Wydaje mi się, że stwierdzenie, iż stajemy się ludźmi dopiero wtedy, gdy postawimy sobie pytania: kim jesteśmy, skąd przyszliśmy, dokąd zmierzamy?, jest jak najbardziej prawdziwe. Oczywiście, ważne są tu także odpowiedzi na nie, których możemy szukać zarówno u psychologów, przywódców religijnych, filozofów, naukowców, jak i we własnym wnętrzu. Co prawda, zapewne każda z nich będzie inna, ponieważ inne były czasy, gdy były one udzielane, i inni ludzie, którym przyszło na nie odpowiadać, ale zawsze warto się im przyjrzeć i skonfrontować z własnymi doświadczeniami, gdyż to nas bez wątpienia ubogaci i pomoże znaleźć własna ścieżkę w życiu.

W świecie starożytnym różnorakie filozofie konkurowały ze sobą w próbach dania odpowiedzi na pytanie kim jest człowiek i jaki jest jego sens istnienia na świecie. Epikurejczycy uważali, że jesteśmy istotą, która nie chce cierpieć, gdyż stan pozbawiony bólu jest tym, co powszechnie określa się mianem szczęścia. Stoicy widzieli istotę człowieka nie w pozbywaniu się cierpienia, ale w dzielnym go znoszeniu. Cynicy opowiadali się za ideałem człowieka odrzucającego dobra doczesne, sceptycy zaś uważali, że nie ma czegoś takiego jak istota człowieczeństwa, a gdy o niej mimo to mówimy, to stwierdzamy tyle tylko, że taka a taka postawa życiowa jest nam bliższa niż inna i nic w tym nie ma uniwersalnego i wspólnego dla wszystkich ludzi.

Pierwszym z filozofów, który zastanawiał się nad tym, jakimże to stworzeniem jest człowiek, był Sokrates. Stwierdził on, że aby odnaleźć odpowiedź na to pytanie, musimy poznać siebie, gdyż tylko wiedza wynikła z takowego namysłu może nas w tej mierze pouczyć. Gdy zaś już będziemy wiedzieli, kim jesteśmy, osiągniemy cnotę, stan najwyższego dobra, ponieważ u Sokratesa tego typu mądrość (wiedza) to tyle, co właśnie dobro i cnota.

W następnej epoce, czyli średniowieczu, nie człowiek stał w centrum zainteresowania, lecz Bóg. I to właśnie On miał nadawać sens naszej egzystencji.

Renesans przyniósł nawrót do antycznych ideałów i koncepcji filozoficznych. Na polskim gruncie łatwo jest odnaleźć wpływy stoicyzmu i epikureizmu w twórczości Jana Kochanowskiego, szczególnie zaś w jego cyklu Pieśni. Wiek siedemnasty przyniósł natomiast filozofię Kartezjusza z jego słynnym: Cogito, ergo sum (Myślę, więc jestem). Francuski filozof upatrywał istoty i sensu człowieczeństwa w umyśle człowieka, który jest swoistą substancją, przeciwstawioną przez autora Traktatu o metodzie światu rzeczy (substancji cielesnych).

Romantyzm widział nas z kolei jako istoty wolne z natury, dla których celem działania jest poszerzanie granic własnej wolności. W takiej perspektywie można zobaczyć człowieka jedynie wtedy, gdy wszelkie poznanie ufunduje się na szeroko rozumianej emocjonalności, a nie kartezjańskim rozumie.

Druga połowa XIX - ego wieku to czas działalności Nietzschego i oddziaływania jego idei nadczłowieka (ta owocowała jeszcze w pierwszej połowie XX - ego wieku), który miał być istotą stojącą poza wszelką dotąd wytworzoną przez ludzi, szczególnie chrześcijaństwo, moralnością i w ten sposób realizującą ideał "prawdziwego" człowieczeństwa.

Druga połowa dwudziestego wieku, szczególnie po doświadczeniach ostatniej wojny, stała pod znakiem egzystencjalizmu, który twierdził - dotyczy to przede wszystkim, tzw. egzystencjalizmu ateistycznego, że człowiek jest istotą rzuconą w bez - sensowny świat, który nie mówi mu ani kim jest ani do czego dąży, aby się zatem w nim odnaleźć musimy tej wrogiej nam rzeczywistość nadać sens poprzez kreowanie wartości.

Romantycy widzieli sens i istotę życia w uczuciu, szczególnie zaś w miłości. Znakomitym na to przykładem jest postać Gustawa, głównego bohatera czwartej części Dziadów Adama Mickiewicza. To człowiek (duch?, upiór?) opętany wręcz uczuciem do kobiety, która nim wzgardziła, gdyż nie był on wystarczająco majętny. Jednakże dla naszego bohatera jest jasnym, że miłość, która złączyła ich ze sobą, nie skończy się nigdy, gdyż to uczucie zadzierzguje pomiędzy kochankami więź silniejszą nawet od śmierci i trwa będąc prawdą najwyższą we wszystkich czasach i przestrzeniach. Jest ona zatem nadrzędną wartością w życiu człowiek, która stoi u podstaw wszelkich działań przezeń podejmowanych i wyznacza horyzont jego istnienia w świcie, a tylko nasza percepcja nakierowana na sprawy doczesne sprawia, że nie dostrzegamy jej wielkości, bądź też przedkładamy ją nad inne wartości, czy też nawet dobra materialne (przypadek Maryli Wereszczakówny, która wybrała bogatego Puttkamera, a nie naszego wieszcza jest tu znamienny, zresztą Gustaw jest niejako odbiciem literackim Mickiewicza, a zatem i jego ukochana ma wiele z rysów ukochanej autora Pana Tadeusza).

Jednakże w trzeciej części Dziadów okazało się, że jednak miłość do kobiety to nie wszystko, gdyż czymś większym i piękniejszym jest uczucie, którym pałamy do ojczyzny i ludzkości jako takiej. Zatem Gustaw zamienia się w Konrada, który w celi klasztoru bazylianów toczy swe "targi" z Bogiem o moc, mającą mu umożliwić uszczęśliwienie wszystkich ciemiężonych ludzi i narodów na świecie.

"Ja kocham cały naród! - objąłem w ramiona

Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia

Przycisnąłem tu do łona,

Jak przyjaciel, kochanek, małżonek, jak ojciec:

Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,

Chcę nim cały świat zadziwić,

Nie mam sposobu i tu przyszedłem go dociec."

Jest on zdolny poświęcić wszystko, aby ten cel osiągnąć, nawet swe życie i młodość. Jest to możliwe, gdyż w swym mniemaniu uznaje się za jednostkę, która swą wielkością dorównuj niemal Bogu, co, oczywiście, w znacznym stopniu wyobcowuje go ze świata zwykłych śmiertelników, skazując go tym samym na samotność.

Postacią literacką, która musi się zmierzyć z podobnymi, w pewnym stopniu, do Konrada problemami i wyborami, jest jego imiennik z powieści poetyckiej Mickiewicza Konrad Wallenrod. Z jednej bowiem strony, sytuacja polityczna Litwy - najazd krzyżacki - przymusza go do podjęcia radykalnych działań mających na celu uratowanie ginącej ojczyzny, z drugiej jednak, konsekwencją tego jest konieczność opuszczenie dopiero co poślubionej żony, którą bardzo kochał. Wybór był więc z kategorii tych tragicznych, ale jak się zdaje dla naszego bohatera oczywisty, gdyż, jak to lapidarnie wieszcz ujął: "szczęścia w domu nie znalazł, bo nie było go w ojczyźnie". Zatem tak, jak główny bohater Dziadów, poświęca Wallenrod swe szczęście osobiste na rzecz dobra ogółu. Człowiek w tym utworze jest więc tym, co może dać innym, a jednocześnie istotą, która musi hierarchizować swe cele i dążenia przedkładając ważniejsze (ojczyzna) nad mniej ważne (miłość do ukochanej).

Nie tylko w romantyzmie miłość była postrzegana jako najważniejsza z wartości, także w dziełach napisanych w innych epokach możemy odnaleźć co najmniej ślady wiary w jej zbawczą moc. Krzysztof Kamil Baczyński w erotykach skierowanych do swej żony, Basi, szukał w niej ucieczki przed oszalałą rzeczywistością, pełną krwi i przemocy. Tylko bowiem to uczucie ma zdolność przywracania proporcji i właściwych hierarchii wartości charakteryzujących pełnię człowieczeństwa.

Innym przykładem na moc miłości jest afekt łączący Mistrza i Małgorzatę, bohaterów słynnej powieści Michaiła Bułhakowa. W totalitarnym państwie, gdzie ludzie często znikają ze swych domów tuż przed świtem, aby do nich nie powrócić już nigdy, odnajdują oni w sobie piękno i poczucie, że prawda i dobro to nie tylko zmienne wytwory społeczeństwa, o czym przekonywała doktryna marksistowsko - komunistyczna, lecz absolutna rzeczywistość, do której kluczem jest właśnie miłość. Ich pierwsze spotkanie jest dla nich wręcz mistycznym oświeceniem, które ukazuje im rzeczywistość w nowym świetle. Nie jest ważne, że Mistrz jest szykanowany przez przedstawicieli władzy, że jego powieść jest uznana nie za arcydzieło, lecz za dowód choroby psychicznej, która wyniszcza jego umysłowość powoli, aczkolwiek stale. Nie ma znaczenia także to, że Małgorzata jest mężatką, że ma zobowiązanie wobec swej rodziny. Teraz, gdy już się spotkali i rozpoznali pośród tłumu, świat stał się dla nich tylko przyczynkiem do ich miłości, o tyle ważnym, że stawiającym na drodze jej realizacji przeszkody. Widzimy zatem, że miłość urasta tu wręcz do absolutu, po którego opiekuńczymi skrzydłami mogą się schronić udręczeni życiem bohaterowie.

Jednak nie tylko to uczucie było uznawane za istotę człowieczeństwa. Pośród utworów literackich wiele znajdziemy takich, które na piedestale wartości najbardziej znaczących dla człowieka stawiały pracę. Takie przesłanie odnajdziemy w szczególności w powieściach pozytywistycznych. W Nad Niemnem Eliza Orzeszkowa kreśli kilka wyrazistych rysunków postaci, będących uosobieniem tej idei. Benedykt Korczyński, Justyna Orzelska, Marta, Bohatyrowicze, to ludzie, dla których sens życia wyznacza praca. Nie oznacza to, oczywiście, że tylko ona jest ważna i tylko jej należy się poświęcać, a raczej to, że stanowi ona centrum danej osobowości, któremu podporządkowują się inne sfery jej życia. Każdy zatem, kto nie pracuje, jest człowiekiem ułomnym, łatwo ulegającym pokusom świata, czego przykładem są tutaj postacie Zygmunta i Różyca. Poza tym w ramach programu wyznawanego przez pozytywistów, to ona miała być siłą napędową odrodzenia się wolnej i niepodległej Polski.

Podobną do pozytywnych bohaterów Nad Niemnem omówionych powyżej jest postać Bogumiła Niechcica z powieści Marii Dąbrowskiej Noce i dnie. To człowiek, który, z jednej strony, potrafi pracować za trzech, czerpiąc z wysiłku fizycznego wielką radość i satysfakcję, który dzięki pracy odnajduje się w świecie, z drugiej zaś, potrafi on czerpać z życia pełnymi garściami, nie stroniąc od radości jakie one ze sobą niesie.

Nieco innym człowiekiem jest Stanisław Wokulski, główny bohater powieści Bolesława Prusa zatytułowanej Lalka. Co prawda, on także upatruje sensu swego istnienia w pracy, ale nie jest to wartość, której byłby gotów podporządkować wszystkie inne. Tak, jak dla romantyków, głównym punktem odniesienia dla niego staje się miłość, to ona jest ostateczną instancją, do której udaje się człowiek, aby zapytać kim jest i czego mu trzeba. Niestety dla Wokulskiego wybranka jego serca, Izabela Łęcka, nie była istotą, która mogłaby go uszczęśliwić, nadając jego egzystencji głębi, już to z powodu cech swego charakteru, już to z tej prostej przyczyny, że nie kochała tego "dorobkiewicza". Praca zatem, w której wir rzuca się Wokulski, jest przede wszystkim rodzajem odtrutki, która ma go uwolnić od gorączki uczucia trawiącego jego trzewia. Jaki skutek odnosi ta kuracja, wszyscy wiemy i pamiętamy. W tym spojrzeniu na istotę człowieczeństwa wydaje się więc być Prus bliższy romantykom niż pokoleniu pozytywistów, z którego się wywodził.

Człowiekiem, dla którego sensem życia jest spełnianie swego obowiązku wobec bliźnich, co objawia się przede wszystkim szeregiem działań (pracy) podejmowanych na ich rzec, jest doktor Bernard Rieux, jeden z głównych bohaterów powieści Albeta Camusa zatytułowanej Dżuma. Stwierdza on, iż: "Najważniejsze to dobrze wykonywać swój zawód.", co w jego przypadku oznacza niesienie pomocy chorym na dżumę w Oranie. Realizacja obowiązku, praca, okazują się tu ważniejsze niż uczucia, które targają doktorem po śmierci żony, niż beznadziejność sytuacji w odizolowanym od świata mieście. Można zatem powiedzieć, że to ona (praca) wnosi w nieludzki świat wartości, które sprawiają, że rzeczywistość przestaje być domeną działania jakichś irracjonalnych sił wrogich człowiekowi i, że pomimo całego zła, jakie go toczy, można odnaleźć w nim odrobinę nadziei. Należy jednak pamiętać, iż " (…) bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika, że może przez dziesiątki lat pozostać uśpionym (…) i że nadejdzie być może dzień, kiedy na nieszczęście ludzi i dla ich nauki dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście." Chaos zatem jest częścią naszej egzystencji, a w ryzach możemy go trzymać wyłącznie dzięki naszemu wysiłkowi, dzięki naszej pracy.

Bohaterem literackim, który odnosi niewątpliwy, aczkolwiek krótkotrwały, sukces życiowy w wymiarze czysto materialnym, jest Zenon Ziembiewicz, jedna z pierwszoplanowych postaci powieści Zofii Nałkowskiej Granica. Można powiedzieć, że nic go (sukcesu) nie zapowiadało, gdyż młody Zenon był wręcz uosobieniem wiary w najszczytniejsze ideały ludzkości, niewiele zatem myślał o karierze i osobistych korzyściach. Widział on z ostrością właściwą dla jego wieku, jakim wynaturzeniom ulegało małżeństwo jego rodziców - jego ojciec zdradzał matkę, a ta się temu nie sprzeciwiała, co więcej, podsuwała mu kandydatki na nałożnice w myśl zasady, że jak jej szacowny małżonek się wyszaleje, to będzie w domu spokój. Młodzieńca bolała również krzywda, jaka się działa uboższym warstwom polskiego społeczeństwa. Jak zatem widać Ziembiewicz zapowiadał się na społecznika na miarę, co najmniej, Orzeszkowej i Konopnickiej. Jednakże na przeszkodzie do spełnienia jego marzeń o byciu lepszym od swoich rodziców i społeczeństwa, które go otaczało, stanęły dwie sprawy: romans z Justyną Bogutówną, nawiązany, gdy był jeszcze kawalerem, a ciągnący się przez wszystkie lata jego małżeństwa z Elżbietą Biecką, oraz pożyczka zaciągnięta na poczet dokończenia studiów w Paryżu, co skazało go na zależność od pewnych nieciekawych osobników. Zatem w takcie trwania akcji utworu Ziembiewicz z idealisty przekształca się na wpółświadomie w cynika, który potrafi kazać zakochanej w nim dziewczynie zrobić skrobankę, uważając przy tym, że i tak wiele dla niej uczynił dając jej pieniądze na ten zabieg, oraz wdać się w niejasne interesy, które obciążyły kasę miejską. Całe jego życie dla postronnego obserwatora mogło się wydawać pasmem sukcesów, ciągłym zmierzaniem coraz wyżej, w rzeczywistości było ono staczaniem się po równi pochyłej, podczas którego nasz bohater przekraczał coraz bardziej granicę dzielącą dobro od zła. Jego żywot powinien być pouczeniem dla nas, mówiącym, że pęd do kariery, sprowadzenie ideału pracy wyłącznie do wartości czysto pragmatycznych , może stać się zaczynem naszej porażki i nie tu należy szukać sensu naszej egzystencji.

Wynaturzenie ideału pracy dokładnie widać na przykładzie postaci Tomasza Judyma, głównego bohatera powieści Stefana Żeromskiego Ludzie bezdomni. Dla zrealizowania swego celu niesienia pomocy nieszczęśliwym i potrzebującym, co samo w sobie jest postawą bardzo szlachetną, jest on gotów zrezygnować zarówno z życia prywatnego, jak i nadziei na odnalezienia w nim szczęścia, co było wielce prawdopodobne po tym, jak spotkał Joasię Podborską. Ta skrajnie idealistyczna postawa naszego bohatera jest szczególnie widoczna w następującej jego wypowiedzi: "Nie mogę mieć ani ojca, ani matki, ani żony, ani jednej rzeczy, którą bym przycisnął do serca z miłością, dopóki z oblicza ziemi nie znikną te podłe zmory. Muszę wyrzec się szczęścia. Muszę być sam jeden." Sądzę, że takie postawienie sprawy na ostrzu noża jest nieprawdziwe, gdyż człowiek nie realizuje swej istoty wyłącznie przez oddanie się innym, może nie dotyczy to świętych, ale nim raczej Judym nie był, lecz przez spełnianie szeregu obowiązków, w których nie najmniej istotnymi są te, które mamy względem nas samych. Jego postać jawi się nam zatem w dzisiejszych czasach jako przykład nieco bezmyślnego sprowadzania swego człowieczeństwa do jednej wartości, czemu towarzyszy zamykania się w obrębie jej granic.

Przykładem na to, jak w naszym życiu istotnym jest zrównoważenie różnych sfer egzystencji, które wyznaczają nasze człowieczeństwo, jest Raymond Rambert, jeden z bohaterów Dżumy Alberta Camusa. Jest on dziennikarzem, który przypadkowo znalazł się w Oranie akurat wtedy, gdy wybuchła epidemia. Celem jego istnienia staje się chęć wydostanie się z miasta, gdyż poza jego murami czeka nań ukochana, którą on wręcz ubóstwia. By tego dokonać czyni rzeczy podłe i małe, ale nie jest tego w stanie dostrzec, gdyż w realistycznym spojrzeniu na świat przeszkadza mu miłość. Jednakże w trakcie trwania akcji utworu uświadamia sobie, że to uczucie to nie wszystko, że wokół niego giną ludzie i nie ma nikogo, kto ulżyłby ich cierpieniom. Rambert zaczyna pomagać doktorowi Rieux w jego walce z dżumą. Widzimy zatem na jego przykładzie, że nie zawsze jest dobrze, gdy kierujemy się w naszym życiu wyłącznie porywami serca, że czasami także warto szeroko otworzyć oczy i rozejrzeć się wokoło.

Interesującym dla naszych rozważań będzie przywołanie w tej chwili Pana Cogito, postaci stworzonej prze Zbigniewa Herberta, oraz wiersza, w którym odnajdujemy jego przesłanie do nas (Przesłanie Pana Cogito). W tym utworze jego podmiot liryczny szkicuje obraz tego, jaki człowiek powinien być w obliczu zła, które w tym konkretnym przypadku przybiera kształt państwa totalitarnego. Nie należy ulegać terrorowi, które ono szerzy, gdyż to jest równoznaczne z przyznaniem racji jego ideologom, który twierdzili, że natura ludzka jest plastyczna i można z niej ulepić, co tylko się zapragnie. Dlatego też poeta niemal krzyczy: "idź wyprostowany wśród tych co na kolanach (…) / bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny / w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy". Nie jesteśmy zatem skazani na bycie królikami doświadczalnymi, na których oprawcy sprawdzają swe obłędne teorie, wystarczy odnaleźć w sobie tę cząstka, która mówi nie w obliczu zła, gdyż jest to nasze najprawdziwsze ja, którego nikt, ale to nikt, nie jest nas w stanie pozbawić. Ostanie słowa przesłania, jakie otrzymujemy od Pana Cogito, brzmią "Bądź wierny. Idź".

Najstraszliwsze przykłady na to, czym możemy się stać, odnajdujemy w literaturze obozowej. Główny bohater cyku opowiadań Tadeusza Borowskiego, noszący zresztą jego imię, jest człowiekiem, który pozbył się wszelkich złudzeń w odniesieniu zarówno do siebie, jak i do swych bliźnich. Celem istnienia staje się dla niego przeżycie bez względu na koszty, szczególnie zaś na te moralne. Nie można jednak powiedzieć o nim, że jest zły, gdyż świat, w którym mu przyszło żyć, świat obozu koncentracyjnego, wymuszał pewne zachowania, które na wolności nie miały by racji bytu, będąc napiętnowanymi przez resztę społeczeństwa. W książce Gustawa Herlinga - Grudzińskiego Inny świat znajdujemy na przykład opis zdarzenia, które miało miejsce w łagrze w Jercewie, które zresztą nie było tam niczym szczególnym. Otóż jeden z więźniów, chcąc ratować własne życie, zadenuncjował czterech innych, skazując ich tym samym na śmierć. Świat obozu rządzi się więc własnymi prawami, z których największe i najważniejszym, będące przy tym naczelną wartością "innego świata", brzmi: przeżyć, przeżyć za wszelką cenę, i nieważne jest, jakie drogi się obierze, aby osiągnąć ten cel: zdrada, prostytucja, kradzież, morderstwo…

Jednakże w tej literaturze odnajdujemy także przykłady na to, jak ludzie, pomimo otaczającej ich przerażającej rzeczywistości, odnajdywali sens swego życia, nieraz w zaskakujących nas postawach, czy też czynach. Rusto Karinen był jednym z nielicznych więźniów, którzy próbowali uciec z Jercewa, i po części mu się to udało, gdyż przez tydzień był wolny, jakkolwiek w końcu i tak wrócił za druty łagru. Uważa jednak, że dla tych kilku dni wolności warto było ponieść wszystkie kary, jakie nań spadły ze strony oprawców. Inny przykład to losy Dwory Zielonej (bohaterka Medalionów Zofii Nałkowskiej), która nieludzko torturowana przeżyła jedynie dlatego, że trzymała się nadziei, iż kiedyś opowie komuś to, co się jej przydarzyło.

Widzimy zatem na przykładach omówionych powyżej, że "jedyna melodia istnienia" nie jest znowu taka jedyna. Świat jest bowiem zbyt skomplikowany, aby jedna recepta nań wystarczyła, jakkolwiek nie należy z tego wyciągać daleko idących, relatywistycznych wniosków, gdyż różnorodność nie oznacza, że nie ma nic, co by łączyło ludzi żyjących w różnych przestrzeniach i czasach. Prawda, dobro, piękno i miłość, są bowiem wieczne i tylko te wartości w ostatecznym rachunku nadają naszemu istnieniu sens. Reszta to tylko majak szaleńca.