Jest rzeczą oczywistą , że ludzie pytają o to, czym jest miłość, od zarania naszej kultury, gdyż wydaje się być ona nieredukowalną do niczego innego częścią naszej natury, jakkolwiek istnieją tacy, którzy uważają, że miłość to tyle co sex, nie ma więc co sobie zaprzątać głowy. Nie sądzę by jednak była to prawda, gdyż o wiele prawdziwszym wydaje się twierdzenie, że kontakt fizyczny jest jednym ze składników tego uczucia, a nie tym, do czego owo pojęcie nas odsyła. Jako zaś komponent miłości sex nie jest ważniejszy niż troska o osobę partnera, poczucie więzi czy ogólnie aura emocjonalna, jaka się wytwarza pomiędzy dwojgiem kochanków. Będąc istotną częścią naszej natury owo uczcie znalazło swój, taki czy inny, wyraz w literaturze wszelkich czasów i miejsc. Dla Dantego to uczucie było siłą wręcz kosmiczną, która poruszała planety i gwiazdy, dla Emily Dickinson zaś wszystkim, o którym się nie da powiedzieć nic więcej poza tym słowem. Zobaczmy zatem jak motyw miłości realizowali poeci i pisarze różnych epok.

W Starym Testamencie znajduje się księga zatytułowana "Pieśń nad pieśniami", która jest hymnem pochwalnym na cześć miłości. Według tradycji napisał ją król Salomon, chcąc w ten sposób oddać cześć królowej Saby, jednakże według najnowszych ustaleń naukowców powstała ona na długo po domniemanych latach panowania tego króla żydowskiego. Jest to właściwie dialog, który toczy się pomiędzy zakochanymi w sobie pasterką i pasterzem, Oblubienicą i Oblubieńcem. Cała rzecz rozgrywa się pośród zielonych pastwisk i wzgórz Palestyny. Dwójka naszych bohaterów jest zafascynowanych swoją urodą i tym, że jawią się dla siebie jako istoty szczególne, wyłączone z potocznego biegu spraw ludzkich. Kochanek mówi do swej ukochanej: " O jak piękna jesteś, przyjaciółko moja, jak piękna, oczy twe jak gołębice", na co otrzymuje odpowiedź: "Włosy twoje jak stado kóz na górach Gileadu, Zęby twoje jak stado owiec wychodzących z kąpieli." Jak zatem widać autor tej pieśni metaforykę, za pomocą której oddawał uczucia łączące Oblubieńca i Oblubienicę, czerpał z sensualnego doświadczenia świata, co zresztą znamionuje styl biblijny. Temperatura uczuć zaczyna się podnosić, gdyż kochanka zaniepokojona nieobecnością swego wybranka zaczyna podejrzewać, że ten ją zdradza, szybko jednak okazuje się, że były to płonne obawy. Następują kolejne wynurzenia, słowa są niczym pieszczoty, zmysłowe porównania, którymi oddają piękno ciała partnera, prowadzą ich niemal na szczyt ekstazy. Miłość staje się tu tak wielka jak śmierć, a strach przed jej utratą napawa większą obawą niż najciemniejsza część otchłani (Szeolu). Miłość to ogień, który trawi kochanków, miłość to spotkanie z Bogiem. Na zakończenie tej pieśni następuje przesunięcie jej sensu, jakkolwiek może ona być nadal odczytywana jako utwór włącznie erotyczny. Okazuje się, że w swej głębszej warstwie Pieśń nad pieśniami jest osobliwym traktatem teologicznym, w którym postacie Oblubieńca i Oblubienicy symbolizują Boga i człowieka, ich stosunek wzajemny. Jest tu zatem miłość nie tylko uczuciem łączącym ludzi, ale również umożliwiającym spotkanie Boga.

W dialogu zatytułowanym "Uczta" napisanym około 380 roku przed naszą erą grecki filozof Platon zawarł kilka różnych odpowiedzi na to, czym jest miłość. Na ucztę, którą wydał na cześć triumfu swej tragedii w zawodach poetyckich Agaton, zaczynają się schodzić znakomici goście. Wśród nich jest Sokrates mistrz i nauczyciel Platona. Jak to było w zwyczaju elity kulturalne starożytnej Hellady biesiada nie była wyłącznie okazją, aby dobrze zjeść i wypić, ale równie, aby przeprowadzić interesującą dysputę. Tematem dzisiejszego wieczoru miała być miłość. Biesiadnicy umawiają się, że każdy z nich po kolei przedstawi swe poglądy na ten temat. Pierwszy występuje Eryksimachos, który utożsamia miłość z bogiem Erosem. Według mitologii greckiej jest to najstarsze bóstwo, które ukierunkowuje ludzkie działania na dobro i piękno. Następnym w kolejności jest Arystofanes, słynny helleński twórca komedii. Opowiada on na poły żartobliwą, na poły poważną, bajkę o tym, jak to pary ludzi przed wiekami były połączone ze sobą plecami, tworząc w ten sposób jedną istotę o czterech nogach, tyluż rękach, dwojgu głów i dwojgu twarzy. Tego typu złożenia były trojakiego rodzaju: po pierwsze, mężczyzna i kobieta, po drugie, sami mężczyźni, po trzecie, same kobiety. Arystofanes twierdzi, że w tym czasie panowała powszechna szczęśliwość. To nie podobało się bogom, dlatego też z czystej złośliwości Zeus porozdzielał owe całości na połówki. W ten sposób na świecie pojawiło się cierpienie, gdyż ludzie tęsknili za utracona połową swej istoty. Jedynym bogiem, który litował się nad nami był Eros. On to zaczął pomagać odnajdywać się, szukającym się połówkom, co nie było łatwe, gdyż złośliwi bogowie porozrzucali nas i naszych ukochanych po różnych czasach i miejscach, tak iż niekiedy bywa tak, że osoba będąca naszym przeznaczeniem jest osiemdziesięcioletnią staruszką. Podsumowując, miłość według Arystofanesa jest siłą, która łączy nasz ułomny byt w doskonałą całość.

Ostatnią koncepcję miłości przedstawił Sokrates. Zdaje się być ona głosem samego Platona w tej sprawie. Opowiada on o kolejnych szczeblach miłości, zaczynając od jej zmysłowego, cielesnego wymiaru. To od kochania "pięknych" ciał rozpoczyna się nasze doświadczenie tego uczucia. Jednakże gdybyśmy poprzestali tylko na tym, to miłość byłaby wyłącznie biegiem od jednego ciała do drugiego, tak bez końca aż do naszej śmierci. Dlatego też powinniśmy w pewnym momencie naszego życie przenieść ją na wyższy poziom, czyli kochania pięknych i dobrych uczynków, pięknej i dobrej duszy. Ostatnim szczeblem zaś tego wznoszenia się jest oglądanie miłości w jej najczystszej postaci. Jest to niemalże przeżycie mistyczne, w którym miłość, piękno i dobro zlewają się w jedno, a przy tym podmiot doznający go ma wrażenie, że obcuje z ostateczną rzeczywistością, przy której świat pięknych ciał zdaje się być jedynie pozorem. To właśnie z niej wypływają nasze najszlachetniejsze uczynki, jakkolwiek obcując z nią cały czas poznajemy ją dopiero na końcu. Sokrates mówi: "Czy nie uważasz, że dopiero wtedy, gdy ogląda piękno samo i ma je, czym oglądać, potrafi tworzyć nie tylko pozory dzielności, bo on nie tylko z pozorami obcuje, ale i dzielność rzeczywistą, bo on dotyka tego, co jest najbardziej rzeczywiste?".

W "1 Liście do Koryntian" świętego Pawła znajduj się fragment, który jest nazywany "Hymnem do miłości". W nim to zostaje wyłażone ewangeliczne rozumienie tej cnoty. Miłość nie jest tu rzeczą naszej zmysłowości, pożądliwości ciała, ale uczuciem które nie zna rozpusty, grzechu, zazdrości, pychy, gniewu. Jego najpełniejszą realizacją była śmierć Chrystusa na krzyżu, który umiłowawszy nas bez reszty, poświęcił swe życie, aby zmazać grzech pierworodny ludzkości. W takiej miłości nie istnieje nic interesownego, nie ma nakierowania na jakieś inne cele (zaspokojenie takich czy innych potrzeb bądź emocjonalnych, bądź fizycznych), jaśnieje ona niejako swym własnym blaskiem. Wydaje się, że święty Paweł nadaje tu miłości przede wszystkim mistyczny sens, czyli widzi on ją w optyce relacji Bóg - człowiek, zatem dopiero gdy będziemy kochać tak, jak On umiłował świat, zasadne będzie stwierdzenie, że ją posiedliśmy.

Średniowiecze przynosi nam interesującą koncepcje miłości, która była po części wytworem kultury feudalnej panującej w owym czasie, szczególnie tej, która wytworzyła się w Prowansji, a której przedstawicielami byli trubadurzy, po części wynikała z przyswojenia sobie prze ówczesną elitę kulturalną platońskich i neoplatońskich spekulacji na jej temat, a także chrześcijańskiej - Pawłowej - jej wykładni. Do tych idei zostały zaadaptowane mity i podania celtyckie, które roiły się wręcz od cudowności, pięknych księżniczek i dzielnych rycerzy. Najpiękniejszą realizacją miłości dwornej, gdyż tak określa się ów kompleks idei i legend wyżej wzmiankowanych, odnajdujemy w romansie zatytułowanym "Dzieje Tristana i Izoldy".

Opowiada on o miłości, która połączyła dwoje ludzi wbrew ich woli. Wszakże, gdy ta dwójka wsiadała na pokład statku, którym mieli dopłynąć do Kornwalii, gdzie na Izoldę oczekiwał jej przyszły mąż, a zarazem suweren Tristana, król Marek, to wcale nie byli zainteresowani własnymi osobami. Jednakże w trakcie podróży doszło do brzemiennego w skutki wydarzenia. Owa dwójka przez przypadek wypiła napój miłosny, który sprawił, że obojętni dotąd sobie pokochali się wręcz do szaleństwa. Jak sądzę, można potraktować to "cudowne wydarzenie" jako symbol, który w swej głębszej warstwie znaczeniowej wyraża pewna koncepcje miłości bliską temu, co w "Uczcie" Platona opowiadał Arystofanes. Miłość jest uczuciem, które łączy dwie części rozdzielonego bytu i nie jest tu istotne, jakie są uwarunkowania biologiczne i społeczne, w których pozostaje dwójka przeznaczonych sobie ludzi, oni muszą się ze sobą połączyć. Tak też się stało w przypadku Tristana i Izoldy. Ich dalsze dzieje układają się w historię, w której pełno jest rozstań, tęsknoty i cierpienia - tak naprawdę nigdy nie dostępują oni spełnienia miłosnego, poza tymi krótkimi chwilami, gdy mogą być ze sobą. Dopiero śmierć umożliwiła im spotkanie, które nigdy nie miało już dobiec końca. Z ich położonych obok siebie grobów wyrosły dwa krzaki głogów, których pędy splotły się w jedną całość. Tak kończy się ta opowieść, która zaczęła się znamiennym pytaniem - zapowiedzią: "Panowie miłościwi, czy wola wasza usłyszeć piękną opowieść o miłości i śmierci? To rzecz o Tristanie i Izoldzie królowej. Słuchajcie, w jaki sposób w wielkiej radości, w wielkiej żałobie miłowali się, później zasię pomarli w tym samym dniu, on przez nią, ona przez niego. "

Na antypodach względem wzoru miłości dworskiej stoi jej przedstawienie, jakie odnajdujemy w szeregu nowel Giovanniego Boccaccio zebranych we wspólnym tomie noszącym tytuł "Dekameron". Autor tych opowieści jest daleki od nadawania temu uczuciu jakichś mistycznych znaczeń. Miłość to jest spotkanie dwojga ludzi, którzy się pożądają, i chcą przebywać ze sobą, bawiąc się, ciesząc oraz dostarczając sobie przyjemności fizycznej. Ta koncepcja jest po części reakcją na wstrzemięźliwość kultury średniowiecznej względem spraw seksu, na poły reakcją na ówczesny zwyczaj wydawania młodych dziewcząt za starszych mężczyzn. Oczywiście, w takich razach nie mogło być mowy o miłości, raczej o wyrachowaniu rodziców. Nic zatem dziwnego, że gros opowieści Boccaccia dotyczy zdrad małżeńskich.

Jeszcze skrajniejszy pogląd na temat miłości wyraża średniowieczny poeta francuski poeta, przy tym zbój i rzezimieszek, który zapewne skończył na szubienicy, Francoise Villon, który nie widzi zgoła w niej nic nadziemskiego, co i nie dziwi zważywszy, że deklarował się on jako dozgonny zwolennik domów publicznych i tym podobnych placówek usługowych. Miłość więc jest tu przede wszystkim kopulacją, radosnym połączeniem ciał, z którego kochankowie powinni wynieść obopólną satysfakcję.

Wiek osiemnasty był okresem kontrastów i nieprawdą jest, że wtedy ludzie jak jeden mąż wierzyli wyłącznie w prawodawstwo rozumu, a ich dusz nie roznamiętniały żadne namiętności. Dowodem na to jest, z jednej strony, autentyczny bohater owych czasów, mianowicie Giovanni Casanova, z drugiej zaś, postacie literackie stworzone przez Jana Jakuba Rousseau w jego powieści sentymentalnej powieści epistolarnej zatytułowanej "Nowa Heloiza". Uwodziciel wszechczasów, któremu sławą w tej mierze dorównywał jedynie legendarny Don Juan, spisał pod koniec swego życia "Pamiętniki" . Miłość w jego wykonaniu nie wydaje się być czymś zbyt skomplikowanym, być może dlatego, że zwykle trwała jedną noc, a że i nie rzadko bywało tak, iż w jednym łóżku znajdował się nasz bohater i kilka dam, to nic dziwnego, że nie mógł się on zdecydować na coś trwalszego. "Osiołkowi w żłobie dano…" - by tak rzec, tyle tylko, że Casanova nie umarł z miłości, a po prostu ze starości. Zupełnie sam.

Zupełnie inaczej przestawiała się miłość, jaką odczuwali do siebie nauczyciel Saint - Preux i jego uczennica Julia w powieści Rousseau. Tu nie ma mowy o zbliżeniu seksualnym. Bohaterowie koncentrują się raczej na przeżywaniu własnych i kochanka stanów emocjonalnych, które oscylują pomiędzy niewysłowionym uczuciem szczęścia a głębia rozpaczy. "Ogień wydobywał się z naszych gorejących warg, a serce me zamierało z nadmiaru rozkoszy.". Miłość ta ma zatem charakter platoniczny, ale Rousseau nie sugeruje tutaj raczej, że jest ona jakąś ontologiczną zasadą świata. Jest to po prostu przeżycie, emocja, stan, w którym może znaleźć się dwoje ludzi i to wystarcza, gdyż cielesne zbliżenie mogło by znacznie obniżyć diapazon uczuć łączący kochanków.

Dal romantyków chyba nie było niczego ważniejszego niż miłość. Była ona ulubionym tematem ich dzieł, a równocześnie zasadą organizującą rzeczywistość. Uczucie to, oczywiście, nie mogło być czymś pospolitym, czymś, co można znaleźć pod każdą strzechą, musiało ono przekraczać granicę wyznaczane przez rozum, urastać do jakiejś demonicznej siły, kora potrafiła kierować losami jednostek i narodów. Romantycy byli zdecydowanymi zwolennikami opowieści Arystofanesa, a zatem wierzyli, że są rozpołowionym bytem, którego zadaniem jest odnaleźć swoja połowę. Na nieszczęście, zwykle się tak składało, że owa druga część nie czytała Platona, a zatem nie będąc w sprawach miłości zbyt świadomą wychodziła sobie za mąż za pierwszego lepszego, aczkolwiek nie ubogiego, mężczyznę. W ten sposób konstytuowało się niewyczerpalne źródło podniet artystycznych. W tym kontekście wystarczy wspomnieć nieszczęśliwa miłość Adama Mickiewicza do Maryli Wereszczakówny (wyszła ona za mąż za bogatego kawalera - Wawrzyńca Puttkamera), której echem poetyckim jest czwarta część "Dziadów", aby rzecz stała się zupełnie jasna.

Znakomitym natomiast przykładem na to, jaki stosunek do pospolitej miłości mieli romantycy, stanowią pierwsze sceny "Nie - boskiej komedii" Zygmunta Krasińskiego. Mąż - poeta dość szybko znudził się swą dopiero co poślubiona małżonką. Trudno orzec, czy ona jest rzeczywiście tak nieciekawa i pospolita, czy też on wskutek niestałości swego charakteru tak ją postrzega? W każdym razie, gdy pojawia się inna (zapewne jest to twór imaginacji poety) - ciekawsza, nie taka przyziemna, to Mąż podążą za nią bez wahania.

Ciekawe jest również postrzeganie przez romantyków kobiety. W ich optyce miłosnej staje się ona niemalże czymś na kształt Boga, do którego wznoszą bałwochwalcze hymny i modlitwy. Ten na poły religijny i sakralny stosunek poetów do kobiety sprawiał, że trudno było w niej rozpoznać istotę, którą dość często zdarza nam się spotkać na ulicy, w kawiarni, w pracy. Była ona czystą i nieskalaną ideą, która zapewne nigdy nie została i zapewne nigdy nie zostanie zrealizowaną przez osobę mieszkanki tej ziemi. Wystarczy tu przypomnieć jak myśleli o swych wybrankach Gustaw czy Werter.

Miłość bywa często w tej epoce traktowana jako rodzaj buntu - przeciw niesprawiedliwościom społecznym, przeciw ograniczeniom natury moralnej, przeciw ograniczeniom ludzkiej natury, gdyż to ona ma moc przekraczania wszelkich granic i wyznaczania nowych. Nic zatem dziwnego, że Giaur uwodzi żonatą kobietę, że Werter zakochuje się w pannie z wyższej sfery, niż ta, z której on sam pochodzi, podobnie Gustaw.

Inną jest miłość, jaką odczuwa Stanisław Wokulski względem Izabeli Łęckiej, jakkolwiek i ją zwykle podręczniki historii literatury polskiej określają jako romantyczną. Nie ma w niej nic nadziemskiego, raczej sama proza życia. Oto bowiem mocno dojrzały mężczyzna (miał czterdzieści parę lat) zakochuje się w młodej pannie i przestaje myśleć racjonalnie, a że Prus przedstawił go jako naturę z gruntu szlachetną, to wszyscy się nad nim użalają, że taki porządny, a ona go nie chciała, i zaraz dodają, że to dlatego, iż była pustą i zepsutą do cna lalką. Nawet jeśli tak rzeczywiście było, to i tak żadna kobieta ni obowiązku kochania tego i tylko tego mężczyzny, choćby był Stanisławem Wokulskim podniesionym do kwadratu, czyli, jak się zdaje, skończonym Absolutem. Miłość ta zatem jest o tyle romantyczna, że nasz bohater podporządkowuje jej całe swoje życie, co nie okazało się być najszczęśliwszą decyzją.

Inaczej sprawa przedstawia się pomiędzy Justyną Orzelską a Jankiem Bohatyrewiczem, dwójce bohaterów z powieści Elizy Orzeszkowej zatytułowanej "Nad Niemnem". Uczucie, które ich połączyło, było proste i bezpretensjonalne. To dwoje ludzie, którzy odnaleźli wspólny język i którzy wyznawali te same poglądy na świat. Mówiąc krótko to miłość, którą można spotkać wszędzie - wierna, cicha i spokojna, pozbawiona wszelkiej sztucznej egzaltacji i zbytniego mędrkowania.

Nawrót do romantycznego pojmowania miłości można zaobserwować pod koniec dziewiętnastego wieki w literaturze modernistycznej. Nie było to jednak proste powtórzenie. Można powiedzieć, że o ile w romantyzmie pierwiastek cielesny, zmysłowy, był stosunkowo mało eksponowany, to pisarze i poeci fin de siecle'u nie stronili od niego. Przyczyną takiego stanu rzeczy były po części zmiany społeczne, jakie zachodziły w owym czasie w Europie, m. in. emancypacja kobiet, ale również myśl sztandarowego dla tej epoki, mianowicie Artura Schopenhauera, który w swym dziele zatytułowanym "Świat jako wola i przedstawienie" uznał miłość płciową za główny objaw zasady świata, czyli woli. Dlatego też Kazimierz Przerwa - Tetmajer mógł bezwstydnie pisać:

"Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu,

Kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu,

Gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie

I wargi rozchylą się wilgotne bezwiednie"

Tego typu wiersze i poematy dały Sienkiewiczowi asumpt do stwierdzenia, że cała młodopolska literatura to nic innego jak tylko "ruja i porubstwo". Trudno zresztą się dziwić takiej opinii autora, którego szczytowym osiągnięciem w dziedzinie erotyki literackiej było stwierdzenie, że Jagienka (z "Krzyżaków") jest zdolna swymi pośladkami orzechy miażdżyć.

Dwudziesty wiek nie przyniósł nam, szczególnie po doświadczeniach drugiej wojny światowej, zbyt optymistycznych konstatacji na temat miłości. W swym wierszu "Ocalony" Tadeusz Różewicz pisze, że nie rozumie, co to jest miłość, to jakiś dźwięk, za którym nie kryje się żadne znaczenie. Z kolei w opowiadaniach obozowych Tadeusz Borowskiego to uczucie zostaje sprowadzone do czystej fizjologii. Tu już nie chodzi o radosną przyjemność fizyczną, jak powiedzmy u Boccaccia, ale rozładowanie napięcia, bądź też rodzaj zapłaty za kawałek chleba, trochę zainteresowania wreszcie za możliwość życia. Być może najbardziej przerażającymi i przygnębiającym fragmentem tych opowiadań jest ten, w którym autor opowiada o puffie, czyli burdelu obozowym. Miłość również jest przedstawiana jako środek, za pomocą którego manipuluje się ludźmi, jak choćby w powieści Georga Orwella zatytułowanej "Rok 1984", w której Ministerstwo Wojny nazywa się Ministerstwem Miłości. Patrząc tak na dwudziestowieczną literaturę ma się wrażenie, że przyszło nam żyć w jakichś przeraźliwych i nieludzkich czasach, w których miłość albo zupełnie zanikła albo schowała się gdzieś głęboko przed nami.

Tyle epok i tyle różnych koncepcji miłości i ich realizacji, że aż można dojść do dość sceptycznych konkluzji, co do możliwości odpowiedzi na pytanie, czym ona jest. Można oczywiście poprzestać na stwierdzeniu, że właśnie tym, co właśnie przeżywasz i chcesz nazwać miłością, a to, co znajdujesz w książkach to po prostu czyste wymysły. Mam jednak wrażenie, że autorzy owych nic innego nie czynili, jak właśnie zdawali relacje ze swych własnych przeżyć. I cóż z tego, że miłość Platona stoi na antypodach tego, co pod tym mianem rozumiał, powiedzmy, Villon? Wszakże miłość może mieć rożne wymiary - i ten fizjologiczny, i ten idealny, a to, że niektórzy uznają jeden za prawdziwszy od drugiego, to tylko świadczy o ich pewnej ograniczoności umysłowej i zbytnim poleganiu wyłącznie na własnym doświadczeniu, które uznają oni za jedyne możliwe i właściwe. No cóż, kochajmy zatem i dajmy się kochać, i myślmy o miłości, gdyż bez tego nasze życie byłoby znacznie uboższe i w jakimś sensie mniej prawdziwe.