Zofia Kossak

Streszczenie szczegółowe

Opowieść o bursztynie

Nad Bałtykiem niedługo przed letnimi godami kilku mieszkańców osady zbierało na plaży bursztyny. Był wśród nich młody Golęch z siostrami Luboszą i Bożaną. Tego dnia wszyscy znajdowali tylko skromne kawałki bursztynu. Niekiedy jednak zdarzało się, że w ręce poszukiwaczy trafiały piękne okazy z owadami w środku. Mieszkańcy wybrzeża przerabiali bursztyn na wiele sposobów, między innymi podczas obróbki cieplnej nadawano im różne kształty. Zdawano sobie sprawę z właściwości bursztynu, jego wartości i licznych walorów.

Wśród zbieraczy pojawił się młody chłopiec o imieniu Ino. Pochodził z wioski spalonej przez Duńczyków. Tylko on w tym dniu znalazł bursztyn imponujących rozmiarów, bo wielkości dziecięcej głowy. Golęch uznał, że chłopak nie ma prawa zbierać bursztynów w tym miejscu, bo to ich rewir, ale Ino nie chciał oddać bursztynu. Wtem przybył młodszy brat Golęchów z informacją, że przyjechali jacyś obcy od strony boru. Domyślali się, że to nie Duńczycy, ponieważ przyszliśmy z innego kierunku. Wszyscy poszli do osady nazywanej wówczas siodłem, a nie posiadającej żadnej konkretnej nazwy własnej. Za Golęchami dreptał Ino.

Chata Golęchów była zwyczajna jak na tamte czasy, czyli zbudowana z chrustu, obłożonego gliną. Pośrodku paliło się palenisko, a wokół znajdowały się ławy.

Obcymi przybyszami okazali się mieszkańcy Chrobacji (wczesnoplemiennego państwa Wiślan). W towarzystwie Chrobata znajdował się mężczyzna, który przybył tu z Romy. Przywiózł ze sobą różne skarby na wymianę za jantar. Mieszkańcy Italii wierzyli, że bursztynie jest zaklęta niezwykła moc. Ojciec – stary Golęch prowadził negocjacje. Wymieniał poszczególne bryły bursztynu na różne przedmioty wykonane głównie z metalu. Były to przede wszystkim pasy, spinki i miecze. W tyle izby chowała się rodzina pana domu, między innymi Bożana i Lubosza, które rozmarzone patrzyły na różne kobiece błyskotki, biżuterię i materiały z odległych krajów, na które ojciec wcale nie chciał zamieniać bursztynu.

Kupcy zauważyli ogromny okaz bursztynu, ale Golęch nie chciał go sprzedać i nawet najpiękniejsze przedmioty nie były w stanie go przekonać. Ten egzemplarz jantaru przeznaczony był bowiem na ofiarę. W końcu dziewczyny nie wytrzymały i zbliżyły się do ojca. Lubosza uciekła, a Bożena ukazała się oczom przybyszy. Rzymianin czy mieszkaniec Romy zachwycony jest jasnowłosą urodą dziewczyny i chciał ją wykupić jak niewolnicę. Ojciec w końcu zgodził się na wymianę i oddał córkę przybyszowi za powłokę. Dziewczyna była załamana obrotem sytuacji, ponieważ słyszała o tym, jak Duńczycy brali dziewczęta ze spalonej włoski i żadna z nich już nigdy nie zobaczyła rodziny. Niespodziewanie do targu doszedł Ino, który bez słów zaproponował znaleziony przez siebie tego dnia piękny egzemplarz jantaru w zamian za dziewczynę. Ojciec kiwnął głową za aprobatą, handlarz, widząc okazały okres bursztynu, również wyraził zgodę na propozycję chłopaka. Bożana była szczęśliwa, że Ino kupił ją za taką cenę.

Prometeusz i garncarz

Dawno temu, około IX wieku Stanko — syn Sulika wybrał się do garncarza, aby kupić urnę dla zmarłego ojca. Sulik był członkiem Rady starszych i ważnym członkiem społeczności. Mieszkali na wyspie Wolin, która była wówczas pod rządami starszyzny, a nie księcia pomorskiego. Wolin słynął z kontaktów handlowych z Danią, Norwegią, Szwecją, Fryzji, Holandią, Niemcami, Anglią, Kijowem i Konstantynopolem. Przybywały tu liczne statki, aby kupować „bursztyn, skóry bobrowej i kunie, płótno lniane, wosk, miód”. Kupcy przywozili na wymianę cenne tkaniny, zbroje i klejnoty.

W przystani stał grecki statek, na którym wywiązała się jakaś kłótnia i Stanko, który to widział, zaniepokoił się, że może ktoś z miejscowych bierze w niej udział, ale okazało się, że jest to jakaś sprawa wewnętrzna. Wreszcie doszedł do garncarza, którym był Strąż Lepiglina. Jego starszy syn przezywany Mięsibłotem niechętnie, ale pokornie wygniatał glinę, która miała służyć ojcu do lepienia garnków. Młodszy syn zwany Kurek lepił z odprysków gliny małe koniki, gęsi i kogutki. Ognia w piecu pilnował z kolei Jaczy – niewolnik. Garncarz zaproponował Stankowi piękną zdobioną popielnicę, nad którą sporo się natrudził. W zamian chciał otrzymać w dzierżawę kawałek nabrzeża, aby móc tam handlować swoimi wyrobami, gdy przybywają statki handlowe. Stanko nie chciał się na to zgodzić i próbował garncarzowi proponować inne dobra, ponieważ sądził, że rada starszych nie będzie przychylna temu pomysłowi. W końcu garncarz powiedział, żeby Stanko zabrał misę.

W okolicach przystani Stanko spotkał rybaka, który rozmawiał z cudzoziemcem. Okazało się, że jest to grecki uczony Eugoras, który chciałby przechować w Wolinie rzeźbę głowy, która nie zmieści się już na statku. Stanko wymyślił, że głowę przechowa mu garncarz w zamian za dzierżawę nabrzeża. Zaprowadził Greka do domu garncarza. Tam Eugoras wyjaśnił, że jest to głowa Prometeusza, która wisiała niegdyś nad stodołą na Sycylii i niezwykle mu się spodobała, dlatego postanowił ją zabrać ze sobą. Opowiedział także historię Prometeusza, który ludziom ulepionym z gliny ofiarował ogień ukradziony bogom, płacąc za to najwyższą karę. Pomysł przechowania rzeźby nie podobał się żonie garncarza, za to głowa zachwyciła najmłodszego syna.

Noc upłynęła w domu garncarza fatalnie, ponieważ nikt nie złożył oka. Garncarza męczyła myśl o tym, że jego umiejętności garncarskie rzeźbiarskie są bardzo słabe w porównaniu z tym, jak ktoś wykonał głowę Prometeusza, która wygląda jakby żyła. Żona cały czas obawiała się, że przechowana rzeźba przyniesie im nieszczęście, Kurek myślał, jak to zrobić, aby jeszcze raz zobaczyć wspaniałą rzeźbę, a rano okazało się, że Mięsibłoto uciekł greckim statkiem i ślad po nim zaginął. Grek również nie wrócił po swoją rzeźbę. Strąż Lepiglina umieścił ją na słupie w okolicach przystani, gdzie pozostała jeszcze przez kilka wieków. Niektórzy mieli ją za głowę Juliusza Cezara.

U świtu dziejów

Zbliżało się święto Kupały i dziewczęta: Rzepka i Wisienna szukały ziół na wianki. Wszyscy przygotowywali się do obchodów czerwcowych godów, kiedy to gaszony jest ogień w domach i na placu, aby żerca, czyli wróż rozpalił nowy, który mieszkańcy zaniosą do swoich domów. Im szybciej uda im się rozpalić domowe ognisko, tym lepiej. Najgorszą wróżbę otrzymają ci, którym po drodze zgaśnie płomień.

Do osady przyjechał Wojak Dzierżek. Mieszkańcy zebrali się w jednej z chat, aby wysłuchać opowieści przybysza. Wojak twierdził, że książę Mieszko przybędzie z nową żoną i nowym Bogiem, który zbezcześci bogów, których teraz czczą. Wszyscy zostaną ochrzczeni, czyli polani wodą z rzeki i zostaną im zabrane dotychczasowe imiona. Mieszkańcy byli przerażeni tą perspektywą. Zmiana imienia była dla nich jak zabranie życia. Nie mogli pojąć, że nowe imiona otrzymają zarówno mężczyźni, jak i wszystkie kobiety. Wszyscy byli zgodnie przekonani, że bogowie będą się złościć: „Swarożyc zawoła, Pochwist nadleci, zagrzmi…”. Gospodyni zastanawiała się, czy ucieczka nie jest jedynym rozwiązaniem, ale Wojak odpowiedział, że każdy, kto ucieknie, nie będzie miał już powrotu do własnego domu, ponieważ jego ziemia zostanie oddana księżom.

Nadszedł dzień przybycia Mieszka. Wraz z księciem przybył także biskup z długą laską, który wszedł na wzgórze i siekierą zrąbał posąg trzygłowego bóstwa Słowian. Powiedział, że od dziś nad tą ziemią panuje Bóg znacznie potężniejszy niż bogowie dotychczas czczeni. Przemówił do ludzi, że ich posąg jest tylko kłodą drewna a prawdziwą moc nad żywiołami ma tylko Bóg, którego przynosi. W tym miejscu stanął krzyż, a mieszkańcy z przerażeniem patrzyli na powalony posąg.

Przysięga

Mieszko leżał na łożu śmierci. Obok siedział Bolesław zatroskany, jak to będzie pochować ojca zgodnie z nowym obrządkiem, zamiast na stosie spalić wraz ze sługami. Mieszko nakazał synowi, aby przejął władzę nad wszystkimi ziemiami i nie dzielił jej z braćmi Mieszkiem, Świętopełkiem i Leszkiem. Król opowiadał, jak wiele osiągnął w czasie swoich rządów i wskazał ziemie, które ochrzcił to ziemie słowiańskie, które należy poszerzyć o kolejne obszary Pomorzan, Mazurów i innych. Król Mieszko twierdził także, że lud słowiański zmienił się za czasów jego panowania w rycerzy z wojaków ubranych w skóry: „3000 ludu ćwiczonego żelaznego”. Król chciał, aby Słowianie byli silniejsi niż Niemcy i nakazał Bolesławowi, aby nie pozwolił rozpaść się temu ludowi i gromadził kolejne. Bolesław obiecał wykonać prośbę ojca i dalej budować potęgę Słowian oraz zawrzeć pokój przymierze z Rusią. Od Niemców obiecał odgrodzić się skutecznie i ziemię zdobyć aż do Pomorza.

Król mieszka zmarł.

Purpurowy szlak

Za panowania Bolesława Chrobrego Polskę miał odwiedzić Otto III, aby pomodlić się przy grobie Świętego Wojciecha. Jednocześnie posłowie przynieśli wiadomość o zgodzie papieża Sylwestra II na stworzenie arcybiskupstwa polskiego w Gnieźnie. Było to najważniejsze dotąd wydarzenie w historii Polski. Bolesław chcąc ugościć Ottona jak najlepiej, zarządził przygotowanie ogromnej ilości jadła, aby Niemcy zobaczyli dostatek, w jakim żyją jego poddani. Jednocześnie zastanawiał się jak uświetnić pobyt cesarza w Gnieźnie. Wiedział, że zgodnie ze zwyczajem chrześcijańskim Otto zejdzie z konia i gdy tylko zobaczy w oddali kościół i pójdzie pieszo. Spodziewając się wizyty cesarza w czasie roztopów, rozkazał utkać wełniany dywan długi na 700 kroków, barwiony na czerwono. Zrozpaczony komornik o imieniu Dybidzban twierdził, że jest to zadanie niewykonalne, ponieważ żadne krosna nie dźwigną tak długiego dywanu, a czerwony kolor również jest nie do osiągnięcia w rodzimych warunkach. Król jednak nie chciał słuchać narzekania Dybidzbana i powiedział mu, że jeśli nie wykona tego zadania, będzie musiał sobie znaleźć nowego komornika.

Zrozpaczony Dybidzban poszedł do swojego pomocnika Miłogęby i uznali, że jedynie księżna może ich uratować od wykonania nierealnego zadania. Udali się do księżnej Emnildy — żony Bolesława i opowiedzieli o książęcym rozkazie. Księżna jednak uznała, że skoro Bolesław wydał taki rozkaz, to kierował się również rozsądkiem i z całą pewnością poddani muszą go teraz wykonać. Podpowiedziała, że dywanu nie musi tkać jedna osoba, tylko jednocześnie może go tkać wiele kobiet, a potem wystarczy pozszywać ze sobą mniejsze kawałki. Pozostawał jednak problem koloru, dlatego księżna poprosiła o radę kapelana, który słynął ze swojej mądrości, ale na niewiele się zdała jego wiedza, ponieważ wynikało z tego, że tylko czerwcem można zabarwić wełnę na czerwono, ale pora roku nie sprzyja pozyskaniu barwnika. Podobnie wezwana przez księżną stara szafarka Boguwola wymieniła szereg roślin, z których można uzyskać czerwony barwnik, ale w przypadku wełny zostawał tylko czerwiec. Poradziła, że można zbierać jeszcze larwy czerwca albo samiczki, które nie latają, ale jest to bardzo trudne.

Wobec zaistniałej sytuacji komornik ruszył na sioło Zarzecze z rozkazem, aby wszystkie gospodynie przybyły do Opola. Mężczyźni nie dali temu wiary, więc udali się na dwór, aby upewnić się, że rzeczywiście baby mają wyjść z domu. Okazało się, że jest to prawda i wystraszone kobiety stanęły przed komornikiem i Miłogębą. Kiedy usłyszały rozkaz przędzenia w krótkim czasie wełny ze wszystkich swoich zbiorów i oddania jej księciu, a potem utkania z niej dywanu, zaczęły lamentować, uznając, że jest to niewykonalne, ponieważ nikt w tym czasie nie wykona za nie pracy w gospodarstwie. Jedna z dziewcząt, Darka Paculanka zaśmiała się z Miłogęby, nazywając go Dziobatym, co wprowadziło go straszną złość. Uznając to za obrazę książęcego urzędnika, zaczął ją gonić. W końcu Chebdzina udobruchała jakoś komornika, obiecując, że do godów chodnik będzie gotowy.

I rzeczywiście kobiety tygodniami przędły wełniane nici, a potem tkały mozolnie chodnik przez całą jesień. W końcu udało się wykonać zadanie i patrząc na efekt swojej pracy, tkaczki chętnie zatrzymałyby dla siebie taki dywan. Gdy praca na rzecz księcia dobiegła końca, wróciły do swoich dawnych obowiązków.

W roku 1000 zima była nad wyraz surowa i jeszcze w lutym świat pokrywał śnieg i lód. Bolesław ze swoim orszakiem wyruszył mimo złej aury na spotkanie z cesarzem Ottonem III, aby przyprowadzić go do Gniezna. Szli wolno, podczas gdy w mieście wszystko przygotowywane było na przyjazd cesarza. Wszyscy nie mogli doczekać się tego wydarzenia i ludzie zjeżdżali się z różnych stron kraju. Jednocześnie przygotowywane były ogromne ilości mięsa, chlebów, piwa, co wzmagało apetyt przyjezdnych. W końcu pod koniec lutego okazało się, że książę Bolesław zbliża się już z Ottonem do Gniezna. Gdy z daleka ujrzeli kościół, Bolesław przedstawił Ottonowi swój gród, mówiąc: „To Gniezno!”. Otton zsiadł z konia, zarzucono mu na ramiona pokutny płaszcz, po czym zdjął hełm oraz buty i na boso poszedł w stronę kościoła po niezwykłym czerwonym dywanie. Kardynałowie, którzy z nim przybyli z zaskoczeniem obserwowali Polskę, o której myśleli jak o dzikim kraju. Wiedzieli kamienne kościoły, piękne grody i wsie, a widok czerwonego dywanu, po którym stąpał cesarz, wzbudzał podziw margrabiów, grafów i innych gości oraz wszystkich przybyłych widzów. Wszyscy chcieli zobaczyć to niezwykłe historyczne wydarzenie.

Ojcowie cystersi w Mogile

Mogiła została nadana zakonowi cystersów wraz z pięcioma wsiami, borami i prawem do łowienia bobrów. Pewnego dnia pracowali tu przy deptaniu gliny bracia Pietrek i Szymek nie rozumiejąc, po co komu tyle garnków glinianych. Nie rozumieli, że depczą gliny do wyrobu cegieł. Nad pracą czuwał ojciec Innocenty i ojciec Hiacynt.

Bracia nie mogli się nadziwić, dlaczego Innocenty ojciec sadzi drzewa, przecinają gałązki i pielęgnuje je z wielką troską. Pietrek z Szymkiem pamiętając o regule milczenia, nie zamierzali pytać o nic. Ojciec Artemiusz popędzał ich w pracy, a gdy uznał, że glina jest już dobrze wydeptana, pozwolił im odejść od pracy. Nagle usłyszeli z daleka krzyk i pamiętając o regule pomocy bliźnim, młodzi bracia ruszyli na ratunek.

Okazało się, że mała pasterka płakała nad losem swoich owieczek, które porwał wilk. Wskazała braciom drogę, a oni pobiegli, by ratować stado. Tylko jedną owcę wilk zaciągnął w gęstwinę, jedną ranił, ale resztę stada udało się bezpiecznie oddać w ręce dziewczynki. Gdy bracia wrócili do klasztoru i wyjaśnili ojcu Artemiuszowi sytuację, ten cierpliwie i wysłuchał.

Do Mogiły przyjechał biskup krakowski Iwo z Odrowążów, który sprowadził tu zakon cystersów. Opad Piotr oprowadzał go po całym obejściu, pokazując, co udało im się tu wybudować. Powiedział, że Mogile nadali imię Clara Tumba, dodając, że w ciągu 10 lat powinien być gotów kościół wybudowany z cegły. Pokazał biskupowi tymczasową kaplicę, budynek klasztorny, młyny, tkanie oraz folwark. Biskup Odrowąż był zachwycony tym, co widzi. Zakonnicy wykorzystywali tu wiedzę do tego, aby przysłużyć się również okolicznym mieszkańcom, dlatego dbali o sad i ogród, sadzili nowe pożywne warzywa i dbali o zaszczepienie jabłoni słodkimi owocami. Pielęgnowali także winnice. Po obejrzeniu terenu cystersów biskup udał się na skromny posiłek, dodając z podziwem, że „Więcej takich klasztorów jak wasz, a przemieniłby się, wzbogacił kraj…”.

Idą…

Była sroga zima i północno-wschodni wiatr przywiewał nie tylko chłód, ale również wieść o kolejnym napadzie Mongołów na Polskę. Pierwszy najazd mongolski miał miejsce pół wieku temu w 1241 roku i został odparty pod Legnicą. Kolejny miał miejsce w 1259 roku i niósł spustoszenie. Polacy wiedzieli już, że przed mongolską bezlitosną siłą nie ma ucieczki i nawet nie próbowali walczyć. Śmierć była lepsza niż wzięcie w niewolę. W czasie najazdów mongolskich zginęły tysiące mężczyzn kobiet i malutkich dzieci.

Minęło 28 lat od ostatniego najazdu i do starego Sącza znów nadeszła wieść od nadciągających Mongołach. Rajcy grodu sądeckiego wiedzieli, że Mongołowie są już pod Sandomierzem i zdawali sobie sprawę z tego, że za kilka dni dotrą do ich miasta. Byli zrezygnowani i nie widzieli ratunku przed najeźdźcą, ponieważ sroga zima skuła lodem rzekę, przez którą bez trudu można było się przeprawić nawet z ciężkimi, śmiercionośnymi katapultami. Na rynku zaś zbierali się ludzie wszelkiego pochodzenia, szukając nadziei na ratunek.

Radny Stańko powiedział burmistrzowi, że ktoś się ktoś nadchodzi. Była to Kinga, wdowa po Bolesławie księciu krakowskim, która po jego śmierci udała się do klasztoru, zostając opatką konwentu klarysek sądeckich. Przyszła wraz z dwoma zmarzniętymi siostrami pytając, co panowie zamierzają zrobić, aby uratować gród. Gdy odpowiedzieli, że nie mają pomysłu i zamierzają czekać na śmierć, Kinga odparła, że najwyższa pora się bronić, ponieważ gród zbudowany jest z kamienia, a nie drewna, które łatwo spalić i jak najprędzej trzeba wysłać gońców do księcia na Węgry z prośbą o pomoc. Mężczyźni byli zaskoczeni, ale dotarło do nich, że po raz pierwszy, że przecież mogą się bronić przed Mongołami, zamiast czekać bezczynnie na rzeź. Zaproponowali, aby Kinga zabrała ze sobą siostry zakonne, dzieci, kobiety i starców, a następnie udała się do oddalonego do zamku w Pieninach, w którym znajdą bezpieczne schronienie.

Mieszkańcy grodu przygotowali się na przyjazd Mongołów, wspierając zapasy kamienia i brył lodu. Gdy dzicz okrążyła miasto, walczyli bez ustanku dniem i nocą, odpierając skutecznie atak. Po kilku dniach ujrzeli na horyzoncie wojska polskiego i węgierskie, które przybyły tu z odsieczą. Mongołowie byli zaskoczeni obrotem sytuacji i widząc, że są bez szans, postanowili się wycofać.

Na zamku Kinga wylewała łzy szczęścia, ponieważ jej modlitwy do wszystkich świętych, których prosiła o pomoc, zostały wysłuchane.

Uczta Wierzynka

Pewnego dnia żydowskie dzieci Szymszela: Surka, Lejbka i Moszko chciały sprawdzić, czy na flisackiej tratwie zostały jakieś jabłka, które kusiły ich zapachem. Okazało się, że na tratwie śpi flisak, który przebudził się i widząc dzieci, przegonił je w złości. Żydzięta uciekały w popłochu. Całą sytuację obserwował Hanko, syn Henzelina Wierzynka ze Skrzynki, który służył na dworze królewskim jako pachołek. Miał za zadanie spojrzeć na wały, a zauważywszy całą przygodę, śmiał się wniebogłosy. Powróciwszy do króla, opowiedział mu o tym, co widział i co go tak rozbawiło. Król zapytał, czy gdyby woda była wyższa, czy uratowałby dzieci przed utopieniem, na co Hanko stwierdził, że przecież to żydowskie dzieci. Król zapytał zatem, czy uratowałby dzieci strażników, na co chłopak odpowiedział, że oczywiście, jak najbardziej by to uczynił. Król pouczył go, że trzeba wszystkich traktować tak samo równo i każdy człowiek zasługuje na ratunek. Chłopak myślał, że król żartuje, aż władca przepędził go w gniewie. 

Hanko nie rozumiał, czym zawinił, ale bardzo chciał przeprosić króla. Na próżno szukał pomocy u starszych, aby się za nim wstawili. Czekano bowiem na przyjazd wielu władców i nikt nie miał do tego głowy.

Mikołaj Wierzynek, stolik sandomierski i gospodarz grodu, jechał do zamku, aby zaprosić króla Kazimierza wraz z jego gośćmi do swojego domu na wieczerze. Nie był pewien czy król się zgodzi. Gdy nadszedł dzień wieczerzy, wszyscy zacni goście króla Kazimierza zebrali się przy stole u Wierzynka. Uczta była prawdziwie królewska, na półmiskach znajdowały się pieczone pawie i inne przysmaki. Wśród gości znajdowały się takie znakomitości jak król Cypru, Ludwik z Andegawenów, Waldemar Duński, Karol IV Luksemburczyk, cesarz niemiecki, król czeski i wielu innych. Wszyscy zachwyceni byli dostatkiem, w jakim żyją Polacy i zachwycali się dokonaniami króla Kazimierza, który obejmując władzę, zastał kraj biedny, a uczynił bogatym. Za jego panowania skarbiec zapełnił się złotem, podobnie, jak spichlerze wypełnione były zbożem, a na granicy południowej i zachodniej wybudowano 100 zamków murowanych.

Rozmowom gości i zachwalaniem króla przesłuchiwał się Hanko. Słyszał, jak król mówił o tym, że tajemnica jego sukcesu i siły państwa tkwi w równym traktowaniu wszystkich poddanych tak, aby każdy czuł się bezpiecznie pod opieką królewską. Słysząc te słowa, chłopiec zrozumiał, co miał na myśli król, przepędzając go z dworu. Podbiegł do niego, przeprosił za swoje postępowanie, a król przyjął go z powrotem na swój dwór.

Hołd pruski

W Krakowie trwały przygotowania do niezwykłego wydarzenia. Oto książę pruski Albert Hohenzollern miał oddać hołd królowi Zygmuntowi I. Ludność Krakowa zgromadziła się na rynku, ponieważ każdy chciał ujrzeć na historyczną chwilę na własne oczy. Przybył wreszcie król Zygmunt, wraz z żoną i synem czteroletnim królewiczem Augustem

W tłumie znajdował się Maciek czeladnik i piekarczyk Staśko, próbując ujrzeć królewicza i króla, którym towarzyszyli najświetniejsi hetmani i dostojnicy. Nagle, oczom widzów okazał się książę Albrecht w towarzystwie brata Jerzego i krewniaka Fryderyka. Zanim książę pruski doszedł do króla, władca wspominał chwalebne wydarzenia, które uczestniczył jego dziadek, czyli bitwę zwycięstwo grunwaldzkie. Teraz on kończył dzieło unicestwienia zakonu krzyżackiego. Albrecht Hohenzollern przybył już nie w płaszczu czarnym krzyżem. Na sygnał króla podszedł do niego, przysiągł wierność „królowi polskiemu i jego następcom oraz całej Koronie Polskiej, tak jak się należy i przy stoi księciu lennemu i miłośnikowi pokoju”.

Strażnicy morza

Załoga Wodnika przygotowywała statek do rejsu. Rozładowywano sieci pełne ryb, a że zbliżał się sztorm, wszystkie prace prowadzone były w pośpiechu. Kapitanem statku był Marcin Prus Gdańska. Wodnik był prawdziwym galeonem z trzema masztami, uzbrojonym w armatki. Okręt był niezwykle pakowny i mógł pomieścić dużą liczbę ładunku. Na maszcie powiewała bandera królewska.

Wreszcie statek ruszył w rejs, gdy w oddali widać już było pierwsze fale zwiastujące sztorm. Wiatr zniszczył jeden z żagli i pochylił statek ku wodzie, ale wprawnym żeglarzom udało się go wyprowadzić na dobry kurs, prowadzony siłą wiatru wsunął przez morze. Gdy wreszcie skończyła się burza wszyscy byli niezwykle zmęczeni, ale dumni, że udało im się wyjść z tej opresji bez szwanku. Szczególnie dumny był kapitan, który sprawdzał skrupulatnie, jakie szkody wyrządził wiatr.

Gdy załoga szykowała się do posiłku, ktoś krzyknął, że na horyzoncie widać ląd. Początkowo myślano, że to Gdańsk, ale kapitan uznał, że jest to niemożliwe, ponieważ płynęli cały czas na północ i zrozumiał, że przed nimi pojawia się Sztokholm. W pierwszej chwili załoga przeraziła się tym, że płyną prosto w paszczę Szwedów, ale zobaczywszy płynący obok statek szwedzki, postanowili go odbić wraz ze sporym ładunkiem. Szwedzi niczego się nie spodziewali i choć bronili się zaciekle, wnet zostali pojmani przez Polaków, a statek zaczepiony kotwicą, rozpoczął swoją drogę do Polski, podążając tuż za Wodnikiem. Na pokładzie szwedzkiego statku rzeczywiście znajdowało się sporo towaru, a także odnaleziono w nim niezwykły skarb: pięknie zdobioną srebrno-złocistą buławę ozdobioną kamieniami kapitan zarządził, że będzie to prezent dla króla Zygmunta Augusta, który troszczy się o swoich wodnych żołnierzy i wybrzeże wbrew niechęci się innych.

Sąsiedzki dar

Mikołaj Rej obserwował ptaki latające nad wiosenną łąką. Ze złością patrzył na dzieci, które podkradające jajka czajce, co zakłóciło jego zachwycanie się nad pięknem natury. Zastanawiał się, dlaczego właściciel pola na to pozwala, po czym przypomniał sobie, że jest nim Jarosz Szafraniec – niedoceniony twórca, piszący pisma zbyt uczone dla przeciętnych ludzi.

Nieoczekiwanie sąsiad, którym był wspomniany Szafraniec, odwiedził Reja, aby winszować mu listu z gratulacjami od samego króla Zygmunta Starego. Król nazwał w nim Mikołaja Reja poetą polskim, ponieważ to on jako pierwszy używał ojczystego języka do tworzenia poezji. Rej przyznał, że w szkole niechętnie się uczył i żadnej ostatecznie nie skończył, a niektórzy sądzili, że pisze po polsku z konieczności, podczas gdy był to jego świadomy wybór. Mówił: „Ale pókim żyw, inną mową nie będę pisał, jeno polską! Czy my od innych gorsi? Czy nam Bóg przyrodzonego gadania poskąpił? Wszystkie narody językami swoimi piszą, jeno my w swoim zadrzemali…”.

Rej pożalił się Szafrańcowi, że pachołki podkradają ptakom jajka, przyczyniając się do niszczenia ich populacji. Sąsiad wspaniałomyślnie postanowił ofiarować ten kawałek łąki widoczne z posiadłości Reja, aby mógł chronić przyrodę, którą tak bardzo kocha. Uściskali się i poszli na spacer na łąki. Mikołaj przegonił pachołków, którzy ucieszyli się ze zmiany właściciela, mając go za dobrego człowieka. Rej dalej rozprawiał o tym, że pisać należy w języku ojczystym i prosto o prostych sprawach.

Pod lipą

Przy okazałym dworze czarnoleskim rosła stara ogromna lipa, którą ulubił sobie Jan Kochanowski. Pachołek przyniósł mu do stołu w ogrodzie dzban z piwem i dwa kubki. Gospodarz oczekiwał bowiem wizyty sąsiada – podsędka Łąckiego, z którym lubił grać w szachy. Czekając na przyjaciela, zachwycał się śpiewem ptaków i zapachem lipy. Zapatrzył się też na dzbanek, układając o nim rymy. Wreszcie przyszedł Łącki. Przyjaciele przywitali się i zasiedli do szachów, a Kochanowski wyrecytował ułożony przed chwilą wiersz o dzbanie, który bardzo spodobał się przyjacielowi. Mężczyźni niemal nie ustawali w rozmowie, jednocześnie grając, toteż Łącki co jakiś czas prosił o cofnięcie ruchu, ponieważ się zagapił. Opowiadał o tym, że woda w Wiśle odsłoniła ponoć sporą ilość glinianych garnków i ludzie teraz mówią, że garnki rosną z ziemi. Kochanowski roześmiał się na to, mówiąc, że przecież dawniej w glinianych garnkach naczyniach chowano prochy zmarłych i od czasu do czasu ziemia odkrywa je. Opowiadał także o kościele bizantyjskim, który widział, w którego Italii ściany zbudowane były z garnków zamurowanych rzędami, dzięki czemu w pomieszczeniu panowała niezwykła akustyka. Kochanowski przyznał, że nigdzie w wielkim świecie nie czuł się tak dobrze, jak tu w Czarnolesie.

Mężczyźni skończyli grę i sąsiad wrócił do siebie, a do Kochanowskiego podbiegła córeczka Urszulka i przytuliła się do taty. Pytała o wzorki na dzbanie i nuciła piosenkę, które śpiewana była przez młode Panny, które odchodziły z domu rodziców. Ojciec prosił: "Co insze śpiewaj, mój słowiczku, a nie zamilknij".

Prawo książęce

Na dworze na zamku cieszyńskim panowała czarna księżna – Katarzyna Sydoniak, będąca wdową po księciu Wacławie. Słynęła z nieustępliwości i surowości oraz skrupulatnego przestrzegania prawa. Na zamek udał się Siedlak Macura. W okolicach jego domostwa mieszkał dzik, który niszczył uprawy i stanowił zagrożenie dla ludzi. Macura chciał poprosić księżną, aby wysłała polowanie w tamten rejon, aby zabito dzika. W cieszyńskiej puszczy istniało bowiem prawo, które zabraniało zabijania zwierzyny należącej do księstwa pod karą śmierci.

Przed zamkiem spotkał majstra zduńskiego Kotulę, zegarmistrza Kokotka i Szewca Baraska. Opowiedział mi o swoim zamiarze, a oni dopingowali go, gdy ujrzeli przejeżdżającą księżną, aby Macura do niej podbiegł. Mężczyzna jednak nie odważył się podejść do księżnej onieśmielony historiami, które przed chwilą usłyszał. Kupił obwarzanki dla dzieci i wrócił do domu.

Po miesiącu dzik podszedł do domu Macury i ocierał się o ścianę budynku, niszcząc obejście. Nie widząc innego wyjścia, Macura postanowił wykonać pułapkę na dzika. Poszedł z synem i parobkiem, aby wykopać dół na trasie, którą chodził dzik. Następnie przykryli go gałązkami i zaczaili się, aby zobaczyć, jak zwierz wpada w pułapkę. Niestety nie nabił się na przygotowany pal, więc próbowali go dobić kamieniami, ale i to na nic się zdało. Nieoczekiwanie usłyszeli zbliżające się polowanie. Próbowali jak najszybciej nawrzucać dzikowi tyle kamieni, by mógł uwolnić się z dziury, zdając sobie sprawę z tego, że czeka ich rychła śmierć, zgodnie z książęcym prawem. Polowanie nakryło ich z dzikiem, złapanym w pułapkę toteż Macura został przywiązany do konia i popędzony na dwór, a dzika dobito.

Gaździna nie widząc innego wyjścia, poszła błagać o litość do księżnej, ale Katarzyna była nieugięta. Najważniejsza dla niej była litera prawa. Poszła na wzgórze sprawdzić, jak idą prace robotników nad brzegiem Olzy i coś szeptało jej do ucha, aby odpuściła winę Macurze, ale z drugiej strony nie potrafiła tego zrobić. W końcu zdecydowała, że zmieni prawo i zniesie przywilej książęcy do polowania w borach cieszyńskich.

Proroczyna boży

Kaznodzieja królewski ksiądz Piotr skarga pracował nad zbiorem swoich kazań w niewielkiej i skromnej izbie. Nieustannie ktoś mu przeszkadzał w pracy. Miecznik Wolski i starosta wieluński prosili, aby ksiądz pojechał z nimi na rycerskie gonitwy, jednak on odmawiał, twierdząc, że żołnierskie rozrywki są nie dla niego, a poza tym ma pełne ręce pracy. Mężczyźni dziwili się, że skarga pisze po polsku, a nie po łacinie, ale on odpowiadał: „Bo dla Polaków piszę, nie da Rzymian”. Jednocześnie podkreślał równość wszystkich obywateli, co szlachcie wcale się nie podobało. Ksiądz jednak udowadniał, że po śmierci i tak wszyscy staną równo przed Bogiem.

Goście się pożegnali, a ksiądz wrócił do pracy, zastanawiając się, czy jego kazania są wystarczająco dobre. Rozmyślał nad tym, że starał się jak może, aby Polacy kochali swoje dwie matki: kościół i ojczyznę. Upominał ich, aby walczyli o swoją wolność, zamiast poddawać się obcym panom.

Wtem za drzwiami usłyszał głos kobiecy i gdy wyjrzał przez okno, zobaczył wdowę Mękarzową z Krakowskiego Przedmieścia. Znów przerwał pracę i wybiegł za nią. Okazało się, że kobieta ma ogromne zmartwienie, ponieważ wiertnicy królewscy przyszli oglądać jej obejście i powiedzieli, że zabiorą jej ziemię i dom, ponieważ w tym miejscu marszałek życzy sobie rozbudować swój ogród. Gdy kobieta upominała się o zapłatę za swój majątek – wyśmiano ją. Ksiądz obiecał porozmawiać z marszałkiem w jej sprawie.

Wtem minęła ich kolasa mężczyzn, którzy wcześniej odwiedzili księdza. Sądzili, że Skarga zdecydował się z nimi udać na Ujazdów. On jednak zaprzeczył i zaczął rozmyślać o tym, jak ogromna jest nierówność klasowa w Rzeczpospolitej. Bogaci mają tyle pieniędzy, że nie wiedzą, co z nimi robić, podczas gdy wsie przymierają głodem. Czuł ogromną bezradność w tej sytuacji.

W pracowni Rembrandta

Chorągiew Lisowska po długiej podróży dotarła do miasteczka Noyon. Pułkownik Paweł Noskowski herbu Łada stał wraz z rycerzami w towarzystwie rotmistrza Gromadzkiego herbu Oksza Dębińskiego i Broniewskiego. Znudzeni byli bezczynnością, gdy zobaczył ich malarz Rembrandt van Rijn z Amsterdamu i poprosił, aby pułkownik przez chwilę pozostał w bezruchu, ponieważ chciałby go naszkicować. Malarz zachwycony był tym, że spotkał tak zacnych żołnierzy, znanych z nieustępliwej walki i wielu zwycięstw. Zniecierpliwiony Noskowski chwilowo pozował Holendrowi, który wypytywał go o legendarne wojaże lisowczyków. Wnet musieli ruszać dalej w drogę. Rembrandt prosił, aby mężczyźni zajechali do niego do Amsterdamu, jeśli tylko będą mieli taką możliwość, aby mógł skończyć swój obraz. Pułkownik powiedział, że jeśli będzie taka możliwość, to przyjadą.

Z czasem udało się Nosowskiemu wraz z kampaniami dotrzeć do Amsterdamu. Byli zaskoczeni miastem położonym niemal na wodzie. Domy były tu uziemione postawione na licznych palach. Bez problemu dotarli do domu Rembrandta prowadzeni przez przewodnika, który nazywał malarza mistrzem. Mężczyźni zrozumieli, że najwyraźniej Rembrandt jest tu ważną personą.

W mieszkaniu Rembrandta przyjęła ich jego żona, która zaprowadziła gości do przestronnej świetlicy, w której pracował mąż. Rembrandt ucieszył się ogromnie na widok polskich wojaków i poprosił żonę, aby przyniosła w ramach poczęstunku wino i to, co ma najlepsze. Nosowskiego poprosił z kolei o to, aby usiadł na ławie i pozował. Sam wziął pędzel i farby i zaczął malować. W międzyczasie prowadzili długą rozmowę. Towarzysze Nosowskiego nie wierzyli w talent malarza, ponieważ wydawało im się, że jego ruchy są zbyt dynamiczne. Pułkownik opowiadał o swoich podróżach i odległych krainach, do których dotarli lisowczycy. Twierdził, że dobrze wrócić do ojczyzny, ale szybko pragnie się kolejnych wyjazdów i wojaży.

W końcu Rembrandt zmęczony usiadł z gośćmi przy stole i wychylił szklankę wina. Gdy pokazał im efekt swojej pracy, pułkownik Noskowski stwierdził, że malarz zabrał mu duszę. Artysta przyznał, że dzięki niemu pułkownik będzie żył na obrazie, pomimo tego, że umrze. Jego towarzysze również oniemieli na widok arcydzieła mistrza. Rembrandt pokazał im także swoje inne prace.

Wesele w Jaworowie

Maryjka miała wyjść za mąż za kowala Jaśka RyczanaByła sierotą i nie miała posagu. Jej rodzice przez całe życie pracowali w Jaworowie, podobnie jak ona, nie opuszczając żadnego dnia. Właśnie dlatego korzystając z przysługującego jej prawa, postanowiła iść do podstarosty jaworowskiego i prosić o choćby symboliczne wiano w postaci cieliczki lub miarki mąki na kołacz. Narzeczony odradzał jej wizytę u starosty, ale dziewczynie bardzo zależało na tym, żeby mieć cokolwiek swojego.

Maryjka poszła w stronę dworu. Po tutejszym zamku niewiele zostało po najeździe Turków. Idąc, obserwowała staw, nad którym ktoś polował na gęsi wbrew zakazowi króla. Kiedy doszła na miejsce nieśmiało podeszła do podstarości i opowiedziała swojej sytuacji. Ten jednak ją przegnał, uważając, że nic jej się nie należy. Dziewczyna odeszła i dopiero kawałek dalej wybuchła płaczem. Nagle okazało się, że nadjeżdża król. Na dworze zawrzało od pośpiesznych przygotowań. Rozkazy sypały się jeden za drugim i każdy nie wiedział, od czego ma zacząć. Podstarości zorientował się, że jego syn poluje przy stawie i posłał po niego, aby król tego nie zobaczył. Maryjka obserwowała tę krzątaninę z daleka.

Wreszcie król nadjechał wraz z dworzanami i królową, szczęśliwy, że jest już na miejscu. Zechciał przejść się nad staw. Podstarości obawiał się, że zauważy polującego panicza, ale szczęśliwie udało mu się uciec. Po drodze mijali zapłakaną Maryjkę. Król zapytał, co się stało, a ona buchnęła płaczem i opowiedziałam mu całą swoją smutną historię. Król powiedział, żeby się nie martwiła, ponieważ wyprawi jej i wesele, a także dostanie posag.

Wesele odbyło się w nie byle jakim miejscu, bo pod lipami. Wszyscy bawili się wyśmienicie, a dźwięk muzycznych pląsów weselnych przywołał samego króla, który najpierw z radością obserwował tańce, a potem sam ruszył do tańca, porywając  pannę młodą. Wszyscy się dziwili, a najbardziej cudzoziemscy goście króla, którzy dotarli również na uroczystość. Przyjechali tu bowiem aby zobaczyć słynnego króla Sobieskiego, który obronił Europę i chrześcijaństwo od zguby. Gdy król zauważył ich, oddał Maryjkę Jaśkowi i ruszył do swoich gości zadowolony.

Zemsta błazna

Gaston wicehrabia de St. Luc, którego ojciec musiał opuścić Paryż, obraziwszy króla słońce i mieszkał teraz daleko od stolicy z matką — hrabiną Julią de St. Luc i żył skromnie. Pewnego dnia markiz de la  Vernere zaproponował, Gastonowi wyjazd do Polski, ponieważ we Francji nie czekała go żadna przyszłość. Ponadto uważał, że chłopak nie jest zbyt mądry. Gaston nie chciał jechać, ponieważ wstydził się lichego ubrania, ale markiz obiecał sprawdzić mu nowe ubranie, pozostawiając na głowie matki tylko przygotowanie bielizny i konia. Doradzał mu, aby na dworze schlebiał królowej i spełniał wszystkie jej zachcianki, dzięki czemu zbuduje swoją pozycję. Dwa tygodnie później młodzieniec mknął już na wschód.

Gaston zadomowił się w Warszawie na dworze króla Sobieskiego, stając się ulubieńcem królowej. Pewnego dnia, kiedy świat skuty był jeszcze śniegiem i lodem, mijał się na wąskiej ścieżce z błaznem królewskim Winnickim. Nie chciał mu zejść z drogi, a Winnicki — jak przystało na polskiego szlachcica — nie chciał odpuścić. Między mężczyznami doszło do sprzeczki, a Winnicki wyzwał Gastona na pojedynek, którego Francuz nie zamierzał przyjąć. Po drodze spotkał króla, którego był nie tylko błaznem, ale też serdecznym przyjacielem. Zwierzył mu się ze swojej przygody i prosił o zmuszenie Gastona do pojedynku. Król jednak powiedział, że nie będzie narażał się żonie.

W końcu doszli do pałacu i zasiedli przy stole do posiłków w doborowym towarzystwie głównie cudzoziemców Francuzów i Niemców. W trakcie wieczerzy Winniś poprosił króla o parę dni, których potrzebuje do regeneracji sił: „Ino mnie cholera przejdzie”.

Okazało się, że nieobecność Winnickiego przedłużyła się już o drugi tydzień. Nie przyjmował żadnych gości i nie wpuszczał królewskiego lekarza. Król smutniał i opadał z sił z tęsknoty za przyjacielem. Przestał być nawet pobłażliwy dla żony, nie wypełniał już wszystkich jej rozkazów. Sytuacja okazała się nie do zniesienia również dla królowej. Gaston pamiętając rady krewnego, postanowił przypodobać się królowej i obiecał jej, że przeprowadzi winnickiego na dwór.

Zapomniawszy o spięciu z błaznem, poszedł do oficyny, w której mieszkał Winnicki. Służący wprawdzie nie chciał go wpuścić, ale Francuz wszedł wbrew zakazowi do izby. Opowiedział Winnickiemu, że król stracił apetyt i brakuje mu towarzystwa błazna, a on obiecał królowej, że przyprowadzi Winnickiego na obiad. Błazen jednak odpowiedział, że nie ma takiej możliwości i zdradził w tajemnicy, że wysiaduje dla królowej jajka, ponieważ o tej porze roku na próżno oczekiwać tego od kwoki. Powiedział, że jedynym sposobem, aby pojawił się na dworze, jest zastąpienie go w obowiązku ogrzewania jaj. Francuz ociągał się, ale w końcu zgodził się go zastąpić. Zdjął ubrania, usiadł na poduszce, pod którą grzały się jajka i przykrył się kołdrą. Winnicki zamknął drzwi izby na klucz, aby nikt mu nie przeszkadzał, a sam udał się na obiad do króla.

Czas Gastonowi dłużył się niemiłosiernie. Z nudów zdjął perukę i wybijał w tłustych włosach robaki. W końcu zasnął. Tymczasem Winnicki bawił się na obiedzie wyśmienicie i opowiedział królowi, że Gaston jest najwierniejszym sługą królowej i specjalnie dla niej czyni coś, czego nikt nie zrobiłby na całym dworze. Poprosił, aby królowa i król odwiedzili jego mieszkanie, aby przekonać się o wspaniałomyślności francuza. Po obiedzie udali się do izby Winnickiego i ich oczom ukazał się rozebrany śpiący Francuz wysiadujący jajka, który obudziwszy się i poczuł się okrutnie upokorzony. Już wkrótce nie było po nim śladu na dworze, ponieważ wstyd był tak wielki, że Gaston nie wyobrażał sobie, jak mógłby pozostać w Polsce i ruszył czym prędzej do własnej ojczyzny.

Jak pan Kulesza kościół odbudował

Jacek Kulesza był fundatorem kościoła, który z biegiem lat wymagał remontu. Proboszcz prosił Kuleszę wielokrotnie o wsparcie w remoncie, ale Kulesza zawsze szukał jakiejś wymówki. Pewnego dnia przyszedł do niego proboszcz, mówiąc, że po zimie podziemiach, w których znajdują się groby, będzie już zapewne stała woda, a kości nieboszczyków popłyną. Szlachcic oburzył się, że nigdy nie słyszał o tym, żeby groby miały spłynąć, gdy proboszcz przypomniał, że o konieczności remontu mówi już od pięciu lat. Kulesza sądził, że wystarczy parę desek i gwoździ, aby naprawić uszkodzenia, ale proboszcz powiedział mu, że w tej chwili zniszczenia są tak duże, że cały dach wymaga wymiany. Kulesza stwierdził, że go na to nie stać.

Następnego dnia żona Kuleszy zapytała męża, czy aby na pewno nie stać ich na odbudowę kościoła, ale jej pytanie spotkało się ze zdecydowanym sprzeciwem męża, toteż skończyła temat. Niespodziewanie do ich domu zapukali goście, którzy przyjechali po Kuleszę, aby zabrać go na ucztę do wojewody, na którą został zaproszony. Zostali ugoszczeni trunkiem i przysmakami gospodyni, po czym pojechali przez las.

Po drodze zastanawiali się, jaki jest cel wizyty u wojewody i szukali podstępu. Droga przez las była niebezpieczna ze względu na obecność wilków. Wreszcie dojechali na miejsce. Wino lało się strumieniami i wszyscy raczyli się nim bez krępowania. Wśród pijackich rozmów widoczne zaczęły być różnice stanowe i rozpoczęły się wzajemne obelgi. W wyniku przepychanki słownej Jacek Kulesza zdecydował się na powrót do domu, obrażając na koniec gospodarza słowami: „Żem kiep, jeśli do kiedy moja noga stanie”. Popędził co tchu do drzwi, wsiadł na konia i ruszył przed siebie. Zobaczył, że goni go ktoś na koniu i okazało się, że to Nowiński, z którym się powadził. Mężczyzna podjechał do niego, przeprosił go i prosił, aby nie udawał się w samotną podróż, ponieważ jest to niebezpieczne. Zaprosił do siebie na noc. Kulesza jednak odmówił gościny i zdecydował się na samotny powrót przez las.

Im dalej jechał, tym bardziej żałował swojej decyzji. W pewnym momencie usłyszał z dala pędzące będące stado wilków. Zaczął się modlić, ale z tyłu głowy usłyszał głos, który wypomniał mu brak zainteresowania remontem kościoła. Zrozpaczony przysięgał, że jeśli Matka Boża go uratuje, to on odbuduje kościół. Wtem zauważył wysoką sosnę, zeskoczył z konia i wszedł na nią wysoko, ratując się tym samym przed pożarciem przez wilki, które pobiegły za koniem, który bez balastu uciekał dwa razy szybciej.

Sas i Las

W szlacheckim dworze trwała uczta z okazji zaręczyn córki gospodarza Kachny Boguszówny z grubym wdowcem Miecznikiem Koryzną. Dziewczyna wcale nie cieszył się z ożenku i przyszły mąż wzbudzał w niej lęk, ale o ślubie zadecydowali rodzice i nie miała nic do gadania. Biesiadnicy gościli się przy nieustającej rozmowie, a wśród nich siedzieli dwaj oficerowie cesarskiego pułku gwardii królewskiej, którzy opowiadali o królewskich łowach, podczas których król zapragnął strzelać do leśnych zwierząt, jak do kaczek. Wybudowano most, z którego zwierzęta spadały, aby król mógł je ustrzelić.

Wtem usłyszano głosy, że stronnicy Leszczyńskiego zbliżają się do dworu. Oficerowie wypadli na ganek i uciekli ze swoimi żołnierzami. „Były to bowiem czasy, gdy w Polsce zapomniano prawie do szczętu, że piękną cnotą jest męstwo, a hańbą ucieczka”. Potyczki zwolenników Sasa i Lasa były w zasadzie unikaniem starcia. Gospodarzowi domu bez różnicy było czy jego goście są z Sasów, czy od Leszczyńskiego. Każdego przyjmował bowiem z należytą gościnnością.

Wtem do dworu zawitał nowy gość. Okazało się, że to sam Stanisław Leszczyński. Powiedział jednak, że podróżuje incognito i jest tylko na chwilę. Gospodarz wyjaśnił, że trwa uroczystość zrękowiny jego córki, na co Leszczyński zapytał dziewczyny, czy jest zadowolona ze swojego narzeczonego. Ona tylko spuściła głowę, a gospodarz wytłumaczył, że narzeczony poległ pod wpływem wina. Leszczyńskiemu zrobiło się szkoda dziewczyny i dał jej pierścień na pamiątkę. Wypytywał też o gości biesiadnych i czy gospodarz bierze udział w sejmikach. Ten jednak z zaburzeniem stwierdził, że nie ma to żadnego sensu, ponieważ żaden sejmik do niczego nie prowadzi. Na pytanie, czy nie przeszkadza mu upadek Rzeczypospolitej, Bogusz stwierdził, że nie widzi tego zepsucia. Leszczyński załamany pożegnał się i odszedł. W drodze powrotnej zwierzał się przyjacielowi Żegocie, że traci już nadzieję na naprawę Rzeczpospolitej i wizyta u gospodarza tylko go w tym utwierdziła.

Przy święconym

Miecznik i pan Gorzeń od lat spierali się o kawałek pola. Były święta wielkanocne i wszyscy szli na piechotę z kościoła, ponieważ uważano, że w tym w dniu zwierzęta zasługują na odpoczynek od pracy. We dworze krzątała się z Anusia, a wielkanocny stół był suto zastawiony. Nagle dziewczyna zobaczyła, że zawiasy przy drzwiach są odczepione i domyśliła się, że to chłopcy przygotowują się do lanego poniedziałku. Tymczasem niesiono już zielone drzewko maiku, przystrojone wstążkami i wydmuszkami jajek.

W końcu do domu przyszedł ksiądz. Odmówiono modlitwę i podzielono się kraszankami. Anusia zwierzyła się ze swoich obaw, dotyczących zerwanych zaworów drzwi, ale wszyscy robili sobie tylko z niej żarty. Ksiądz opowiadał, jak Gorzeniowi zepsuła się kolasa, co miecznik skwitował bożą sprawiedliwością.

Nagle Juraszek krzyknął, że przez dziedziniec przychodzi sam Gorzej. Miecznik wyrwał się na dwór i sięgnął szabli, mówiąc: „Wara ci stąpać na mój grunt!”. W chwili, gdy rzucili się na siebie, zaczęły bić kościelne dzwony, a  przechodzący ludzie śpiewali pokutne pieśni kościelne. Odwieczni wrogowie opuścili szable i pogodzili się, prosząc wzajemnie o wybaczenie.

Do światła

Trzech zakonników pijarskich: ojciec Cyprian Komorowski, stary Grzela i ojciec Ignacy podróżowali ze Stanisławem Konarskim przez przełęcz Brenneru. Porównywali bogate wsie i miasta z polskim krajobrazem, w którym widać było albo magnacki przepych, albo straszliwą biedę. Konarski wspominał z rozrzewnieniem swoje poselstwo do Francji, gdzie zostali przyjęci, jak nie jako posłowie a tylko, jak posłańcy. Co innego w dawnych czasach kiedy Rzeczpospolita liczyła się w Europie i przyjmowano jej posłów z należnymi honorami.

W końcu nastał czas przerwy w podróży i zatrzymali się w gospodzie. Konarski ujrzał z daleka kolegium i koniecznie chciał je zobaczyć. Pozostali ojcowie postanowili jednak zostać w gospodzie i odpocząć przed dalszą podróżą. Konarski poszedł do szkoły, gdzie prefekt zgodził się, aby gość obserwował zajęcia. Ojciec patrzył na biednych uczniów i tych z wyższych sfer oraz panującą między nimi rywalizację. Przypominał sobie czasy, kiedy sam chodził do szkoły i tym bardziej odczuwał konieczność reformy szkolnictwa, które opiera się tylko na karach i współzawodnictwie. Jego jedyną nadzieją była wizyta u papieża, o co to też prosił o wstawiennictwo w modlitwie Józefa z Kalasancji.

Konarski dopiął swego i dotarł do Watykanu. Doradca Benedykta XIV — Augustyn Delbeccio od razu odradzał papieżowi rozmowę z polskim lektorem, twierdząc, że chce zrewolucjonizować szkolnictwo i zabronić w nim kar cielesnych, które są fundamentalnych narzędziem nauczycieli. Ojciec Święty jednak postanowił przewrotnie spotkać się z Polakiem i go wysłuchać. Zobaczył przed sobą skromnego człowieka czy – zupełnie innego niż ten, którego opisał mu doradca. Zapytał go o reformy, które chce wprowadzić. Konarski stwierdził, że szkoły są złe i nie idą z duchem czasu. Nie tylko należy znieść kary cielesne, ale także wprowadzić lekcje geografii, historii współczesnej, fizyki, chemii i przyrody. Twierdził, że szkoła powinna uczyć także obowiązków obywatelskich, które każdy człowiek winien jest w swojej ojczyźnie. Według niego lekcje powinny odbywać się w języku ojczystym, a nie po łacinie, ponieważ uczniowie nie żyją potem wśród Rzymian. Przyznał, że wiąże się to z koniecznością z zastąpienia na starych nauczycieli nowymi. Papież obiecał obejrzeć manuskrypt opisujący proponowane reformy osobiście, ale zapytał też, czy ojcu Stanisławowi wystarczy sił, aby je przeprowadzić. Konarski bez obaw odpowiedział pełen szczęścia: „Nie lękam się, wasza świątobliwość!”.

Na łowach

Książę Karol Radziwiłł wojewoda wileński udał się na polowanie ze swoimi ludźmi do Puszczy Nalibockiej. W obozie rozbity został wielki namiot turecki, a kucharczyk przyrządzał bigos. Wszystko pod czujnym okiem pana Sołohuba, który uwielbiał polowanie, ale tym razem jego zadaniem było pilnowanie obozu. Wtem usłyszał z oddali niedźwiedzia i skowyt psów. Ruszył pędem w tamtą stronę. Na niewielkiej polance zobaczył ogromnego niedźwiedzia, z którym walczył Ignacy Wołodkowicz, który pomimo swojej ogromnej siły miał już złamany oszczep i wypaloną rusznicę. Z trudem udało mu się pomóc, ale kilka psów zostało rannych. Wrócili do obozu, zastanawiając się, czy książę trafi na miejsce, ponieważ pojechał za łosiem.

W tym czasie Karol Radziwiłł jechał już w stronę obozu, rozmawiając z Rejtanem i opowiadając o niestworzone historie o tym, że na Litwie widział gadające ludzkim głosem niedźwiedzie. Ponoć jeden markiz, usłyszawszy niedźwiedzia mówiącego po francusku, uciekł, a we Francji wydał foliał o tym, że Litwa jest tak światła, że nawet niedźwiedzie mówią w różnych językach. Pan Glinka zastanawiał się z kolei czy jadą w dobrą stronę. Wnet usłyszeli trąby z obozu, a Radziwiłł zaczął opowiadać o tym, że to dźwięk trąb wypuszczonych minionej kwadry tyle, że dopiero teraz doleciał. na to kasztelan Niesiołowski ośmielił się Radziwiłłowi powiedzieć, że opowiada straszne bajki, na co książę poprosił go, aby go hamował w takich sytuacjach, gdy mu się to zdarza

W końcu dojechali do obozu. Głodni usiedli przy stole, a książę od razu zauważył zabitego niedźwiedzia, którego przywleczono do obozu. Zapytał kto go pokonał a Wołodkowicz przyznał, że to on. Radziwiłł zaczął opowiadać kolejną nieprawdopodobną historię o polowaniu na lisa, a kasztelan zaczął go trącać nogą. Okazało się, że niedźwiedź jest nieopodal. Książę ucieszył się na tę wieść i znowu ruszyli polować.

Imieniny w Luneville

We francuskim miasteczku Luneville trwały przygotowania do uroczystych imienin króla Stanisława Leszczyńskiego, który został wygnany z Polski i objął rządy na francuskiej ziemi. Wszyscy mieszkańcy darzyli go ogromnym szacunkiem. Jako niespodziankę przygotowano mu sztuczną skałę z miniaturowym miasteczkiem, a także rusztowania do puszczania fajerwerków. Mężczyźni rozmawiali o tym, jak Polacy mogli wygnać tekst znakomitego władcę, który troszczy się o swoich poddanych. Mówią o tym, że za jego rządów miasto niesłychanie się rozwinęło, a brud i bieda, którą tu zastał, zamieniła się w pełne spichlerze i nowe budowle. W mieście panował ład i porządek, a wszyscy żyli uczciwie i w spokoju.

Król lubił wcześnie wstać i korzystać ze spokoju, jaki daje mu poranek. Poszedł zobaczyć, jak idą prace i rozmawiał z mężczyznami, którzy przygotowywali przyjęcie. Król rozmawiał także z szatnym Szopsiem, który przygotowywał mu ubranie na imprezę na przyjęcie imieninowe. Wspominali razem kontusz, który miał ostatni raz na sobie w 1733 roku podczas koronacji, kiedy August II umarł. Król Stanisław przyjechał wówczas z Francji w tajemnicy i gdy pojawił się w Świętym Krzyżu w Warszawie, wszyscy zgromadzeni obwołali go królem. Był to drugi raz, kiedy wstępował na tron. Wcześniej wskazał go Karol XII, a tym razem zyskał aprobatę narodu. Niestety carowi rosyjskiemu rządy uczciwego króla Stanisława były nie na rękę i doprowadził do usunięcia króla z tronu, obsadzając na nim kolejnego Sasa, który jest równie złym władcą, jak jego ojciec.

Szatny odniósł rzeczy do pałacu, a król poszedł do parku, aby swobodnie pospacerować. Posiadłość Leszczyńskiego w Luneville była chętnie odwiedzana przez gości w tym najznamienitszych myślicieli i twórców epoki takich jak Helvetius, Montesquieu, Henault, Lamour czy Wolter. Podczas spaceru król Stanisław rozmyślał nad losem Polski, za którą tęsknił i o którą bardzo się martwił. Marzył o tym, aby ktoś w dniu jego imienin odwiedził go z ukochanego kraju.

Wkrótce zaczęli schodzić się goście. Panie Ossolińska i Opalińska oraz markiza de Boufflers przybyły w towarzystwie karła Bebe, który jechał na wózku ciągniętym przez kozę. Bebe był ulubieńcem króla i przysparzało mu sporo uśmiechu. Panie powiedziały królowi, że przyjechał zakonnik Polski.

Okazało się, że przybyłym gościem był ojciec Konarski, z którym król Stanisław serdecznie się przyjaźnił. Uroczystości imieninowe powiodły się znakomicie, a pokazy sztucznych ogni zachwycały przybyłych gości. Król wymknął się do komnat, aby porozmawiać spokojnie z Konarskim. Zakonnik niechętnie opowiadał o królowi, co dzieje się w Polsce, ponieważ nie miał dobrych wieści. Polska popadała w ruinę, nie posiadała wojska i była zupełnie bezbronna wobec Rosji, Austrii i Prus. Król August III nie nadawał się do rządzenia krajem. Jego rozrywką było strzelanie do psów z okna komnaty. Konarski przyznał, że szczęśliwie część ludzi budzi się i zaczyna tęsknić za niepodległością kraju i rozumie konieczność reform, ale to nadal za mało. Król Stanisław ubolewał, że nie może pomóc Rzeczpospolitej i opowiadał o tym, jak dobrze idą mu rządy we Francji, żałując, że w ojczystej ziemi nie może nic zdziałać. Mówił również, że stara się na odległość robić, co tylko się da, aby pomóc Polsce, dlatego założył polską drukarnię, w której będzie drukował patriotyczne pisma, a także otworzy szkołę rycerską, do której Konarski obiecał przesłać mu zdolnych uczniów. Leszczyński żałuje, że nie był nigdy wojakiem i wydawało mu się, że do rządów wystarczy jego mądrość. Tymczasem kraj teraz po pilnie potrzebuję silnego wojska, aby móc się obronić przed wrogami.

Nad kanałem

Hetman Michał Kazimierz Ogiński postanowił połączyć Niemen z Prypecią i wykopać gigantyczny kanał. Prace na poleskim borze szły pełną parą. Słychać było łomot stu łopat i stuk siekier, usuwających korzenie. Kanał miał sześć sążni szerokości od dołu i dwa razy więcej na górze, głęboki był na trzy stopy, a długi na co najmniej 7 polskich mil. Kanał miał umożliwić transport towarów znad Morza Czarnego, Chersonia i Odessy. Gigantyczna inwestycja miała kosztować 12 milionów polskich złotych i była finansowana przez hetmana.

Gdy prace dobiegły końca, odbyło się uroczyste otwarcie kanału. Parobkowie otworzyli ogromną śluzę, którą popłynęła spieniona woda, a po chwili znalazła się na nim bogato przystrojona krypa hetmańska, na której pokładzie siedział hetman ze swoją nierozłączną fajką, w otoczeniu licznych dam i kawalerów. Za hetmańską krypą miały popłynąć galary chersońskie.

Wszyscy obserwatorzy tej tego wydarzenia byli zachwyceni. Wzdłuż brzegu 12-letni Hryńko Panasiuk biegł, jakby chciał dogonić hetmańską krypę. Serce biło mu szybko z tęsknoty za nowym światem, który otworzył przed nim wykopany kanał.

Obiad czwartkowy

Cotygodniowy obiad czwartkowy był już gotowy. Przy stole siedzieli już zaproszeni goście i brakowało jedynie króla Poniatowskiego. Na spotkaniu na spotkanie przyszli przede wszystkim poeci: Pazik Turkułł, biskup Ignacy Krasicki biskup smoleński Naruszewicz, Trembecki, Kajetan węgierski, Karpiński i Bielawski. Przybyli także dwaj malarze: Bacciarelli i Vogel oraz podskarbi Joachim Chreptowicz. Tym razem nie przyszedł Niemcewicz, Potocki i słynny Konarski, który nie bał się jako pierwszy próbować zreformować szkolnictwo.

W końcu przybył król. Uśmiechnięty i piękny, prawdziwy miłośnik nauki i sztuki. Marzył o tym, aby stworzyć piękną polską literaturę sztukę i szkołę i kulturę. Gdy tylko król zasiadł do stołu, rozpoczęła się dyskusja i wymiana nowych efektów twórczości. Król poprosił Karpińskiego, aby jako pierwszy zadeklarował swój. Następnie głos zabrał Krasicki i dyskusja zeszła na malarzy. Postawiono tezę, że słabe i uznanie znajdzie ten malarz, który maluje twarze piękniejszymi, niż są. Wymiana twórczości przebiegała w radosnej atmosferze, a goście raczyli się odrobiną wina. Król Poniatowski brzydził się saskim pijaństwem, dlatego alkohol podawany był w trakcie obiadów czwartkowych jedynie symbolicznie.

W końcu król spytał, skąd poeci czerpią natchnienie. Karpiński odpowiedział, że prosto z serca a Trembecki przyznał, że pisze tylko wtedy kiedy może za to otrzymać wynagrodzenie od króla. Na to Poniatowski odpowiedział mu, że marnuje swój talent, ale przynajmniej jest szczery. Naruszewicz z kolei stwierdził, że natchnienie bierze się z przeszłości, na co Trembecki oburzył się, że nie ma co opiewać pijaków, którzy odeszli. Naruszewicz wyjaśnił jednak, że trzeba przypominać dawną świetność Polski z czasów Jagiellonów i Piastów. Współrozmówcy nie dawali wiary, że kiedyś Polska była prawdziwą potęgą i liczyła się na arenie międzynarodowej.

Ocknienie

Król Poniatowski miał wielu wrogów wśród szlachty, która nie mogła zgodzić się na utratę swoich przywilejów. Do Targowicy przyjechał Ksawery Branicki, hetman Seweryn Rzewuski i Szczęsny Potocki, aby oddać kraj carycy Katarzynie, która obsypywała ich rublami. Nie obchodziła ich Polska i popadające w ruinę miasta i wsie. Ważna była tylko ich swoboda: "Byle nie ucierpiały szlacheckie swobody…”.

Do Targowicy przyjechał także Maciej Dulęba – przeciwnik króla. Jego brat Kazimierz stał po przeciwnej stronie. Wiecznie sprzeczali się o swoje przekonania. Maciej wspominał dzień 3 Maja, kiedy izba wypełniona była po brzegi ludźmi. Środowisko Kołłątaja zyskało wielu zwolenników. Przygotowano tekst konstytucji, który miał być odczytany w sejmie ku rozpaczy szlachciców. Marszałek odczytał ją pomimo protestów opozycji. Zgodnie z konstytucją zrównany miał być stan mieszczański i szlachecki, a rolnicy jako ci, którzy karmią innych, mieli być wzięci pod opiekę prawa. Zniesione zostało liberum veto na rzecz głosowań z ważną większością głosów, a tron miał pozostać dziedziczny. Granic z kolei miała strzec armia, a nie tylko pospolite ruszenie.

Rozgoryczeni przeciwnicy konstytucji szukali pomocy u posłów rosyjskich i imperatorowej. Maciej Dulęba spotkał w Targowicy posła kaliskiego Suchorzewskiego, który cieszył się, że raz na zawsze konstytucja zostanie pogrzebana, dzięki pomocy carycy, która wysyła do Polski 100 000 wojsk przeciwko królowi. Gdy żołnierze maszerowali, jeden z nich popchnął Dulębę, a ten w odwecie uderzył żołnierza. Pozostali wojacy, widząc to, rzucili się na Polaka i zaczęli tłuc go kolbami i kopać. Oburzeni Dulęba i Suchorzewski poskarżyli się oficerowi, ale ten stwierdził, że to oni nie mieli prawa uderzyć żołnierza i zamelduje majorowi, że obrażają żołnierzy imperatorowej. Zaskoczeni Polacy poszli do majora, chcąc wyjaśnić sytuację, ale on kazał im się uciszyć i z pogardą wyjaśnił im że nie mają żadnych praw ani przywilejów i skończyła się właśnie szlachecka Rzeczpospolita. Dodał, że sami wezwali rosyjskich żołnierzy na polskiej ziemi i dostali w zamian tyle pieniędzy, że teraz Polska jest już własnością carycy.

Spotkanie

Tadeusz Kościuszko walczący w amerykańskiej armii dostał 10 dni wolnego i jechał na swoim mustangu, aby spotkać się z generałem Pułaskim. Kościuszko był wykształconym wojakiem, ponieważ uczył się w królewskiej Stanisławowskiej szkole kadetów, a potem we Francji w uczelni artyleryjsko-inżynieryjnej. Był doskonałym strategiem i dobrym dowódcą w trakcie walki bitew walczył razem ze swoimi żołnierzami. W trakcie drogi rozmyślał nad wartością konstytucji amerykańskiej, zgodnie z którą wszyscy ludzie są równi. Wtem zobaczył murzynów dźwigających ciężary i dozorcę, który świstał ich bratem. Zastanawiał się, jak się to ma do wolności wszystkich ludzi. Myślał także o Polsce i chłopach, którzy pracowali od rana do nocy bez wynagrodzenia. Nie widział różnicy między ciężką dolą Polaków i Murzynów. Kościuszko modlił się, aby się to odmieniło.

Kiedy dojechał na miejsce, spotkał się najpierw z Rogowskim, który niezwykle ucieszył się, słysząc polską mowę i zaprowadził go do Kazimierza Pułaskiego. Mężczyźni rozmawiali o wojaczce. Kościuszko stwierdził, że wielka szkoda, że murzyni wiodą tak ciężką dolę, ale jego rozmówcy stwierdzili, że do tego „pogany czarne” są stworzone. W końcu Kościuszko zapytał swoich rozmówców o wieści z kraju, w którym nie był już od trzech lat, ale dowiedział się, że w zasadzie nic się nie zmieniło. Smutni żołnierze myśleli o tym, że może kiedyś choć jednemu z nich będzie dane wrócić do ojczyzny i obronić ją. Gdy tak dumali, Rogowski zawołał ich na polskie zrazy.

Na szczyt Mont Blanc

Był rok 1818. W Genewie czas spędzał Antoni Malczewski w towarzystwie swojej narzeczonej księżnej Fryderykowej Lubomirskiej, która czekała na zakończenie sprawy rozwodowej. Antoni dla ukochanej zostawił wojsko, sprzedał ziemię, opuścił ojczyznę i zakochany był w niej ogromnie. Nie mógł się doczekać ich ślubu. Gdy wraz z ukochaną obserwowali piękną górę Mont Blanc, podszedł do nich znajomy profesor Pictet, który stwierdził, że na Mont Blanc nie stanął jeszcze żaden człowiek, ponieważ góra jest niezwykle niebezpieczna. Antoni stwierdził, że może kiedyś spróbuje ją zdobyć. Profesor życzył mu powodzenia, ale narzeczona zabroniła mu tego wyczynu.

Parę miesięcy później porucznik Antoni Malczewski był już w drodze na Mont Blanc. Narzeczona rzuciła go, ponieważ się nim znudziła, a on szalał z rozpaczy. Postanowił zdobyć Mont Blanc i rzucić się w przepaść z jej szczytu, aby ukochana zapłakała nad nim i pożałowała swojej decyzji. Przyświecały mu bowiem romantyczne ideały i dlatego wymyślił sobie taką piękną śmierć. Droga na szczyt nie należała do łatwych i na dwa dni wichura zatrzymała go w najwyżej położonym szałasie juhasów. W podróży towarzyszył mu przewodnik, z którym po ustaniu wiatrów udał się na górę. Mordercza wspinaczka na szczyt trwała jeszcze dwa dni, aż przy pięknej pogodzie pod niebieskim niebem zdobyli Mont Blanc. Im wyżej byli, tym więcej Antoni myślał o zdobyciu szczytu, a nie o życzeniu śmierci. Będąc już na górze, zdecydował się zejść na dół, poinformować profesora o swoim wyczynie i zdobyć uznanie. Zapragnął także z całego serca wrócić do kraju i napisać dzieło przypominające Polskę w czasach świetności.

Nieporozumienie

W Cisownicy koło Ustronia mieszkał stary Siedlak Jura Gaydzica, który uwielbiał czytać książki. Kupował je na każdym wyjeździe i gromadził w skrzyni. Jego rodzina zupełnie tego nie rozumiała. Tymczasem Jura z przyjemnością wygładzał okładki swoich książek, które oprawiał w deski i skórę. W końcu postanowił, że on również zacznie pisać własną książkę. Nadał jej tytuł „Dla pamięci rodzaju ludzkiego” i podzielił ją na dwa rozdziały. W pierwszym pod tytułem: „Z kroniki Ciesześki” opisywał wszystkie ważne wydarzenia z losów Polski, o jakich wiedział, a dalej pisał swoje wspomnienia. Znalazł się wśród nich przelot komety w 1811 r. oraz powódź w 1813 r., a także inne wydarzenia.

Pewnego razu przyszedł do niego nieznajomy mężczyzna, który był kuracjuszem pobliskiego Ustronia. Jura wziął go za Niemca, ale okazało się, że jest to Polak profesor Brodziński z Warszawy. Gość był tak urzeczony i zaskoczony widokiem gazdy z książką, że nie mógł sobie odmówić wizyty w jego chacie. Pytał go, co czyta, a gdy dowiedział się, że gazda sam pisze po śląsku, był prawdziwie zaskoczony. Opowiedział, że sam również tworzy i zareklamował góralowi kilka fragmentów swoich utworów. Gazda nie rozumiał jednak, o czym są jego utwory. Brodziński był niezwykle zaskoczony, ponieważ zarzucano mu, że nadmierną prostotę w twórczości, jednak okazało się, że wiersze, w których wielbił wieś, są niezrozumiałe dla jej mieszkańców. Załamany wrócił do Ustronia.

W trakcie spotkania z niemieckim poetą Jungmannem i kilkoma innymi osobami deklamował swoje stare wiersze pisane jeszcze po niemiecku. Zwierzył się z ze swojej rozmowy z chłopem i smutku, jaki go spotkał w wyniku niezrozumienia z jego strony. Od znajomych usłyszał, że nic dziwnego, że chłop nic nie rozumiał, bo przecież są „to barbarzyńcy”, którzy znają tylko proste wyrazy i w ogóle nie powinien sobie zawracać głowy dyskusją z tymi ludźmi.

Tymczasem Jura siadł do pisania swojej książki, w której zanotował wizytę Brodzińskiego, pisząc: „Po naszemu gadał, ale bez rozumu”.

Przerwane posiedzenie

W noc listopadową w 1830 roku trwało spotkanie towarzystwa przyjaciół nauk, któremu przewodził Julian Ursyn Niemcewicz. Literaci dyskutowali nad wyższością form klasycznych w tragedii i poezji. Szczególnie intensywne były rozmowy Osińskiego z Wężykiem. Osiński był zwolennikiem zachowania klasycznej formy, z kolei Wężyk postulował, aby przynajmniej akcja nie musiała rozgrywać się w ciągu jednej doby i by mogła mieć miejsce, w różnych pomieszczeniach tego samego miasta. W trakcie rozmowy krytykowany był Mickiewicz i jego twórczość. Literaci mieli go za niezdolnego wierszokletę. Kajetan Koźmian twierdził, że „Pisarze buntujący się przeciw wzorom przez wielkich mistrzów podanym, od wieków przyjętym, z natury rzeczy wynikającym, są godni politowania, śmieszne, nieuczone tępaki”.

Uczestnicy spotkania wspominali dawne zebrania posiedzenia towarzystwa, gdy prym wiódł Wybicki, Bogumił Linde czy Gutakowski, którzy pracowali nad ujednoliceniem norm językowych polskich i czeskich. Wspominali także Jędrzeja Śniadeckiego oraz Woronicza i Staszica. Koźmian na to stwierdził, że już niebawem ukończy „Ziemiaństwo”, nad którym pracuje od 22 lat. Miało to być dzieło dopracowane w każdym szczególe. Znów wrócili do krytyki Mickiewicza, przez którego — jak uważają — na szwank narażona jest przyjaźń z „najjaśniejszym panem” (chodzi o cara Mikołaja I).

Nagle słychać strzały. Niemcewicz wychylił się przez okno, aby sprawdzić, co się dzieje. Ewidentnie słychać było strzały i krzyki z ulicy długiej i pod arsenałem, a także słychać było okrzyki: „Do broni, bracia! Do broni!”. Koźmian jakby nie rozumiejąc istoty sytuacji, mówił dalej, aby zamknąć okno, bo wieje, wściekły zna to, co słyszy z ulicy.

Stado emira

Wacław Rzewuski — syn targowickiego zdrajcy — wrócił do swojego dworu kuźmińskiego zmęczony, w potarganym mundurze, ubrudzonym krwią. Wracał z przegranej bitwy powstania listopadowego, w którym walczył. Karą za sprzeciwienie się władzy carskiej miała być licytacja całego majątku.

Wacław wspominał swoje życie i podróże, gdzie walczył przeciw Napoleonowi. Z podróży arabskich zostało mu imię emir Tadż-ul-Faher, Abd-ul-Niszan, co znaczy uwieńczony sławą. Dziś był już tylko strudzonym polskim żołnierzem. Żałował, że tak późno zabrał się za obronę ojczyznę, ponieważ nie zdoła już zmyć z siebie haniebnych win swego ojca. Żałował, że nie zrobił tego, co major Orlikowski i nie odebrał sobie życia.

Stary gospodarz majątku January Nieszota zameldował panu, że policzono całe stado koni i zaraz z rana ma zacząć się licytacja. Nie przyjedzie nikt ze szlachty ani chłopstwa, tylko Rosjanie moskale i Żydzi. Rzewuski myślał o tym, jak wielkim trudem sprowadzał arabskie konie do Polski i poszedł do stajni, aby się z nimi pożegnać, wspominając dawne czasy. W końcu wyprowadził konie po cichu ze stajni, szepnął coś do ucha najczystszej krwi ogierowi, który pograł przed siebie, prowadząc całe stado do bezpiecznego Sawrania. Wówczas stajenni zorientowali się, co się stało.

Wraz z końmi zniknął również ich pan. Po pięciu dniach szlachetny koń Rzewuskiego wrócił po swojego pana, po czym uciekli na zawsze. Kozacy, patrząc na opuszczony dwór, zastanawiali się, jak stado kuźmińskie wróciło do Sawrania prowadzone przez jednego konia, a pan zniknął i nigdy nie powrócił.

Na paryskim bruku

W kwietniu 1832 roku Francją rządził Ludwik Filip król. Udawał troskę wobec uciśnionych, a tak naprawdę również i Polskę opuścił w potrzebie. Aby poprawić swój wizerunek, pozwolił polskim emigrantom na przyjazd do Francji.

Przez Paryż przetaczał się tłum żołnierzy napoleońskich, spośród których niektórzy już nigdy nie wrócą do domu. Było wśród nich sporo Polaków, których paryżanie mieli za dzielnych wojaków, ale jednocześnie myśleli o nich z litością.

W tych czasach w Paryżu mieszkał także Adam Mickiewicz, który pracował w redakcji „Pielgrzyma polskiego”. Usiłował pisać tam artykuły, ale spotykał się z dużą ilością uwag wobec swoich tekstów. Jako chłopiec na posyłki pracował tu Włodek Olszański, syn Macieja, który emigrował po powstaniu listopadowym do Francji. Włodek urodził się już w Paryżu i towarzyszył Mickiewiczowi w pracy.

Pewnego dnia, gdy wracali razem z redakcji, poeta zamyślił się, patrząc na Sekwanę. Włodek zapytał, czy rzeka Wilia podobna jest do Sekwany. Początkowo wydawał się nie słyszeć pytania, ale w końcu odpowiedział, że nie przypomina jej w niczym. Sekwana jest ściekiem i śmietniskiem, do którego paryżanie wrzucają cały brud. Wilia z kolei jest czysta jak kryształ. Zapytał chłopca, czy był kiedyś w Polsce. Gdy ten odpowiedział, że nie był, Mickiewicz stwierdził, że może lepiej nie być tam wcale, bo dzięki temu się nie tęskni. Powiedział też, że może mu opowiedzieć o Litwie, w której się urodził i zaczął opisywać piękno tamtejszej przyrody. W tym momencie doznał olśnienia i stwierdził, że chciałby tam wrócić, a przynajmniej opisać ten świat, aby nie został zapomniany. Wręczył chłopcu korektę artykułu i polecił wrócić do redakcji z informacją, że przyjdzie tam dopiero za kilka dni, a może później, ponieważ zajmie się teraz pisaniem czegoś innego.

Koncert Szopena

Teresa Zawadzka była jedną z wielu emigrantów mieszkających w Paryżu. Nie mogła już znieść tego miejsca. Z rozrzewnieniem wspominała Dąbrówkę Małą, w której miała posiadłość z ogrodem. Zastanawiała się, co teraz dzieje się tam na miejscu i tęskniła do ukochanej ojczyzny. Otrzymała zaproszenie od pani Plater na koncert Fryderyka Chopina. Wcale nie była przekonana do tego, aby tam iść, ale nie wypadało jej odmówić. Poprosiła garderobianą Kasię, aby uprasowała jej stroik, stwierdzając, że poprzednio zrobiła to niedokładnie. Kasia niegrzecznie odburknęła i wyszła. Ona również tęskniła za ojczyzną. Mieli wyjechać na trzy miesiące, a minęły już dwa lata, odkąd nie ma ich w kraju. Dziewczyna tęskniła za narzeczonym Jaśkiem i bała się, że nie będzie na nią tak długo czekał. Twierdziła, że w Paryżu nie ma żab, a w Dąbrówce tak pięknie rechotały.

Kasia wyszła na dwór, gdzie spotkała woźnicę Kacpra, który dopytywał, czy nie wiadomo czegoś o powrocie do Polski. On także tęsknił. W Dąbrówce pozostawił rodzinę, żonę i dzieci, za którymi bardzo tęskni. Gdy usłyszał, że pani idzie na koncert, stwierdził tylko, że takie koncerty jak tu, to nie żadna muzyka i wspominał swojską muzykę, graną na skrzypkach i bębenkach. W końcu nadszedł pan January Zawadzki, ale i jemu pobyt w Paryżu nie służył.

W salonie u pani Plater zebrała się niemal cała emigracja. Mnóstwo tu znanych nazwisk między innymi Julian Ursyn Niemcewicz, Adam Czartoryski z córką Marią, generał Kniaziewicz, Ossolińscy, Delfina Potocka i wielu innych. W kącie siedział cichutko Słowacki. Tym razem nie było Mickiewicza, który był nie mniejszym dziwakiem niż Juliusz. Chopin był również uznawany za dziwaka, jednakże jego talent zachwycał wszystkich. Ponoć odmówił wyróżnienia „I pianisty najjaśniejszego pana” (cara), przez co nie miał już powrotu do kraju. Podobno twierdził, że jego pradziadek przyjechał do Francji z królem Stanisławem Leszczyńskim i miał na nazwisko Szop, ale Francuzi mieli problem z jego wymową, toteż zostało zmienione na Chopin.

Gdy Chopin wszedł do sali, nie był zadowolony tak dużą publiką. Poprosił o przygaszenie świateł. Zaczął grać etiudę a-moll, ale wkrótce przeszedł do improwizacji, która porwała serca wszystkich słuchaczy. Każdy słyszał jego muzyce wspomnienia własne wspomnienia ojczyzny. Nawet służba słuchała z rozrzewnieniem, a policzkach wszystkich wpłynęły łzy. W końcu pianista skończył, ale w uszach wszystkich dalej dźwięczała melodia, w której ukryta była Polska.

Doktor Marcinek

Karol Marcinkowski płynął statkiem podczas straszliwej burzy. Zmuszony był do emigracji i płynął do Szkocji. Zabrał ze sobą ukochanego konia, który zamknięty był w zabezpieczonej klatce. Sztorm szalał na morzu, przewracając statek raz po raz niemal całkowicie na bok. Marcinkowski ubrany był w stary mundur przerobiony na zwykłe ubranie. Potwornie bał się o swoje życie i przerażała go moc żywiołu, toteż wspominał różne chwile z przeszłości. Przebywał w więzieniu pruskim, co sprawiło, że nabawił się gruźlicy. Później pracował jako lekarz w Poznaniu, z którego pochodził. Czuł bardzo silną misję pomagania potrzebującym w szczególności biednym. Marzył o takich czasach kiedy wszyscy ludzie będą mogli skorzystać z opieki lekarza. Właśnie w szpitalu poznał Emilię Szczaniecką, która pochodziła z jednego z najstarszych rodów Wielkopolskich. Różnica pochodzenia powodowała, że nie mógł nawet marzyć o tym, aby się starać o jej rękę. „Skoro nie możemy kochać się wzajem – mówiła ona – będziemy za to dwójnasób kochać ojczyznę”.

Nagle wiatr porwał klatkę z ukochanym koniem, która runęła pod wodę. Zrozpaczony mężczyzna żałował, że zabrał swojego ukochanego ułańskiego konia na statek, ale nie było już odwrotu. Błagał Boga, aby pozwolił mu przeżyć ten sztorm, a w zamian wyrzeknie się wszelkiego osobistego szczęścia i odda się pomocy innym.

Marcinkowski przeżył. Stworzył w Poznaniu bazar, który stał się miejscem wypełnianym przez tłumy. Znajdowały się tam sklepy, restauracje i pokoje noclegowe. Było to także miejsce spotkań towarzyskich oraz społeczno-narodowych. W ciągu 11 lat ciężkiej pracy doktor utworzył Towarzystwo Pomocy Naukowej, Towarzystwo Pomocy dla Biednych, Bank spółkowy, Instytut Rolniczy i inne inicjatywy, które zachwycały nie tylko mieszkańców Poznania, ale także wiele innych osób. Hrabia Arnim wychwalał osiągnięcia Marcinkowskiego, twierdząc, że takich reform potrzebują również w Niemczech. Wiedziano jednak wówczas, że doktor pracuje ponad siły na rzecz innych, a gruźlica odbiera mu ostatnie pokłady zdrowia. Wszyscy mają nadzieję, że doktor zaszczyci ich swoją obecnością.

Nieoczekiwanie nagle pojawił się dr Marcinkowski. Z pośpiechem przywitał się z mijanymi osobami i podszedł do kobiety, którą okazała się ukochana sprzed lat. Zamienili ze sobą kilka słów. Ona twierdziła, że teraz mogliby już być razem, ponieważ wcześniej nie miała siły na to, żeby walczyć z rodziną. On jednak przypomniał jej słowa sprzed lat, o tym, że miłość do siebie powinni przekuć na miłość do ojczyzny. Dodał, że przysiągł pomagać innym i dzięki temu tak wiele osiągnął na rzecz ubogich. Mówił, że nie żałuje swoich decyzji, ponieważ lepiej przydał się innym ludziom niż gdyby zamknął się w domu z ukochaną kobietą.

Po krótkiej rozmowie doktor wymknął się z sali, a przedstawiciele społeczności poznańskiej nie mieli okazji, aby wręczyć mu wieńca w podziękowaniu za jego zasługi.

Twórcy pokoju

Po przegranej wojnie Niemcy czekali na decyzję narodów w swojej sprawie. Zwołana została ogromna konferencja, w której uczestniczyły wszystkie niemal wszystkie kraje świata. Był tam obecny Lloyd George z Anglii, stary i nieugięty Clemenceau z Francji, a także autorytet, na którego wszyscy patrzyli z uwagą – amerykański prezydent Wilson Churchill. Wśród obecnych znalazł się również marszałek Foch oraz przedstawiciele z Belgii, Włoch, Japonii, w Grecji, Czech, Serbii, Portugalii, Chin, Kuby, Gwatemali, Hondurasu, Haiti, Liberii, Brazylii, nowej Zelandii, Australii i Kanady. Wśród obecnych siedzieli też milczący Roman Dmowski i Ignacy Paderewski – delegaci narodu polskiego, którzy dobrze już wiedzieli, że Polska nie dostanie tego, czego oczekiwała. Dmowski myślał o tym, że Piłsudski walką zdobył więcej, niż on licząc na sprawiedliwość narodów.

Clemenceau nakazał wprowadzenie delegatów niemieckich, którzy ze spuszczoną głową wysłuchali wyroku międzynarodowego. Cierpiała przy tym ich duma, ale nie mieli wyjścia. Zostali zobligowani do „zupełnego rozbrojenia, zniszczenia przemysłu wojennego, wydania Anglikom floty przez wyrzeczenia się kolonii, zapłacenia kosztów wojennych”. Francuz dodał, że żadne negocjacje nie wchodzą w grę.

Po wyjściu z sali niemiecki graf Brockdorff-Rantzau rozmawiał z radcą ministerialnym Lemertem, który twierdził, że wyrok, który usłyszeli na konferencji jest niewykonalny, dlatego Niemcy wcale go nie muszą zrealizować. Dodał także, że na Górnym Śląsku odbędzie plebiscyt, dlatego nie jest pewne, czy te ziemie zostaną oddane Polsce.

Doczekał

Wawrzyn Hajda otrzymał list od Piotra Rudy. Nie mógł go sam przeczytać, ponieważ był niewidomy. Gospodyni przeczytała mu go w pośpiechu i Wawrzyn starał się zapamiętać jak najwięcej z jego treści. Cieszył się niezmiernie z odzyskania niepodległości przez Polskę oraz z faktu, że Śląsk snów będzie należał do Rzeczypospolitej. Piotr pisał mu bowiem o tym, żeby układał już nowe piosenki, bo „Polska będzie naprawdę, ze wszystkimi wsiami, które jeno po polsku godają…”. Szczęście Wawrzyna z tych wieści było ogromne. Wyobrażał sobie, jak tętni ziemia, po której pędzą kopyta ułańskich koni. Pomimo ślepoty sięgnął po nici i zaczął sobie dziurę w kapocie. Wspominał wszystkich zasłużonych dla Śląska: księdza Pyrkoca, Lompę, Miarkę, dużo budzili miłość do Polski na Śląsku. Przypominał sobie także wydarzenia z przeszłości oraz wypadek w kopalni, który zmienił jego życie. Słowa pieśni układały mu się same. Teksty, które układał przez lata były na Śląsku śpiewane potajemnie.

Do Wawrzyna przyszedł gospodarz Franciszek Gracek, proboszcz Woźniak i sztygar Pompała. Jego zaskoczeniu wśród przybyłych nie było wcale zgody co do tego, czy Śląsk powinien być w granicach Polski, czy Niemiec. Uważali, że z Niemcami jest źle, ale z polską będzie im jeszcze gorzej. Rozmowy zasmuciły starca.

W czerwonym słońcu zebrał się tłum, który czekał na przejazd Ułanów. Wawrzyn bardzo chciał ich zobaczyć. Błagał,  by choć przez chwilę mógł ich widzieć. Ujrzał go generał Szeptycki, który dowodził wojskiem i powiedział, że nie może ich zobaczyć, ale może usłyszeć „tętent ułanów polskich”.

Streszczenie krótkie

Zofia Kossak zawarła w „Bursztynach” 32 opowiadania, w których opisuje przewrotne losy Polski od czasów starożytnych, kiedy kraj porastały gęste bory, aż do dni, w których po 123 latach niewoli kraj odzyskiwał niepodległość.

Początkowo bogactwem naturalnym dawnej Polski był bursztyn, który stanowił upragniony towar dla odległych Rzymian i Greków, którzy docierali na północ ze swoimi skarbami na wymianę. Pomorzanie w tym czasie borykali się z najazdami Duńczyków, ale bursztyn przez wieki napędzał i rozwijał handel nadmorski. Były to także czasy, kiedy Słowianie żyli zgodnie z rytmem natury i czcili bogów, odpowiedzialnych na żywioły. Zmarłych palono, a ich prochy przechowywano w glinianych urnach. Z czasem Mieszko I sprowadził do kraju chrześcijaństwo, widząc w nim jedyną drogę do tego, aby Polska liczyła się na arenie międzynarodowej, jako silny kraj, a nie barbarzyńskie plemiona. Zmiany nie były jednak łatwe dla Słowian, którzy wcale nie chcieli nowego Boga i bali się gniewu bóstw, czczonych od wieków. Z przerażeniem przyjmowali także wieści o konieczności zmiany imienia, co odbierali jak zabicie własnego ja.

Rządy Mieszka zmieniły kraj. Po jego śmierci o rozwój i świetność Polski dbał Bolesław Chrobry, który nie tylko jednoczył kolejne tereny, ale także doprowadził do powstania arcybiskupstwa w Gnieźnie i wizyty Ottona III. Niemcy przekonały się, że Polacy żyją w dostatku. Niebagatelny wpływ na rozwój miast i wsi mieli też zakonnicy. Jako przykład autorka daje zakon cystersów w Mogile, który dbał o okolicznych mieszkańców, uprawiając ogród, budując kościół z cegieł i wykorzystując do tego zdobytą wiedzę.

Losy Polaków nie należały do łatwych. Co kilkadziesiąt lat na tutejsze ziemie napadali Mongołowie, którzy wyrzynali całe wsie, nikogo nie oszczędzając. Gdy przyszła wieść o kolejnym najeździe sprawa wydawała się przegrana, ale odparto atak i przegnano intruzów. W „Bursztynach” nie zabrakło także postaci króla Kazimierza Wielkiego, który zbudował silny kraj, opierając swoje rządy o sprawiedliwość wobec poddanych. Zofia Kossak wspomina także doniosłe wydarzenia historyczne, takie jak bitwa pod Grunwaldem i ostateczne pokonanie zakonu krzyżackiego, czego dowodem był hołd pruski. Były to lata świetności Polski, kiedy była prawdziwym mocarstwem. W czasach Zygmunta Augusta opieką państwa otoczone było także wybrzeże. Król dbał o rozwój floty morskiej, o czym pamiętali żeglarze, który z pewnego rejsu zamierzali przekazać królowi zrabowany od Szwedów skarb w podzięce za opiekę.

Nie tylko królowie kształtowali świetność Polski. Zofia Kossak przypomina Mikołaja Reja, który postanowił jako pierwszy tworzyć w rodzimym języku, a także mistrza Jana Kochanowskiego. W „Bursztynach” nie brakuje także akcentów ze Śląska Cieszyńskiego. Wśród opowiadań znalazło się także miejsce dla historii Katarzyny Sydoniak, która zmieniła prawo, odbierając sobie przywilej wyłączności dla polowań.

Z biegiem czasu Polska z potężnego kraju, liczącego się na arenie międzynarodowej zaczęła upadać. Widział to doskonale Piotr Skarga, który rozumiał nierówności stanowe i konieczność reform. Inną tematykę autorka poruszyła na podstawie dzieła Rembrandta, który uwiecznił polskiego żołnierza na koniu. Opowiedziała historię żołnierzy Chorągwi Lisowskiej (choć w rzeczywistości nie wiadomo kto został uwieczniony na obrazie „Jeździec polski”).

Kolejnym królem, który przyczynił się do doskonałej opinii Polski w Europie, był Jan III Sobieski. Po wygranej bitwie pod Wiedniem zyskał szacunek wielu władców. Autorka pokazuje go jednak w zupełnie innym wydaniu podczas pobytu w Jaworowie, gdzie wyprawił wesele Maryjce – osieroconej chłopce. Codzienne życie króla zostało także przedstawione przy okazji konfliktu królewskiego błazna z niejakim Gastonem – pupilem królowej. Zabawna historia wysiadywania jajek dla królowej ukazała nadworne intrygi.

Niestety z biegiem czasu coraz gorzej działo się w kraju, a szlacheckie rozpasanie pogrążało Polskę na wielu płaszczyznach. Przykładem jest opowiadanie o Jacku Kuleszy, który nie zamierzał ponosić kosztów remontu kościoła, który sam ufundował. Dopiero w obliczu zagrożenia przysiągł dbać o świątynię, gdy wracając z pijackiej biesiady u wojewody, ledwo uszedł z życiem przed stadem wilków. Szlachecką skłonność do nadmiernego pijaństwa obnażają także czasy Sasa i Lasa, w których zwolennicy saskiego, nieudolnego króla doprowadzili ostatecznie do wygnania z kraju Stanisława Leszczyńskiego, który był mądrym i rozsądnym władcą. We Francji z powodzeniem budował dobro poddanych i zyskiwał uznanie. We własnym kraju był zagrożeniem dla sarmackich, świętych obyczajów, które zresztą niechybnie doprowadziły kraj do rozbiorów.

Były to czasy pełne różnic. Zwolennicy zmian spierali się z zatwardziałymi przekonaniami rodów szlacheckich. Sejmiki kończyły się zazwyczaj vetem i nie przynosiły pożądanych zmian. Jednym z nielicznych, którym udało się coś zmienić, był zakonnik Stanisław Konarski, który doskonale rozumiał konieczność reform w szkolnictwie. Jego opór doprowadził go do papieża, który zgodził się na wprowadzanie koniecznych zmian w nauczaniu. Innym przykładem Polaka, który przysłużył się krajowi, był hetman Michał Kazimierz Ogiński, który wybudował z własnych środków kanał (obecnie na terenie Białorusi – Kanał Ogińskiego), łączący Prypeć z Bałtykiem, co otworzyło nowe szlaki handlowe.

Po rządach saskich nastała niewygodna dla szlachty władza Stanisława Poniatowskiego, który gardził pijackimi obyczajami i z nadzieją na rozwój polskiej kultury organizował słynne obiady czwartkowe. Został jednak ostatecznie pokonany przez zdrajców targowickich, którzy sprzedali kraj carycy, prosząc ją o zbrojną interwencję przeciwko królowi. Wprowadzona 3 maja konstytucja odbierała im bowiem szereg przywilejów, z czym nie potrafili się pogodzić.

Polska przestała istnieć wraz z kolejnymi rozbiorami. Na obczyźnie Kościuszko i Puławski walczyli na rzecz Stanów Zjednoczonych, mając nadzieję, że kiedyś choć jednemu z nich przyjdzie jeszcze uratować ojczyznę z niewoli. Pisarka przytacza także historię znamienitych Polaków, jak na przykład Antoniego Malczewskiego, który jako pierwszy człowiek zdobył Mont Blanc, Kazimierza Brodzińskiego, który spotkał się w Cisownicy pod Ustroniem z chłopskim pisarzem Jurą Gajdzicą, czy doktora Karola Marcinkowskiego, który życie poświecił, aby pomagać innym. Autorka „Bursztynów” pokazuje także kompletne niezrozumienie kwestii odzyskania niepodległości wśród artystów, którym wygodniej cieszyć się względami cara, niż wolnością. Widać to w jednym z opowiadań, gdy podczas spotkania towarzystwa przyjaciół nauk słychać wybuch powstania listopadowego.

Właśnie powstanie listopadowe stało się przyczyną wielkiej emigracji, która była prawdziwym nieszczęściem dla wielu osób. Wśród emigrantów znaleźli się tacy twórcy jak Mickiewicz, który tu w tęsknocie za Litwą odnalazł w Paryżu natchnienie do napisania „Pana Tadeusza”, Słowacki, a także Szopen, którego koncerty pozwalały emigrantom na powrót do Polski, dzięki dźwiękom pięknej muzyki. Niektórych powstańców czekały licytacje majątków, do których już nigdy nie powrócili, jak Wacław Rzewuski – syn zdrajcy targowickiego, któremu nie udało się zmyć hańby ojca, nawet dzięki walce w powstańczej.

W końcu, po przegranej wojnie światowej Niemcy zostały ukarane przez środowisko międzynarodowe, a Polska odzyskała niepodległość. Wprawdzie nie była to wolność w granicach, o których marzyli polscy delegaci, ale dawała długo wyczekiwaną Polskę. Lata zaborów jednak zrobiły swoje i mieszkańcy Górnego Śląska wcale nie byli zgodni co do tego, czy chcą żyć w Polsce, czy w Niemczech. Byli jednak i tacy jak stary Wawrzyn Hajda – śląski poeta ludowy, który pragnął zobaczyć na własne oczy przemarsz legionów polskich

Plan wydarzeń

  1. Poszukiwanie bursztynów w morzu.
  2. Handel wymienny.
  3. Pochówek ojca.
  4. Rzeźba głowy Prometeusza.
  5. Święto Kupały.
  6. Nadejście chrześcijaństwa.
  7. Śmierć Mieszka i przysięga Bolesława.
  8. Przyjazd Otto III i czerwony dywan.
  9. Cystersi w Mogile i rozwój wsi.
  10. Odparty najazd mongolski w Sandomierzu.
  11. Król Kazimierz Wielki i jego rządy.
  12. Hołd pruski i klęska krzyżaków.
  13. Rozwój żeglugi i podboje morskie za czasów Zygmunta Augusta.
  14. Mikołaj Rej polskim poetą.
  15. Kochanowski i miłość do Czarnolasu.
  16. Zakaz polowań w puszczy cieszyńskiej i zmiana prawa.
  17. Kazania Piotra Skargi i jego troska o biednych.
  18. Pułkownik Nosowski na obrazie Rembrandta.
  19. Wesele Maryjki w Jaworowie wyprawione przez Sobieskiego.
  20. Zemsta Winnickiego na Gastonie we dworze Sobieskiego.
  21. Skąpstwo Jacka Kuleszy i przemiana.
  22. Podział Polaków: Sas i Las.
  23. Pijaństwo szlachty i biesiada u Bogusza.
  24. Rozmowa Leszczyńskiego z Boguszem i obojętność szlachty na sprawy kraju.
  25. Rozwiązany spór Miecznika i Gorzenia.
  26. Reforma szkolnictwa Stanisława Konarskiego.
  27. Łowy Radziwiłła i skłonność do opowiadania bajek.
  28. Rządy wygnanego Leszczyńskiego we Francji.
  29. Budowa i otwarcie kanału hetmana Ogińskiego.
  30. Obiad czwartkowy u króla.
  31. Zdrada targowicka i konstytucja 3 maja.
  32. Spotkanie Kościuszki z Puławskim.
  33. Zdobycie Mont Blanc przez Antoniego Malczewskiego.
  34. Spotkanie Jury Gaydzicy z profesorem Brodzińskim pod Ustroniem.
  35. Posiedzenie towarzystwa przyjaciół nauk, a wybuch powstania listopadowego.
  36. Powstaniec Wacław Rzewuski i uwolnione stado koni.
  37. Emigracja w Paryżu i natchnienie Mickiewicza.
  38. Tęsknoty paryskiej emigracji i koncert Szopena.
  39. Działalność doktora Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.
  40. Konferencja po zakończeniu I wojny światowej.
  41. Niepodległość Polski a plebiscyt na Górnym Śląsku.
  42. Wzruszenie Wawrzyna Hajdy.

Charakterystyka bohaterów

W „Bursztynach” Zofii Kossak każde opowiadanie posiada osobnych bohaterów. Pojawiają się w nich zarówno postacie fikcyjne, jak i również historyczne. Wśród najważniejszych można znaleźć:

Rodzina Golęchów – mieszkają na Pomorzu w czasach pierwszych Słowian i zajmują się poszukiwaniem bursztynów, które służą im m.in. jako pożądany towar wymiany z kucami z dalekich stron świata.

Dzierżek – mieszkaniec słowiańskiej osady, który przynosi wiadomość o Mieszku, który zamierza zabrać im słowiańskich bogów i zmusić do nowej wiary.

Mieszko I – pierwszy władca Polski, który poślubił czeską Dobrawę i przyjął chrzest, aby wzmocnić pozycję Polski na arenie międzynarodowej.

Bolesław Chrobry – syn Mieszka I i pierwszy koronowany król Polski. Przysięga ojcu na łożu śmierci, że będzie samodzielnie rządził krajem i powiększał jego terytorium. Z honorami gości Ottona III podczas wyprawy do grobu św. Wojciecha, ukazując kraj bogaty i rozwinięty.

Biskup Odrowąż – krakowski biskup Iwo, który odwiedza zakon cystersów w Mogile i podziwia dokonania zakonników.

Kinga – wdowa po Bolesławie Wstydliwym, święta. To ona podsuwa pomysł, aby bronić się przed Mongołami i wysłać gońców do Węgier po pomoc.

Kazimierz Wielki – jeden z najznakomitszych królów Polski. Zastał Polskę biedną, a zostawił bogatą i silną, dzięki uczciwemu traktowaniu poddanych.

Zygmunt I – król, odbierał hołd pruski od Albrechta Hohenzollerna.

Zygmunt August – król, który dbał także o mieszkańców wybrzeża i rozbudowę floty morskiej.

Mikołaj Rej – pierwszy poeta, który tworzył po polsku, a nie po łacinie.

Jan Kochanowski – wybitny poeta, który prawdziwe szczęście znalazł w Czarnolesie.

Katarzyna Sydoniak – księżna cieszyńska, nazywana czarną księżną. Słynęła z nieustępliwości. Zmieniła prawo, pozbawiając się wyłącznego prawa do polowań.

Piotr Skarga – kaznodzieja i patriota. Widział nierówności pomiędzy stanami i konieczność reform na różnych płaszczyznach.

Rembrandt – słynny malarz holenderski, autor obrazu „Polski jeździec”. Autorka w jego roli obsadza pułkownika Pawła Noskowskiego z Chorągwi Lisowskiej.

Jan III Sobieski – król Polski, zwycięzca pod Wiedniem zyskał chwałę i przychylność władców europejskich, których obronił przed najazdem tureckim.

Imć Winnicki – szlachcic, błazen i przyjaciel króla Jana III Sobieskiego, znany z dowcipu i poczucia humoru.

Jacek Kulesza – szlachcic, fundator kościoła. Jest zbyt skąpy, aby go odbudować. Decyduje się na to dopiero w obliczu śmierci. Prawdopodobnie postać fikcyjna.

Bogusz – szlachcic, gospodarz wydający przyjęcie z okazji zaręczyn córki. Sprawy Polski są mu obojętne, najważniejsza jest możliwość biesiadowania i pijaństwo.

Stanisław Leszczyński – król Polski, dwukrotnie zasiadał na tronie. Ostatecznie został wyrzucony z kraju, gdyż tak było na rękę szlachcie, dbającej o swoje przywileje. We Francji okazał się dobrym, sprawnie działającym władcą. Do końca nie mógł pogodzić się z tym, że nie jest w stanie naprawić Rzeczpospolitej.

Stanisław Konarski – zakonnik, patriota i reformator. Doprowadził do reformy szkolnictwa.

Karol Radziwiłłksiążę wojewoda wileński, w opowiadaniu ukazany jako gaduła, opowiadający nieprawdopodobne historie. 

Michał Kazimierz Ogińskihetman, który z własnych środków sfinansował budowę kanału łączącego Morze Czarne z Bałtykiem, co umożliwiało łatwiejszy przepływ towarów.

Stanisław Poniatowski – król Polski, organizator obiadów czwartkowych, patriota. Nie lubił pijaństwa i widział potrzeby reform, dlatego naraził się szlachcie.

Ksawery Branicki, Seweryn Rzewuski, Szczęsny Potocki – zdrajcy targowiccy. Oddali Polskę carycy Katarzynie i nasłali na króla carskie wojsko w obawie o utratę przywilejów szlacheckich.

Maciej Dulęba, Suchorzewski – przeciwnicy konstytucji 3 maja, w Targowicy widzieli nadzieję na obronę swoich przywilejów. Szybko przekonali się, że stracili znacznie więcej.

Tadeusz Kościuszko – polski emigrant, dowodził insurekcją kościuszkowską (powstaniem przeciwko Prusom i Rosji), walczył o niepodległość Stanów Zjednoczonych.

Antoni Malczewski – pisarz i alpinista. Pierwszy człowiek, który zdobył Mont Blanc.

Jura Gaydzica – chłopski pisarz z Cisownicy koło Ustronia i miłośnik książek. Autor pamiętnika „Dla pamięci rodzaju ludzkiego”. Spotyka się z profesorem Brodzińskim, ale kompletnie nie rozumie jego twórczości.

Kazimierz Brodziński – poeta sentymentalny, który w swoich utworach opiewał pracę chłopów i uroki wsi. Jego poezja jest niezrozumiała dla Gaydzicy, co załamuje poetę.

Julian Ursyn Niemcewicz – polski poeta, pisarz i publicysta, członek, a potem prezes Polskiego Towarzystwa Nauk.

Wacław Rzewuski – syn zdrajcy targowickiego Seweryna, powstaniec listopadowy. Gdy w ramach kary z udział w powstaniu jego majątek ma zostać wylicytowany, Rzewuski uwalnia konie i ucieka wraz z nimi. Żałuje, że nie zmazał win ojca.

Adam Mickiewicz – wybitny poeta polski i emigrant mieszkający w Paryżu. Tam znajduje wenę do napisania „Pana Tadeusza”.

Fryderyk Szopen (Chopin) – słynny polski kompozytor, emigrant w Paryżu. Tu tworzy i daje koncerty. W każdej jego nucie słychać tęsknotę za Polską.

Karol Marcinkowski – lekarz, wybitny działacz społeczny, zasłużony dla Poznania i podziwiany nawet przez Niemców.

Wilson – prezydent Stanów Zjednoczonych, obecny na konferencji w Wersalu.

Georges Clemenceau – francuski minister wojny obecny w Wersalu podczas konferencji. To on ogłosił kary dla Niemiec.

Roman Dmowski i Ignacy Paderewski – delegaci polscy podczas konferencji w Wersalu. Liczyli na więcej korzyści dla niepodległej Polski.

Wawrzyn Hajda – śląski poeta i autor pieśni. Patriota, który pragnął zobaczyć legiony polskie. 

Czas i miejsce akcji

Akcja „Bursztynów” Zofii Kossak rozgrywa się od czasów starożytnych, aż do okresu międzywojennego na terenach zajmowanych przez Słowian, czyli na terytorium Polski. Każde z opowiadań dotyczy innego miejsca i czasu, niemniej jednak autorka ułożyła je w kolejności chronologicznej czasowo. Niekiedy podaje konkretne daty, innym razem czytelnik orientuje się w czasie, dzięki pojawieniu się wśród bohaterów postaci historycznych, takich jak królowie, pisarze lub artyści. Inną wskazówką dla określenia czasu akcji są wydarzenia historyczne jak na przykład hołd pruski lub powstanie listopadowe.

Geneza utworu i gatunek

„Bursztyny” Zofii Kossak powstały na zamówienie Wydawnictwa Zakładu Narodowego im. Ossolińskich jako materiał do wypisów szkolnych. Jednocześnie utwór był kontynuacją tradycji pisania dla młodzieży form krótkich i łatwych w odbiorze.

W istocie pisarce udało ukazać się historyczne wzloty i upadki Polski, ale aby w pełni zrozumieć ich sens, należy mieć wiedzę z zakresu historii, literatury i sztuki, aby pojąć konteksty, jakie pojawiają się w lekturze. Utwór został dobrze przyjęty przez krytyków i czytelników.

Gatunek – opowiadanie z elementami noweli. Krótki utwór epicki, jednowątkowy, o nierozbudowanej fabule. Zazwyczaj na wstępie zarysowane zostaje tło wydarzeń i charakterystyka postaci, rozwinięcie i zakończenie – często bardzo wyraziste (stąd nawiązanie do noweli). Niektóre opowiadania mają charakter legendy, inne – rozbudowanej anegdoty. Język w „Bursztynach” Zofii Kossak jest najczęściej archaizowany, a poszczególne opowiadania dotyczą najczęściej innych bohaterów. Mimo wszystko tworzą całość, ponieważ opisywane w nich wydarzenia stanowią chronologiczną historię Polski. 

Problematyka

Zofia Kossak opisała w „Bursztynach” historię Polski w zupełnie nieszablonowy sposób. Stworzyła bowiem serię 32 opowiadań, które związane ze sobą są wyłącznie terenem i to w szerokim ujęciu. Akcja utworów rozgrywa się bowiem w na obszarze Polski od Pomorza, aż po Górny Śląsk i Śląsk Cieszyński. W każdym utworze czytelnik znajduje innych bohaterów, których dzielą niekiedy wieki, ale łączy ich jedno: Polska.

Autorka wskazuje bez ogródek, ale nie zawsze wprost szereg czynników, jakie kształtowały Polskę przez długie lata. Słowiańska potęga bursztynowego królestwa znana była wśród podróżników i kupców, którzy przybywali tu ze swoimi najlepszymi towarami, aby zdobyć cenny amber. Życie mieszkańców Pomorza i rozległych terenów puszczy, zajmujących Chrobację (tereny państwa Wiślan) toczyło się w zgodzie z naturą od godów do godów, które wraz z nadejściem chrześcijaństwa zmieniły się na Boże Narodzenie (szczodre gody, czyli zwycięstwo dnia nad nocą), Wielkanoc (jare gody – święto wiosny i natury rodzącej się do życia) i Sobótkę (letnie gody, czyli Noc Kupały).

Nadejście chrześcijaństwa było zbawienne ze względów politycznych i dla takich Mieszko I przyprowadził się do Polski, ale pisarka pokazuje, że dla ówczesnych Słowian zmiana wcale nie była taka łatwa. Przyjęcie chrztu odbywało się de facto siłą, a przerażeni innowiercy zmuszeni byli do porzucenia swoich wierzeń i odrzucenia bogów, w których wierzono tu od wieków. W opowiadaniach Mieszko I pokazany jest jako zaangażowany władca, który chce jednoczyć plemiona w ramach jednego państwa i budować pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Jego dzieło sumiennie zresztą kontynuuje Bolesław Chrobry, który pokazuje Otto III potęgę swojego królestwa.

Autorka pokazuje, w jaki sposób kolejni królowie budowali polską potęgę, dzięki czemu z honorami witani byli na europejskich dworach. Przypomina szereg chwalebnych wydarzeń z historii Polski, po czym pokazuje okres upadku i rozkładu Rzeczpospolitej. Bez skrupułów obnaża polskie przywary, które ostatecznie doprowadziły do rozbiorów. Polska szlachta, bojąc się utraty przywilejów, paradoksalnie nie tylko je straciła, ale także oddała kraj w obce ręce.

„Bursztyny” pokazują także trudne lata niewoli i emigracji wielkich Polaków, którzy zmuszeni byli tworzyć na obczyźnie. Pokazuje także twórców i działaczy lokalnych, którzy zapisali się na kartach historii pomimo trudnych czasów. Utwór kończy się wraz z odzyskaniem niepodległości, ale jest to dopiero początek i zaledwie okruch oczekiwań polskich patriotów.

Na uwagę zasługuje nie tylko ciekawe ujęcie historycznych wydarzeń, które rozgrywają się z pomocą bohaterów fikcyjnych i tych, których znamy z kart podręczników historii. Obok wielkich bohaterów pisarka umieszcza także prostych ludzi i chłopów, opisując ich codzienne sprawy i problemy. Tym samym czytelnik poznaje nie tylko anegdoty z życia dworu, ale także obraz życia zwykłego człowieka. Autorka postarała się także o archaizację języka, przenosząc czytelnika do odległych czasów i miejsc, gdzie polszczyzna była zupełnie inna od tej, którą znamy.

Zofia Kossak w swoim zbiorze opowiadań symbolicznie kolekcjonuje bursztyny – te piękne i dumne oraz te brzydsze, które nie przynoszą chwały, ale o których należy pamiętać, aby nie powielać błędów z przeszłości. Od premiery „Bursztynów” minęło niemal 100 lat, ale analizując błędy przeszłości, widać jeszcze echa sarmackiego rozpasania i stawiania własnego dobra nad dobro kraju. Czy Polacy, których kraj był niegdyś prawdziwą potęgą, wyciągną wnioski z historycznych błędów? Oby podziały podobne do tych sprzed lat („Jedni do Sasa, drudzy do Lasa”), nie skończyły się tak tragicznie, jak kiedyś.

Znaczenie tytułu

Bursztyn od najdawniejszych czasów uważany był za wartościowy kruszec, przynoszący szczęście i nie bez powodu nazywany był złotem Bałtyku. Zalety polskiego jantaru doceniali przybysze z najdalszych zakątków świata, wierząc w jego niezwykłą moc.

Być może Zofia Kossak swoje „Bursztyny” zatytułowała w ten sposób nie bez powodu. Każda historia staje się takim bezcennym bursztynem, pokazując ważne wydarzenia, które budowały i niszczyły nasz kraj. Ponadto można przyjąć, że tak jak jantar powstaje przez miliony, tak, jak historia Polski zaczyna się długo przed Mieszkiem I. Proces zastygania żywicy jest długotrwały, podobnie jak okres budowania państwowości.

Biografia autora

Zofia Kossak urodziła się 10 sierpnia 1889 roku w Kośminie. Polska pisarka, publicystka i działaczka społeczna. Pochodziła z zamożnej rodziny inteligenckiej o tradycjach artystycznych. Jej ojcem był Tadeusz Kossak, a matką Maria Kisielnicka.

Zofia Kossak zdobyła staranne wykształcenie. Studiowała malarstwo w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych i rysunek w Genewie, jednak zrezygnowała z tej ścieżki, aby poświęcić się pisarstwu i działalności społecznej. W 1915 roku wyszła za mąż za Stefana Szczuckiego, z którym zamieszkała na Wołyniu. Urodziła tu dwóch synów, a także przeżyła rewolucję bolszewicką, która stała się materiałem do debiutu literackiego – „Pożogi”. W 1923 r. zmarł mąż i pisarka wróciła do rodziców do Górek Wielkich, gdzie 1925 r. poślubiła drugiego męża – Zygmunta Szatkowskiego. Urodziła mu syna i córkę, jednakże straciła pierworodnego Juliusza.

W okresie międzywojennym wydawała powieści historyczne oraz angażowała się w szereg inicjatyw społecznych i charytatywnych. Była również aktywna politycznie, wspierając ruchy narodowe i katolickie. W czasie II wojny światowej Zofia Kossak przeniosła się do Warszawy i działała w konspiracji. Zaangażowała się w pomoc Żydom, co doprowadziło do założenia tzw. Żegoty. Jej drugi syn Tadeusz zginął w Auschwitz, do którego pisarka trafiła w 1943 r. Z obozu przewieziono ją do Warszawy, gdzie została skazana na śmierć, ale działaczom podziemia udało się ją uwolnić i Zofia brała udział w powstaniu warszawskim.

Za swój heroiczny udział w ratowaniu Żydów została uhonorowana przez rząd izraelski medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Po wojnie emigrowała do Londynu, gdzie mierzyła się z fałszywym wizerunkiem radzieckiej agentki. Mimo wszystko tworzyła dalej. W 1957 r. wróciła do kraju. Najpierw mieszkała w Warszawie, wkrótce wróciła do Górek Wielkich. Zmarła 9 kwietnia 1968 r. w Bielsku-Białej.

Ważniejsza twórczość:

  • Pożoga. Wspomnienia z Wołynia 1917–1919 (1922)
  • Złota wolność (1928)
  • Krzyżowcy (1936)
  • Bursztyny (1936)
  • Puszkarz Orbano (1936)
  • Król trędowaty(1937)
  • Z otchłani: wspomnienia z lagru (1946)
  • Przymierze (1952)

Potrzebujesz pomocy?

Współczesność (Język polski)

Teksty dostarczone przez Interia.pl. © Copyright by Interia.pl Sp. z o.o.

Opracowania lektur zostały przygotowane przez nauczycieli i specjalistów.

Materiały są opracowane z najwyższą starannością pod kątem przygotowania uczniów do egzaminów.

Zgodnie z regulaminem serwisu www.bryk.pl, rozpowszechnianie niniejszego materiału w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, utrwalanie lub kopiowanie materiału w celu rozpowszechnienia w szczególności zamieszczanie na innym serwerze, przekazywanie drogą elektroniczną i wykorzystywanie materiału w inny sposób niż dla celów własnej edukacji bez zgody autora podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności.

Prywatność. Polityka prywatności. Ustawienia preferencji. Copyright: INTERIA.PL 1999-2025 Wszystkie prawa zastrzeżone.