Syzyfowe prace - streszczenie szczegółowe
I
W mroźny dzień na początku stycznia rodzice odwozili swojego jedynego syna Marcinka Borowicza do szkoły. Podróżowali do Owczar po południu w pięknych malowanych saniach. Matka Marcinka była bardzo wzruszona. Chłopiec siedział w „nogach”, był odświętnie ubrany, choć niewiele z tego, co się działo, rozumiał. W końcu skoro rodzice zachwalali mu szkołę, dlaczego matka płakała? Kiedy zaczęli zbliżać się do Owczar w chłopcu zaczął rodzić się jeszcze większy niepokój. Matka próbowała go uspokoić, przekonując, że czas w szkole szybko mu minie. Kolejnych opowieści matki słuchał już w absolutnym milczeniu. Sanie dotarły do budynku, nad którym widniał napis (po rosyjsku) Naczalnoje Owczarskoje Ucziliszcze, czyli szkoła podstawowa w Owczarach. Na powitanie rodziny Borowiczów wyszli nauczyciel pan Ferdynand Wiechowski i jego żona Marcjanna. Wprowadzono rodzinę do budynku, a następnie niewielkiego pokoiku z łóżkiem, nad którym wisiała tzw. dyscyplina, czyli narzędzie do wymierzania kar, które ogromnie wystraszyło Marcinka. W międzyczasie pojawiła się dziesięcioletnia dziewczynka – Józia, siostrzenica księdza Piernackiego, która miała się uczyć razem z Marcinkiem. Dziewczynka była nie mniej przestraszona od Marcinka. W końcu w sali pojawiła się jeszcze inna dziewczynka, która przyniosła samowar, a gospodarze z wielkim ceremoniałem zaprosili Borowiczów na herbatę. Kiedy zaczął zapadać zmrok, rodzice dopełnili ostatnich formalności związanych z opłatami za naukę Marcinka. Płacono w leguminach, czyli naturze (rybach, włoszczyźnie, tkaninach). Państwo Wiechowscy mieli przygotować chłopca do egzaminów wstępnych do gimnazjum. Pod wieczór rodzice ku przerażeniu Marcinka odjechali. Chłopiec chciał biec za saniami, ale się potknął, a nauczyciele zaprowadzili siłą z powrotem do szkoły. Chłopiec w końcu zasnął, obudził się jednak w nocy, uświadamiając sobie, że w pokoju śpią z nim inne osoby. Następnego dnia po śniadaniu Marcinek trafił do szkolnej izby. Marcjanna kazała nieco starszemu Michcikowi pokazać Marcinkowi szkołę i wytłumaczyć zasady w niej panujące. Piotr zapytał od razu, czy chłopiec umie czytać po rosyjsku, ale ten przyznał, że tylko po polsku. Piotr postanowił się więc popisać czytaniem, znajomością liczby i alfabetu po rosyjsku. Kiedy kazał jednak to samo zrobić Wickowi Piątkowi, chłopcu nie poszło już tak dobrze. Michcik podkreślił jednak, że to właśnie znajomość języka rosyjskiego jest tutaj kluczowa. Jego słowa okazały się prawdziwe, o czym Marcinek miał się zaraz sam przekonać.
Kiedy pojawił się nauczyciel, okazało się, że całość lekcji prowadzona jest po rosyjsku. Marcinek nic nie rozumiał, poczynając od odczytywanej przez nauczyciela listy obecności. Nauczyciel zaś płynnie przechodził od rosyjskiej bajki, przez naukę alfabetu, po ćwiczenie uczniów w sztuce mnożenia. Kolejni uczniowie byli egzaminowani z alfabetu, co znudziło Marcinka. Kiedy nauczyciel zaintonował rosyjską pieśń „Kol sławien”, zawtórował mu jedynie Michcik i kilku innych uczniów. Reszta zaczęła śpiewać „Święty Boże”, co wywołało gniew nauczyciela.
II
Po dwóch miesiącach rodzice Marcinka otrzymali list od nauczyciela, w którym ten chwalił ogromne postępy Marcinka w nauce. Chłopiec już czytał, pisał dyktanda, dokonywał rozbiorów zdania. Chłopiec swoimi interpretacjami czytanek bawił nauczyciela. Niestety z arytmetyką nie szło mu już tak dobrze. Liczyć potrafił, ale konieczność tłumaczenia terminów na rosyjski w tym samym czasie stanowiła dla chłopca problem. Najlepiej szły Marcinkowi kaligrafia i katechizm.
Rodzice nie odwiedzali chłopca, chcąc go w ten sposób zahartować i ułatwić mu zaaklimatyzowanie się w szkole. Kiedy jednak raz nauczycielka wzięła Józię i jego na spacer, ten zobaczywszy z dala rodzinne Gawronki – rozpłakał się.
Na początku marca Ferdynand przyszedł do szkoły z informacją, że przyjeżdża inspektor z kontrolą. Nagła wizytacja zestresowała wszystkich. Nauczyciel błyskawicznie chciał nauczyć dzieci odpowiedzi na rosyjskie pozdrowienie („zdorowo rebiata”), rosyjskiej pieśni, informacji o rodzinie carskiej. Opornej nauce towarzyszyło niestety wymierzanie kar i korzystanie z surowej dyscypliny. Przygotowywano się na każdy możliwy sposób: tuż przed przyjazdem inspektora wszystko lśniło, zakupy były zrobione, mimo tego nerwowo oczekiwano wizyty.
Marcinek i Józia mieli się schować przed dyrektorem w kuchni. Nauczyciel był bardzo zdenerwowany, oczekiwanie ciągnęło się w nieskończoność. Kiedy w końcu pojawił się inspektor, Piotr Nikołajewicz Jaczmieniew, Ferdynand giął się w pokłonach. Inspektor wydawał się łagodny. Powitał dzieci, ale te (sparaliżowane strachem) nie były w stanie się odezwać, dopiero spóźniony Michcik wyrwał się z odpowiedzią. Dyrektor nakazał przepytanie uczniów z czytania. Odpowiadał Michcik, więc Jaczmieniew był zadowolony, także z udzielonych przez chłopca odpowiedzi z innych przedmiotów. Potem jednak okazało się, że kontrola nie skończy się na jednym uczniu. Inspektor chciał sprawdzić, jak prezentuje się wiedza pozostałych, w końcu sam zaczął pytać, kiedy zorientował się, że uczniowie nie wiedzą zbyt wiele. Okazało się, że tylko dwóch uczniów radzi sobie z językiem rosyjskim, reszta umie czytać jedynie po polsku. Czy to oznaczało, że Wiechowski prowadzi polską propagandę? Za tym poszły kolejne oskarżenia i niezadowolenie inspektora, który pośpiesznie opuścił szkołę, zostawiając zestresowanego Ferdynanda w szoku.
Kiedy nauczyciel upijał się właśnie do nieprzytomności, Jaczmieniew nieoczekiwanie wrócił i przekazał Ferdynandowi, że źle go ocenił i że podniesie mu pensję, po czym odjechał. Okazało się, że kobiety ze wsi poskarżyły się na Wiechowskiego, że zmusza dzieci do nauki rosyjskiego. Niechcący wyświadczyły tym samym nauczycielowi ogromną przysługę.
Odjeżdżający Jaczmieniew wspominał zaś swoją edukację, studia zagraniczne i ideały, którymi kiedyś żył. Dzisiaj był już jednak pozbawiony złudzeń. Wiedział, że musi sprawić, by Polacy pokochali Rosję. Nie chodziło więc tylko o język i znajomość literatury, ale o wykorzenienie wszystkich tradycji polskich, mowy i wierzeń. Odjeżdżając z Owczar planował już więc kolejne etapy rusyfikacji.
III
Gimnazjum klasyczne w Klerykowie było oblegane przez dużą grupę rodziców, którzy wspólnie z dziećmi czekali na egzaminy wstępne. Byli wśród nich także pani Borowiczowa z Marcinkiem, który miał zdawać egzamin do klasy wstępnej. Część egzaminów się już odbyła, ale części uczniów jeszcze nie udało się jeszcze do nich podejść, rodzice zaś nie chcieli odjechać bez pewności, że dzieci zostaną przyjęte do szkoły. Kandydatów było bowiem bardzo wielu. Jeden z rodziców próbował wymusić na dyrektorze informację o egzaminach, pani Borowiczowa była jednak rozsądniejsza i poszła do woźnego – pana Pazura, który podpowiedział (po małej łapówce), że warto próbować dowiedzieć się czegoś u sekretarza. Matka Marcinka podzieliła się zdobytymi informacjami i grupa rodziców ruszyła do kancelarii. Marcinek w tym czasie przysłuchiwał się jednemu z egzaminów poprawkowych. W końcu pani Borowiczowa od Żyda, który chciał robić interesy z jej mężem, dowiedziała się, że warto wykupić dodatkowe korepetycje u pana Majewskiego, nauczyciela w klasie wstępnej, bo to zwiększa szansę przyjęcia. Były to oczywiście kolejne wydatki związane z nauką syna, Borowiczowa była jednak gotowa je ponieść. Po rozmowie z nauczycielem udało się umówić codzienne korepetycje.
IV
U Majewskiego Marcinek pojawił się tylko trzy razy, czwartego dnia rozpoczęły się bowiem egzaminy. Pierwszy był oczywiście język rosyjski. Już pierwsze pytania z czytania i rozbioru zdań sprawiły, że połowa kandydatów odpadła. Ci, którym udało się przetrwać ten etap, przystąpili do dyktanda i egzaminu szczegółowego. Marcinek utrzymał się w grupie około trzydziestu chłopców, którym udało się przejść kolejne etapy. Większość z nich chodziła na prywatne korepetycje do Majewskiego.
Tego dnia odbył się także egzamin z religii, prowadzony przez prefekta Wargulskiego. Wszyscy z tego egzaminu wyszli jednak z oceną bardzo dobrą. Następnego dnia przeprowadzono egzamin z arytmetyki, który był właściwie formalnością. Marcinek dostał się do gimnazjum. Pani Helena po tej informacji pojechała z Marcinkiem na stancję pani Przepiórkowskiej, gdzie miał zamieszkać jej syn. Dom był co prawda na przedmieściach Klerykowa, ale stara Przepiórzyca (jak ją nazywano) była dawną znajomą matki Marcinka. Stancja była skromna, a żelazne łóżko w pokoju przerażało Marcinka. Opłaty znów były w naturze, ponadto Helena zdecydowała, że kupi Marcinkowi łóżko, bo nie mogła znieść myśli o tak wielkich niewygodach syna. Marcin miał się do starej Przepiórzycy wprowadzić następnego dnia.
W mieszkaniu pojawili się przyjaciele kobiety – radca Somonowicz i Grzebicki. Pierwszy uważał, że nauka nie jest dla każdego, tym bardziej że teraz zabrania się dzieciom patrzeć na polskie litery. Grzebicki także był świadomy, że to zaplanowane posunięcie Rosjan, którzy chcą zniszczyć Polskę i Polaków.
V
Wieczory z nauką Marcinek najchętniej spędzał za murami domu, gdzie leżały bale drzewa. Otoczenie przypomniało mu dom. Uczył się bardzo pilnie, także z pomocą korepetytora, którym w domu Przepiórzycy był Wiktor Alfons Pigwański, uczeń klasy siódmej. Nazywano go „Pytią” – jako poetę i miłośnika papierosów. Panny Przepiórkowskie kpiły co prawda z żałosnych poezji pisanych przez chłopca, ale jako korepetytor się sprawdzał. Oprócz Borowicza na stacji mieszkali trzej bracia Daleszowscy oraz Szwarc. Bracia byli średnio mili dla Marcinka, lepiej dochodził do porozumienia ze Szwarcem „Bułą”, który musiał poprawiać pierwszą klasę. Szwarc co prawda cały czas wypominał Marcinkowi, że jako uczeń wstępny gimnazjalistą jeszcze nie jest, ale wspólnie tworzyli front przeciwko braciom Daleszowskim.
Mimo że „stara Przepiórzyca” okazywała mu sympatię, dokarmiała powidłami, Marcinek czuł się samotny. Nie miał z kim podzielić się swoimi problemami, obawami. Najpierw dobrze traktował go pan Majewski, bo myślał, że jest synem bogatych rodziców, kiedy jednak odkrył, że tak nie jest, sympatia osłabła.
Struktura gimnazjum odtwarzała hierarchię: klasa wstępna była na parterze, kolejne klasy coraz wyżej. Wyższe piętro nazywano nawet „cukiernią”.
Jesienią uczniowie codziennie długą przerwę spędzali na dziedzińcu, tocząc bój między Grekami i Persami z pomocą kasztanów. Po jednej z bitew Marcinek usiadł w klasie obok wyszydzanego, biednego i słabo uczącego się Romcia Gumowicza, którego Majewski właśnie odpytywał z arytmetyki. Majewski obrażał ucznia za brak wiedzy. Marcinek, jak pozostała część klasy, śmiał się z kolegi. Przestał jednak, kiedy zobaczył, jak z oczu chłopaka płyną łzy.
VI
Pani Borowiczowa, będąc w Klerykowie po sprawunki przed Zielonymi Świątkami, wyprosiła u Majewskiego dwa dni urlopu dla swojego syna i zawiozła go do domu. Po drodze Jędrek opowiadał młodemu paniczowi, jak to próbowano Borowiczom ukraść ukochanego konia. Gniada jednak wróciła do domu. Po drodze Marcinek był bardzo wzruszony, urwał nawet bez, który złożył u nóg matki, obiecując przy tym, że zawsze będzie ją kochał.
VII
Kiedy Marcinkowi udało się otrzymać promocję do pierwszej klasy, entuzjazm i zapał do nauki w nim opadły. Zbiegło się to w czasie ze śmiercią matki, której początkowo nie odczuł, a krzyk i płacz podczas pogrzebu były udawane, bo chłopiec był przekonany, że tak właśnie powinno wyglądać jego zachowanie. Dopiero po powrocie do domu, chłopiec zrozumiał, że matka naprawdę odeszła. Okazało się, że jej brak to brak przyjaciela, motywatorki, wsparcia – chłopiec z pełną siłą w końcu zrozumiał, kogo stracił. Ojciec starał się za wszelką cenę zarobić na naukę Marcinka, ale interesowało go jedynie to, czy chłopiec nie ma ocen niedostatecznych. Nikt więc go nie zachęcał do dalszego rozwoju i walki o jak najwyższe wyniki. W końcu więc Marcin coraz bardziej opuszczał się w nauce i zaczął wagarować. Podczas święta narodowego w grudniu Borowicz poszedł na kolejne wagary, ale potem próbował wrócić do kościoła, gdzie jako członek grona śpiewaków miał odśpiewać hymn narodowy. To sprawiło, że był świadkiem scysji między księdzem Wargulskim i inspektorem gimnazjum, który nie chciał się zgodzić, by uczniowie śpiewali w kościele pieśni po polsku. Ksiądz jednak w ogóle nie przejmował się groźbami. Kiedy Wargulski po całej scysji dostrzegł Marcinka, nakazał mu milczenie o tym, co widział.
VIII
Klasą pierwszą oddziału A opiekował się Rudolf Leim, nauczyciel łaciny w klasach niższych. Był z pochodzenia Niemcem, ale jego rodzina od dawna mieszkała w Polsce. Sam Leim był zafascynowany historią. Niestety, ponieważ słabo mówił po rosyjsku, a historii mogli uczyć tylko Rosjanie, został zdegradowany do opieki nad najmłodszymi. Był jednak przy tym bardzo konsekwentny, pilnował zasady, że nie można w szkole mówić po polsku, wyławiał winowajców i karał ich. Nie przeszkadzało mu to jednak w domu używać języka polskiego. Co ciekawe, jego córki brały udział w patriotycznych zgromadzeniach, ojciec jednak konsekwentnie trzymał się zasad obowiązujących w szkole. Uczniowie natomiast niespecjalnie bali się tego nauczyciela, kpili wręcz z niego. Leim starał się jednak być sprawiedliwy, czego Marcinek miał również okazję doświadczyć.
Nauczyciel języka rosyjskiego, Iłarion Stiepanycz Ozierskij, w przeciwieństwie do Leima kompletnie nie potrafił poradzić sobie z gromadą uczniów. Był bezradny wobec gwaru chłopców, którzy ignorowali jego obecność. Był nierozgarnięty, co uczniowie bardzo chętnie wykorzystywali, dręcząc profesora. Mimo ogromnej wiedzy był tak skołowany, że nie potrafił samodzielnie trafić do własnego mieszkania.
Pracował w szkole także nauczyciel języka polskiego – pan Sztetter, ale jego zajęcia nie były obowiązkowe. Nauczyciel cały czas drżał o posadę, a na utrzymaniu miał sporą rodzinę. Ponieważ jego lekcje odbywały się z samego rana, uczniowie byli senni, on sam także drzemał – na lekcjach nie działo się prawie nic. Okazało się, że także i on był kiedyś bardzo ambitny, tłumaczył np. wiersze słynnego angielskiego poety Shelleya, natomiast konieczność adaptacji do nowej sytuacji wymusiła na nim porzucenie wielu osobistych ambicji.
Największym poważaniem cieszył się nauczyciel arytmetyki, pan Nogacki, który był nie tylko bardzo wymagający i surowy, ale przy tym sumienny i uczciwy. Teoretycznie nie zamierzał nikogo rusyfikować, ale wprowadzone przez niego metody nauczania siłą rzeczy zmuszały chłopów do myślenia po rosyjsku.
IX
Druga i trzecia klasa minęła Marcinkowi z przeciętnymi wynikami. Dopiero II połowa trzeciej klasy, przez różne wydarzenia, zmusiła go do zmiany nastawienia i uczciwej pracy nad własną edukacją. Wiosną Borowicz został razem ze Szwarcem przyłapany na strzelaniu z pistoletu. Na widok żandarma braciom Deleszowskim udało się uciec. Młodsi chłopcy nie mieli tyle szczęścia. Całą noc spędzili w klasie przerobionej na tymczasowe więzienie, stresując się tym, co ich czeka. Okazało się, że rano postawiono ich przed całym gronem profesorskim, które po wyjaśnieniach chłopców skazało ich na jeszcze jeden dzień kozy o chlebie i wodzie. Marcinek był przekonany, że łaskawy wyrok był wynikiem opieki matki i modlitwy do Boga, więc po wypuszczeniu z kozy poszedł do kościoła. W ten sposób obudziła się w nim wielka religijność: uczył się kolejnych modlitw, formułował nowe intencje. Zmieniło się także jego podejście do nauki.
X
Marcinek zaliczył wszystkie egzaminy. Dostał się do piątej klasy. Na wakacje pojechał do ojca, do Gawronek. Pan Borowicz znacznie się postarzał, a i gospodarstwo wydawało się popadać w powolną ruinę. Pierwszego dnia po przyjeździe Marcinek miał z dubeltówką iść pilnować koszących. Szybko jednak porzucił zainteresowanie chłopami na rzecz polowania na ptaki. Tak rozbudziła się w nim pasja myśliwska – znikał na całe dnie, tropił ptaki, odwiedzał pobliskie wsie. W ten sposób Marcinek dowiedział się, że najbogatszym chłopem w okolicy jest Scubioła, który z wielu chłopów zrobił swoich parobków. Biedni mieszkańcy Gawronek często pożyczali od niego parobka lub narzędzia do pracy na roli. Marcinek dowiedział się, że najbiedniejszy Lejba Koniecpolski do brony zaprzęgał siebie lub żonę. Chłopca zafascynował jednak przede wszystkim Szymon Noga, który wiedział najwięcej o łowiectwie. Spędzał więc z nim bardzo dużo czasu. Noga próbował mu opowiedzieć trochę o historii i polityce, między innymi przez historię chłopa Kostura, który pobił Moskali prowadzących powstańca. Marcinek, wychowany przez radcę Somonowicza, widzący rozżalenie ojca, który przez powstanie stracił swoją fortunę, zdecydowanie jednak bardziej był zainteresowany polowaniami niż polityką. Noga przekonał Marcinka między innymi do wyprawy na głuszce, na którą chłopiec porwał z domu butelkę wódki, kiełbasę i chleb. Wabienie głuszców specjalnym przedmiotem (który okazał się potem czymś zupełnie innym) nie przynosiło przez długie godziny rezultatów. W końcu Noga przekazał go Marcinkowi, a sam poszedł w zarośla. Chłopak po kolejnych kilku godzinach znalazł go chrapiącego z pustą butelką wódki obok.
XI
Po wakacjach Marcinek wrócił do nauki. W gimnazjum zaszły jednak niemałe zmiany. Przede wszystkim odeszli ze szkoły: dyrektor (na emeryturę), inspektor (przeniesiony), Leim, nauczyciele historii i jeden z pomocników. Zmiany były więc ogromne. Zamiast znanych nauczycieli pojawili się: dyrektor Kriestoobriadnikow i inspektor Zabielski. Łaciny uczyć miał Rosjanin Pietrow, historii Kostriulew. Pomocnikiem został Mieszoczkin. Pojawiał się coraz większy rygor. Nauczyciele nie rozmawiali poza szkolnymi murami z uczniami, a jeśli już nie było wyjścia, robili to po rosyjsku. Coraz silniej przekonywano do kultury i tradycji rosyjskich. Na stancjach starsi mieli pilnować młodszych kolegów, pomocnicy gospodarzy klas, a także sami nauczyciele zostali wciągnięci w coś, co przypominało edukacyjną policję. Chodziło przede wszystkim o wychwytywanie tych, którzy nie chcieli się wyrzec polskiej kultury. To wszystko doprowadziło do bardzo wyraźnego konfliktu między nauczycielami i uczniami, który coraz silniej ujawniał swe polityczne podłoże. Nie było już obrońców uczniów wśród nauczycieli. Nie było prób szukania porozumienia. Nieco inne zasady obowiązywały tylko w przypadku nauczycieli Polaków. Jeśli oni wchodzili w spór z uczniem, dyrekcja stawała po stronie ucznia. Wszystko miało jeden cel – odpolszczenie uczniów.
Uczniowie nie mogli brać udział w polskich przedstawieniach, na rosyjskie zabierano ich natomiast prawie siłą. Tendencji tej sprzyjało również to, że w Klerykowie pojawiało się coraz więcej Rosjan, a Polacy stawali się wobec polityki coraz bardziej bierni. Bez większego oporu społeczności zmieniono więc nazwy ulic, instytucji, wprowadzono rosyjskie rozwiązania. Kiedy pojawiła się możliwość zakupu biletów na rosyjski teatr amatorski, Marcinek razem z kolegą postanowili pójść na przedstawienie na przekór wszystkim tym, którzy takiej możliwości nie akceptowali. Doświadczenie to dalekie jednak było od przyjemnych, ponieważ język szkolny nagle wszedł na scenę. Marcinek najpierw chciał wyjść, kiedy jednak dostrzegł, że dyrektor przygląda mu się z aprobatą, postanowił zostać.
Podczas pierwszej przerwy przyszedł Majewski, który zaprowadził ich do dyrektora, potem gubernatora, prezesa izby skarbowej. Po drugiej przerwie chłopcy dostali kosze ze słodyczami od pań i panów z loży dyrektorskiej. Następnego dnia inspektor Zabielski powitał Marcinka bardzo przyjaźnie, następnie poprosił, aby zaniósł mu do domu zeszyty z ćwiczeniami. Podczas wizyty był dla chłopca niezwykle uprzejmy, a jednocześnie żalił się, że uczniowie mu nie ufają. Oczarowany Borowicz postanowił to zmienić. Sam coraz częściej również bywał u inspektora.
XII
Tuż po żniwach skrajem drogi wędrował Jędruś Radek, który miał na sobie szkolny mundurek wykonany ze starej kapoty. Na mundurze wyszyte miał litery P.P. wskazujące na progimnazjum w Pyrzogłowach. Stąd też szedł już drugi dzień do Klerykowa, gdzie chciał się dostać do piątej klasy. Był synem biednego fornala i dzieciństwo spędził, zajmując się zwierzętami. Na Jędrka zwrócił jednak uwagę Antoni Paluszkiewicz, nauczyciel paniczów. Mały Jędrek świetnie radził sobie, przedrzeźniając i parodiując Paluszkiewicza. Ten jednak pewnego dnia wciągnął go do swojego mieszkania i pokazał mu atlas zoologiczny. Chłopiec tak zafascynował się rysunkami, że wyszedł od nauczyciela dopiero pod wieczór. Przychodził do niego od tej pory, kiedy tylko mógł. Tak nauczył się czytać, poznał język rosyjski. W końcu Paluszkiewicz, przezywany Kawką, postanowił umieścić Radka za własne oszczędności w progimnazjum. Chory na suchoty Paluszkiewicz też przeniósł się do miasteczka. Tutaj opiekował się chłopcem do własnej śmierci. Później Jędrek (Andrzej) utrzymywał się już samodzielnie z korepetycji i ukończył trzecią, a następnie czwartą klasę. Po ukończeniu tej szkoły Radek nie chciał wracać na wieś, postanowił się dalej uczyć. Wakacje spędzone z rodziną w Pajęcznie tylko utwierdziły go w tym przekonaniu; wstydził się ojca, matki, ze smutkiem wspominał, jak wszyscy wyśmiewali się z Paluszkiewicza. Ruszył więc do Klerykowa. Podróż nie była prosta, ale w końcu spotkał szlachcica, który wziął go na kozioł i pomógł dostać się do miasteczka, które zrobiło na nim ogromne wrażenie. Szlachcic zaprowadził go do swojego znajomego Płoniewicza, który poszukiwał korepetytora dla swoich dzieci. Był gotowy zatrudnić Jędrka, oferując mu w zamian stancję i utrzymanie. Chłopak miał mieszkać w jego domu, dopóki nie dostanie się do gimnazjum. Odmiana losu zaskoczyła chłopca. Następnego dnia został przyjęty do gimnazjum i jednocześnie stał się korepetytorem Władzia Płoniewicza, który okazał się bardzo miernym uczniem, ale Jędrek się nie poddawał. Po szkole pomagał także w odrabianiu lekcji pannie Mici. To wszystko sprawiało, że do swoich lekcji siadał dopiero po północy, paląc przy tym potajemnie papierosy.
Płoniewicz był właścicielem majątku ziemskiego, którego pozbył się jednak, kiedy trzeba było zadbać o edukację dzieci. Jędrkowi dobrze było pod jego opieką, przede wszystkim dlatego, że znalazł jednocześnie i pracę, i schronienie, natomiast Płoniewicz nie dbał szczególnie o swojego korepetytora. Chłopak chodził głodny, jadał nędzne obiady, przyglądając się zupełnie innemu życiu, którzy wiedli jego koledzy z Klerykowa. Na początku był też bardzo samotny, przede wszystkim ze względu na swoją biedę i niskie pochodzenie, które sprawiło, że większość kolegów nie była zainteresowana przyjaźnią z nim. Nauczyciele regularnie sprawdzali jego postępy, zamiast jednak wspierać zdolnego ucznia, także i oni z niego drwili. Wśród uczniów w uszczypliwościach przodował przede wszystkim Tymkiewicz, który w końcu sprowokował Jędrka do ataku. Chłopak pobił Tymkiewicza, czym oczywiście narobił sobie problemów. Dyrektor zdecydował o jego wydaleniu z gimnazjum. Chłopak był przekonany, że to koniec jego przygody z nauką, kiedy stanął przed nim uczeń klasy szóstej – Marcin Borowicz. Doradził Jędrkowi, że ktoś z wpływowych osobistości musi się za nim wstawić. Kiedy okazało się, że Jędrek nikogo takiego nie zna, Marcin postanowił sam interweniować u Zabielskiego. Nie minęło wiele czasu, aż dyrektor ponownie wezwał chłopaka, darował mu winę, zastrzegł jednak, że jest na liście podejrzanych uczniów.
XIII
Klasa szósta, w której w kolejnym roku znalazł się Borowicz, dzieliła się na dwa wrogie sobie obozy. Pierwszy, czyli „literaci”, skupiony wokół Borowicza, był pod wyraźnym wpływem rosyjskiego inspektora. Drugi, zwalczający go, określał się jako „liga wolnopróżniaków”. Marcin w klasie miał wysoką pozycję, którą zaczął wypracowywać już rok wcześniej, kiedy założył kółko, w ramach którego uczniowie ćwiczyli się w pisaniu po rosyjsku, a także poznawali literaturę rosyjską. Kiedy Borowicz przeszedł do klasy szóstej, jego kółko połączyło się ze starszymi rocznikami. Nie brakowało referatów politycznych i religijnych. Książki młodzieży dostarczał sam kierownik. Była to część przemyślanego planu rusyfikacji, który w tym przypadku działał świetnie. Nie brakowało jednak takich, którzy szukali innych źródeł, starali się poznać argumenty drugiej strony, natomiast wpływ rosyjskiej perspektywy był trudny do podważenia. Rosja stała się dla tych chłopaków symbolem postępu, rozwoju, siły. Paradoksalnie spojrzenie to utrwalali „wolnopróżniacy”, czyli przede wszystkim synowie zamożnej szlachty, którzy robili wszystko, aby nie robić nic: oszukiwali nauczycieli, zamiast na nauce, skupiali się przede wszystkim na rozrywce, lenistwo wynieśli na sztandar. Byli jednak także w stosunku do siebie bardzo przyjacielscy, nie donosili, czego nie można było powiedzieć o drugiej grupie. Wolnopróżniacy dzielili się na miłośników gry w karty, jazdy konnej, teatru i pracujących w nim aktorek.
Było jednak coś, co łączyło zwaśnione obozy: uznanie dla matematyki i fizyki przy sporej dozie lekceważenia dla pozostałych przedmiotów. Za nużące uznawano lekcje historii, gramatyki łacińskiej i greckiej. Języki obce (w tym polski) były nieobowiązkowe. Oczywiście obowiązkowy i niezwykle wymagający był język rosyjski. Biblioteka była zorganizowana tak, aby uczniowie mieli dostęp jedynie do tych książek, które zgodne były z linią formatowania, jaką przyjęła dyrekcja. Regularnie dozorowano uczniów, rewidowano ich torby, zdarzało się jednak, że zakazane książki do nich docierały. Jedną z nich był rosyjski przekład „History of civilisation In England” Henryka Tomasza Buckle’a, który bardzo mocno wpłynął na myślenie filozoficzne klerykowskiej młodzieży. Pojawiła się nawet grupa filozoficzno-materialistyczna z Nochaczewskim „Spinozą” i Millerem „Balfegorem” na czele. Do grupy tej należał także Borowicz, który mieszkał już teraz na stancji u „czarnej pani” z kilkoma starszymi i zamożniejszymi kolegami. Tutaj odbywały się dyskusje zwolenników bucle’izmu z „metafizykami”. To z kolei sprawiło, że doszło do rozłamu u „literatów”, bo materialiści zaczęli toczyć spór ze zagorzałymi rusofilami.
Lektura Buckle’a przyczyniła się do zainteresowania greką i łaciną u części uczniów. Borowicz, chcąc lepiej zrozumieć tezy myśliciela, szybciej przyswoił materiał matematyki z klasy 7. W końcu lektura ta doprowadziła go do ateizmu i odkrycia, jak inne perspektywy otwiera zaprzeczenie wierze. Na tym etapie edukacji młodzież coraz częściej sama odkrywała interesujące ich tematy. Niektórzy rozwijali wiedzę z chemii, inni studiowali anatomię zwierząt, regularnie pojawiając się w rzeźni. Przede wszystkim jednak dzieło to stało się moralną wskazówką dla młodzieży, wszyscy chcieli posiąść tak dużą wiedzę jak mistrz, lepiej więc rozporządzali własnym czasem, aby mieć jak najwięcej czasu na naukę. Paradoksalnie jednak, książka jeszcze tylko wzmocniła rusyfikację młodzieży, której coraz dalej było do polskich tradycji, lektur i myślicieli.
XIV
Do klasy siódmej promocję dostało już tylko 23 uczniów. Dołączyło do nich 5, który mieli tę klasę powtarzać. Jednym z prymusów w klasie był Walecki „Figa”, który jedynie przez swój bardzo trudny charakter i regularne konflikty z nauczycielami był numerem 2 w klasie. Był niezwykle inteligentny, materialiści (na czele w Marcinem) chcieli go więc pozyskać. Chłopak jednak kontrolowany przez matkę katoliczkę nie miał właściwie dostępu do żadnego z zakazanych dzieł.
Marcin obok Waleckiego czekał na rozpoczęcie historii, którą prowadził jeden z najbardziej zaangażowanych rusyfikatorów w szkole, czyli Kostriulew. Tego dnia tematem był upadek Polski. W trakcie swojego wykładu Kostriulew opowiedział o przejęciu klasztoru mniszek, w którego podziemiach znaleziono trumny ze zwłokami noworodków. Na opowieść tę gorąco zaprotestował Walecki, który uznał, że jako katolik nie jest gotowy przyjąć takich kłamstw. Oburzony nauczyciel wyszedł z klasy, wrócił z dyrektorem, który pytał uczniów, czy Walecki przemawiał także w ich imieniu. Dyrektor zapytał więc między innym Marcina, czy tak rzeczywiście było, na co Borowicz zaprotestował. Pozostali uczniowie poszli w jego ślady. Jedynie Rutecki przyjął perspektywę Waleckiego i z nim został wyprowadzony z klasy.
Jeden z uczniów powtarzających klasę, „Pieprzojad”, zachowanie Marcina i pozostałych nazwał świństwem. Chłopak jednak bronił się, że nic innego nie można było zrobić. Okazało się, że błyskawicznie wezwano do szkoły matkę chłopca, a po długiej naradzie, zamiast wydalić go ze szkoły, skazano na rózgi. Kiedy Walecki wrócił do klasy, obdarzył Borowicza bardzo wymownym spojrzeniem.
XV
Po Bożym Narodzeniu w klasie siódmej pojawił się nowy uczeń – Bernard Sieger. Chłopaka wyrzucono z warszawskiego gimnazjum, nikt jednak nie wiedział za co. Dopiero po jakimś czasie ustalono, że za „nieprawomyślność”. Przyjęcie do Klerykowa udało się dzięki poparciu kogoś znaczącego. Jego obecność w szkole była jednak obwarowana szczególnymi warunkami. Przede wszystkim mieszkał u historyka Kostriulewa i po lekcjach nie wolno było mu się spotykać z kolegami. Regularnie sprawdzano mu plecak, wyjątkowo często odpytywano przy tablicy. Chłopak jednak dobrze sobie radził, co trudno było zignorować. Okazało się, że Bernard czytał nie tylko słynne w Klerykowie zakazane lektury, lecz także wiele innych, o których chłopcy nawet nie słyszeli. To odcięcie Siegera od pozostałej części klasy wywoływało jednocześnie zaciekawienie, ale i zawiść. Postrzegano go jako wyniosłego, zbyt dumnego.
Sieger nie mógł początkowo chodzić na lekcje polskiego. Pozwolenie otrzymał dopiero po miesiącu. Kiedy pierwszy raz pojawił się na zajęciach, polski był ostatnią lekcją. Sztetter chciał odpytać jednego z uczniów, a ten, by tego uniknąć, zwrócił uwagę nauczyciela na nowego ucznia. Sieger się przedstawił, podkreślając, że prawdziwe nazwisko to Zygier, ale dziadek i ojciec zaczęli się podpisywać Sieger. Już to wywołało zainteresowanie nauczyciela, na pytanie o chęć uczestnictwa, padła jeszcze ciekawsza odpowiedź. Zygier stwierdził, że oczywiście, w końcu jest to ojczysty język. Sztetter się zaniepokoił, ale nakazał mu czytać wskazany fragment.
Bernard najpierw przeczytał fragment, potem zaczął po polsku, bardzo sprawnie i starannie rozbierać zdania. Drzemiący uczniowie zainteresowali się tym, co się działo. Nauczyciel był również zaskoczony, zaczął więc wypytywać, co Zygier czytał. Chłopak odparł, że szczególnie romantyków. Sztetter zapytał o Mickiewicza, więc chłopak zaczął opowiadać o poecie, o powstaniu listopadowym, o ataku na Belweder, a w końcu zaczął recytować „Redutę Ordona”.
Nauczyciel się poderwał, próbował przerwać Bernardowi, ten jednak zignorował nerwowe ruchy Sztettera. Nagle zapanowała cisza, wszyscy jak urzeczeni patrzyli na recytującego Zygiera. Świadomy niebezpieczeństwa Walecki ruszył do drzwi, aby sprawdzić, czy nikt się nie zbliża. Zygier recytował bardzo dostojnie, jego głos przyciągał, skupiał uwagę. Chłopcy więc automatycznie wręcz wstali z ławek i zbliżyli się do mówcy. Borowicz nadal siedział w swojej ławce, ale słuchał, mając poczucie, że to wszystko gdzieś już słyszał. Wspomnienia wywoływały w nim wstręt i ból jednocześnie. Nagle Borowicz przypomniał sobie opowieść starego Nogi, z którym razem polował na ptaki, o żołnierzu-powstańcu leżącym w zapomnianej mogile. Walczył z napływającymi do oczu łzami. Walki nie toczył Sztetter, który siedział przy biurku i płakał w milczeniu.
XVI
Stary Browar, obecnie zamieniony na mieszkania, był jednym z najchętniej odwiedzanych przez Borowicza i uczniów ósmej klasy miejscem. Mieszkali tutaj między innymi rodzice Marcina Gontali, zaprzyjaźnionego z Borowiczem. Strych, na którym mieszkał Marian, był miejscem częstych spotkań uczniów klerykowskiego gimnazjum. Przyciągał ich między innymi piękny widok na przedmieścia, łąki i lasy, jak i intymny charakter przestrzeni. Obok znajdowało się miejsce zwane „dziurą Efialtesa”, gdzie spotykali się Zygier, Borowicz, Pieprzojad i Andrzej Radek, który był wtedy uczniem siódmej klasy. Gontala zapaloną w oknie świecą dawał kolegom znać, że może się spotkać. Zygier nauczył się wymykać Kostriulewowi. Spotkaniami kierował Bernard, którego obecność całkowicie zmieniła myślenie gimnazjalistów. To on otworzył im oczy na poezję emigracyjną, kolejne polskie rewolucje, upadki, a także historię innych ludów. Wpisanie dzieł Mickiewicza na listę zakazanych książek tylko wzmogło zainteresowanie poetą. Czytano zabronione książki, uczono się kolejnych utworów na pamięć. Radek u Płoniewiczów znalazł wydania dzieł nie tylko Mickiewicza, ale i Słowackiego oraz innych autorów. Odnalazł broszury polityczne. Wszystko to najpierw czytał sam, teraz dzięki znajomości z Zygierem, mógł podzielić się skarbami z innymi uczestnikami spotkań, którzy chłonęli namiętnie kolejne strony. Nie tylko jednak czytano dzieła z zapartym tchem. Dyskutowano również o nich, prowadzono poważne, ostre niejednokrotnie dyskusje, porównywano ze sobą utwory, analizowano wydarzenia, bohaterów. Na Marcinie ogromne wrażenie zrobiły „Dziady” Mickiewicza. Po ich lekturze nie chciał o nich rozmawiać, chodził samotnie po lesie i starał się uporządkować własne uczucia. Lektura była trudna, bolesna, ale kształtowała osobowość młodego chłopaka, pozwalała dostrzegać własne błędy i pracować nad sobą. Nie tylko jednak Borowicz przechodził tak silną przemianę. Każdy z uczestników spotkań miał swoich faworytów i książki osobiście dla nich ważne. Dla Waleckiego takim dziełem była jednak książka Buckle’a, którą przeczytał znacznie później niż koledzy, a którą teraz objaśniał mu Borowicz. Nagle, dzięki podręcznikom przesyłanym także przez – będących już w Warszawie – „Spinozę” i „Balfegora”, mógł brać także udział w badaniach przyrodniczych. Zebraniami uczniów odbywających się co niedzielę niezmiennie kierował Zygier. Spotkania miały swój stały plan. Na każde z nich jeden z chłopaków przygotowywał rozprawkę o dowolnej książce, która potem stawała się przedmiotem dyskusji. Jednak robiono nie tylko to. Podczas spotkań pomagano sobie także w bieżącej nauce, kursach gimnazjalnych. Uczniowie wzajemnie pomagali sobie w odrabianiu zadań. Czasami na spotkaniach pojawiali się więc i wolnopróżniacy, którzy potrzebowali pomocy. Niestety do wypracowań pisanych po polsku podchodzili z dużym lekceważeniem i podczas odczytów najczęściej grali po prostu w karty.
Na górce pewnego dnia zaplanowano zabawę. Ponieważ chłopcy weszli w posiadanie butelki maślacza, spotkanie wyznaczono na dziewiątą. Borowicz miał jednak korepetycje, więc mógł przyjść dopiero przed dziesiątą. Zmierzając do kolegów, zauważył jednak Majewskiego. Jasne stało się, że nauczyciel wie o spotkaniu, Borowicz nie miał jednak pojęcia, jak ostrzec kolegów. Śledził Majewskiego, który – jak się okazało – znał wszystkie tajne przejścia.
Ponieważ w danym momencie nie mógł zbyt wiele zrobić, obserwował nauczyciela. Kiedy zrozumiał, że nauczyciel właśnie szuka ruchomej deski w płocie, skorzystał z okazji i na swoją stronę wciągnął kładkę, przez którą chłopcy przeprawiali się na drugi brzeg rzeki. Następnie zaczął rzucać w Majewskiego bryłami błota, jednocześnie wyrzucając mu po cichu, że chciał z niego zrobić swoją kopię, przeciągnąć na rosyjską stronę. Majewski chciał przekupić agresora rublami. W końcu jednak zrozumiał, że musi się przeprawić w bród przez rzeczkę. Kiedy odszedł, Marcin ruszył do kolegów. Ci zaś w międzyczasie opróżnili butelkę maślacza. Kiedy w pokoju pojawił się Marcin, dopytywali się, dlaczego jest tak późno. Ten jednak kazał im się jak najszybciej rozejść. Jego ostrzeżenia przed rewizją nie wzięto początkowo na poważnie. Kiedy jednak chłopcy zrozumieli, co się dzieje, opuścili „górkę”. Po północy pojawił się Majewski z dwoma strażnikami. Nie znaleziono jednak dziury w parkanie, kładka była na miejscu, nauczyciel zaniechał więc czekania na nieposłusznych uczniów.
XVII
Czas po Wielkanocy upłynął ósmoklasistom na przygotowaniach do matury. Ambitnie powtarzano materiał, uzupełniano luki w wiedzy. Nagle okazało się, że jest już początek maja. Borowicz znikał innym z oczu często na całe dnie. Uczył się na ławce, w dalekim kącie parku. Nie robił tego jednak sam. Kiedy zmierzał na początku maja do swojej ławeczki, ujrzał na niej Annę Stogowską – córkę lekarza wojskowego. Wiedział, że była ona jedną z prymusek gimnazjum żeńskiego. Matka Anny, Rosjanka, tak bardzo kochała męża, że postanowiła się nauczyć dla niego języka polskiego, a także stać się Polką. Zerwała wszelkie kontakty ze swoją rosyjską rodziną, Rosjan nie wpuszczała do swego domu. Mimo że była osobą rozważną, zdawała sobie sprawę, że jej podejście przyczyniło się do upadku męża. Swoje dzieci uczyła nienawiści do wszystkiego, co rosyjskie, ale sama tęskniła za beztroską młodością. W końcu zapadła na poważne zapalenie płuc i zmarła jako trzydziestolatka. Anna nie chciała powtórzyć nieszczęśliwego losu matki, postanowiła więc, że nigdy nie wyjdzie za mąż. Stąd też wzięło się jej przezwisko. „Biruta” nie flirtowała z chłopakami, chciała pozostać dziewicą, a przy tym nadal nie poddawała się rusyfikacji, co pogarszało tylko sytuację ojca. Anna jednocześnie opiekowała się młodszym rodzeństwem, któremu wpajała tę samą niechęć do Rosji, której nauczyła ją matka.
Marcin zakochał się w Annie zimą. Spotkał ją w drodze do cerkwi. Pamiętał, co o niej mówiono, więc kierowany ciekawością postanowił trochę lepiej poznać dziewczynę. W pamięć szczególnie zapadły mu jej smutne oczy. Anna jednak zajęta była prowadzeniem domu, nie wychodziła więc razem z koleżankami, Borowicz miał tym samym mało okazji do spotkań z nią. Dziewczyna działała jednak na niego coraz silniej, nie był w stanie o niej nie myśleć, a kiedy dostał pamiętnik innej dziewczyny, aby się do niego wpisać, wyrwał z niego kartkę zapisaną przez „Birutę”. Przez następne miesiące widział Annę dosłownie raz, a potem przyszedł czas na naukę do matury. Uczył się, krążąc w pobliżu jej domu, wpatrywał się w okna jej pokoju. Kiedy spotkał ją w parku, myślał, że będzie chciała odejść, ale w końcu została. Marcin nie mógł przestać się w nią wpatrywać. Dziewczyna wydała się mu jeszcze piękniejsza, niż zapamiętał. Nie mógł zupełnie skupić się na nauce, którą pochłonięta zdawała się Anna. O siódmej wstała i odeszła. Następnego dnia Anna również przyszła do parku. Kiedy w pewnym momencie podniosła wzrok znad książki, ujrzała oczy Borowicza wpatrujące się w nią z zachwytem. Zaskoczyło ją to, podobnie jak reakcja jej własnego ciała. Dziewczyna się speszyła. Następnego dnia nie pojawiła się w parku, a Borowicz tęsknie jej wyglądał. Nie było jej także kolejnego dnia. Następnego podszedł do lasu, aby samego siebie przekonać, że musi skupić się na nauce, a o dziewczynie po prostu zapomnieć. Kiedy kolejnego dnia wrócił do parku, ujrzał ją jednak przed sobą. Wydawała się bardzo zawstydzona. Próbowała skupić się na podręczniku, ale wzrok powędrował najpierw na stopy, a następnie podniósł się na Marcina. Uśmiechnęła się do niego. Młodzi wpatrywali się w siebie, a magii tej chwili nie było w stanie nic zakłócić.
XVIII
Kiedy na początku września Marcin wrócił do Klerykowa, aby załatwić pewne sprawy, szukał Anny. Od pamiętnego dnia w parku nie zobaczył jej bowiem więcej. Zniknęła i mimo usilnych starań nie udało mu się jej odnaleźć. Wiedział jedynie, że Anna zdaje egzamin maturalny. Sama matura, późniejsze wręczenie świadectw i w końcu pożegnanie z ważnymi dla niego kolegami wydawało się absolutnie nierzeczywiste. Po tym wszystkim wrócił do ojca na wakacje, gdzie wyręczał go sumiennie w obowiązkach gospodarskich. Do Klerykowa przyjechał jedynie na kilka dni. Pojawił się u „starej Przepiórzycy”, której podziękował za opiekę. Spotkał tam Somonowicza, który jednak go nie poznał. Podzielił się ze starszymi informacją, że jedzie studiować na uniwersytecie w Warszawie. Od dawnej gospodyni dowiedział się, że stancja została zamknięta, bo dyrekcja szkoły nie zgadzała się na prowadzenie jej przez katoliczki. Otwarte miały zostać specjalne internaty dla młodzieży, co zdaniem Marcina miało tylko pomóc w rusyfikacji. Wyznał też, że mimo brak uczestnictwa w powstaniach, czuje ucisk i zamierza jej się przeciwstawiać z całych sił. Radca wykrzyczał, że nie chce trzeci raz w życiu patrzeć na walki.
Z dawnej stancji Marcin udał się na ulicę, gdzie stał dom Anny. Tęsknił za tym miejscem, a przede wszystkim za ukochaną. Chciał na nią spojrzeć jeszcze choć jeden raz. Podchodząc bliżej, uświadomił sobie jednak, że okna są puste. Przeszedł więc do stróżówki, aby uzyskać jakieś informacje. Dowiedział się, że Stogowski wyjechał w głąb Rosji, bo dostał tam lepsze stanowisko. Marcin był w szoku. Usłyszał jeszcze tylko o płaczu Anny w dniu wyjazdu. Poszedł do parku, do znanego źródełka, przy którym siadywała dziewczyna. Targała nim rozpacz. Z kieszeni wyjął kartkę wyrwaną z pamiętnika. Wpatrywał się tępo w nią, kiedy za nim pojawił się Andrzej Radek. Chłopak zapytał, co się stało. Marcin jedynie uścisnął rękę kolegi.