Na początku byli Adam i Ewa. To właśnie tą parę Bóg umieścił w Raju. Nic nie musieli robić, jedynie kochać i szanować swego Stwórcę. Okazało się jednak, że człowiek jest istotą ułomną, skłonną do grzechu. Sprzeniewierzyli się jedynemu zakazowi, jaki otrzymali od Boga. Spożyli jabłko z Drzewa Wiadomości Dobrego i Złego i stracili tym samym dla siebie i dla nas stan wiecznej szczęśliwości. Płynie stąd wniosek, że człowiek nie jest stworzeniem zdolnym przestrzegać zasad moralnych polegając wyłącznie na własnych siłach. Jeśli nie wyciągnie ręki do Boga z prośbą o pomoc, bez wątpienia upadnie. Nie każdy jednak z nas wierzy w Niego, a większość z tych, którzy podają się za Jego wyznawców, przychodzi z trudem stosowanie się do Jego przykazań. Dzieje się tak zapewne dlatego, że stawiają one przed człowiekiem wymagania, które nie zawsze są dla niego wygodne do spełnienia. Wszakże jednak to my sami skazaliśmy się na taki rodzaj istnienia, który wymaga od nas ciągłych wyrzeczeń i wysiłków. To my, a nie Bóg, sprowadził na ten świat cierpienie, gdyż wszystko, co On stworzył było dobre, a zatem jeśli tak, to nie powinniśmy narzekać na to, iż nasza egzystencja wiąże się między innym z przeżywaniem bólu i cierpienia. Taka jest kondycja człowieka w świecie i lepiej się z nią pogodzić pokładając nadzieję w bożej sprawiedliwości, jakkolwiek przyznam, że z wyrozumiałością patrzę na tych ludzi, którzy doznawszy potwornych krzywd odwrócili się od Boga. Pewne bowiem sprawy wydają się być ponad nasze nędzne siły.

Niektórzy spośród ludzi zostali przez Boga wskazani, to oni przekazywali nam Jego słowa. Tak powstała Biblia, która była i jest natchnieniem dla artystów i filozofów, chcących powiedzieć nam coś więcej o Stwórcy. W związku z tym ludzkim pośrednictwem, zarówno ludzi świętych, jak i różnego rodzaju twórców i myślicieli, nasze wyobrażenia o Bogu się zmieniały i modyfikowały, co zresztą można również potraktować jako dowód na to, że Jego istota obejmuje całe wszechstworzenie, a zatem i określenie mu przysługujące, co z kolei prowadzi nas do wniosku, że nigdy nie zostanie ona w pełni wyrażona przez człowieka.

Biblia jest zatem jednym z filarów naszej cywilizacji i kultury. Traktuje ona o przymierzu, jakie zawarł Bóg z ludźmi, o dziejach narodu wybranego, o jego upadkach i podnoszeniu się z nich, o obietnicy przyjścia zbawcy i wypełnieniu się jej, a wreszcie o wypełnieniu się czasów i końcu świata. Pierwszym obrazem Boga, jaki w niej odnajdujemy - rzecz dotyczy Starego Testamentu, jest wizerunek surowego, ale i sprawiedliwego, Sędziego. Ten wizerunek znacznie złagodzi Nowy Testament, który będzie przede wszystkim mówił o Nim jako wszechogarniającej miłości.

W średniowieczu dominował raczej ten pierwszy kontrafakt Boga, chociaż, być może, jest to zbytnie uproszczenie. W każdym razie był to zapewne jedna z przyczyn bujnego rozkwitu kultu Maryjnego, który miał miejsce w owym czasie. W Polsce jednym z nielicznych pozostałych świadectw jego żywotności (w tym okresie, oczywiście) jest pieśń, czy też fragment dramatu misteryjnego, zaczynającego się od słów Posłuchajcie bracia miła... . Przedstawia on dramat Maryi patrzącej na śmierć swego syna na krzyżu, ale dominuje tu perspektywa ludzka, ból i cierpienie matki, a nie boska i eschatologiczna. Dzięki zatem ukazaniu jej ludzkiego oblicza łatwiej było przeróżnym grzesznikom zwrócić się do niej, gdyż ona doznała czym jest ból na ziemi, a jednocześnie w odróżnieniu od Chrystusa była kobietą, a przecież to właśnie tą płeć uważano za bardziej wyrozumiałą i gotową do wybaczania.

Gatunkami literackimi, jakie owa epoka wydała, były przeważnie formy, które w mniejszym, lub większym stopniu, łączyły się - nie licząc eposów rycerskich i twórczości dworskiej - z liturgią sprawowaną w kościele. Wystarczy tu wymienić, np. dramat liturgiczny, moralitet, misterium, pieśni śpiewane w odpowiednie święta. Oczywiście, ich tematyka wiązała się z takimi, a nie innymi wydarzeniami, wspomnianymi w Biblii, lub też była ogólnie przez nie inspirowana. Powodem takiego stanu rzeczy był teocentryzm tej epoki, dla której centralnym punktem odniesienia był Bóg, a pośrednio instytucji Kościoła. To wokół nich koncentrowało się życie średniowiecznego społeczeństwa zarówno w swym politycznym, jak i kulturalnym wymiarze.

Jeden z najistotniejszych i najbardziej charakterystycznych gatunków literackich dla tej epoki, a który nie był związany bezpośrednio z liturgią, stanowiły żywoty świętych. Miały one na celu zbudowanie duchowe ich czytelników, a raczej słuchaczy, gdyż odczytywano je na głos, poprzez oddziaływanie na nich pomieszczonych w tych pismach przykładów pobożnych czynów mężów i niewiast, którzy po swej śmierci byli wynoszeni na ołtarze. Tego typu literaturę nazywamy parenetyczną. Jeśli można użyć tego zwrotu w tym kontekście, to moglibyśmy powiedzieć, że bohaterem owych czasów był święty. Zasadniczo można wyróżnić dwa wzory świętości: pierwszy byłby reprezentowany przez św. Aleksego, drugi natomiast przez św. Franciszka.

Legenda o św. Aleksym jest wczesnochrześcijańskim utworem hagiograficznym, w którym odnajdujemy wzorcowy niemal przykład, jak powinno wyglądać życie świętego, a dokładnie rzecz ujmując świętego - ascety. Otóż, młody Aleksy był młodzieńcem, który często zwracał swe oczy ku niebu, co zresztą nie zaskakuje, gdyż już przy jego narodzinach asystowali aniołowie i działy się różne niezwykłe rzeczy, czuło się, że jest on przeznaczony Bogu, dlatego też nic dziwnego, że popadł w rozpacz, gdy ojciec rozkazał mu poślubić pewną dziewczynę. Wykonuje polecenie rodzica, ale w noc poślubną wymyka się z domu rodzinnego i rozpoczyna swą wędrówkę po świecie w przebraniu żebraka. Znosi on wiele cierpień i zniewag, które jednak uznaje za coś pozytywnego, gdyż w ten sposób poniżane jest jego ciało, a to niezawodnie przybliża jego duszę do zbawienia. W końcu w swych wędrówkach trafia do rodzinnego miasta, gdzie pod schodami domu rodzinnego, przez nikogo nierozpoznany, oddaje ducha. Dopiero po jego śmierci ludzie dowiedzieli się, kim on był i jaki błogosławiony żywot prowadził. Pośrednio z tej opowieści wyłania się wyobrażenie Boga jako istoty oczekującej od nas w zamian za odkupienie grzechów umartwiania ciała i nieustannych wyrzeczeń. W pewnym sensie jest to także niejako Bóg elitarny, gdyż niewielu byłoby w stanie prowadzić życie na sposób świętego Aleksego.

Diametralnie inny wzorzec świętości przynoszą Kwiatki świętego Franciszka, jakkolwiek ich główny bohater również był ascetą. Święty Franciszek bowiem nie propaguje nienawiści do własnego ciała, odcięcia się od świata, ale nakazuje nam właśnie otworzyć się nań. Wszakże wszystko, co stworzył Bóg, jest dobre, a więc w każdym stworzeniu możemy odnaleźć ślad Jego ręki, także we własnym ciele. Święty Franciszek pokazuje nam zatem bardziej nowotestamentowe oblicze naszego Stwórcy, bardziej miłosierne i przepojone uczuciem życzliwości, niż to miało miejsce w przypadku świętego Aleksego.

Warto w tym miejscu zwrócić uwagę na dwóch chrześcijańskich filozofów, których koncepcje, przynajmniej z ducha, odpowiadają dwóm ideałom świętości zaprezentowanym powyżej. Są to odpowiednio święty Augustyn i święty Tomasz. Zacznijmy od tego pierwszego.

Święty Augustyn widział człowieka jako istotę upadłą, której istnienie jest w pełni zależne od istnienia Boga, jakkolwiek posiada ona wolną wolę (augustiański woluntaryzm), dzięki czemu może wybierać: bycie z Panem, lub tez ponurzenie się w grzechu. Jak zazwyczaj wypada wybór wszyscy doskonale wiemy. Czynnikiem decydującym o naszym nieustannym popadaniu w grzech jest ciało (materia), pierwiastek, który wraz z duszą składa się na istotę człowieka (augustiański dualizm, wzorujący się w tej mierze na poglądach Platona), ale w przeciwieństwie do niej ciążący cały czas ku złu. Dość to pesymistyczne spojrzenie na naturę człowieka i niewiele odbiegające od tego, jakie znajdujemy w Legendzie o świętym Aleksym, zapewne zatem i wyobrażenie, jakie ten filozof miał o Bogu, jest podobne do tego, jakie odnaleźliśmy w opowieści o powyżej wspomnianym świętym.

Jakże inna jest filozofia świętego Tomasza. Tu na plan pierwszy wysuwa się rozum, który nie stanowi zawady na drodze człowieka do zbawienia, o czym przekonywali niektórzy Ojcowie Kościoła (Augustyn skłaniał się raczej do uznawania prymatu woli nad nim), ale wręcz przeciwnie - wspomaga go on na niej. Poza tym nasze ciało, ogólnie cała materia, nie jest samo z siebie siedliskiem zła, lecz stanowi wraz z duszą psychofizyczną całość. Te poglądy były przede wszystkim pokłosiem uważnego odczytania przez świętego Tomasza umiarkowanej myśli Arystotelesa. Bóg zatem nie jawi się w tej filozofii jako surowy sędzią, który oczekuje, że zamartwimy nasze ciała na śmierć, wręcz przeciwnie, Jego wyobrażenie ciąży raczej ku optymistycznej koncepcji świętego Franciszka.

Przejawem pesymistycznego spojrzenia na człowieka w średniowieczu będzie także w dużej mierze literatura świecka (w tej epoce jest to pojęcie dość względne zważywszy na przenikanie się sfer tego, co należało do religii, i tego, co należało do świeckiej sfery życia). Niezwykle popularnym motywem, który był warunkowany po części przez szereg nieszczęść naturalnych (plagi) i wywołanych przez samego człowieka (wojny, głód), stał się motyw vanitas, czyli marności (vanitas vanitatum et omnia vanitas - marnośc nad marnościami i wszystko marność; tak został przetłumaczony na łacinę w Wulgacie fragment biblijnej Księgi Koheleta). Życie ludzkie widziane z tej perspektywy jest pasmem udręk, które kończą się dopiero wraz ze śmiercią, jednakże ona również wzbudza lęk. Nic zatem dziwnego, że odnajdujemy w tej literaturze sporo utworów typu ,Skarga umierającego, będącego swego rodzaju przewodnikiem po krainie śmierci oraz zbiorem porad, jak nie zaprzepaścić jakimś niestosownym zachowaniem duchowego dorobku swego życia podczas przekraczania jej bram. Wyróżnionym motywem sztuki owych czasów jest motyw danse macabre, tańca śmierci, którego odpowiednikiem w literaturze owych czasów mogą być utwory typu Rozmowy mistrza Polikarpa ze Śmiercią, w których dany delikwent rozmawia z kostuchą i dowiaduje się, że gdy ona prosi do tańca nie odmawia ani król, ani rycerz, ani żebrak. Bóg wydaj się tu niemal nie istnieć, a przynajmniej boże miłosierdzie, czyż bowiem ktoś mógłby obawiać się o swe zbawienia, pokładając jednocześnie w nim nadzieję?

Warto tu zwrócić jeszcze uwagę na pewien rys charakterystyczny dla tego, jak rozumiano sztukę w społeczeństwie średniowiecznym. Ponieważ świat dzielił się na dwie nierównie istotne sfery - sacrum, która była przeznaczona dla Boga, i profanum - obszar działalności człowieka, to w myśl koncepcji myślicieli tej epoki druga z nich była całkowicie podporządkowana pierwszej. To wszelkie czynności rytualne i liturgiczne wyznaczały rytm życia wspólnoty, a jednocześnie definiowały pozycję jednostki na drabinie społecznej, która była jednocześnie drabiną metafizyczną, oddającą hierarchię bytów (święty Tomasz). Zatem człowiek uzyskiwał swój status w wyniku relacje społecznych i metafizycznych, w jakich pozostawał, co w konsekwencji prowadziło do zacierania się jego odrębności i przyjmowania przezeń roli wyznaczanej mu przez grupę. Dlatego też w większości wypadków niewiele wiemy, lub zgoła nic, o twórcach takiego czy innego dzieła, on nie byli ważni, ważny był Bóg. Można zatem rzec, że jawi się On tu jako totalna całość, zagarniająca dla siebie wszelkie dziedziny życia ludzkiego.

Odniesienia do Boga są również istotna dla literatury dworskiej, szczególnie zaś dla jej gatunku zwanego chanson de gestem, pieśń o czynach, którego najwybitniejszą realizacją była Pieśń o Rolandzie. Wszakże rycerze walczący w niej z niewiernymi robią to przede wszystkim w imię Boga, a dopiero później swego suwerena. Czynem najbardziej chwalebnym staje się tu wysłanie jak największej ilości wrogów w zaświaty, co w opinii autorów tego typu utworów niezwykle cieszy Stwórcę.

Pierwszymi oznakami nadciągania nowej epoki była postać oraz optymistyczna filozofia życia świętego Franciszka. Powstanie renesansu we Włoszech jednakże należy raczej wiązać z osobą Francesco Petrarki, jednego z najgenialniejszych poetów wszechczasów. Jego twórczość była przesiąknięta ideami humanistycznymi, kładł w niej bowiem nacisk na opis stanów emocjonalnych człowieka ogarniętego miłością, co wobec średniowiecznej poezji skoncentrowanej na rozpamiętywaniu marności życia (wyjątkiem jest tu poezja trubadurów, z której to zresztą korzystał Petrarka obficie) było niezwykłym novum. Rozwijał on także koncepcję, w myśl której każdy człowiek powinien dążyć do osiągnięcia pełni swej osobowości, co mogło się realizować, między innymi, przez sztukę. Ranga zatem twórczości oraz samego artysty niepomiernie wzrosła w stosunku do statusu, jaki im przypisywano w średniowieczu, ale również człowiek jako taki zyskał tutaj, gdyż przestał być stworzeniem całkowicie uzależnionym od Boga, a stał się istotą twórczą, będącego niejako partnerem swego Boskiego Protoplasty. Jeśli zaś chodzi o filozofię życiową, to także tutaj zaszła diametralna zmiana. Już nie Kohelet i jego marność, ale Epikur - w poetyckiej wersji Horacego - i jego myśl nakazująca koncentrować się na tym ,co tu teraz, a nie zawsze i wszędzie. Szczęście to brak bólu, po co zatem umartwiać ciało? Zresztą bardzo wątpliwe, aby to podobało się Bogu. Ważna była tu także filozofia stoicka zalecająca wobec nieszczęść, jakie spotykają nas w życiu, zachować dystans i spokój. Ta niewzruszoność miała nam zagwarantować spokój wewnętrzny oraz pogodę ducha nawet w najstraszliwszych opresjach. Te wszystkie wątki myśli wymienione powyżej odnalazły swe odzwierciedlenie, w mniejszym lub większym stopniu, w wyobrażeniu Boga, jakie miał renesans. Nie był to już sprawiedliwy i surowy Sędzia, ale raczej artysta tworzący swe dzieło z precyzją iście matematyczną.

Znamienny dla renesansu był także pluralizm religijny. Stało się to możliwe za sprawą reformacji i jej niezwykle impulsywnego twórcy Marcina Lutra. Uważał on, że człowiek ma prawo do indywidualnego odczytania Biblii, co jednakże nie oznacza, że może ono być dowolne. Konsekwencją takiego podejścia protestantów do kwestii interpretacji Starego i Nowego Testamentu był pewien liberalizm światopoglądowy, aczkolwiek ze sporymi ograniczeniami - oni także palili heretyków na stosach, co wiązało się z możliwością jednostkowego spojrzenia na Boga, a nie tylko poprzez pryzmat poglądów wspólnoty.

W pieśni Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary? Jan Kochanowski chyba najpełniej oddał poglądy, jakie na temat Boga miało odrodzenie. To genialny Stwórca, który analogicznie do artysty tworzył różnorakie formy istnienia, kierując się przy tym planem, w którym wszelki byt był podporządkowany takim wartościom, jak dobro i piękno. Jednocześnie jest to także Bóg miłosierny i nieskory do gniewu, który łaskawym okiem patrzy na swe dzieci, starając się im pomóc w przedsięwzięciach, które one podejmują. Cóż, takiego Pana można jedynie kochać i wielbić, co też Kochanowski ze ekstatyczną radością czyni. Podobne wyobrażenia odnajdujemy w pozostałych Pieśniach oraz parafrazach psalmów składających się na Psałterz Dawidów. Jednakże to optymistyczne spojrzenie Kochanowskiego na Jego naturę zostało wystawione na ciężką próbę po śmierci Urszuli, dwu - trzy letniej córki poety. Pan na Czarnolesie przeżył wtedy zapewne najpoważniejszy kryzys światopoglądowy w swoim życiu, jego wiara w rozumność wszechstworzenia, gruntowana na przekonaniu o dobroci Boga, legła w gruzach. Jak bowiem mógł On pozwolić na to, by tak niewinne dziecię odeszło przed czasem z tego świata? Gdzie Jego dobroć? Gdzie miłosierdzie? Na szczęście jednak udało się mu odnaleźć sens swego cierpienia w przekonaniu, że Urszula zażywa już wiekuistego szczęścia u boku Najwyższego i żadne nieszczęście czy też cierpienie właściwe dla kondycji człowieka na tym świecie nie będzie miało do niej nigdy więcej przystępu.

Zupełnie inaczej przedstawia się wizerunek Boga w wizji poetyckiej Mikołaja Sępa - Szarzyńskiego. Można rzec, że wraca on do średniowiecznego rozdarcia w ujmowaniu istoty człowieka, co też rzutuje na jego koncepcje Stwórcy. Człowiek jest miejscem ekspansji zła, szczególnie jego ciało, dlatego też jego żywot na ziemi to nieustanne "wojowanie" z jego "srogim hetmanem". Ta walka jest beznadziejną, jeśli człowiek nie znajdzie oparcia w Bogu, w Jego łasce. Zatem stwórca jawi się tu jako wspomożyciel, jakkolwiek żaden człowiek nie wie dlaczego decyduje się On wspierać tych, a nie innych, przedstawicieli naszego gatunku, co powoduje w nas uczucie stałej bojaźni i drżenia egzystencjalnego.

Jeśli u Szarzyńskiego dopiero zaznacza się nawrót do pewnych średniowiecznych wyobrażeń Boga, to w całek epoce baroku jest on aż nadto widoczny, jakkolwiek w nurcie poezji dworskiej, który również by charakterystyczny dla tego czasokresu, nie jest to tak widoczne. Zajmuje się ona głównie problematyką erotyczną, opiewaniem w wyrafinowany sposób wdzięków niewieścich, w czym celował szczególnie Jan Andrzej Morsztyn. Raczej trudno dostrzec w niej jakieś szczególne dreszcze metafizyczne.

Jednakże pośród tych piewców miłości erotycznej znalazł się i jeden poeta, który odwróciwszy wzrok, chociaż nie tak zupełnie, od powabów świata zajął się roztrząsaniem kondycji ludzkiej postawionej wobec majestatu Boga. Był nim Daniel Naborowski. W takich wierszach, jak Marność, Krótkość żywota, napomina człowieka niczym starożytny Kohelet, że dni jego na tym świecie są policzone, zatem warto, aby zajął się on staraniami o zbawienie własnej duszy. To Bóg ma być sensem i celem naszych działań, a nie jakieś chimery, które podsuwa nam świat, i to on jest Tym, czego powinniśmy się obawiać:

"Nad wszystko bać się Boga -

Tak fraszką śmierć i trwoga."

Mam wrażenie, że wyobrażenia o Bogu w omówionych powyżej epokach (średniowiecze, renesans, barok) ulegając ciągłym przekształceniom podlegały jednak swoistemu ukierunkowaniu, które możemy oddać za pomocą metafory dojrzewania człowieka. Średniowiecze cechowało się zatem pewnym dziecinnym spojrzeniem na Niego, renesans ostrym odcięciem się od owego stanu niedojrzałości i chęcią racjonalizacji swych stosunków ze Stwórcą, wreszcie barok - to czas pogłębiania wiary, czas dojrzałości, bazującej jednak raczej na emocjonalności niż rozumie.

Pomijając oświecenie przejdźmy teraz do romantyzmu, gdyż w twórczości jego przedstawicieli odnajdziemy znacznie ciekawsze wyobrażenia Boga. Interesujący Jego kontrafakt przedstawił w trzeciej części Dziadów Adam Mickiewicz . W nich to (Wielka improwizacja) Konrad wzniecił metafizyczny bunt przeciw boskiemu majestatowi, twierdząc, że nie chce On ocalić ginącego narodu, a zatem nie jest Bogiem Miłości, ale wyłącznie Mądrości, która realizuje swoje pozaświatowe plany, nie bacząc na cierpienie istot, którym przyszło żyć na tym świecie i jej podlegać. Konrad rzuca wyzwanie Bogu, niech On udzieli mu chociaż trochę swej wszechmocy, to on pokaże Mu, co można nią zdziałać.

"Ja kocham cały naród! - objąłem w ramiona

Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia

Przycisnąłem tu do łona,

Jak przyjaciel, kochanek, małżonek, jak ojciec:

Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,

Chcę nim cały świat zadziwić,

Nie mam sposobu i tu przyszedłem go dociec."

Bóg chrześcijański jednak milczy, gdyż to nie do Niego zwraca się Konrad, ale do jakiegoś wszechwładnego Demiurga, pokroju Zeusa, który miażdży żelazną stopą swych wrogów, a Ten nie ma nic wspólnego z Jego wyobrażeniem, jakie odnajdujemy w Nowym Testamencie. Właściwym adresatem próśb jest Jezus cierpiący na krzyżu i to do Niego właśnie zwrócił się ksiądz Piotr, przeczuwając, że tylko w Nim jest nadzieja dla Polski.

Nie - boskiej komedii Zygmunta Krasińskiego odnajdujemy podobne, mesjanistyczne, wyobrażenia, tyle tylko, że tu centralnym zagadnieniem nie jest relacja Bóg - naród - jednostka, a raczej Bóg - klasa społeczna - jednostka. Świat pogrążył się w chaosie bratobójczych walk pomiędzy obozem arystokracji, a obozem rewolucjonistów, do którego należały wszystkie uciskane dotąd stany. Jednakże w tym konflikcie nikt do końca nie ma racji, gdyż wszyscy bronią swych partykularnych interesów. Ostateczna prawda jest jednak w Bogu, czego dowodzi finałowa scena dramatu. Na nieboskłonie pojawiła się postać Chrystusa, która ma symbolizować pogodzenie wszystkich racji w Nim.

Pozytywizm nie przynosi jakichś szczególnie odkrywczych wyobrażeń Boga, ale czy było to możliwe w epoce, którą zdominowały kult nauki i postępu, a wszelkie metafizyczne kwestie uważano za swoistą aberrację umysłu?

Koniec dziewiętnastego i początek dwudziestego wieku stoi pod znakiem powrotu do tematyki metafizycznej, czego przykładem może być cykl Hymnów Jana Kasprowicza. Świat jawi się tu jako ponurzony w otchłani grzechu, podobnie zresztą jak dusza człowiecza. W Dies irae poeta pisze:

"Grzech krwią czarną duszę plami…

Bez obrońcy staniemy sami -

Któż zlituje się nad nami?

(…)

Pańskiego gniewu dzień

w którym w pożarach spokojnego słońca

szatańskim chichotem płoną

świeże, niezwiędłe róże

grzechu i winy"

Manichejska wrażliwość Kasprowicza prowadzi go do zaprzeczenia dobroci i miłości Boga, gdyż gdyby był takim, nie stworzyłby tak przerażającego świata i tak przerażającej istoty, jaką jest człowiek. Na szczęcie, po tym wielkim wybuchu emocjonalnym, następuje ukojenie, poeta odnajduje nadzieje w postawie franciszkańskiej, która zaleca szukanie śladów Boga nawet tam, gdzie my widzimy tylko otchłań zepsucia i grzechu. Mamy zatem tutaj do czynienia z ewolucją wyobrażenia Boga - od złego, manichejskiego, demiurga aż po obraz współczującego Chrystusa.

Innym przykładem postawy franciszkańskiej w literaturze polskiej jest twórczość księdza Jana Twardowskiego. Dla niego kontakt z Bogiem odbywa się w intymnej przestrzeni doświadczenia ludzkiego, które nie potrzebuje do tego, aby zaistnieć, wystawnych ołtarzy kapiących złotem, nie mówiąc już o świątyniach sięgających nieba, a nawet wyżej. Dla niego Bóg jest raczej towarzyszem i przyjacielem człowieka niż surowym sędzią, który stojąc nad nim wymierza mu z aptekarską dokładnością nagrody i kary, bratem naszym najmniejszym, którego spotkać możemy na gościńcu naszego życia. Ksiądz Twardowski słynie także z krótkich i celnych aforyzmów, nieraz zabawnych, nieraz boleśnie prawdziwych. Na przykład: ,,rysowałem diabła bez rogów - bo samiczka - Dzieciństwo wiary", lub też: ,,spieszmy się kochać ludzi tak szybko odchodzą; nigdy nie wiadomo, mówiąc o miłości, czy pierwsza jest ostatnią, czy ostatnia pierwszą - Śpieszmy się". Nasz poeta, jeśli już się unosi, co zresztą zdarza się mu niezmiernie rzadko, to tylko wtedy, gdy staje twarzą w twarz z powierzchowną pobożnością, której wszakże w naszym kraju nie brakuje.

Także w innych dziełach dwudziestowiecznej literatury odnajdziemy wiele wątków religijnych.

Albert Camus w swej powieści zatytułowanej Dżuma przedstawił nam postać ojca Pannelaux, którego można uznać za przykład człowieka ze skrajnie negatywnym, augustiańskim by tak rzec, podejściem do człowieka. Zaraza, która nawiedza miasto Oran, jest dla niego sprawiedliwa karą, jak zesłał na grzesznych ludzi Bóg. W jednym ze swych kazań mówi: "Bracia moi doścignęło was nieszczęście, bracia moi, zasłużyliście na nie." Jednakże w trakcie trwania utworu zmienia zdanie. Widzi jak straszliwych męczarniach umiera dziecko, które jeszcze nie miało szansy zrobić nic złego. Zaczyna angażować się w walkę z dżumą, wiedząc, że nie od Boga ona pochodzi.

Z kolei Tadeusz Różewicz w wierszu Bez ukazuje świat jakby po zagładzie nuklearnej, tyle tylko, że tym, co zostało zniszczone, nie jest materialny dorobek naszej cywilizacji, lecz potrzeba metafizyczna we współczesnym człowieku, jego tęsknota za Bogiem. Żyje on teraz jakby na jałowej pustyni, na próżno szamocząc się pośród jej skał i cierni, nie widząc sensu swego pobytu akurat w tym miejscu i w tym czasie, jakie przypadły mu w udziale. To bardzo przerażająca i przygnębiająca wizja.

Natomiast w poezji Karola Wojtyły (Jan Paweł II) odnajdujemy zupełnie odmienną wizję, z ducha jakby franciszkańską, z której wręcz emanuje radość i zachwyt nad tym, co Bóg zechciał stworzyć.

,,Uwielbiam cię, siano wonne, któreś tuliło w sobie Dziecinę bosą (...)

Uwielbiam cię, drzewo surowe, boś kryło Jego barki w krwawych okiściach"

To powyższe omówienie różnych wizerunków Boga występujących w literaturze i sztuce na przestrzeni wieków pozwoliło nam, jak sądzę, uświadomić sobie wagę, jaką ludzie przywiązywali do Jego obecności w swoim życiu, co, oczywiście, mocno kontrastuje z dzisiejszymi ateistycznym w przeważającej liczbie swych przejawów czasami. Widoczna jest także zmienność Jego postrzegania na przestrzeni wieków. Inaczej był widziany przez ludzi żyjących w średniowieczu, inaczej przez ich dziewiętnastowiecznych potomków, ale, co najważniejsze, pomimo tych przemian, cały czas możemy rozpozna Go, jako Boga Izaaka, Abraham, Ezechiela, św. Piotra, św. Jana, św. Augustyna, św. Tomasza, itd.

W tej chwili chciałbym się jeszcze zająć jedna sprawą. Nieodłącznym towarzyszem człowieka w jego życiu jest cierpienie. Wszyscy ludzie, którym przyszło znosić dojmujący ból fizyczny czy psychiczny, musieli zadawać sobie pytanie - Dlaczego? Cóż ja takiego uczyniłem? Dlaczego Bóg, który miał być miłosierny i dobry, pozwala na coś takiego? Skąd zło na świecie? Oczywiście, te pytania zadawali sobie także bohaterzy literaccy różnych epok, gdyż w swej prostocie są one uniwersalne i ponadczasowe.

Wzorcowym wręcz przykładem niezawinionego cierpienia jest Hiob, człowiek "doskonały, szczery, bojący się Boga, odstępujący od złego", którego Jahwe postanowił wypróbować, pozwalając szatanowi zesłać nań szereg nieszczęść. Traci ona zatem majątek, jego dzieci umierają, a żona go opuszcza. Czy ten człowiek mógł nadal ufać Bogu? Nadal Go kochać? Okazuje się, że tak. Hiob nie wyrzeka się swego Pana, nie rozumie co prawda Jego decyzji, ale ufa, że mają one jakiś sens, którego on nie jest w stanie pojąć. Poza tym czy godzi się, aby " tylko dobre przyjmować (…) od Boga, a złego przyjmować nie (…)?" Księga nie wyjaśnia dlaczego Bóg zdecydował się poddać próbie Hioba, sugeruje jedynie, że jest to jedna z tajemnic ludzkiego istnienia, której nie uda się nam nigdy pojąć. Możemy jedynie pokładać ufność w Najwyższym, w tym, że On wynagrodzi nasze cierpienie, a optymizmem w tym względzie napawa zakończenie owej historii o nieszczęśniku z krainy Hus, któremu Bóg zwrócił wszystko, co ten uprzednio utracił.

Jednakże największe wrażenie na nas wywiera cierpienie niewinnych i bezbronnych, a trudno wyobrazić sobie bardziej niewinną i bezbronną istotę od dziecka. W literaturze nieraz było ono (cierpienie) ukazywane, jakiekolwiek by nie były jego przyczyny. Ten motyw był szczególnie eksploatowany w dobie pozytywizmu, który wśród swoich przedstawicieli miał wiele jednostek wybitnie uwrażliwionych na niedolę innych, w tym szczególnie dzieci. Nim zacznę omawiać ten problem, chciałbym jeszcze przytoczyć następujące słowa Alberta Camusa, które do pewnego stopnia będą wyznaczać kierunek mych rozważań: "To nie cierpienie dziecka jako takie budzi sprzeciw, lecz fakt, że brak mu usprawiedliwienia..."

W noweli Henryka Sienkiewicza Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela odnajdujemy przykład na to, jak spaczony system wychowawczy w szkole może zniszczyć młodego człowieka, który jest zbyt słaby fizycznie by znieść wszystkie obciążenia, jakie on na niego nakłada.

Z kolei w obrazku Elizy Orzeszkowej Dobra Pani jest nam pokazany los sieroty, do której uśmiechnęło się szczęście. Wzięła ją na wychowanie zamożna dama, mająca chęć pobycia osobą wspaniałomyślną i miłosierną. Niestety Helka się jej szybko znudziła, zresztą tak samo jak jej własny altruizm, i wyrzuciła dziecko na bruk. Nie ma chyba nic bardziej okrutnego na świecie niż danie komuś nadziei, a później jej zawiedzenie.

Jeśli chodzi o przykłady niedoli dziecka w poezji, to znakomitą ilustracją tego problemu będzie cykl niedługich wierszy Marii Konopnickiej. Autorka prezentuje w nim krótkie scenki rodzajowe, w których bez zastosowania jakichś wyrafinowanych chwytów poetyckich przedstawia nam to zagadnienie w całej jego doniosłości i okropności. Na przykład w jednym z utworów Z szopką gromada malutkich oberwańców próbuje odegrać szopkę przy wejściu do pałacu, podczas przygotowań jeden z berbeciów zastanawia się głośno: "Czemu to mój Boże, choć Chrystus przyszedł , tak źle jest na świecie...".

Wydaje się, że cierpienie oprócz jego jawnie negatywnych stron, miewa także dobre, gdyż powoduje to, iż człowiek zaczyna się zastanawiać nad sobą i nad światem go otaczającym. Jaki jest jego sens? Po co to wszystko? Zatem w pewnej mierze jest ono siłą napędową rozwoju naszej cywilizacji i kultury. Oczywiście, jednak istnieją jakieś jego granice, po przekroczeniu których ból staje się zbyt wielki, aby mógł być twórczy. Wtedy duch człowieka jest narażony na największe niebezpieczeństwo, gdyż bardzo łatwo mu się zmienić w bestię, która chcąc załagodzić swe cierpienie kąsa wszystkich na około. Literatura obozowa ostatniej wojny przyniosła nam wystarczająca ilość przykładów i dowodów na to.

Cóż, jesteśmy współczesnymi Hiobami, którym przychodzi mierzyć się z własnymi, mniejszymi bądź większymi, tragediami i chyba tak, jak i dla niego, najlepszym dla nas wyjściem jest zaufanie Bogu, że to, czego nie możemy pojąć, ma jednak jakiś sens. Zresztą w czasach nam współczesnych Gustaw Herling - Grudziński, Hiob o wiele bardziej niż my, wystarczy przypomnieć jego pobyt w łagrze w Jercewie, pisał: "Gdyby nie było w życiu ludzkim na ziemi rzeczy, wobec których nasza wyobraźnia rozkłada ręce, musielibyśmy złorzeczyć rozpaczy przenikającej literaturę zamiast szukać w ich utworach nadziei."