W Boga ludzie wierzyli od zarania dziejów. Oczywiście, jego istotę pojmowano na przeróżne sposoby, a w początkowej fazie rozwoju religii była ona nawet rozszczepiana na poszczególne bóstwa. Wszakże wszyscy znamy z mitologii postacie różnorakich bogów, którym przypisywano jakieś moce, np. Zeus władał piorunami, a także mógł zmieniać swoja postać, co szczególnie przydawało mu się do uwodzenia różnych śmiertelniczek, Hades władał państwem umarłych, Afrodyta była boginią miłości, a Apollon opiekował się Muzami, szerzej całą sferą sztuki. Ten politeizm został wyparty przez monoteistyczną koncepcją religijną, którą przyniósł ze sobą judaizm, a która została przejęta przez chrześcijaństwo oraz islam. Odtąd, przynajmniej w naszym kręgu kulturowym, Bóg jest jeden, jakkolwiek pod trzema postaciami (z tego względu muzułmanie oskarżają chrześcijan o politeizm), i to o rządzi dziejami naszego świata.

Pytanie oto, czy Bóg istnieje niezależnie od człowieka, inaczej mówiąc, czy jest wyłącznie wytworem naszych potrzeb emocjonalnych, nurtowała człowieka od czasów narodzin krytycznej myśli filozoficznej. Wszakże już w VI w p.n.e. filozof Ksenofont podejrzewał, że bogowie są wyłącznie projekcjami ludzkiej świadomości, tak iż analogicznie: "Gdyby woły i konie umiały malować, to konie namalowałyby obrazy bogów podobne do koni, a woły do wołów.". Część ludzi podziela ów pogląd starożytnego myśliciela, ale większość populacji ludzkiej żyjącej na tym globie wierzy w istnienie takie lub innego Boga, który ma w swej opiece nasz gatunek. Oczywiście, w niniejszej pracy ani mi w głowie choćby próbować odpowiedzieć na to pytanie, chciałem tylko zarysować pewne tło, które będzie niejako stałym elementem mych rozważań na temat motywu obecności Boga w literaturze na przestrzeni wieków.

Bóg zajmował centralne miejsce w kulturze, a także życiu społecznym, wytworzonym w średniowieczu. To On stanowił miarę wszechrzeczy, a we wymiarze ziemskim Kościół, który ustanowił Jezus Chrystus. Była to dziwna epoka, niezwykle uduchowiona, propagującą kulturę, która wymagała od człowieka dążenia do doskonałości, epoka, w której powstawały wielkie romańskie i gotyckie katedry, epoka, która wydała ubóstwiających wybranki swego serca trubadurów, ale również Francoisa Villona, który sławił rozkosze lupanaru, a poza tym był rzezimieszkiem, który zapewne skończył na szubienicy. Z drugiej jednak strony, nie bez powodu mówi się o mrokach średniowiecza. Wszak był to czas, gdy ludzka godność i wolność był wdeptywane w błoto i to w imię Boga, którego nazywano miłosiernym. Był to czas, gdy na stosach płonęły czarownice, często, po prostu, chore umysłowo kobiety, którym wydawało się, że oddawały się szatanowi na sabatach. Jak donosi jeden z historyków, aby było śmieszniej, za drzewo, które służyło do spalenia "wiedźmy", musiała zapłacić jej rodzina. Niekiedy po prostu ręce opadają… Średniowiecze to także czas, w którym kształtował się feudalizm. W swej wynaturzonej wersji prowadził on do różnego rodzaju aberracji społecznych, gdy to warstwy uprzywilejowane - rycerstwo, kler i im podobni, bezwzględnie wykorzystywali ludzi, którzy im podlegali. Oczywiście, wszystko to było sankcjonowane wolą Boga, który wszakże właśnie tak chciał…

Jak wyobrażano sobie Boga w średniowieczu, a przynajmniej w jednej z jego tradycji, wszakże ta epoka trwała tysiąc lat i choćby z tego powodu nie mogła być jednorodną, przekonuje na "Legenda o św. Aleksym". Opowiada ona dziej pewnego młodzieńca, pochodzącego z bogatego, patrycjuszowskiego rodu, który właściwie od momentu swego urodzenia był niejako przeznaczony Bogu. Zamyślony, oderwany od rzeczywistości, często spoglądający w niebo - taki jego obraz przekazała nam owa legenda. Pragnie on poświęcić swe życie Bogu , ale ojciec przyszłego świętego ma wobec niego inne plany. Postanawia, iż Aleksy ożeni się z bogatą panna. Nasz bohater jest zbyt posłusznym młodzieńcem by się sprzeciwić swemu rodzicowi wprost, dlatego też przystaje na ten zaaranżowany ożenek. Jednakże w noc poślubną żegna się ze swa połowicą i udaje się na wędrówkę jako żebrak. Może teraz całkowicie poświęcić się Bogu, co w tym wypadku oznacza wyzbycie się wszelkich pożądań ciała oraz umartwianie je w stopniu graniczącym wręcz z masochizmem. Po wielu latach Aleksy wrócił do swego rodzinnego miasta, gdzie zamieszkał pod schodami domu, w którym mieszkała jego rodzina. Nikt w tym obdartusie i żebraku nie rozpoznał krewniaka, stało się to dopiero po śmierci Aleksego, gdy jego tożsamość wyszła na jaw. Koncepcja Boga, jak się pośrednio wyłania z tej legendy, ukazuje go jako bóstwo srogie, wymagające wielu wyrzeczeń od człowieka, a skoro może je urzeczywistnić wyłącznie świątobliwy asceta, to także w pewnym sensie okrutne, gdyż niewielu ludzi stać na takie życie, jakie prowadził Aleksy, a skoro tak, to niejako z góry są oni skazani na życie w ciągłym grzechu.

Ale nie tylko taki obraz Boga znajdujemy w średniowieczu. Wystarczy tu wspomnieć postać św. Franciszka, którą nam przybliżają zebrane przez anonimowego mnicha opowieści o nim znane jako "Kwiatki świętego Franciszka". Nasz święty jako młody człowiek nie stronił zbytnio od uciech tego świata, wręcz przeciwnie, jeśli go nazwiemy hulaka i bawidamkiem, to nie pobłądzimy zbyt wiele. Pewnego razu przeżył on kryzys duchowy, czy raczej iluminację, która doprowadziła do tego, iż rozdał swój majątek ubogim i sam zaczął żyć jako żebrak. Nie było jednak w nim nic z nieco masochistycznej osobowości Aleksego. Jego wiara była radosna, widział Boga w każdym stworzeniu, a każdy człowiek był mu bratem. Bóg we wydaniu tego świętego jawi się zatem bardziej jako miłosierny i współczujący współtowarzysz naszej niedoli na tym świecie niż surowy i gniewliwy sędzia, którego tak dobrze znamy z kart Starego Testamentu oraz z ponurej pobożności świętego Aleksego i jemu podobnych ascetów.

Renesans przyniósł nam nieco odmienny obraz Boga, co wiązało się ze zmiana paradygmatu myślenia, jaki nastąpił w tej epoce. To nie Stwórca, a przynajmniej nie jedynie stał teraz w centrum zainteresowania twórców tej epoki, ale człowiek i jego sprawy. Oczywiście, nie oznacza to że w tej epoce przestano się interesować Bogiem, wręcz przeciwnie, po prostu, zaczęto ujmować jego istotę z nieco innej perspektywy.

W pieśni Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary? Jan Kochanowski charakteryzował go w następujący sposób:

"Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie,

I w otchłaniach, i w morzu, na ziemi, na niebie.

(…)

Tyś pan wszystkiego świata, Tyś niebo zbudował

I złotymi gwiazdami ślicznieś haftował,

Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi

I przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi"

Bóg w ujęciu Kochanowskiego jawi się niemalże jako genialny twórca renesansowy, który mocą geniuszu swego talentu tworzy świat, kieruje się on przy tym poczuciem piękna i harmonii. Jakże to odmienna wizja od tej, którą odnaleźliśmy w "Legendzie o św. Aleksym", a jednocześnie jak bliska świętemu Franciszkowi - nieprzypadkowo zatem niektórzy historycy literatury i kultury europejskiej upatrują jego osobie pierwszy zwiastun zbliżania się nowej epoki, czyli renesansu.

Jednakże nie tylko taki obraz Boga możemy odnaleźć w tej epoce. W cyklu "Trenów", które napisał Kochanowski po śmierci swej maleńkiej córeczki Urszuli, Bóg jawi się, szczególnie w Trenie XI, jako absolutny władca, który nie raczy nawet wyjaśnić człowiekowi, dlaczego podejmuje takie a nie inne decyzje dotyczące jego losu. To nie jest Bóg miłosierdzia, to nie jest wielki artysta świata, ale raczej nieprzewidywalna w swych poczynaniach głęboka istność bezwzględnie egzekwująca prawa, które sama ustanowiła. Jednakże w ostatnim trenie Kochanowski wraca do wyobrażenia miłosiernego Boga, jakkolwiek nie jest to już tak radosna wiara, gdyż naznaczona mądrością płynącą z cierpienia, jak w pieśni Czego chcesz od nas, Panie, za Twe hojne dary?

Do ponurego wyobrażenia Boga powrócili artyści barokowi. Wiązało się to z poczuciem niepewności, jaką człowiek odczuwał wobec świata, który w dobie odkryć naukowych Kopernika, Galileusza, Kepler, Newtona i wielu, wielu innych, przestał być zacisznym zakątkiem, w którym Bóg darzy swą trzódkę przeróżnymi łaskami, a co najwyżej od czasu do czasu pogrozi jej palcem. Wszechświat to ogromny przestwór, wypełniona bezrozumną materią, w której zostali pomieszczeni ludzie. Światło bijące z ich dusz jest wątłym blaskiem świecy, którą wystawiono w ponurą, bezgwiezdną, zimową noc w jakiejś nieskończonej przestrzeni. Powstawało pytanie, gdzie tu znaleźć Boga?

Zarówno Błażej Pascal, jak i Mikołaj Sęp-Szarzyński, kazali go szukać we własnej duszy, gdyż tylko tam go można odnaleźć. Nie jest to jednak sprawa prosta. Zarówno filozof, jak i poeta, postrzegali bowiem człowieka jako istotę dualną, złożoną z ostro przeciwstawiających się sobie pierwiastków: duszy i ciała. To właśnie ten drugi skłania nas do grzechu, do zapominania o Bogu, do zanurzania się w świecie rozrywek, co tym samym skazuje nas na wpadnięcie w ręce Szatana. Nieprzypadkowo Szarzyński zatytułował jeden ze swych sonetów następująco "O wojnie naszej, którą wiedziemy z szatanem, światem i ciałem", jedna z jego strof brzmi następująco:

"Ten nasz dom - ciało, dla zbiegłych lubości

Niebacznie zajźrząc duchowi zwierzchności,

Upaść na wieki żądać nie przetanie."

A Bóg? No cóż, to władca świata, od którego wynik naszego pojedynku ciałem i Szatanem zależy. To bowiem Bóg udziela łaski, która sprawia, że jesteśmy w stanie przemóc moc piekielną, ale jej udzielenie wcale nie zależy od naszych uczynków, ale jedynie od łaski Pana. To zdecydowanie ponura wizja kondycji człowieka w świecie, a także dość mroczny kontrafakt Boga.

Oświeceni przyniosło zmianę w postrzeganiu Boga. Nie był to już ponury satrapa, ale również nie był to miłosierny współtowarzysz niedoli człowieka. Wolter określił go mianem genialnego zegarmistrza, który skonstruowawszy doskonały mechanizm i nakręciwszy go, przestał mu poświęcać jakąkolwiek uwagę. Takie spojrzenie na stosunek Boga do świata zwykło się określać mianem deizmu. Cóż, taki Jego kontrafakt mógł powstać jedynie w epoce, która uczyniła swym bożyszczem rozum i która bezgranicznie wierzyła w ludzkie możliwości.

Romantyzm w swym stosunku do Boga stoi na antypodach względem epoki oświecenia. Zanosicie to widać na przykładzie trzeciej części "Dziadów" Adama Mickiewicza, w której to Konrad wszczyna swój dialog, ale raczej monolog z Bogiem. Pragnie on poświęcić siebie w zamian za szczęśliwość swego narodu, aby jednak tego dokonać potrzebuje części wszechmocy swego Stwórcy. I tego właśnie od Niego żąda, niestety Bóg uparcie milczy. Jak sądzę, Mickiewicz pragnie tu zasugerować, iż Konrad w swym wyobrażeniu Boga odwoływał się do koncepcji jego ujmowania, które były bliskie pozycjom deistów czy starotestamentowy. Bóg Konrada nie był Bogiem miłości i przebaczenia, jakiego odnajdujemy na kartach Nowego Testamentu, lecz raczej jakimś wszechmocnym satrapą, który jednym skinieniem palca niszczy swych wrogów, a skoro nasz bohater mylił się w swym wyobrażeniu, to i nic dziwnego, że niebo nie odpowiedziało na jego rozpaczliwe wołania.

Epoka pozytywizmu sprzyjała postawom bliskim filozofów oświeceniowych w ich stosunku do Boga. Scjentystyczne i mechanicystyczne spojrzenie na świat rugowało z niego Stwórcę. Nauka co prawda nie była w stanie zaprzeczyć jego istnieniu, gdyż nie pozwalały na to kryteria wiedzy, jakimi operowała, ale równocześnie nie potrafiła, z tych samych zresztą powodów, dostarczyć dowód, które bezsprzecznie pokazywałyby jego obecność w świecie, stąd sporą popularnością w owej epoce cieszyła się postawa agnostyczna. Bóg jednak nie został wyrugowany z kart literatury polskiej(przykładem Quo vadis? Henryka Sienkiewicza), choćby z tego powodu, że większość autorów tworzących w owym czasie była wierząca, jednakże nie do końca dla mnie jest jasne, w jaki sposób udawało im się godzić scjentystyczny światopogląd z wiarą w Boga.

Młoda Polska w swym spojrzeniu na Boga była o wiele ciekawsza od pozytywizmu. To dla niej stali się bożyszczami Artur Schopenhauer i Friedrich Nietzsche, którzy wyciągnęli ostateczne wnioski, jakie płynęły z rozwoju nauki (ten pierwszy jeszcze na początku dziewiętnastego wieku). To właśnie ten drugo oświadczył z całą mocą w swej słynnej książce zatytułowanej "Tako rzecze Zaratustra", iż "Bóg umarł", a adeptom swej filozofii zalecał pozostanie "wiernym ziemi", co oznaczało mnie więcej tyle, iż człowiek powinien polegać na samym sobie, a nie szukać gdzieś w niebie jakichś transcendentnych podpórek.

Interesujący obraz Boga przynoszą "Hymny" Jana Kasprowicza. Człowiek jawi się tu jako istota niezwykle grzeszna, splamiona grzechem -

"Grzech krwią czarną duszę plami…

Bez obrońcy staniemy sami -

Któż zlituje się nad nami?

(…)

Pańskiego gniewu dzień

w którym w pożarach spokojnego słońca

szatańskim chichotem płoną

świeże, niezwiędłe róże

grzechu i winy"

- istota, która staje przed obliczem Boga, aby zostać przezeń osądzoną. Bóg jawi się tu raczej jako manichejski Demiurg, który stworzył ponury świat, a teraz urządza sobie igrzyska, sądząc jego nieszczęsnych mieszkańców.

Z kolei do gnostycznej koncepcji odwołuje się w swym poemacie "Niedokończony" oraz we wierszu "Lucyfer" Tadeusz Miciński. Otóż, "Niosący Światło" jest w jego wizji bratem Chrystusa, starszym bratem, który w wyniku swej pychy upadł. Poeta wyrażą tu przekonanie, że zarówno zło, jak i dobro, jest wytworem Boga, co stoi, oczywiście, w opozycji do koncepcji judeochrześcijańskiej.

Można rzec, że w dwudziestym wieku panuje pełny pluralizm w spojrzeniu na problem Boga. Według Alberta Camusa Bóg nie istnieje, co jednak wcale nie oznacza, iż człowiek nie jest istotą metafizyczną, poszukującą sensu w otaczającym go świecie, ani tego, że nie istnieją takie wartości jak dobro i zło. W swej powieści zatytułowanej "Dżuma" zdaje się on sugerować, że istniej w nas pewien pierwiastek, który wcześniejsze epoki określały mianem iskry bożej w człowieku, a który teraz można określić jako swego rodzaju poczucie, które pozwala nam odróżnić dobro od zła. Nie ma zatem w jego wizji miejsca dla Boga, ale nie ma także dla nihilizmu, zanegowania wszelkich wartości.

Jak zatem widzimy, na przestrzeni wieków problematyka Boga stanowiła istoty asumpt dla twórczości artystycznej. Z oczywistych względów w niniejszej pracy skupiłem się na jego obecności w dziełach literackich i filozoficznych naszego kręgu kulturowego, jakkolwiek nie należy zapominać, że i islam, i hinduizm, i buddyzm, mają również wiele ciekawych w tej mierze rzeczy do powiedzenia. To zaś, co znalazłem w omówionych powyżej dziełach, skłania mnie do nasypujących konstatacji. Po pierwsze, Bóg na przestrzeni wieków był pojmowany na wiele różnych sposobów. Po drugie, często te wizje się wykluczają wzajemnie, przynajmniej na podstawie dość, przyznajmy, pobieżnej analizy, jaką w tej kwestii może przedstawić uczeń szkoły średniej. Po trzecie, im bliżej czasów, w których żyjemy, tym więcej głosów, że Bóg umarł, a dokładnie rzecz ujmując nigdy nie istniał, lecz był tylko podpórką dla naszych słabości. Tyle konstatacje. No cóż, być może nie są jakieś szczególnie odkrywcze, ale, jak sądzę, mogą stanowić dobry punkt wyjścia dla wszystkich tych, których interesuje problem Boga w literaturze.