Moralność można pojmować jako system nakazów i zakazów, które obowiązują człowieka żyjącego w danej społeczności i w danym czasie. W wersjach zdroworozsądkowych jest ona wytworem ludzkim, natomiast w koncepcjach teologicznym stanowi ją przekaz, jaki ludzie otrzymali od Boga. Jakkolwiek by nie było kodeks moralny jest zapewne jedną z najważniejszych składowych naszego życia, bez której w ogóle nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie naszego człowieczeństwa. Nic zatem dziwnego, że zagadnienia natury moralnej stanowią jeden z zasadniczych problemów podnoszonych przez literaturę i filozofię wszelkich czasów i miejsc. Wybór pomiędzy dobrem i złem, próby zrozumienia czym jest jedno, a czym drugie, podejmowali już w starożytności, z jednej strony, filozofowie greccy i rzymscy - Sokrates, Zenon z Kitton, Epikur, Cyceron Seneka, Epiktet, z drugiej zaś, prorocy Starego Testamentu - Izajasz, Ezechiel, a także sam Jezus i jego uczniowie. Odpowiedzi, jakie padły z ich ust, nie zawsze, przynajmniej na poziomie werbalnym, dałoby się pogodzić, niemniej jednak unaoczniają nam pasję i żarliwość, z jaką ludzie od zarania dziejów podejmowali zagadnienia etyczne.
W niniejszej pracy będę starał się przedstawić jak owa pasja zaowocowała w dziełach literatury, a jednocześnie odnieść wnioski - do pewnego stopnia, jakie się mi nasuną w trakcie jej piania, do kondycji człowieka żyjącego na początku dwudziestego wieku. Wszakże wiele się zmieniło i zmienia się na świecie, od kiedy człowiek rozpoznał w sobie istotę moralną - upadły stare imperia, powstały nowe, jedne kultury znikły, inne pojawiły się na arenie dziejów, setki pokoleń ludzkich odeszło w niepamięć, a inna wciąż pracują, aby znaleźć swe miejsc w historii, a my wciąż próbujemy odpowiedzieć na pytania o naturę dobra i zła, czynów moralnych i niemoralnych, które nasi pra -, pra - , pra - dziadowie również zadawali sobie.
Nasze rozważania, jak sądzę, należy zacząć od Księgi Ksiąg, czyli Biblii. Zawierz ona dzieje narodu wybranego oraz jego niełatwych stosunków z Bogiem, a także opisuje zjawieni się na świecie Mesjasza, Jezusa Chrystusa, który przyniósł światu wybawienie od grzechu pierworodnego. Jako takie zatem księgi składające się na Nowy oraz Stary Testament stanowią opis upadku człowieka, jego wędrówkę po ziemi i cel, do którego zmierza, a który stanowi życie wieczne u boku Najwyższego. Równocześnie jest również Biblia księgą, w której zawarto zwarty kodeks moralny. Stanowi go Dziesięcioro Przykazań, objawionych Mojżeszowi przez Boga na górze Synaj, a także jego dopełnienie przyniesione przez Chrystusa, mianowicie nakaz miłości bliźniego swego i Boga. Biblia przez setki, tysiące lat, była dla wielu ludzi, a dla wielu wciąż jest, niewyczerpywalnym źródłem natchnień do tego, jak dobrze żyć, jak wciąż udoskonalać się pod względem duchowym.
Przykładem człowieka, którego swe życie prowadził według przykazań boskich, jest Hiob. Koleje jego życia są opisane w księdze Starego Testamentu. Należał on do ludzi bogobojnych, dlatego też Pan mu błogosławił obsypując go dobrami oraz wcale pokaźną gromadką dzieci. Jednakże Bóg postanowił, zresztą za podszeptem Szatana, wystawić jego wiarę na próbę. Czyż bowiem nie zależy ona wyłącznie od stanu posiadania naszego bohatera, od jego osobistej szczęśliwości? Hiob zatem kolejno traci majątek, dzieci oraz zdrowie (zaraża się trądem). Nie ma w życiu niczego, na czym mógłby się oprzeć, gdyż nawet jego żona ubliża mu, mimo to nasz bohater nie odwraca się od swego Pana, co według przekonania Szatana powinien uczynić. Pośrednio ta postawa Hioba pokazuje nam, że kwestia moralności, to nie tylko wynik pewnego dobrostanu czy dobrobytu życiowego, że postępować moralnie możemy wyłącznie wtedy, gdy mamy pełny brzuch i nic nam nie dolega. Bóg wynagrodził swego wiernego sługę przywracając mu majątek, zdrowie oraz obdarzając go ponownie gromadką dzieci.
Dziełem, które przynosi niezwykle interesujące spostrzeżenia na temat moralnej, a raczej niemoralnej natury człowieka, jest "Makbet", dramat napisany przez Williama Szekspira. W swej fabularnej warstwie opowiada on dzieje pewnego rycerza szkockiego, który na drodze królobójstwa sięgnął po władzę. Oczywiście, sama fabuła nie jest tu najważniejsza, lecz analiza ludzkiego postępowania, analiza zatruwania duszy przez zło. Gd poznajemy Makbeta na początku akty pierwszego. Widzimy go jako dzielnego i zwycięskiego wodza armii, która odparła najazd Norwegów. Jednakże już wkrótce następuje zadziwiając, fantastyczna scena, w której nasz bohater i jego przyjaciel Banko spotykają trzy wiedźmy. Tytułowy bohater dramatu dowiaduje się, że jego przeznaczeniem jest objąć tron Szkocji. Początkowo ignoruje on tą wieszczbę, uznając je za rojenia szaleńca, ale właśnie wtedy zostało w nim posiane ziarno zła, które, jak się okazało, trafiło na niezwykle urodzajną glebę. Nie minęło wiele czasu, gdy myśli Makbeta zaczynają być coraz mroczniejsze:
"Czarne myśli napawają go grozą, ale trudno je odpędzić.
Książę Kumberland! Trzeba mi usunąć
Z drogi ten szkopuł, inaczej bym runąć
Musiał w pochodzie. Gwiazdy, skryjcie światło,
Czystych swych blasków nie rzucajcie na tło
Mych czarnych myśli; nie pozwólcie oku
Napotkać dłoni ukrytej w pomroku,
Aby się mogło przy spełnieniu zatrzeć /
To, na co strach nam po spełnieniu patrzeć."
Swój przyszły los przypieczętowuje, wysyłając list do swej żony. Lady Makbet, w którym relacjonuje wydarzenia kilku ostatnich dni, wyakcentowując przy tym szczególnie spotkanie z trzema wiedźmami. Małżonka naszego bohatera była kobietą niezwykle ambitną, pragnącą władzy, nic zatem dziwnego, że zauważywszy, jakiego rodzaju myśli krążą po głowie Makbeta, postanowiła wykorzystać sytuację i pchnąć go do działania.
"Przybądźcie, o wy duchy, karmiciele
Zabójczych myśli, z płci mej mię wyzujcie
I napełnijcie mię od stóp do głowy
Nieubłaganym okrucieństwem!
Zgęśćcie Krew w moich żyłach: zatamujcie wszelki
W mym łonie przystęp wyrzutom sumienia
By żaden podszept natury nie zdołał
Wielkiego mego przedsięwzięcia zachwiać
Nie stanąć w poprzek między mną a skutkiem!"
Udaje się jej to, a kolejne odsłony tragedii przedstawiają nam morderstwa i krew, jakie popełnia i jakie przelewa zbrodnicza para.
Interesującym zabiegiem symbolicznym zastosowanym przez Szekspira jest coraz większa ciemność, jaka zaczyna spowijać dwójkę nasze bohaterów, a także ich oddalanie się od siebie, gdy to pogrążają się coraz bardziej każde w swoim własnym szaleństwie. Stradfordczyk pokazał w tym dramacie konsekwencje odrzucenia wszelkiej moralności, tej części człowieka, która szepcze mu, że zabicie kogokolwiek jest grzechem, plamiącym duszę na wieki - słynne dłonie Lady Makbet poplamione krwią, której nikt poza nią nie widzi. Jednocześnie autor "Hamleta" sugeruje tezę, że nie istnieje coś takiego jak pojedyncza zbrodnia, że popełniwszy ją raz, będziemy zmuszeni popełniać kolejne, a zatem istniej coś takiego, co by można nazwać kołowrotem zła, który raz puszczony w ruch może nie zatrzymać się nigdy.
Przed wielkim wyzwaniem natury moralnej stawia również bohaterów swej powieści zatytułowanej "Dżuma" Albert Camus. Człowiekiem, który staje do walki z zarazą, która nawiedziła Oran, od samego początku jest doktor Rieux. Dżuma staje się w tej powieści symbolem wszelkiego zła, jakie nawiedza człowieka w jego życiu, natomiast postać tego lekarza pokazuje człowieka, który mu się z całą swa mocą przeciwstawia, nie bacząc przy tym na własne bezpieczeństwo. Czyni to nie dlatego, że wierzy w jakąś nadziemska sankcję, nakazującą nam czynienia dobra, ale dlatego, że widzi w bliźnim, w drugim człowieku, wartość, w której obronie warto poświęcić życie. Tarrou ujął to postawę Rieux lapidarnie: "Powiadam tylko, że na tej ziemi są zarazy i ofiary i że w miarę możliwości nie należy być po stronie zarazy".
Oczywiście, Rieux nie jest jedynym bohaterem "Dźumy", Camus przedstawia w niej bowiem całą plejadę bohaterów i postaw, jakie oni zajmują względem zarazy, względem zła. Większość z nich, jeśli nie są zupełnymi szujami, wcześniej czy później przystępuje do walki z nią, rozumiejąc, że jest to po prostu ludzki obowiązek, który nie wymaga żadnych uzasadnień i który nie jest żadnym bohaterstwem. Rieux powiedział: "W tym wszystkim nie chodzi o bohaterstwo, chodzi o uczciwość". Lepiej zatem działać niosąc pomoc potrzebującym niż zdawać się na jakieś mętne rozważania o, choćby, naturze grzechu i karze boskiej zsyłanej na ludzkość, czemu początkowo w swych kazaniach daje wyraz jezuita - ojciec Paneloux. Jednakże widząc dziecko umierające w straszliwych męczarniach zmienia zdanie, gdyż żaden grzech, nawet najstraszliwszy nie może usprawiedliwić takiej pomsty. Wiele lat wcześniej przed napisaniem "Dżumy" przez Camusa Dostojewski włożył w usta Iwana Karamazowa, postaci z jednej jego powieści, słowa, mówiące o tym, że jedna łza dziecka przelana na tym świecie stanowi argument przeciw Bogu, który do czegoś takiego dopuszcza. W konsekwencji Paneloux porzuca swój swoisty kwietyzm czy raczej bojaźń bożą i staje do walki z dżumą ramię w ranię z Rieux, Tarrou, Rambertem i Grandem.
Moralność zatem, jaką prezentują bohaterowie "Dżumy", jest aktywistyczna, nakazująca walczyć ze złem bez względu na to, jakie jest pochodzenie, co do pewnego stopnia jest sprzeczne z pewnymi nurtami w chrześcijaństwie, które upatrują we wszelkich nieszczęściach nawiedzających ludzkość sprawiedliwą karę zesłaną nań za jej grzechy przez Stwórcę. Uczciwym zatem według Camusa jest człowiek, który jest gotowy nieść pomoc drugiemu, który nie boi się wskazać zła i stawić mu czoło, który po nie wspina się na szczyty bohaterstwa, lecz jedynie swój powszedni i ludzko obowiązek, a który jednocześnie nie szuka usprawiedliwienia dla swych działań w jakichś nadnaturalnych zwierzchnościach, lecz w sobie samym.
Zdanie kończące tą powieść niesie jeszcze jedno, niezwykle dla nas ważne przesłanie natury moralnej. Doktor Rieux po zwalczeniu zarazy nie potrafi do końca cieszyć się z innymi, gdyż świetnie zdaje sobie sprawę, "(…) że bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, że może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony (…) i że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście.". Zło zatem nie jest czymś, co można ostatecznie zwalczyć czy uleczyć, stanowi ono immanentną cechę naszego istnienia w świecie i jako takie jest zeń nie do usunięcia. Stanowi to dość pesymistyczna wizję ludzkiej natury i istoty rzeczywistości, w której przyszło nam bytować. Cóż, zatem człowiek moralny musi cały czas czuwać w oczekiwaniu na posłańców, którzy zapukają kiedyś do drzwi jakiegoś szczęśliwego miasta, do bram strzegących dusz jego szczęśliwych mieszkańców.
Z kolei Zenon Ziembiewicz, bohater powieści Zofii Nałkowskiej zatytułowanej "Granica", był człowiekiem, który uwikłał się w meandry swego charakteru zanadto ufając swej, rzekomo nieskazitelnej, moralności. Jako młodzieniec zapowiadał się wcale nieźle, zważywszy zwłaszcza na poziom moralny środowiska, z którego się wywodził. Przykładem upadku wszelkich cnót wśród ziemiaństwa może być ojciec naszego bohatera, który notorycznie wdawał się w romanse ze służącymi, oraz matka, która nie zwracała na to najmniejszej uwagi, sądząc, że mężczyzn musi się wyszumieć. To, co rodzicom Zenona przychodziła nader prosto, dla niego samego stanowiło kamień obrazy, wzór życia i moralności, którego nie miał zamiaru realizować. Miał nasz bohater zatem spore szanse na zostanie dobrym człowiekiem, oczywiście, gdyby o tym decydowały wyłącznie jego dobre chęci, ale w tym przypadku sprawdziło się stare przysłowie mówiące, że nimi jest piekło wybrukowane.
Nie można jednak powiedzieć, że los nie zesłał Zenonowi swego rodzaju ostrzeżenia, sygnału, że nie koniecznie jest tak krystalicznie czystym i dobrym człowiekiem. W trakcie letnich wakacji wdał się on w romans
z Justyną Bogutówną, córką kucharki w Boleborzy. Była to w jego przekonaniu wakacyjna miłość, która dała im obopólna satysfakcję, ale która z oczywistych względów nie miał żadnych widoków na przyszłość. Ziembiewicz był niezwykle rad z siebie, że nie ukrywał niczego przed nią i od razu poinformował ją, jak stoją sprawy z jego punktu widzenia, skoro zaś ona mimo to nie odsunęła się od niego, to nie widział nic specjalnie zdrożnego w tym, że zostali kochankami. Nie przejął się również konstatacją, która mu się nasunęła, że właściwie postępuje jak własny ojciec. Potrafił przekonać się, że sprawa jest drobna, a poza tym jednorazowa.
Można powiedzieć, że nasz bohater nie odebrał owego drobnego "incydentu", który mu się przytrafił w życiu jako ostrzeżenia, ale raczej utwierdził w przekonaniu, iż potrafi wyjść cało pod względem moralnym, z każdej sytuacji, w jakiej postawi go życie. Jak stosunkowo szybko się okazało, była to pewność zwodnicza, prowadząca do zguby.
Chcąc skończyć studia Ziembiewicz zdecydował się, po długich wahaniach dodajmy, na współpracę z gazetą Czechlińskiego, która prezentowała poglądy nie będące przekonaniami naszego bohatera. Sądził on, że idąc na ten tak drobny, według własnej opinii, kompromis nie uchybił swojemu poczuciu moralności - któż bowiem na tym świecie nie jest zmuszany do tego typu działań, dlaczego więc i on miałby być wyjątkiem? Wróciwszy ze studiów nie zerwał wcale z Czechlińskim i grupą interesów, którą on reprezentował. Wręcz przeciwnie, jego związek z tym człowiekiem stał się jeszcze mocniejszy, gdyż on umożliwił naszemu bohaterowi na stosunkowo szybkie pięcie się do góry na drabinie społecznej. Mimo to nadał hołdował przekonaniu, że jest lepszym człowiekiem niż ci, z którymi zadawał, i że pomimo kontaktów z nimi zdoła zachować - by tak to określić - swą niewinność.
To właśnie jego nowi "przyjaciele" z kręgów ziemiańskich i burżuazyjnych wepchnęli go do polityki, jakkolwiek należy przyznać, że Ziembiewicz jakoś się przed tym zaciekle nie bronił. Skutkowało to ty, że zostawszy wybranym na prezydenta miasta, musiał przedkładać interesy grup, które go popierały, nad dobro ogółu. Oczywiście, nasz bohater wcale nie musiał się im wysługiwać, gdyż wystarczyłoby, aby złożył rezygnację ze sprawowanego urzędu, ale Zenon dalej uważał, że mimo swej postępującej degrengolady moralnej dobrym człowiekiem i jakoś mu się uda wprowadzić swe ideały polityczne, bardzo egalitarne zresztą, w życie. Zaczął zresztą, trzeba mu przyznać, swe urzędowanie w ratuszu znakomicie. Z jego inicjatywy zaczęło powstawać osiedla domków, które było przeznaczone dla rodzin robotniczych, co w oczywisty sposób polepszało ich dolę. Wkrótce jednakże okazało się, że ta koncepcja nie jest dobrze widziane przez ludzi, którzy go poparli. Ziembiewicz nie potrafił się im przeciwstawić i inwestycja nie została dokończona.
Będąc prezydentem miasta Ziembiewicz żył w swego rodzaju rozdwojeniu, które, z jednej strony, przejawiało się niemoralnymi działaniami, jakie podejmował piastując to stanowisko, z drugiej zaś, absolutnym, a przynajmniej sporym, poczuciem bycia uczciwym człowiekiem, który może sobie śmiało spojrzeć w oczy w lustrze. Jednakże świadomość faktu, że wszystko to, co robił dotąd było złe i niewłaściwie, powoli zagnieżdżała się w jego umyśle. Zaczął pojmować, że z tego niewinnego i idealistycznie nastawionego do świata młodzieńca nie pozostało w nim prawie nic, co najwyżej tyle, aby zrozumie kim się stał jako człowiek w pełni dojrzały.
Koleje jego życia pokazują nam, że człowiek jest pod względem moralnym istotą niezwykle słabą, łatwo ulegającą przeświadczeniu, że skoro ma się poczucie wewnętrznego dobra własnej osoby, to już wystarczy, aby czuć się bezpiecznym od wszelkiego zła, które mogło by nas doświadczyć, lub też którym moglibyśmy doświadczyć innych. Ta powieść stanowi również pouczenie, że mimo tego iż nie istniał, nie istnieje i nie będzie istnieć, człowiek, który byłby doskonały pod względem moralnym, to jednakże trzeba znać jakieś granice etyczne, których się nigdy nie przekroczy. Zenon ich nie znał.
Kimś zupełnie innym niż Zenon jest Antygona, tytułowa bohaterka tragedii Sofoklesa. Potrafi ona pomimo okoliczności wytrwać przy swej prawdzie wewnętrznej, jakkolwiek ta bezkompromisowa postawa przynosi jej cierpienie i śmierć.
Była ona córką Edypa i Jokasty, kazirodczego związku, który rządził Tebami. Posiadała siostrę Ismenę oraz dwoje braci: Eteoklesa i Polinejkesa. Jej życie składało się z niełatwych wyborów. Gdy Edyp dowiedział się od Terezjasza, że zamordował swego ojca i poślubił matkę, oślepił się własnoręcznie i udał na wygnanie (dowiadujemy się tego z innej tragedii Sofoklesa, mianowicie "Króla Edypa"). Antygona postanawia wtedy, że będzie mu towarzyszyć, co świadczy, że darzyła ojca wielką miłością, a także wyznawała kodeks moralny, który nakazywał jej nie opuszczać najbliższych w złej doli. Po śmierci Edypa powróciła do swego rodzinnego miasta.
Wkrótce okazało się, że nie była to ostanie wyzwanie, przed jakim stanęła nasza bohaterka. W wyniku nieporozumień, jakie zaszły pomiędzy Eteoklesem i Polinejkese w kwestii dziedziczenia tronu po Edypie, ten drugi poczuł się skrzywdzony i opuścił miasto. Wkrótce okazało się, że zamierza dochodzić swych praw zbrojnie. Wrócił do swej ojczyzny z armią złożoną z zaciekłych wrogów Teb. W trakcie bitwy, jaka się wywiązała pod murami tego miasta, obydwaj bracia zginęli. Nowym władcą Teb został Kreon, wuj potomstwa Edypa (był bratem jej matki, Jokasty). Pierwszy edykt, jaki wydaje po objęciu władzy, głosi, iż ciało obrońcy ojczyzny, mianowicie Eteoklesa, ma zostać pochowane ze wszystkimi honorami, natomiast truchło zdrajcy, Polinejkesa, ma pozostać na polu bitwy, tak iżby zajęły się nim dziki zwierzęta.
To rozporządzenie budzi gorący sprzeciw Antygony. Według wierzeń Greków, aby dusza człowieka mogła udać się do Hadesu, gdzie znalazłaby ukojenie po swym ziemskim bytowaniu, to ciało zmarłego powinno być pochowane. Było to prawo ustanowione przez bogów dla ludzi. Nasza bohaterka uważa, że żaden człowiek nie może go zmienić, nawet sam władca, dlatego też decyduje się przeciwstawić Kreonowi - sprawia Polinejkesowi pochówek. Świadczy to o tym, że jej charakter był już w pełni ukształtowany, gdyż tylko człowiek dojrzały jest w stanie podejmować decyzje obciążone takim ciężarem gatunkowym, gdyż tylko człowiek dorosły potrafi zdobyć się na własne zdanie. Można również z stosunku, jaki ona ma wobec edyktu Kreona, wnioskować, że posiada już w pełni ukształtowaną hierarchię moralną, której jest bezwzględnie posłuszna.
Gdy nasza bohaterka staje przed zagniewanym, a raczej rozwścieczonym obliczem Kreona, nie próbuje wypierać się swego czynu, wręcz przeciwnie śmiało się do niego przyznaje i wyłuszcza pobudki, którymi się kierowała, wprowadzając go w życie - "Jam to spełniła, zaprzeczać nie myślę". Kreon nie znalazł w nich nic, co by ją usprawiedliwiało, zresztą wcale się nie starał znaleźć, on z góry już przyjął, że jest winna, a zatem zasługuje na karę. Wyrok brzmiał: śmierć poprzez zamurowanie w celi.
Usławszy ten tak okrutny wyrok Antygona przeżyła chwile załamania:
"Ani zaznałam miłości,
Ani mi zabrzmi żadna pieśń weselna;
Ale na ziemne Archeonu łoże
Ciało nieszczęsne me złoże"
"O, ja nieszczęsna!"
Wszakże była jeszcze młoda kobietą, całe życie stało przed nią otworem, a tu los obchodził się z nią w tak okrutny sposób. Stosunkowo szybko jednak otrząsa się z tej słabości, która ją ogarnęła, o czym świadczą je następujące słowa:
"Jakież to bogów złamałam ustawy?
Zaprawdę, można przestać wierzyć bogom,
jeśli za podły uznają czyn prawy,
Lecz nie, na sąd się oddaję niebiosom,
cierpieć chcę, jeśli mnie winną osądzą,
lecz także niechaj ci karę poniosą,
jeśli zbłądzili, co mnie potępiają
i prześladują zemsty dziką żądzą".
Antygona okazała się osobą, która wykuta była z drogocennego kruszcu, która zasady moralne przedkładała nawet ponad swoje życie.
Co zaś do postaci Kreona, to należy zauważyć, że jego postępowanie cechowała wręcz żelazna konsekwencja, co z pozoru może wydawać się sporą zaleta charakteru, godną zalecenia każdemu z nas. Jednakże u władcy Teb wyrodziła się ona w - by tak rzec - ośli upór, który nie pozwalał mu popatrzeć na sprawę Antygony inaczej niż przez pryzmat własnego ego, które mocno ucierpiało w swej miłości własnej, gdy tytułowa bohaterka tej tragedii Sofoklesa złamała wydany przezeń rozkaz. Miał też Kreon sporo racji broniąc prawa stanowionego przez ludzi, gdyż jego łamanie grozi upadkiem całego ładu moralnego, na którym zbudowane jest państwo. Jednakże zapomniał o tym, że oprócz litery istnieje również jego duch, a ten mówi, że pewnych, uświęconych przez tradycję norm, wciąż żywych w danej społeczności, nie należy łamać.
Tragizm opowiedzianej przez Sofoklesa historii polega więc na tym, że dwoje głównych antagonistów tragedii ma za sobą rację moralne, które przemawiają za ich stanowiskami. Pokazuje nam to również, że nawet w świecie wartości istnieje pewien chaos, który niekiedy nie pozwala nam rozstrzygnąć kto ma rację, kto postępuje moralnie, a kto amoralnie? Może to prowadzić do dość pesymistycznych wniosków, jakkolwiek nie należy się z wyciąganiem takowych zbytnio spieszyć. Dajmy sobie czas, a być może coś w tej mierze stanie się jaśniejszym.
Ja sądzę, udało mi się pokazać w niniejszej pracy, że moralności, bądź nie moralności, jest rzeczą niezwykle skomplikowaną, oporną wobec wszelkich generalizacji i uproszczeń. Nie oznacza jednak, że nie jesteśmy w stanie wyciągnąć z przykładów, jakie odnajdujemy w literaturze, jakichś ogólnych, istotnych dla nas, wniosków natury moralnej. Nie są to jednak rzecz, którą można po prostu ubrać w kilka zdań, by następnie przedstawić je publiczności. Dlatego też pozostawiam czytelnikowi to jako swoiste zadanie domowe, które każdy z nas wcześniej czy później będzie musiał i tak odrobić, a że obiecałem na początku niniejszej pracy, że odniosę spostrzeżenia, jakie się mi nasunęły podczas jej pisania, do kondycji współczesnego człowieka, to wiedz, drogi czytelniku, że było to na długo przed tym, nim przeczytałem u Goethego następując zdanie: "Kto wiecznie dążąc się trudzi, tego możemy wybawić". Zatem trudź się czytelniku, gdyż właśnie w trudzie zwiera się jądro naszej moralności.