheleta: "Człowiek zrodzony z niewiasty ma krótkie i bolesne życie, wyrasta i więdnie jak kwiat, przemija jak cień chwilowy..."
Hiob cierpiał bez przyczyny, Chrystus za zbawienie całej ludzkości, jego Matka z miłości i współczucia dla jedynego dziecka. Znany jest w literaturze motyw Matki Bolejącej pod krzyżem. Pojawił się on w średniowieczu (XIII wiek), gdy powstała łacińska pieśń Stabat Mater Dolorosa. Innym dziełem o tej tematyce jest polski Lament Matki Boskiej pod krzyżem. Ma formę monologu. Matka cierpi na widok ukrzyżowanego syna, jego agonii. Nie może mu ulżyć. Domaga się od ludzi współczucia: "Pożałuj mię stary, młody, Boć mi przyszły krwawe gody: Jednegociem Syna miała I tegociem ożalała". W innej apostrofie zwraca się do matek z życzeniem, by uniknęły jej przeżyć.
Trudno jest wyobrazić sobie cierpienie matki po stracie dziecka. To przecież ona nosiła je przez dziewięć miesięcy pod własnym sercem i od samego początku chroniła przed każdym niebezpieczeństwem. Patrzyła jak z bezradnego maleństwa staje się coraz bardziej samodzielnym człowiekiem, dorasta i dojrzewa. Każda matka pragnie dobra swojego dziecka. Stara się, na miarę swoich możliwości, strzec je i uczuć dobrych rzeczy. Ci, którzy krzywdzą jej dziecko, stają się jej wrogami. Kotka broniąc swoje młode atakuje, podobnie dzieje się z suką czy innymi przedstawicielami ssaków. Chociaż nie tylko one dbają o potomstwo. Nie wiemy, co nimi motywuje, gdyż nie mogą nam o tym opowiedzieć, ale skoro zwierzęta działają tak energicznie w obronie dzieci, to cóż można powiedzieć o człowieku, o którym na pewno wiemy, że posiada wyższe uczucia. Dlatego tak bardzo nas porusza Lament Matki Boskiej pod krzyżem czy Stabat Mater Dolorosa. Z tego powodu wzbudzają w nas współczucie i refleksję piety (pietà - to rzeźba przedstawiająca Matkę Boską, trzymającą na kolanach martwego Chrystusa), np. Pietà watykańska Michała Anioła, znajdująca się w bazylice św. Piotra w Rzymie.
Nie tylko matki przeżywają śmierć swoich dzieci. Dotyka ona również ojców. Jednym z nich był Jan Kochanowski, który po stracie ukochanej córeczki, Urszulki, wyraził swoje uczucia w cyklu Trenów. Poczucie straty i pustki po niej było tak wielkie, że poddał on nawet w wątpliwość sens życia i Boską sprawiedliwość. Odrzuca także swoją dotychczasową filozofię, opartą na poglądach stoików, gdyż okazuje się nieprzydatna w obliczu ludzkiego nieszczęścia. Nie można bowiem nie zareagować na utratę własnego dziecka. Utwór Kochanowskiego stał się inspiracją dla innych artystów. Na przykład Jan Matejko namalował obraz Jan Kochanowski nad zwłokami Urszulki. Przedstawia on czułe pożegnanie. Ojciec składa ostatni pocałunek na czole córeczki.
Zupełnie innego rodzaju cierpienia wiążą się z zawiedzioną lub utraconą miłością.
Miłość jest niezwykłym uczuciem. Ma różne odcienie. Od tych rodzinnych rodziców do dziecka i odwrotnie po miłość małżeńską. Odwzajemniona bywa szczęśliwa, w przeciwnym przypadku staje się dużym problemem i przyczyną cierpień odrzuconego.
Historia miłości Romea i Julii jest znana prawie każdemu Europejczykowi. Oboje pokochali się z wzajemnością, otaczało ich poczucie długoletniego wspólnego szczęścia. Niestety, okazało się, że na ich drodze stoją przeszkody nie do pokonania. Konflikt pomiędzy ich rodami. Wynikiem tego są wzajemne zatargi i ogromna nienawiść. Takie uczucia powinni też młodzi żywić do siebie. Jest jednak odwrotnie. Na przekór wszystkiemu kochają się. Co więcej, walczą o swoją miłość. Szukają sprzymierzeńców i starają się za wszelką cenę doprowadzić do akceptacji ich związku. Nie zyskują jej. Dlatego planują ucieczkę. Niedopracowanie szczegółów sprawia, że pojawiają się nieporozumienia, które przyczyniają się do tragedii. Romeo na widok "martwej" Julii wypija truciznę, Julia widząc otrutego Romea wbija sobie sztylet w pierś. A przecież wystarczyło, żeby ich rodzice pogodzili się ze sobą i zrozumieli, jak wielka więź łączyła tę dwójkę młodych ludzi. Wówczas uniknięto by niepotrzebnych śmierci i bólu po stracie ukochanych dzieci.
Miłość czasami stawała się powodem do żartów. Działo się tak szczególnie wtedy, gdy należała ona do pewnej konwencji, charakterystycznej dla danej epoki. Na przykład w przypadku miłostek dworskich, które opierały się głównie na flirtach i przelotnych romansach. O takiej sytuacji pisze Jan Andrzej Morsztyn w sonecie Do trupa. Porównuje tutaj nieszczęśliwie zakochanego z trupem, uznając, że w o wiele korzystniejszej sytuacji jest ten drugi, gdyż nie czuje już żadnego bólu z powodu "skrytego płomienia", nie miotają nim namiętności.
Poeta żartuje, gdyż wie, że czasami ludzie mylą z miłością inne uczucia takie jak fascynacja drugą osobą, pożądanie fizyczne, zauroczenie. Wyśmiewa się z tego pozornego, krótkotrwałego bólu, który zniknie wraz ze zmianą obiektu pożądania. Wie, że ten wzdychający i rozpaczający zakochany już za chwilę będzie wzdychał do innej kobiety i znowu czuł się nieszczęśliwy. A z drugiej strony, jeżeli pominiemy żartobliwą wymowę utworu, to Morsztyn trafnie zaobserwował reakcje zaangażowanego emocjonalnie człowieka, dla którego są one niezwykle silne w momencie, gdy je odczuwa. Trudno mu wtedy zaprzeczyć, że nie czuje tego, o czym mówi. Ważne jest jednak, na ile trwałe są to uczucia. Czy przetrwają pierwsze zauroczenie.
Również u Mickiewicza pojawia się motyw miłości np. w balladach: Romantyczność i Rybka, w Dziadach części JV, w Panu Tadeuszu.
W Romantyczności centralną postacią jest Karusia, która po stracie ukochanego, z powodu nadmiaru bólu, wpada w obłęd - ma wizje, w których Jaś żyje i kontaktuje się z nią. Miłość Karusi okazuje się silniejsza od śmierci. Dla niej Jaś nadal żyje. Może z nim rozmawiać, dotykać go. Jest namacalną i żywą istotą. Nie liczy się to, że istnieje tylko w jej wyobraźni. Tłum, który ich otacza wierzy, że dziewczyna naprawdę widzi swojego chłopca. Oprócz sceptycznego starca nikt nie ma co do tego wątpliwości. Dziewczyna ma swój świat, rządzący się własnymi regułami, ale są one podobne jak w rzeczywistym świecie, który ją otacza. I tutaj istnieją pory dnia (Karusia rozmawia z ukochanym w nocy, podczas gdy w rzeczywistości jest dzień), rzeczy i Jaś. Nie potrzebuje wiec już niczego więcej do szczęścia. Jej miłość bowiem żyje. Nie czuje już zatem więcej bólu, nie musi tęsknić. Może się cieszyć swoimi urzeczywistnionymi przez jej szalony umysł mrzonkami.
Krysia (bohaterka Rybki), porzucona przez panicza, który wcześniej ją uwiódł, popełnia z rozpaczy samobójstwo. Udanego zamach na swoje życie dokonuje też Gustaw (Dziady część IV), tragiczny kochanek. Opowiada swoje dzieje nauczycielowi jako duch.
Natomiast Jacek Soplica (Pan Tadeusz) obraca swój gniew nie przeciwko sobie, ale na przyczynę bólu, czyli na ojca ukochanej Ewy, który nie zezwala na ich małżeństwo. I to właśnie jego zabija. Stolnik zmarł, ale nie umarło uczucie do jego córki. Tkwiło ono w Soplicy nawet wtedy, gdy się ożenił. Chciał je stłumić alkoholem, ale zamiast tego unieszczęśliwił tylko swoją żonę. Świadomy zła, które uczynił, postanowił odpokutować. Dokonał tego jako ksiądz Robak.
Romantycy cierpieli także z powodu udręczonej przez zaborców ojczyzny. Jako patrioci nie mogli biernie spoglądać na panoszenie się wroga, na rodaków więzionych i zsyłanych na Syberię. Torturowanych i skazywanych na śmierć. Ograniczanych przez cenzurę, dręczonych wynaradawiającymi nakazami i zakazami. Stąd na przykład idee mesjanistyczne, wallenrodyczne czy winkelriedyczne. Dające wskazówki jak walczyć, ukazujące różne postawy. Takim sztandarowym dziełem cierpienia ujarzmionego narodu są Dziady Mickiewicza. Począwszy od Konrada skończywszy na Cichowskim i Rollisonie, wszyscy cierpią. Ból duchowy miesza się niejednokrotnie z fizycznym. Jednak najbardziej wstrząsającą według mnie sceną jest ta, w której autor pokazał rozpacz matki Rollisona. Staje się ona bowiem symbolem wszystkich matek i nawiązuje bezpośrednio do motywu Mater Dolorosa.
Polska odzyskała po I wojnie światowej niepodległość. Zaczął się czas pokoju. Nie na długo jednak. Wkrótce wybuchła kolejna wojna światowa, o wiele okrutniejsza i bardziej krwawa niż poprzednia. I aż się w głowie nie mieści, że to "Ludzie ludziom zgotowali ten los".
Obozy koncentracyjne, łagry, masowe mordy - to tylko część zbrodni, które popełnili hitlerowscy Niemcy i Sowieci. Krzywdy, jakie wyrządzili przerażają. I wzbudzają protest u każdego przyzwoitego człowieka.
Literatura powojenna również nie mogła przejść obojętnie obok takiego okrucieństwa. Powstały liczne dokumenty z tamtych czasów, oparte na wspomnieniach własnych i cudzych. Jednym z nich są Medaliony Zofii Nałkowskiej. Opisuje w nich ona wstrząsające rzeczy - sposoby znęcania się nad więźniami (zamykanie związanych osób w komorze z głodnymi szczurami, które atakowały i wyżerały wnętrzności bezbronnych, zmuszanie matek do patrzenia na śmierć własnych dzieci, przeprowadzanie doświadczeń medycznych bolesnych i szkodliwych dla zdrowia, głodzenie itp.), wynaturzenia psychiczne wywołane zobojętnieniem na człowieczeństwo innych (traktowanie ludzi jako źródła surowców, np. do wyrobu mydła itp.), świadome morderstwa (np. podpalanie domów, po uprzednim zamknięciu drzwi, w getcie warszawskim, gdy stawiano opór, "zabawy" hitlerowców typu strzelanie do ludzi w Sylwestra).
Innym bezpośrednim świadkiem tamtych czasów jest Marek Edelman, jedyny ocalały członek ŻOB-u, z którym przeprowadziła wywiad Hanna Krall (Zdążyć przed Panem Bogiem). Opowiedział on historię beznadziejnej walki o wiele mniej licznych Żydów - było ich zaledwie 220 - z przeważającymi siłami hitlerowskim (ok. 2 tys. żołnierzy). Wspominał też codzienną rzeczywistość w getcie, a także warunki, jakie zapanowały w nim po oficjalnym zamknięciu i przystąpieniu do jego ostatecznej likwidacji. Mówił o okropnym głodzie, który stał się przyczyną ludożerstwa, przykład Ryfki Ulman. O straszliwych objawach choroby głodowej, postępującej etapami - wychudzenie, obrzęki ciała, wzrost agresji, łapczywość w jedzeniu (o ile zaistniała taka możliwość), charłactwo głodowe (stan przedśmiertny) - zanikanie narządów wewnętrznych, osłabienie kości. Krótko mówiąc, powolna, męczeńska agonia.
Także powstanie warszawskie widziane oczyma cywila, Mirona Białoszewskiego, pełne było męczeństwa i ofiar. Powstańcy dzielnie walczyli z przeważającymi siłami wroga, ale to nie uczyniło ich kuloodpornymi. Ginęli, padali ranni. Konieczna w tym wypadku pomoc medyczna była ograniczona. Brakowało wszystkiego, środków opatrunkowych i przeciwbólowych, leków, nawet miejsc, gdzie cierpiący mogliby wracać w spokoju do zdrowia. Sławne stały się przeprawy kanałami do spokojniejszych dzielnic. Białoszewski opisuje jedną z nich, w której wziął udział pomagając przenieść na plecach rannego. Wspomina jego cierpienie, stopniowe słabnięcie z upływu krwi. Opisuje własną słabość i lęki. Niełatwe było również życie cywili. Brakowało wody i jedzenia. Obawiano się o swoje życie, uciekano więc z miejsca na miejsce, unikając bitew. Niektórzy nie wytrzymywali psychicznie i specjalnie wychodzili z piwnic po nieuchronną śmierć od kul wroga.
Upadek powstania nie oznaczał końca udręczenia. Zaczęły się teraz wywózki do pracy w Niemczech, a także do obozów koncentracyjnych.
Obozy sowieckie różniły się tylko nieznacznie od niemieckich - nie było tu komór gazowych i dzieci. Tu również głównym celem było doprowadzenie do śmierci człowieka - tylko że tu powodem eksterminacji była niepoprawność polityczna, więźnia uważano go za wroga systemu. Nieważne, czy był nim naprawdę. I o tym napisał Gustaw Herling - Grudziński, sam będący kiedyś więźniem łagru, w swojej książce Inny świat.
Obóz wyzwalał w ludziach zwierzęce instynkty. Litość czy moralność prawie całkowicie zanikły. Podstawą było zaspokojenie głodu, unikanie mrozu i znalezienie jak najmniej wyczerpującej pracy, dającej gwarancję uzyskania wyższej normy (co zapewniało większe racje żywnościowe).
Co więcej - Sowieci dawali nadzieję wyjścia. Szafowali obietnicami na prawo i lewo. Prawda jednak była taka, że nie mieli ochoty wypuszczać darmowej siły roboczej i świadków ich okrucieństwa. Przeważnie więc przedłużali paroletnie wyroki z błahych powodów na kilkunastoletnie, kilkudziesięcioletnie i tak aż do śmierci więźnia.
Władza radziecka była obłudna. Oficjalnie głosiła hasła łączenia się proletariuszy różnych krajów, a w praktyce pozbywała się ich. W obozach stalinowskich uwięziono na przykład komunistów polskich i niemieckich, którzy próbowali znaleźć tu schronienie przed represjami we własnych krajach. I umierali tam: "(...)nagle, jak ptaki spadające w czasie mrozu z gałęzi, albo raczej jak głębinowe ryby oceaniczne, które pękają od wewnętrznego ciśnienia, gdy je spod ucisku wielu atmosfer wydobyć na powierzchnię. Jedno krótkie kaszlnięcie, ledwie dosłyszalne zakrztuszenie się i koniec. Maleńki, biały obłoczek pary zawisł na chwilę w powietrzu, głowa opadła ciężko na piersi, ręce zaciskały kurczowo dwie kule śniegu. I nic więcej. Ani jednego słowa. Ani jednej prośby."
Nietypowym przykładem cierpienia opisanego w Innym świecie jest przypadek Miszy Kostylewa, który dobrowolnie skazuje się na fizyczną mękę (co kilka dni parzy sobie dłoń), żeby nie pracować dla komunistów. Przy życiu trzyma go oczekiwanie na spodziewaną wizytę matki. Załamuje się w momencie, gdy na dzień przed wyznaczonym spotkaniem ma zostać zesłany na Kołymę. Popełnia samobójstwo - oblewa się wrzątkiem. Umiera w męczarniach. Narrator wspomina go tymi słowami: "(...)widzę go z przekrzywioną od bólu twarzą i ręką zanurzoną w ogniu jak ostrze hartowanego miecza." . A jego matka? Dopiero po przyjeździe dowiedziała się o śmierci jedynaka. W zamian za spotkanie dostała kilka rzeczy po nim. I cierpienie.
Także sam autor i jednocześnie narrator książki, nie uniknął bólu. Doprowadzony do krańców wytrzymałości, prawie zagłodzony na śmierć trafia do obozowego szpitala (trupiarni). Tu pomaga mu lekarz Zabielski. Daje mu zastrzyki z mleka. To ratuje mu życie.
Cierpienie, które zadawali swoim ofiarom hitlerowcy i komuniści w różnego typu obozach, było straszliwe. Gnębili oni ludzi nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Doprowadzali do skrajnego wyczerpania ich organizmy, głodząc i skazując ich na nieludzkie warunki pracy. Wpływali także na ich psychikę, przeobrażając ich w zupełnie innych ludzi, gotowych niejednokrotnie do najgorszych rzeczy w celu zaspokojenia podstawowych potrzeb. Więźniowie stawali się w ten sposób nie tylko ofiarami, ale i czasami katami. W obozach ginęły wartości i powoli wymierało człowieczeństwo. Wielu broniło się przed tym, ale nie wszystkim się udało. Instynkt samozachowawczy zwyciężał. Ci, którzy nie potrafili się dostosować, przeważnie ginęli. Stawali się muzułmanami (w hitlerowskich obozach koncentracyjnych było to określenie człowieka skrajnie wyczerpanego fizycznie i psychicznie, będącego o krok od śmierci) i w szybkim czasie umierali.
Niejednokrotnie zastanawiamy się nad przyczyną cierpienia. Szukamy siły sprawczej, czegoś, co wytłumaczy nam, dlaczego spotyka nas ono. Starożytni za przyczynę podawali przeznaczenie. Wszyscy mu podlegali, nawet bogowie. I nikt nie mógł na nie wpłynąć. O przyszłych losach człowieka wiedziały Mojry, znali je też liczni wróżbici (np. wymieniony w Antygonie Terezjasz czy apollińska Pytia). Każdy chciał je poznać, pomimo tego, że nie potrafił na nie wpłynąć. Edyp, ojciec Antygony również. Próbował zmienić swój los, skoro tylko usłyszał negatywną wyrocznię, jednak nie udało mu się. Uciekł z miasta, w którym się wychował, żeby nie zostać ojcobójcą, a jednak nim nieświadomie został. Omijał kobietę, którą uważał za swoją matkę, obawiając się spełnienia wyroczni, a jednak nieświadomie został mężem tej, która go porodziła. Cokolwiek zrobił, by uciec od fatum, zbliżało go to do niego. Innego wytłumaczenia musieli szukać chrześcijanie. Dla nich przeznaczenie zamieniło się na wolę Boga. Od niego zależała pomyślność lub klęska człowieka. Różnica między oboma sposobami wiary była zasadnicza. Starożytny Grek nie miał szans z przeznaczeniem, żyd czy chrześcijanin mogli prosić Boga i łaskę, a ten niejednokrotnie przychylał się do próśb ludzi. Na przykład Mojżesz wyprosił u Boga łaskę, by nie zgładził całego ludu Izraela, gdy ten zgrzeszył oddając cześć złotemu cielcowi. Zdarzało się też, że wystawiał swoich wiernych wyznawców na próbę, jak chociażby Hioba czy Abrahama. Często jednak wierność i bogobojność była wynagradzana. Nie zawsze. Wystarczy wspomnieć o wątpliwościach Jana Kochanowskiego, które wzbudziła w nim śmierć córeczki. Tutaj w ukojeniu bólu nie pomógł ani Bóg, ani żadna inna religia. Do osiągnięcia spokoju przyczynił się natomiast czas.
Różne są rodzaje cierpienia - od fizycznego po duchowy. Ból zadany ciału kiedyś przeminie, można go załagodzić środkami przeciwbólowymi, wyleczyć lekami. Rany się kiedyś zagoją. Zostaną być może blizny, ale one nie będą już dokuczliwe. Inaczej rzecz się ma z mękami psychicznymi. Nie widać ich na zewnątrz, nie można przykleić na nich plastra. Czasami są tak wielkie, że człowiek nie może ani spać, ani jeść. Wszystko przypomina mu o złu, które dotknęło go osobiście lub pośrednio, jako świadka. Nałkowska w Medalionach ukazuje takie przypadki. Jednym z nich jest kobieta cmentarna ciągle i od nowa przeżywająca koszmar eksterminacji żydów z getta warszawskiego. Żyje tamtymi dniami męczeństwa i śmierci niewinnych ludzi mordowanych przez uzbrojonych hitlerowców. Wybierających pomiędzy kilkoma rodzajami śmierci - zastrzeleniem, spaleniem żywcem, skoczeniem z okna na bruk, zagłady w obozie koncentracyjnym. Ich cierpienie fizyczne stało się jej męką psychiczną. Bo była człowiekiem, który czuje litość i miała świadomość zadawanego im okrucieństwa.
Człowiek nigdy nie uwolni się od cierpienia. Może szukać filozofii, oferujących mu różnorakie sposoby na jego unikanie, może próbować pokonać je na własną rękę. Czasami może pomóc środek przeciwbólowy, czasami terapia u psychologa. Jednak w przeważającej liczbie przypadków, nie uda mu się go uniknąć. Jest bowiem tak wiele jego rodzajów, ile jest ludzi na świecie. I nic tego nie zmieni.