Dawniej filozofia rozważała zagadnienia świata, bytu, możliwości jego poznania, w XX wieku główna materia jej poznania stał się człowiek, jego życie i kondycja moralna. Egzystencjaliści, a wśród nich Jean Paul Sartre, uznali, negując życie pozagrobowe, tym samym i Boga, uznali, ze człowiek ma do dyspozycji tylko jedno, toczące się życie. Z tego wyniknęła dla nich jego samotność w kosmosie, gdzie nie ma żądnych sił, kierujących nim, zaś z drugiej strony samotność pośród innych ludzi, gdzie każdy żyje niejako na własny rachunek. Sartre powiedział wyraźnie, ze "inni to piekło". Uznał człowieka za nieodgadniony, zamknięty świat. To w jego poczuciu nałożyło na każdą jednostkę ludzką wielką samotność i wynikający z niej tragizm.

W dzisiejszym świecie o samotności można mówić jednak nie tyko bazując na filozoficznych przekonaniach, ale różnie dobrze na własnych obserwacjach. Coraz częściej doświadczamy izolacji innych ludzi, braku chęci we wchodzenie w bliższy kontakt, nieufność innych, łatwo przeradzająca się w agresję. Dodatkowo samotność człowieka pogłębiają dokonania techniki ostatnich dziesięcioleci. Internet, telefony komórkowe zamiast usprawnić porozumiewanie się stanowią parawan zasłaniający nam drugiego człowieka. Nie mamy już chęci, jak również i ten drugi, na spotkania, "długie, nocne Polaków rozmowy" traktujemy ze śmiechem. Człowiek w dzisiejszym świecie, jest samotny z własnego wybory, z powodu postaw innych ludzi, z przewrotności współczesnej techniki. Dodatkowa laicyzacja życia, odrzucenie w wielu przypadkach Boga, powodują, że człowiek jest samotny wśród innych, ale i we własnym wnętrzu.

W swojej wypowiedzi chciałbym skupić się głównie na współczesnych bohaterach literackich, traktując ich personalnie, bądź odnajdując w kilku utworach zachowania, cechy charakterystyczne, by w ten sposób pokazać samotność człowieka naszych czasów.

Samotność jest chyba najstarszym uczuciem targającym człowiekiem. W antycznym świecie widzimy jej przykład w postaciach z tragedii Sofoklesa pt. Antygona. Główna bohaterka, próbując przysypać ziemią brata, uznanego wcześniej za zdrajcę, spotyka się z potępieniem całych Teb. Nawet jej siostra, Ismena, choć później chce jej pomóc, początkowo potępia jej czyn. Antygona jednak nie zmienia swojego postępowania, wie że tylko ona jest zdolna do wypełnienia boskich praw i że tylko ona może zdobyć się na tak odważny czyn. Dlatego spokojnie, bez żalu idzie ścieżka prowadząca ją ku śmierci. Po drodze odrzuca nawet pomoc innych wiedząc, że nie ma ona sensu. Sama, bowiem musi wypełnić własny los.

Samotność tej bohaterki, z jednej strony narzucona jest przez klątwę ciążąca nad rodem Labdakidów, z którego się wywodzi, z drugiej niezrozumieniem innych, ich strachem przed konsekwencjami. Widzimy, na przykładzie tej postaci, że każda wybijająca się jednostka, zdobywając się na wielki, odważny czyn może spotkać się z niezrozumieniem innych.

Taka właśnie sytuacja staje się punktem wyjścia, dla kolejnego samotnika - indywidualisty, chcącego naprawy świata. Konrad, główny bohater Dziadów Adama Mickiewicza pragnął zmienić kraj, ludzi pośród których przyszło mu żyć Widząc klęskę całego narodu postanowił sam nim pokierować. Jednak jego życiem targa poczucie samotności, odrębności od innych. Widać to najlepiej w pierwszych słowach jego improwizacji z III część Dziadów - Konrad z rozgoryczeniem mówi "Samotność - cóż po ludzkich, czym śpiewak dla ludzi?/ Gdzie człowiek, co z mej piersi cała myśl wysłucha, / Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha? / Nieszczęsny, kto dla ludzi głos i język trudzi". Zna on swoja wielkości, widzi sposób i cel przemian, których zamierza dokonać, lecz rozbija się to o jego niemożność porozumienia się z innymi. Stąd rodzi się w nim wielka gorycz i złość na cały świat. Szuka pomocy w Bogu. Pragnie by dał mu On władzę nad "czuciem" innych. Bóg jednak nie chce z nim rozmawiać, przez co Konrad coraz bardziej upada na duchu, posuwa się wręcz do bluźnierstw. Jego gniew tragicznym wyrazem samotności, obcości.

Równie nieokrzesany, powodowany gniewem, czy innymi gwałtownymi uczuciami potrafił być doktor Judym, bohater powieści Ludzie bezdomni Stefana Żeromskiego. Chcąc wiele zdziałać, robi to w sposób często szokujący dla innych. Już sam tytuł powieści pozwala wiele o nim powiedzieć. Doktor Judym jest postacią, która nie może odnaleźć się w żądnym momencie własnego życia, nie czuje się z niczym związany, cały czas targają nim sprzeczności, które w końcu urastają do symbolu, jakim staje się rozdarta sosna w finale powieści.

Ten młodopolski bohater nawet w swojej pracy czuje się źle. Z jednej strony chce i pomaga najsłabszym, najbiedniejszym, z drugiej zdaje sobie sprawę, że jednocześnie brzydzi się takich ludzi, niedomytych, często podniesionych z rynsztoka. Środowisko lekarskie, które stara się zainteresować altruistyczną pomocą dla bliźnich - odrzuca go, arystokracja nim gardzi. Doktor Judym w rezultacie sam stara się przezwyciężyć otaczający go świat. Nie mogąc iść razem z nim, wybiera samotność. Odrzuca miłość Joasi Podborskiej, składając ja niejako w ofierze, dla doba ogółu. Odrzucany przez innych, sam - świadomie wybiera samotność i, jak mi się wydaję, pójdzie tą droga z podobną siła, z jaką wiele setek lat wcześniej, szła Antygona. Drogą realizacji celów, służących innym.

Dotychczas rozważałem przypadki bohaterów, których samotność rodziła się mówiąc najogólniej z niemożności porozumienia się z innymi. Teraz na przykładzie Procesu Franza Kafki i głównego bohatera tego utworu - Józefa K. chciałbym bliżej przyjrzeć się już samemu człowiekowi, i tak jak przekonywali egzystencjaliści, jego samotności, wynikającej już z samej definicji ludzkiego życia.

Głównemu bohaterowi znanemu tylko z imienia, zostaje wytoczony proces. Większość akcji tej powieści, skupia się na pokazaniu, jak Józef K. Stara się nawiązać najróżniejsze kontakty z innymi, z prokuratorami, z sędziami, z adwokatami, z życzliwymi mu ludźmi, z rodzina, by proces został przerwany, bądź zakończony pomyślnie. Jak jednak wiemy, nie udaje się mu to i w końcu ginie zarżnięty w kamieniołomie przez dwóch katów, z nadania sądu. Nie chciałbym się jednak skupiać na samej fabule tej powieści, na znaczeniach dosłownych, ale raczej na tym, co one sobą symbolizują. Proces jest bowiem powieścią parabolą, którą można różnorako odczytać. Ja chciałbym zając się właśnie zagadnieniami egzystencji ludzkiej, wpisanymi w ten utwór. Otóż Józefa K. można potraktować jako everymana, Jedermanna, reprezentanta każdego człowieka. Jego proces byłby zaś niczym innym jak po prostu nieuchronnie przypisaną rodzajowi ludzkiemu śmiercią. Wszak malarz Tintorelli przypomina Józefowi, że "prawdziwe uwolnienie" jest niemożliwe, może być ono tylko "pozorne" bądź proces na jakiś czas zostaje zawieszony. Zaś z samotnością łączą się ludzkie działania. Józef K. szuka pomocy u innych, jak jednak widzimy nikt nie jest mu w stanie pomóc. Droga do prawa (co wiemy z przypowieść Księdza z rozdziału "W katedrze") jest otwarta tylko dla niego i tylko on jest w stanie przez nią przejść. Człowiek jednak woli zrzucać z siebie tę odpowiedzialność, wikłać się w kontakty z innymi, co tylko przyśpiesza toczący się proces. Zamiast zająć się sobą, własnym życiem, jakie by ono nie było, niszczy je. Józef K. W scenie wykonania na nim wyroku, zaczyna zdawać sobie z ego sprawę. Widzi popełnione błędy, nie ma już jednak dla niego ratunku. Ma w ostatniej chwili tylko wstydliwe poczucie tego, że kończy jak "pies". Według Kafki, życie ludzkie byłoby wiec jedna wielką samotnością każdej jednostki, samotnością wśród ludzi, ale i samotnością przed Absolutem, który jak widzimy w przypowieści pozostaje, na zasadzie sądu, odległy, nieodgadniony i groźny. Nasza egzystencja toczy się w ciemności, jak Józef K. idący wzdłuż muru katedry, nie widząc żądnej drogi przed sobą.

Już tylko na zasadzie wspomnienia chciałbym tylko skonfrontować samą sytuację i postać Józefa K. z "rodzimą produkcją", jaką, w pozytywnym znaczeniu, jest Mała Apokalipsa Tadeusza Konwickiego. Główny bohater, tej współczesnej powieści, jak mówią o nim jest "mylony ze wszystkimi, wszystkich przypomina", błąka się po Warszawie z zamiarem (zleconym przez notabene dwóch znajomych, którzy odwiedzili go na podobnej zasadzie jak Józefa K.) samospalenia się przed gmachem Komitetu Centralnego. Różnica pojawia się w tym, iż mimo poczucia samotności, wyobcowania, braku zainteresowania światem, jest on w stanie złożyć swoje życie, za sprawy innych. Stara się nie o pomoc innych, lecz o ludzkie towarzystwo. To jest właśnie zmiana w widzeniu samotności człowieka. Choć nie da się jej znieść, można jednak starać się budować jakieś więzi między ludzkie - naturalne i potrzebne każdemu. Powieść kończy się wezwaniem idącego z kanistrem bohatera "Ludzie dodajcie sił każdemu na świecie, kto o tej porze idzie ze mną na całopalenie. Ludzie dodajcie sił. Ludzie..." Choć pomoc fizyczna jest niemożliwa, duchowa wspólnota, poprzez jedność losu wszystkich ludzi - droga do samospalenia - może wyzwolić w nich pewna solidarność i zrozumienie.

Nie pojawia się ono jednak często. Czasami nawet w najintymniejszej sytuacji, dwojga kochających się ludzi, połówek jednej wszak duszy - jak to widział Platon - może dojść do całkowitego niezrozumienia. Nie bez powodu Wisława Szymborska zatytułowała jeden z wierszy Na wieży Babel. Przedstawiła w nim pomieszanie języków, nie w sensie mowy, lecz jako zniszczenie jedności kochających się (kiedyś) serc. Wiersz ma formę dialogu - mężczyzny i kobiety. Jednak jest to jedynie pozorny dialog. Każde stwierdzenie, pytanie zostaje zawieszone w próżni. W słowach tej drugiej osoby nie słyszymy żadnej reakcji. Dwoje ludzi pozornie rozmawia ze sobą, lecz pozostają oni jakby poza ścianą porozumienia. W ich wypowiedziach widzimy wielką samotność; nie potrafiąc się porozumieć - cierpią, staja się własnymi przeciwnikami. Bez porozumienia nie mogą się kochać, a jedynie ranić i odsuwać od siebie. Wiersz spina swoista klamra - mężczyzna pyta " - Która godzina?", by na końcu stwierdzić, że "Nie wiem i nie chcę wiedzieć, która to godzina.". Stanowi to tragiczny w swojej prostocie wyraz żalu, niespełnienia, braku chęci życia, gdy osoba, która się kocha zamyka przed nami swoje serceczłowiek zostaje sam w pustym, bezimiennym świecie, z którym nie może odnaleźć żadnej wspólnoty.

Chciałbym jeszcze dodać parę rzeczy o zasygnalizowanej na samym wstępie samotności człowieka w kontaktach z Absolutem, Bogiem. Tadeusz Różewicz w jednym z wierszy pisał wręcz o Jego "wygaśnięciu". Stanisław Barańczak, w Widokówce z tego świata zwraca się do Nieznanego słowami smutku "szkoda, że Cię tu nie ma". Dla poety, jak już wcześniej dla Konrada "zawsze ponad głową / ta sama mroźna próżnia / milczy swą nałogową / odpowiedź". Coc słowa kierowane są do Absolutu - nienazwanego z imienia - mamy poczucie pustki podmiotu lirycznego. Świat w takim układzie "rozrasta się w nowotwór epoki". Człowiek podlegając nieuchronnemu działaniu czasu - "sekunda ubija / kolejny stopień, rosnący pod stopą", pozostawiony w opuszczeniu, nie rozumie świata, boi się go. Stąd też może cała sytuacja nakreślona przez Barańczak, podmiot liryczny - według antycznej maksymy - "wierząc wbrew nadziei" - stara się o kontakt z Bogiem, nie wiedząc jednak, czy istniej on czy nie, pocztówka wszak wysyłana jest tylko w jedna stronę.

Jedną z charakterystycznych cech omówionych przeze mnie tekstów, jest niezmienność doświadczania przez człowieka poczucia samotności. Jest ono, jak uczą nas współcześni pisarze, właściwe każdemu i nieuchronne w ludzkim życiu. Może to być samotność z wyboru, samotność wiążąca się z odrzuceniem przez innych, w końcu stanowić może uczucie determinujące cały los człowieka. Warto więc może na koniec przytoczyć anonimowa, starożytna jeszcze maksymę, że "Każdemu zostało powierzone zadanie czuwania nad samotnością drugiego". Tylko w ten sposób, będąc jednocześnie osobno, ale w jakiś sposób razem, człowiek może dojść do szczęścia - uczucia, jak mi się wydaje, wpisanego w ludzkie życie, o wiele silniej niż samotność.