/jest to coś pomiędzy recenzją a opowiadaniem, felietonem i opisem przeżyć własnych. Napisane dziwnie, dlatego jeśli kogoś charakteryzuje prosty styl pisania, nie polecam kopiować - belfer od razu wyczuje pismo nosem ;) błędów nie ma, całe szczęście /
"Pasja". Film, o którym głośno wypowiadały się różne środowiska… co do których opinii ciężko nam było się przekonać. Skłaniając się ku zasadzie: "Kto doznał, ten poznał", zebraliśmy się jednego wieczora i uradziliśmy, że popołudnie dnia następnego na kino przeznaczamy.
Na godzinę siedemnastą trzydzieści każdy z nas miał stawić się w domu Tomka, skąd wyruszaliśmy na przystanek. Maćko, rzecz oczywista, w ostatniej chwili przesłał smsa, że nie zdąży, że mamy jechać, że on od babci swojej przybiegnie, a to przecież pod kino dwa kroki. Wyjechaliśmy odrobinę spóźnieni, gdyż przez kilkanaście minut jeszcze próbowaliśmy wytłumaczyć ojcu Tomasza, że nie wypada na taki film zabierać ze sobą arsenału popcornów, ciasteczek w celofanowych papierkach, cukierków i puszek z napojami w ilości wystarczającej na przeciętną wyprawę na siedem dni w góry.
Po przybyciu pod kino znowu musieliśmy czekać - Maćko zdążył zmienić zdanie i podjechać jeszcze do domu, przez co oczekiwaliśmy na niego kolejne 15 minut. Czas ten okazał się jednak zbawienny, bo wystarczył na przeprowadzenie debaty zakończonej głosowaniem nad tym, w którym rzędzie winniśmy zasiąść. Ja, jako osoba obyta z kinem, chcąca widzieć dokładnie wszystko, co na ekranie się dzieje, postanowiłem, że trzeba siąść w jednym z pierwszych rzędów. Moi mniej doświadczeni koledzy, dla których ważna była wygoda siedzenia, optowali za siedziskami w rzędach środkowych. Ostatecznie zagraliśmy w marynarza (za cały czas spóźnionego Maćka ja wyciągnąłem szczęśliwe trzy palce) i … stanęło na moim. Panowie kręcili nosami, ale możliwość oglądania szczegółów z bliska chyba ich przekonała.
Bilety okazały się być niewiarygodnie drogie. Jak na przeciętny film kosztowały zazwyczaj 14 złotych ulgowy, tak teraz moi przyjaciele zapłacili po 17 zł od głowy. Oni. Ja swoim zwyczajem znowu musiałem zostawić legitkę w domu, przez co mnie ta przyjemność kosztowała… 22 złote. Rozbój w biały dzień. Jednak możliwość posiadania własnej opinii była ważniejsza niż chwilowy brak płynności finansowej…
Ostatnie pięć minut przed seansem wykorzystałem na przyjrzenie się postaciom, które razem z nami miały oglądać film. Byłem pod wielkim wrażeniem. Bynajmniej nie było to dobre wrażenie… Panie w ostatnim rzędzie chichotały z przejęciem - mniemam że na widok wysokiego "macho" rozpartego na fotelu dwa rzędy niżej i ciamkającego już przed rozpoczęciem się, nawet reklam, swoje chipsy i chlipiącego z puszki colę. Obok niego, z podobnym przejęciem, z jakim piszczały panny, przeżuwał gumę wierny amigo owego macho. Jak jego idol trzymał nogi na oparciu siedzeń rzędu poniżej. Całość - poniżej krytyki. Odwróciłem się do ekranu. Przede mną dwie młode damy rozprawiały półgłosem na temat, czy faktycznie jest to antysemicki film, który powoduje u co wrażliwszego widza potrzebę wyjścia z kina w połowie seansu, gdyż brutalność i okrucieństwo są tak wielkie, że nie sposób uwierzyć, że człowiek człowiekowi naprawdę zgotował ten los…
W tym samym momencie zgasły światła, biały ekran rozbłysnął, a naszym oczom ukazały się… reklamy. Przez minut osiem. Z zegarkiem w ręku. Nijak się one miały do tematyki filmu, przez co cały nastrój, w który w jednej chwili zostałem wprowadzony przez przemiłe dwie damy z rzędu przed, pękł jak bańka mydlana. Jednak już po chwili…
Ciężko mi powiedzieć, jakie wrażenie na mnie film wywarł. Jedno, co mogę rzec to to, że z sali nie wyszedłem, choć byłem tego niemal bliski. Dzieło było wielkie, dojrzałe, miało olbrzymie przesłanie, które trafiło. Do mnie. Wracając do domu czułem się bowiem tak, jakbym otrzymał niekontrolowany cios w potylicę czymś szalenie ciężkim. Nic nie mówiłem (ba, nawet Kubuś, znany z tego, że zawsze ma coś do powiedzenia, milczał złowieszczo), bo czułem wielkie przygnębienie i smutek. Taki wielki, wielki żal… Za czym? Czego? Sam nie wiem. Może po prostu pierwszy raz poczułem, że to wielkie poświęcenie, jakiego podjął się Chrystus, jest przez nas marnowane, niedoceniane? Bo gdzie w naszym życiu miejsce na Chrystusowe nauki?
I tutaj tkwi cały problem! Do takiego wniosku doszliśmy, gdy rozmawialiśmy na temat filmu u Maćka w domu, kilka dni później. Ludzie, którzy chcieli w nim widzieć objawy antysemityzmu, pod swoimi wielkimi okrzykami starali się ukryć swoje własne wyrzuty sumienia, że mimo tej wielkiej postawy, tego oddania i poświęcenia, nie są oni w stanie żyć tak, jak podpowiedział im Chrystus. Film nie ukazywał pastwienia się nad Chrystusem w sposób gorszy niż opisuje to Biblia. Pierwszy raz jednak można było to zobaczyć na własne oczy i skonfrontować to z wiedzą, że każdy nasz grzech tak samo boli Stwórcę…
Potem nasza rozmowa znowu zsunęła się na ludzi, z którymi oglądaliśmy ów film. Czy do nich też tak dotarł jak do nas? Czy zrobili sobie chociaż chwilowy "rachunek sumienia" po obejrzeniu filmu? Ja osobiście nie sądzę. Chichoczące damy wyszły dalej chichocząc i zaczepiając macho i jego amigo.
Tylko te dwie dziewczyny z rzędu przed nami jakoś dziwnie przemknęły z chusteczkami przy twarzy…