"Śluby panieńskie" są chyba najbardziej znaną komedią XVIII-wiecznego twórcy, Aleksandra Fredry. Niemal każdy szanujący się teatr, czy to na prowincji, czy w wielkim mieście ma tę sztukę w swoim repertuarze. Także i uczniom "Śluby panieńskie" są doskonale znane, wszak pozycja ta jest na liście lektur obowiązkowych.

Powstaje więc pytanie, czy warto po raz kolejny brać komedię ta na warsztat? A jeśli tak, to jakie elementy można w niej jeszcze uwypuklić, by sztuka nie wydawała się ograna?

Znana aktorka i zarazem reżyserka Krystyna Janda podejmuje się tego zadania, i reżyseruje "Śluby panieńskie" dla Teatru Telewizji. "Śluby panieńskie czyli magnetyzm serca" jest już dziesiątą propozycją K. Jandy w ramach pracy dla Teatru Telewizji.

Bardzo nowatorskim pomysłem Jandy było przeniesienie akcji z "dusznego" zamku na otwartą przestrzeń, dzięki temu spektakl bardzo zyskał na świeżości, co dla dzisiejszego widza jest bardzo ważne.

Komedia Fredry jest sztuką przede wszystkim pisaną "pod aktorów" i to obsadzenie głównych ról w dużej mierze będzie decydowało o tym, czy spektakl odniesie sukces, czy nie.

W "Ślubach panieńskich" Jandy zarówno ona sama (jako pani Dobrójska), jak i Jerzy Stuhr (Radost) doskonale się sprawdzili. Stworzyli kreacje wyraziste, zdecydowane i przede wszystkim przemyślane, czego nie można powiedzieć o ich młodszych kolegach (Magdalena Smalara i Adam Woronowicz). Widocznie stres zrobił swoje, gdyż ich role są bez wyrazu.

W spektaklu Krystyny Jandy nie odnajdujemy niczego, co pozwoliło by uznać tą sztukę za nowatorską, a szkoda.