Są talerze, ale nie ma apetytu.

Są obrączki, ale nie ma wzajemności

od co najmniej trzystu lat”

Tak pisała o muzeach Wisława Szymborska. No cóż, jest w tych gorzkich, w gruncie rzeczy, wersetach wiele prawdy… mnóstwo przedmiotów wyrwanych z kontekstu, posiadających jedynie swój numer katalogowy i cel: zachwycanie swym pięknem i bycie dumą dla osób, które owe rzeczy gromadzą. A gdzie ten subtelny związek przywiązania, potrzeby praktycznej i estetycznej człowieka-stworzyciela tego wszechświata materii obrazów, rzeźb, broni, biżuterii, mebli z tym, co stworzył? Może nas zachwycić kolekcja średniowiecznych madonn, ale za chwilę przecież nasz wzrok nie może oderwać się od „Damy z łasiczką”, nasze emocje związane z danym przedmiotem są więc w muzeach niebywale ulotne. Co więcej, podczas praktyk wakacyjnych w muzeum tarnogórskim, moje postrzeganie tego miejsca jako miejsca sacrum, mającego w sobie pewna magię, radykalnie się zmieniło: widok dzieł czekających w ciemnych magazynach na swoją kolej wystawienia ich publiczności, kiedy w półmroku nie mają się czym obronić, rzeźby i różne przedmioty codziennego użytku, które nie są w tym kurzu i zapomnieniu chronione immunitetem niedotykania, sprawił, że w pewnym sensie ich czar prysnął.

Sama już nie jestem do końca pewna czego tak naprawdę chcę w muzeum doświadczyć: czy to, że eksponaty nie służą już nikomu w codziennym życiu, nie można ich dotknąć, jest ich zaletą czy wadą, czy gdybym mogła zaznać dzieła Leonarda również innymi zmysłami, nie tylko wzrokiem, byłoby dla mnie jeszcze bardziej fascynujące? Gdybym mogła mieć w swoim salonie jedną ze zgromadzonych przez Czartoryskich średniowiecznych rzeźb Madonny z Dzieciątkiem, tylko do podziwiania, nie jako obiekt kultu, czy robiłaby na mnie cały czas takie wrażenie jak w muzeum w Krakowie? A może byłoby to powtórne wyrwanie jej z kontekstu jej istnienia?

Oprócz tych wszystkich dylematów, miałam, zwiedzając muzeum Czartoryskich, również wrażenie odkrycia na nowo jednej, pewnej dla mnie tajemnicy, której słowa klucz to radość gromadzenia.

„Sprowadzona z Luksoru w 1884 roku…”, w kolekcji rodziny Czartoryskich od 1882 roku…” - to mnie niesamowicie zafascynowało-w czasach, z których przedmiotów my tworzymy kolekcje i wystawiamy w muzeach, robiono dokładnie to samo ze sztuką i przedmiotami codziennego użytku z poprzednich wieków. Mogła przecież Izabela z Flemingów, założycielka muzeum, wydać fortunę na cokolwiek innego, a wybrała właśnie gromadzenie dzieł sztuki, pamiątek z Polski w celu ocalenie ich, ale też krąg jej zainteresowań stanowiły przedmioty z całej Europy.

Choć najciekawsze dla mnie sale muzeum, zachwycające nie tylko zgromadzonymi dziełami, ale też pięknym ich, dzięki grze światła i kolorom samego wnętrza, wystawieniu, były to te, ze zbiorami malarstwa europejskiego, chciałabym skupić się teraz na części dotyczącej sztuki starożytnej, a dokładnie sztuki Egiptu. Powodem tego, jest fakt, że kilka lat temu, miałam okazję zwiedzać muzeum w Kairze, mam więc pewne porównanie jak różne można mieć pomysły na ekspozycję starożytnych „skarbów”.

Niepozorna. Tak jednym słowem określiłabym tą ukrytą w głębi sali część egipską. Kilka gablotek dosłownie, w oczy rzuca się „nastrojowy” papirus w doniczce, gdy widziało się tę olbrzymią powierzchnię muzeum kairskiego, w zasadzie można od razu przejść do następnych sal. A jednak jest tu coś, co dla mnie osobiście jest bardzo cenne: plan ekspozycji, ład, porządek. Wiem, że ta część sali jest poświęcona tylko i wyłącznie sztuce egipskiej, łatwo można dostrzec zamysł osób, które ją przygotowywały: gabloty ustawione wzdłuż ścian tworzą odwrócona literę U, w środku, możliwa do podziwiania ze wszystkich stron, ”wyspa” z gablotami dotyczącymi sposobów pochówku.

Każda gablota pod ścianami ma również swoją tematykę. I tak od lewej mamy:

- przedmioty związane z kultem: m.in. instrumenty, figurki bóstw, stele nagrobne, tace ofiarne

- gablota a za nią na ścianach plansze (bardzo przystępnie opisane) z informacjami, zdjęciami, rekonstrukcją rysunkową na temat badań radiologicznych i tomografii mumii

- długi ciąg witryn z materiałami dotyczącymi Księgi Umarłych (fragmenty papirusów, kartki z tekstem-współczesne)

- przedmioty codziennego użytku(sandały, biżuteria, kosze, figurki niezwiązane z kultem, naczynia)

W centrum tej części sali znajdują się gabloty z kartonażami, sarkofagami, urnami oraz tym, co (między innymi) w starożytnym grobowcu znaleźć można było. Ustawienie tych witryn pozostawia moim zdaniem wiele do życzenia. Z jednej strony na pewno przeważyły tu względy praktyczne (prostsze do oglądania dla grup), ale niestety kosztem estetyki, bo wygląda ta „zbitka” dosyć przypadkowo i jakoś tematyka, związana z całą sprawa pochówku zmarłych, jakże ważną przecież dla Egipcjan, troszkę przez to ulatuje.

Fascynujący w tej ekspozycji jest nie tylko jej ład, ale również zderzenie rodzimego wnętrza z XIX wieku ze sztuką starożytną i do tego tak egzotyczną. Zderzenie to jednak nadaje wystawie dodatkowych smaczków i absolutnie nie można powiedzieć, żeby jedno, czy drugie przez to ucierpiało.

Trudno jest mi w tej chwili odtworzyć w pamięci jakieś konkrety dotyczące wystawy w muzeum w Kairze. Pozostało jednak ogólne poczucie totalnego rozgardiaszu. Wielka powierzchnia, mnóstwo nagromadzonych na niej eksponatów, niektóre zorganizowane w jakieś sekcje, niektóre po prostu leżą sobie po drodze (z opisami lub bez). Ma się wrażenie, że starożytność to żywioł i w tym muzeum zalała jak Nil chęci współczesnych, by bogate zbiory przeszłości w jakikolwiek sposób uporządkować. Mimo że spędziłam tam ładnych kilka godzin, nie jestem w stanie powiedzieć czy widziałam którekolwiek z dzieł, które będąc tam „należy zobaczyć”.

Tym bardziej doceniać trzeba tych wszystkich ludzi, którzy przyczynili się do tego, że możemy dziś oglądać skromną, ale za to przemyślaną i odpowiednio konserwowaną (chociażby jeśli chodzi o wspaniałe barwy przedmiotów, które w Kairze były zupełnie spłowiałe) wystawę.

Dalej wydaje mi się, że nigdzie jak tylko w Egipcie dzieła starożytnego państwa nie będą na właściwym miejscu, a jednak chyba lepiej, żeby były gdziekolwiek, niż żeby z braku odpowiednich chęci, umiejętności ich opiekunów, przeminęły jak czasy, w których je stworzono.

Karolina Czembor

Kulturoznawstwo - WSZOP