Wątki biblijne nie są w literaturze światowej niczym nowym ani zaskakującym. Jednak rosyjscy twórcy czasów porewolucyjnych wykorzystywali je w nieco inny sposób. Z początku przywoływana dla uwznioślenia przewrotu październikowego, uwypuklając mesjanistyczne wizje narodu, stała się Biblia w stosunkowo krótkim czasie celem ataków, kpin, parodii i szyderstw ateistów, prowadzących w końcu nawet nie tyle do deprecjacji Pisma, ale do całkowitej negacji jego treści i posłannictwa. Zresztą najlepszy tego dowód odnajdujemy już na pierwszych stronach dzieła, w pouczającym dla Iwana Bezdomnego- autora antyreligijnego poematu o Jezusie, wykładzie Berlioza, którego główny zarzut wobec młodego poety brzmiał:

Bardzo dobrze i odpowiednio satyrycznie pokazałeś, na przykład, narodziny Jezusa, syna bożego, ale dowcip polega na tym, że jeszcze przed Jezusem narodziło się całe mnóstwo synów bożych(...) Tymczasem, krótko mówiąc, żaden z nich się w ogóle nie narodził, żaden z nich nie istniał, nie istniał także i Jezus. Musisz koniecznie zamiast narodzin Jezusa czy też, powiedzmy, hołdu trzech króli, opisać nonsensowne wieści rozpowszechniane o tym hołdzie. Bo z twego poematu wynika, że Jezus istniał naprawdę!

Możemy wstępnie przyjąć, wiedząc jakie następstwa wywołała ta wypowiedź redaktora, że bezpośrednią przyczyną pojawienia się wątku biblijnego jest paradoksalnie niezłomna jego negacja w wykonaniu moskiewskiego erudyty- wykształconego członka Massolitu. Negacja ta, trzeba przyznać, wymagała jeszcze jednego pytania. Pytanie to nie mogło paść jednak z ust niedouczonego Bezdomnego. Wypowiada je jeden z przedmiotów dyskusji, a od tej chwili oczywisty jej podmiot, zainteresowany, bo jego istnienie też poddane zostaje w bytową wątpliwość, czy też może raczej, w niewątpliwy niebyt- Woland:

Skoro nie ma Boga, to kto kieruje życiem człowieka i w ogóle wszystkim, co dzieje się na świecie?

Diabeł, przedstawiciel świata cieni, sam daje świadectwo istnienia Jezusa. Jak sam stwierdza: Tu nie trzeba mieć żadnych poglądów, Jezus po prostu istniał i tyle. (...) Nie potrzeba żadnych świadectw, wszystko jest bardzo proste- W białym płaszczu koloru krwawnika...

Czy jednak nie wydaje się nam dziwne to, że właśnie szatan zmuszony jest udowadniać, czy nawet po prostu ukazywać człowiekowi prawdziwość wydarzeń Ewangelii? Może, jak Mefistofeles Goethego, ma otworzyć człowiekowi drogę do poznania prawdy. A może jest ostatnią istotą, która jeszcze wierzy, ostatnim wyznawcą naturalnego ładu i porządku, gdzie za zło czeka kara, a za dobro- nagroda, gdzie pierwszym miernikiem poczynań człowieka jest jego sumienie. Przekonująco brzmi zinterpretowanie tego faktu przez Andrzeja Drawicza, autora wstępu do wydania powieści w Bibliotece Narodowej. Badacz stwierdza, że ten na pierwszy rzut oka paradoksalny chwyt ma głęboki sens, jeśli zauważymy, że diabeł, dzięki swej wieczystej obecności jest idealnym świadkiem, mogącym zaświadczyć, że mit spełniał się dokładnie tak, jak opisał to w swej powieści Mistrz. Jednocześnie, przez ten fakt, jak zauważa dalej badacz, widoczne jest tutaj przekonanie autora, czy może raczej wiara w to, że literatura, dzięki intuicji artysty do "wyuławiania" z opisywanych zjawisk prawdy o świecie i ludzkiej kondycji, może czasem przeniknąć do samego sedna zjawisk i stać się niepokonanym i niezaprzeczalnym nośnikiem prawdy. W innej swojej publikacji Andrzej Drawicz dodaje (A. Drawicz, Mistrz i Diabeł. O Michale Bułhakowie, Kraków 1990, s. 305), podpierając się słowami Mefistofelesa z Doktora Faustusa Tomasza Manna: "Spodziewam się nadto, że nie dziwi ciebie, iż oto Zły mówi ci o sprawach religii? Do kroćset! A któż inny, chciałbym to wiedzieć, miałby dziś z tobą mówić o tym?", że w świecie, jak to określa "dzikiej fantastyki samowoli" i "trywialnego prawdopodobieństwa", zaświadczanie mitu Chrystusowego zaiste musi być- i jest rzeczą diabelską.

Uczciwie trzeba jednak przyznać, że tym co faktycznie nas niepokoi w "Mistrzu i Małgorzacie", jest nie tyle to, że w Moskwie pojawiają się ciemne moce, ile fakt, że na tle moskiewskiej rzeczywistości, rzeczywistości lęku, chorej biurokracji, pseudo-instutycji, w których słowo urzędnika, podobnie jak pisane słowo donosu, staje się ciałem, diabeł i jego świta wydają się, o ile istoty nadprzyrodzone da się ująć w kanony normalności, de facto najnormalniejsi. To oni są zdziwieni ludźmi, to im udaje się zdemaskować obłudę i groteskę czasów. To już jednak specyfika i rola Bułhakowowskiej fantastyki. Jaka jest zatem rola historii wędrownego filozofa i Piłata? Myślę, że odpowiedź na to pytanie zawarta jest w samej konstrukcji utwory i w sposobie, w jaki wplata się ona w wydarzenia w dwudziestowiecznej Moskwie. Wątek biblijny jest niezależny od wydarzeń moskiewskich, jednak nie sposób nie zauważyć wyraźnej wspólnoty znaczeniowej obu płaszczyzn. Oczywiście, wynika to też z układu powieści i sposobu, w jaki historia biblijna jest wprowadzana. Pierwszy z czterech jej rozdziałów jest, co zostało powiedziane wcześniej, opowieścią Wolanda na Patriarszych Prudach, uwerturą wprowadzającą główne postaci. Drugą odsłoną swoistego pasyjnego widowiska, będącego jednocześnie dalszą częścią powieści Mistrza, jest sen Iwana Bezdomnego, przebywającego w klinice profesora Strawińskiego. Przez takie wprowadzenie staje się ów sen wizją podarowaną uczniowi, a kończąca ją burza, zmywa z niego resztki dawnej ignorancji, niewiary, ludzkiego zła i zakłamania. Jest też przesileniem i ukojeniem zesłanym na chory umysł i, przede wszystkim na chorą duszę; śmierć Jeszui staje się faktycznym odkupieniem, oswobodzeniem człowieczeństwa już-nie-poety, wobec którego intelektualna, czy etyczna "bezdomność" przestaje mieć rację bytu.

Ostatnie dwa rozdziały wątku biblijnego pojawiają się w drugiej części powieści. Czyta je Małgorzata z cudem odzyskanego rękopisu. Nie bez znaczenia wydaje się fakt, że po przełomowej "Kaźni" przekazanej nam przez niespokojny, wątpiący umysł Iwana, o karze wymierzonej zdrajcy, o naturalnych, oczywistych w zdrowym systemie moralnym i etycznym konsekwencjach czynienia dobra i zła, dowiadujemy się poprzez postać pewną, silną i odważną i, co być może najważniejsze- niezakłamaną. Te dwa następujące po sobie rozdziały, przywracające ład i utracony przez zabicie niewinnego filozofa porządek rzeczy, są nagrodą za nieugiętość i szczerość Małgorzaty. Nieugiętość w bronieniu prawdy i szczerość w swoim, z pewnością nieidealnym ale prawdziwym człowieczeństwie:

Wpadła jej nagle do głowy straszna myśl, że wszystko to są czary, że za chwilę bruliony znikną, że znajdzie się w swojej sypialni w willi, a kiedy się obudzi, będzie musiała iść się utopić. Ale była to ostatnia straszna myśl, pogłos udręki w jakiej żyła. Nic nie zniknęło (...) Małgorzata mogła ile tylko chciała, chociażby do samego świtu, szeleścić stronnicami brulionów (...) i czytać jeszcze raz słowa: Ciemność, która nadciągnęła znad Morza Śródziemnego, okryła znienawidzone przez procuratora miasto...

Jak widzimy, oba plany czasowo-przestrzenne wydają się zazębiać, wzajemnie przenikać i oświetlać swoją wymowę i znaczenie. Wydarzenia moskiewskie stają się współczesną realizacją dylematów, postaci i zachowań prefigurowanych przez Biblię, ta zaś, nadaje im znaczenie mityczne, uniwersalne, umiejscawia je i zakorzenia w wieczności, aż do stworzenia wrażenia, że Moskwa jest współczesnym Jeruszalaim, Alojzy Mogarycz dzisiejszym Judasze, a Mistrz-Jeszuą i w pewnym sensie również Piłatem. A. Drawicz, w cytowanej pracy (Mistrz i Diabeł..., str. 305) zabieg ten nazywa próbą wydobycia ze zbiorowych doświadczeń ludzkości pierwotnej, archetypowej niejako, sytuacji zaprzaństwa i tchórzostwa, skonfrontowanych z wiernością prawdzie i powołaniu. W tym świetle fakt, że Bułhakow maksymalnie zsekularyzował biblijną opowieść, odszedł w niej od religijnych kategorii, działa tylko na jej korzyść, bo czyni z historii i samej Ewangelii, pewne elementarne, uniwersalne posłannictwo, etyczny punkt oparcia i odniesienia dla ludzi wszystkich poglądów i postaw. Tak jakby różne indywidualne systemy etyczne znajdowały zbieżne, analogiczne punkty z etyką chrześcijańską. Tak zdaje się pojmować prawdziwe wartości Bułhakow- nie jako problem wiary w Boga, ale jako tożsamość nakazów, którym podlegamy my wszyscy, wierzący i niewierzący. Dlatego czas powieści jest tak naprawdę jeden- teraźniejszy, ciągle aktualizujący przeszłość. To co jest i było , staje się jedną ciągłością, początkiem i podsumowaniem jednej myśli. Nawet chmury burzowe zdają się osłaniać jednocześnie to samo niebo, a świt nadciąga jednocześnie nad Jeruszalaim i Moskwę, a może po prostu nad Moskwę- Jeruszalaim- współczesne miejsce kaźni.

Wspomniana "symultaniczność" obu planów czasowych, wydaje się najistotniejszą wskazówką do ich interpretacji. W tym świetle wątek biblijny staje się jedną wielką przypowieścią, prefigurującą zachowania, sytuacje i typy postaci występujące w wieku dwudziestym. Spróbujmy je zatem zidentyfikować. Rozpatrzyć trzeba kilka typów postaci: Nauczyciela, Ucznia, Tchórza, Zdrajcy- Donosiciela i powiązane z nimi sytuacje zdrady, zaparcia się, donosu, wywróconej hierarchii wartości, winy i kary, odwagi i nagrody. Najważniejsze jednak okażą się kwestie Miłosierdzia i Wyzwolenia.

Głównym konfliktem wątku staje się zderzenie dwóch postaci i idei: Piłata z jego tyranią i wiarą w okrucieństwo i cezara oraz Jeszui z jego umysłową wolnością i wiarą w prawdę i dobro. Warto zwrócić uwagę na to, jak niewiele miejsca poświęcono tutaj postaci donosiciela. Znamiennym wydaje się fakt, że Bułhakow pomija moment donosu, nie bawi się, jak wielu poprzedników w psychologiczne rysy postaci, w próbę odnotowania w niej cech ludzkich, usprawiedliwiania bądź motywowania postępku Judasza choćby predestynacją, Boskim przeznaczeniem. W powieści pada jedno zdanie mogące ujść za komentarz: Ma on pewną słabość(...) słabość do pieniędzy. Poza tym, zauważmy, że nawet sam Juda nie wypowiada się ani raz na ten temat, tak jakby wydanie człowieka na śmierć było czymś oczywistym i naturalnym. Skoro sam zdrajca się nad tym nie zastanawia, dlaczego autora miałby? Jedyną postacią, którą "obchodzi" los Judy, jest sędzia Jeszui, Piłat, nazywający go brudnym zdrajcąi zlecający tajnej policji zabójstwo-zemstę. Tutaj zdrada jest tylko i wyłącznie zdradą, donosem bez komentarza, złem, które tak wrosło w krajobraz Bułhakowa i samej powieści (najprostszym sposobem na pozbycie się niewygodnego bohatera, na zdobycie dodatkowego metrażu, na cokolwiek, jest po prostu napisanie donosu), że nie widzi on potrzeby zastanawiania się nad pobudkami. Nie można usprawiedliwiać, czy choćby rozważać czegoś, co jest z gruntu złe, a mimo całej swej ohydy tak już spowszedniałe. Nienormalny jest dla niego tylko brak kary, i tę właśnie anomalię zwalcza w powieści, tak w wątku biblijnym, jak i w moskiewskim, gdzie jedynymi bohaterami (tak jak ewangeliczny Judasz) nie dostępującymi łaski miłosierdzia są właśnie donosiciele- Alojzy Mogarycz (jego srebrniki to utęsknione mieszkanie Mistrza) i baron Meigel. Symbolikę śmierci barona Meigla, jako zdrajcy, szpicla i prowokatora podkreśla jeszcze jej "zbieżność w czasie" z zemstą dokonaną na Judaszu. Warto też zestawić ze sobą eufemistyczne opinie o Judaszu i Meiglu i ich niechlubnej "profesji":

Juda: Bardzo nieśmiały i bardzo żądny wiedzy. Zainteresowały go bardzo moje przemyślenia, podjął mnie nader gościnnie.

Baron: ...rozeszły się słuchy o pańskiej nadzwyczajnej żądzy wiedzy. Powiadają, że współ z pańską nie mniej wybujałą rozmownością, zwraca ona na siebie powszechną uwagę.

Powróćmy jednak do "pojedynku" Piłat- Jeszua. Pojedynku, którego wynik od początku jest przecież przesądzony. Piłat jest upostaciowaniem rozdwojenia, konfliktu wartości człowieka z jego funkcją społeczną, to wewnętrzna kolizja "ja" z systemem w jakim funkcjonuje i jaki przyszło mu reprezentować. Ten wewnętrzny pojedynek, konieczność wyboru między sumieniem a dogmatem społecznym, czy politycznym rodzi tchórzostwo, grzech najstraszliwszy, bo polegający na zaparciu się samego siebie, na zabiciu w sobie tego co najbardziej ludzkie i niepodległe. Jak pisze Andrzej Drawicz (A. Drawicz, Historia literatury rosyjskiej XX wieku, Warszawa 1997, s. 381) to zdrada człowieczeństwa na wieki odbierająca spokój. I ten właśnie grzech popełnia Piłat. Wobec stwierdzenia Jeszui: wszelka władza jest gwałtem, zadawanym ludziom,(...)nadejdzie czas, kiedy nie będzie ani władzy cesarskiej, ani żadnej innej, mimo wewnętrznego braku zgody na wyrok, nie śmie go nie zatwierdzić. Tchórzy przed możliwością oskarżenia go o obrazę czci cezara. Stawia majestat władcy nad majestatem człowieka i ten czyn, wiążąc go już na zawsze, mimo próby ułaskawienia Jeszui i zabójstwa jego zdrajcy rękami tajnej policji, z postacią filozofa-męczennika. Stanie się już na wieki synonimem umywającego ręce sędziego-tchórza, skazującego wbrew sobie niewinnego człowieka na męczeńską śmierć. Ale rozliczany będzie nie przez cezara, ale przez absolutne wartości prawdy i odwagi, które skażą go na mękę wiecznej świadomości dokonanej zbrodni: nigdy nie zazna spokoju.

Wątek biblijny to przede wszystkim opowieść o Piłacie. Ale zawsze w kontekście Jeszui. O oprawcy na tle skazańca. To wreszcie historia Ucznia i Nauczyciela. Jeszua Ha-Nocri, wędrowny filozof, jest właściwie jedyną czystą, mądrą i nieskończenie dobrą postacią. Ciekawe jest, że coś, co on sam uznaje za naturalne (Wszyscy ludzie są dobrzy), w świecie terroru, donosów, przesłuchań i egzekucji, coś tak niezwykłego jak bezinteresowna wiara w człowieczeństwo wydaje się czymś kuriozalnym. Odwaga w głoszeniu prawdy jest w tej rzeczywistości odbierana jako szaleństwo bądź niebezpieczny bunt (nie udawaj głupszego niż jesteś. (...) powtarzam ci, ale już po raz ostatni, abyś nie udawał wariata, zbrodniarzu). Naturalnym stanem dla Piłata jest podejrzliwość i ciągłe, nie kończące się kłamstwo. Tak Bułhakow widział i oddał w postaci Jeruszalaim atmosferę Moskwy lat trzydziestych. Prawda traktowana jest szaleństwo, przechodzi w prawdę pojmowaną w kategoriach zbrodni. To właśnie ona oraz niemożność wejścia w konsekwencję kłamstwa i wykrętu, gubi Jeszuę:

  • Czy kiedykolwiek mówiłeś coś o wielkim Cezarze? Odpowiadaj! Mówiłeś?... Czy też... nie mówiłeś.- Słowo "nie" Piłat podkreślił nieco bardziej, niżby to wypadało na sądzie (...)
  • Łatwo i miło jest mówić prawdę- zauważył Jeszua.
  • Nie muszę wiedzieć (...) czy miło ci, czy nie miło mówić prawdę. Będziesz musiał ją powiedzieć. Mów, rozważ każde słowo, jeśli nie pragniesz śmierci nie tylko niechybnej, ale i okrutnej (...)

Historia Jeszui jest wiec historia męczeństwa w obronie jednego z najnaturalniejszych praw człowieka: prawa do mówienia prawdy, do wolności myśli, przekonań i słowa. Prawa do życia w zgodzie z własnym sumieniem. Za to, w totalitarnej rzeczywistości sprzed dwóch tysięcy lat, ginie prorok. Za to, w Moskwie w roku 193... wyklęty zostaje jego następca- Mistrz niosący ludziom prawdę zapisaną w swym dziele, wyśmiany, oczerniony, uwięziony i skazany na cierpienia, jest jakby współczesną wersją filozofa-męczennika. Ale brakuje mu siły wewnętrznej tamtego (A. Drawicz, wstęp do "Mistrza i Małgorzaty", BN, str. 50). Mistrz nie będzie miał tej siły i odwagi co Jeszua, by bronić swej idei. Daje się złamać przerastającej go rzeczywistości. Nie wytrzymuje krytyki, jaka spotyka jego dzieło i jego samego: Wspominam to z przerażeniem (...) jak on mną wstrząsną! (...) redaktor tak na mnie patrzył, jakbym miał fluksję, patrzył w kąt i nawet chichotał ze zmieszania. Bez żadnej potrzeby miął maszynopis w palcach i chrząknął. Pytania, które mi zadawał, były, moim zdaniem, zupełnie obłąkańcze (...) Nie minęło dwa dni, kiedy w innej gazecie ukazał się artykuł Arymana pod tytułem "Wróg pod skrzydłem redaktora", w którym Aryman przestrzegał wszystkich, każdego z osobna prze (...) tym, który usiłował przemycić na łamy prasy apologię Jezusa Chrystusa (...) niesłychane słowo "piłatyzm" (...) wystarczy, że powiem, że tytuł artykułu Łatuńskiego brzmiał "Starowietr wojujący".

Wyrzekając się prawdy staje się Mistrz swoim własnym Piłatem. Poddając się niszczycielskiej sile świata, paląc swoje dzieło, nie znał jednak Mistrza tajemnicy, będącej jednocześnie jedną z głównych myśli całego dzieła: Rękopisy nie płoną!. Dlatego, zgnębiony, słaby, dopadnięty przez szaleństwo (co ciekawe, faktycznym szaleństwem w etycznie korygowanym świecie Bułhakowa jest wyrzeczenie się prawdy, a nie, jak w oczach totalitaryzmu i Piłata- wierna jej obrona. Wierny swemu sumieniu Jeszua nawet w obliczu śmierci nigdy nie popadnie w obłęd i, inaczej niż Mistrz, nie straci nadziei i wiary w człowieka) mówi Iwanowi: Znienawidziłem tę książkę i boję się. Jestem chory. Bardzo się boję (...) Mój przypadek jest nieuleczalny. Nie wierzy już nie tylko w moc człowieka, ale nawet w moc diabelską. Ten pozbawiony wszelkiej nadziei wrak chce już, podobnie jak Piłat, który wraz z nim niesie grzech tchórzostwa, tylko jednego: I w nocy i przy księżycu nie zaznam spokoju!... Czemuż nie pozostawiono mnie w spokoju? O bogowie, o, bogowie moi!... Mistrz, wyrzekając się prawdy i rezygnując z walki o nią, staje się, tak jak jego uczeń z kliniki profesora Strawńskiego, etycznie i duchowo bezdomny. Nie potrafił bowiem obronić swego prawdziwego domu, a nie jest w stanie, nie chce odnaleźć się w świecie, gdzie zadomowił się terror. Tracąc "dom", bezpieczeństwo własnego sumienia, traci też bezpieczną fizyczną przystań dla siebie, swojej idei i swojej miłości- suterenę na cichym podwórku Arbatu. Utrata tego miejsca sacrum jest symbolicznym przedstawieniem przeze mnie bezdomności myślowej, etycznej, stopniowego zapadania się w obłęd strachu zaszczutego przez system człowieka:

... Tak więc późnym wieczorem w połowie stycznia, w tym samym paletku, ale z poobrywanymi guzikami, drżałem z zimna na moim podwórku (...) w zaułku hulała zamieć. Przestraszyłem się psa, który wpadł mi pod nogi, i uciekłem przed nim na drugą stronę ulicy. Zimno i strach, który teraz już zawsze mi towarzyszył, sprawiły, że popadłem w otępienie. Nie miałem dokąd pójść (...) najprościej, oczywista, byłoby rzucić się pod tramwaj (...) ale (...) cała rzecz polegała na tym, że strach owładnął każdą komórką mojego ciała. Bałem się tramwaju zupełnie tak samo jak przedtem tego psa.

Mistrz, przez swój gest zaparcia się własnej idei, staje się ogniwem łączącym w sobie dwie główne postaci wątku biblijnego- więźnia stanu Jeszuę i- skazującego Nauczyciela na śmierć, okrutnego procuratora Judei- Poncjusza Piłata.

W obu planach czasowych pojawienie się postaci Nauczyciela powoduje ewoluowanie światopoglądu postaci, które od tego momentu, momentu przemiany, nazywać możemy Uczniami. Wszyscy Uczniowie w powieści, zarówno ci z czasów Ewangelii, jak i ci z dwudziestowiecznym rodowodem startują z pozycji prześladowcy idei, którą potem przyjmą za swoją i którą będą kontynuować. Mateusz Lewita nazwie Jeszuę psem, Piłat- zbrodniarzem i szaleńcem, Iwan będzie prześladował jego idee dwa tysiące lat później nieudolnie zaprzeczając jego istnieniu, a w każdym razie obdarzy Jeszuę "wszelkimi najgorszymi cechami charakteru". Wszyscy trzej przechodzą, dzięki swym mistrzom, na stronę prawdy i świadomości. Można by powiedzieć, że odkupuje, czy też zbawia ich nieugięta odwaga i siła prawdy głoszone przez Jeszuę. Wróćmy jednak do interesującej nas tu najbardziej postaci Piłata, rozumianej wprost, jako procurator Judei oraz jako prefiguracja "Piłatów" współczesnych. Piłat jako symbol i siła wykonawcza terroru ukazuje się nam już w pierwszym rozdziale wątku Jak sam o sobie mówi: Każdy w Jeruszalaim powie ci, że jestem okrutnym potworem, i jest to święta prawda. Przesłuchanie Jeszui jest jakby żywcem wyjęte z doświadczeń Moskwy lat trzydziestych dwudziestego wieku, wraz z niemal retorycznymi pytaniami, najwyraźniej opartymi o kolejne zdania z donosu, będącego zresztą jedynym "dowodem" w sprawie i wszystkimi konsekwencjami opierania się w sądzie na zasadzie "winy domniemanej". W całej tej scenie Piłat wpisuje siew jakąś formalną konwencję zachowania, nie ma w nim człowieka. W początkach tej sceny mamy do czynienia z urzędem, a nie z żywą istotą. Piłat- człowiek pojawia się nieco dalej, podejmując nierówną walkę z Piłatem-procuratorem. Ten człowiek mówi: Rozwiążcie mu ręce. Dialog sędzia- podsądny ewoluuje w dialog człowiek- człowiek. Piłat ulega czemuś w rodzaju fascynacji filozofem, jego ideą dobra i człowieczeństwa, chce go zatrzymać przy sobie, aby ten go leczył i... nauczał. Ostatecznie pojedynek ten wygrywa Piłat-procurator. Nie może być inaczej wobec zarzutu, który sam w sobie jest wyrokiem: obraza majestatu. Procurator, przekonany o niewinności człowieka, który staje się jego Mistrzem, skazuje go na okrutną śmierć, w obawie, przed zajęciem jego miejsca:

-Czy doprawdy sądzisz, nieszczęsny, że procurator rzymski puści wolno człowieka, który powiedział to, co ty powiedziałeś? O, bogowie! Przypuszczasz może, że mam ochotę zająć twoje miejsce? Ja twoich poglądów nie podzielam!

Dopuszcza się sędzia rzeczy najstraszliwszej- tchórzy, trzykrotnie zapierając się prawdy- niewinności Jeszui. Jego, Piłata, okrzyk "Łotrze! Łotrze! Łotrze!" możemy porównać tylko z trzykrotnym wyparciem się Chrystusa przez innego jego ucznia- świętego Piotra. Piłat karze Jeszuę za prawdę i głoszenie normalnego porządku rzeczy, a Bułhakow wymierza karę tchórzowi. Karę wiecznej świadomości, karę wiecznej plamy czerwonego wina przypominającej o niewinnie przelanej krwi. Tchórzliwego gestu cofnąć się nie da. Wyrok: dwa tysiące lat na kamiennym pustkowiu i o każdej pełni księżyca- bezsenność. "Najstraszliwsza ułomność" okazuje się więc nie strachem fizjologicznym, ale fałszywą miarą wartości. Dla rzymskiego procuratora Judei wartością jest potęga cesarza, własne miejsce w aparacie władzy okupacyjnej, stanowisko i władza. Nie zaryzykuje tego wszystkiego dla ocalenia wędrownego filozofa. Życie niewinnego, a już tym bardziej jego nauki nie są zatem wartością godną zmierzenia z wyznawanymi przez dostojnika. Piłat będzie cierpiał przez swoją decyzję, straci nawet, rękami swej tajnej policji, człowieka, który doniósł na filozofa. Nic jednak nie zmaże faktu, że to on- Piłat wydał niewinnego Jeszuę na potworną, męczeńską śmierć. Zyskuje tym nieśmiertelność, nieśmiertelność niechlubnego symbolu tchórzostwa i zaprzaństwa w imię władzy i własnego bezpieczeństwa. Taka interpretacja wyjaśnia, dla czego wcześniej nazwano "Piłatem" samego Mistrza. Ona także, w obawie przed prześladowaniami zapiera się własnego dzieła i, co gorsza, wydaje na nie wyrok śmierci. Jest chyba jeszcze bardziej tragiczną postacią niż sam Piłat, bo wydaje wyrok de facto na samego siebie. Chce zabić w płomieniach swoje człowieczeństwo i swoją ideę.

W Moskwie lat trzydziestych ludzie są zaszczuwani przez państwo i nawzajem przez samych siebie. Tak jakby "odgórnego" terroru było mało, ludzi sami sobie potrafią zgotować, ze strachu przed represjami totalitaryzmu, piekło wiecznej inwigilacji, donosu, niepewności. Tak właśnie wykańczają Mistrza. Przyjrzyjmy się, jak sam opowiada o etapach swojego załamania: Artykuły ciągle się ukazywały. Pierwsze z nich kwitowałem śmiechem. Ale im więcej ich się pojawiało, tym gruntowniej zmieniał się mój do nich stosunek. Drugie stadium to było stadium zdumienia. Dosłownie w każdym wierszu tych artykułów wyczuwałem jakiś wyjątkowy fałsz i niepewność, mimo, że ton tych tekstów był groźny i tchnął pewnością siebie. Nieustannie odnosiłem wrażenie- i nie mogłem się od tego wrażenia uwolnić- że autorzy owych artykułów piszą zupełnie co innego, niż chcieliby napisać i że właśnie to jest powodem ich furii. A potem, proszę sobie wyobrazić, nadeszło trzecie stadium, stadium lęku. (…) był to początek choroby psychicznej. (...) Kiedy się kładłem, po prostu czułem się źle, obudziłem się natomiast jako człowiek chory (...) Walczyłem ze sobą samym jak szalony. Wystarczyło mi sił, żeby dotrzeć do pieca i rozpalić ogień (...) Wtedy stało się to nieodwracalne. Wyjąłem z szuflady biurka ciężkie egzemplarze maszynopisu (...) i zacząłem wszystko palić.

Łatuński, Mogarycz, krytycy i literaci, ludzie żyjący w wiecznym strachu i łgarstwie także zostają ukarani. Bułhakow zsyła na nich Wolanda i jego piekielną świtę. Tylko dzięki nie może poukładać świat, choćby tylko na chwilę, tak, aby działał według jego zasad i wartości, dzięki nim także staje się możliwe uzyskanie przez zgnębionego, chorego pisarza moralnej satysfakcji.

Słowo "mistrz" pełni u Bułhakowa szczególną funkcję. Obdarzone jest szczególnym znaczeniem, wymową, światłem mądrości. W świetle tym także postaci uczniów nabierają zupełnie nowego, wyższego znaczenia. Mianem tym nazwany zostanie Iwan przy pożegnaniu z Mistrzem. Możemy przyjąć, że "uczeń" rozumiany jest tutaj także jako kontynuator myśli, idei swego nauczyciela. Tak będzie w przypadku Mateusza Lewity, który spisywał, mniej lub bardziej wiernie, przesłanie Jeszui, tak "uczniostwo" Iwana zrealizuje się w faktycznym zdobywaniu wiedzy i przekazywaniu jej dalej, swoim uczniom, z pozycji profesora historii i filozofii, czyli w rezygnacji ze swej umysłowej i duchowej bezdomności. W przejęciu historii Piłata przez profesora Ponyriowa, w zamianie ignoranckiej agresji na poszukiwanie sensu istnienia i własnej tożsamości, wyrażone jest głębokie przekonanie, tak zapewne potrzebne umierającemu Bułhakowowi, który, czego dowiadujemy się ze wstępu do powieści napisanego przez A. Drawicza, "Mistrza i Małgorzatę" kończył będąc już samemu na łożu śmierci, że pokonani przez los samotnicy, w perspektywie wieczności nie są ani samotni, ani całkowicie zwyciężeni. Ich nadzieją na ostateczny triumf są ich następcy. To do niej, do Nadziei nadającej wszystkiemu sens, należeć będzie ostatnie słowo.

Dlaczego jednak uczniem Jeszui zostaje także jego oprawca? Czy fascynuje go prostoduszność, przezroczystość myśli i słów skazańca? Czy może tak obca jemu samemu filozofia miłości? Można by porównać relację między procuratorem a ideami dobra głoszonymi przez Jeszuę do obcowania człowieka ze sztuką, kompletnie odmienną od rzeczywistości, w której czuje się wyobcowany, zastraszony. Ale sztuki tej zapiera się po trzykroć, odważając się na jej obronę dopiero w obliczu palącego sumienia i poczucia winy, w bezpiecznym od mocy cezara, ale obnażającym całą podłość tchórzostwa śnie:

Ale zechciej mi wybaczyć, filozofie! Czyżbyś ty, tak rozumny, mógł przypuścić, że z powodu człowieka, który popełnił przestępstwo przeciw cezarowi, procurator Judei zaprzepaści swoją karierę?

-Tak, tak...- jęczał i szlochał przez sen Piłat. Jasne, że zaprzepaści. Rano by jej jeszcze nie zaprzepaścił, ale teraz, wieczorem, rozważywszy wszystko zgadza się zaprzepaścić. Nie cofnie się przed niczym, aby tylko ocalić o śmierci szalonego marzyciela i lekarza, który doprawdy niczemu nie jest winien. (...) Wszystko to było bardzo piękne, ale tym żałośniejsze było przebudzenie hegemona (...) Otworzył oczy i pierwszą rzeczą, którą sobie uświadomił, było to, że kaźń się odbyła (...) I w nocy i przy księżycu nie zaznam spokoju!... O, bogowie!

Podobnie jak Jeszua urzekł Piłata, jak Mistrz Iwana, i nas urzeka sam Bułhakow wieloznacznością swojej powieści. Jej prawdziwy sens nie ogranicza się ani do powieści Mistrza, ograniczonej do wątku biblijnego, ani do wizji chorego Iwana, wywołanej spotkaniem z Mistrzem, ani do przełomu dokonującego się pod wpływem tego spotkania w umyśle poety. Jak pisze autor wstępu do wydania powieści, jej sens tkwi gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi faktami, w wymiarze sztuki.

I stało się tak, jak chciał pisarz. W stworzonym przez siebie świecie dokonał tego, czego daremnie wyczekiwał w rzeczywistej egzystencji. Sprawił, że zło nie spełniło się bezkarnie, że "wszystko będzie jak należy", a wina pociągnie za sobą karę. Ukarze Piłata i Friedę świadomością zbrodni, ukarze Mistrza rozłąką z Małgorzatą, Iwan przejdzie własną traumę, a "Piłata zbiorowego", Moskwę, podręczy chaosem, ogniem i burzą diabelska ekipa. Bułhakow wie, że świat, który opuszcza nadal będzie areną nierównej walki wolnej myśli z tyranią. Wie, że świat po wizycie ciemnych mocy się nie zmieni, terror jest bowiem zbyt paraliżujący, by pojedynczy człowiek mógł go pokonać. Pisarz chce tylko zmienić wnętrze ludzi. Dlaczego walczy z wewnętrzną tyranią strachu zniewalającą myśl. Wolną myśl i sumienie. Dlatego tak ogromną wagę przykłada do zjawiska pozwalającego na zamanifestowanie swego człowieczeństwa, swej wolnej woli i odwagi. Wartością tą jest Miłosierdzie. Jest ono kwintesencją dumy człowieka, nawet w obliczu upokorzenia, zdeptania przez świat: Jeszua umierając, mówi, że dziękuje i nie ma żalu, że pozbawia się go życia. Od tej pory każdy akt przebaczenia i miłosierdzia będzie konsekwencją tych słów. Wybaczone zostanie Piłatowi i dzieciobójczyni Friedzie. Z tchórzostwa uwolni się też Mistrz i Iwan. Możemy więc przyjąć, że miłosierdzie spełniać się może zawsze, wszędzie, wobec każdego. Jest jednocześnie gestem sprzeciwu wobec własnej niemocy, wobec terroru i ich zaprzeczeniem- afirmacją wolnej woli, własnej decyzji. To niezaprzeczalne prawo wolności i pierwszy obowiązek- jej uszanowania. Małgorzata uwalnia Friedę z niewoli pamięci, tak jak Mistrz uwalnia z niej Piłata, i jednocześnie z tym gestem sami zyskują wolność. W miłosierdziu odnajduje Bułhakow, tak jak jego bohaterzy, szansę swobody, tak jak w tchórzostwie odnaleźć mogli wcześniej jedynie zniewolenie. Za sprawą miłosierdzia zniewolony człowiek może być wolny- wobec innych i wobec siebie. Miłosierdzie i prawda dają też szansę twórcy: na zachowanie własnej tożsamości i na odejście z podniesioną głową. Szansę tę wykorzystał Bułhakow pisząc swoje dzieło. "Przebaczenie i wiekuista przystań" zdają się odnosić także do samego autora, którego świadomość, niczym świadomość Mistrza, niespokojna, pokłuta igłami świadomość gasła. Ktoś uwalniał Mistrza tak, jak on sam dopiero co uwolnił stworzonego przez siebie bohatera. Bohater ten odszedł w otchłań, odszedł bezpowrotnie, ułaskawiony w nocy z soboty na niedzielę syn króla-astrologa, okrutny piąty procurator Judei, eques romanus, Poncjusz Piłat.