Ustrój totalitarny stanowi poważne niebezpieczeństwo dla człowieka - wie o tym każdy, kto choć trochę zna historię dwudziestego stulecia. Jeśli jednak statystycznego mieszkańca Europy zapytamy, dlaczego systemy totalitarne są dla nas zagrożeniem, jest niemal pewne, że na to pytanie nie odpowie w pełni poprawnie. W większości przypadków usłyszymy podobną odpowiedź: ponieważ stają się przyczyną wojen unicestwiających ludzkość i świat. Nie ma się czemu dziwić, gdyż pierwsze skojarzenie, jakie przychodzi nam do głowy po usłyszeniu słowa "totalitaryzm", jest związane z faszyzmem. Faszyzm - wiadomo - kojarzy się nam z II wojną światową. W rzeczy samej nie tylko konflikty zbrojne są największym z zagrożeń. Specyficzny rodzaj totalitaryzmu - komunizm - w ogóle nie przyczynił się do wybuchu wojny (mimo że w pewnym okresie sytuacja polityczna była bardzo napięta), chociaż nie był mniejszym zagrożeniem niż faszyzm. Gdzie zatem leży sedno sprawy?

Systemy totalitarne charakteryzują się kilkoma cechami: kultem jednostki, ślepym posłuszeństwem idei, wrogością do państw ościennych. Jednak nie tylko te cechy są istotą totalitaryzmów. Prawdę mówiąc, fundamentem tych systemów jest coś zgoła odmiennego, a mianowicie zglajchszaltowanie (ujednolicenie) społeczeństwa. Nierealna jest dyktatura fanatyków, takich jak Hitler czy Stalin, jeśli w pierwszej kolejności naród nie zostanie nauczony czci dla swojego przywódcy. Niemożliwe jest też ludobójstwo, jeżeli większość społeczeństwa jest mu przeciwna. Nieskuteczna jest nawet najbardziej napastliwa propaganda, jeśli obywatele nie chcą jej słuchać. Demokracja, która jest otwarta na wielość i różnorodność poglądów, jest skutecznym wrogiem systemów totalitarnych.

Totalitaryzm nie akceptuje wielości. Za słuszne uważa tylko te poglądy, które nie są sprzeczne z poglądami wodza. Despotyczny władca usiłuje wymusić na wszystkich jednomyślność, coś w rodzaju systemu myślenia, który sprawi, że naród stanie się jednością, a w rzeczywistości zabawką w rękach despoty. Nie jest istotne, jaki będzie ten wspólny punkt widzenia - czy będzie on miał charakter narodowy czy też klasowy; czy godłem będzie swastyka czy czerwona gwiazda. Najważniejsze, żeby wszystkich do siebie upodobnić. "Ein Volk, ein Reich, ein Führer" (jeden lud, jedna Rzesza, jeden wódz) - te słowa wykrzykiwał podekscytowanym tłumom Hitler, gwarantując sobie ich ślepe posłuszeństwo. Doskonale wiemy, jak skończyła się jego dobrze zapowiadająca się "kariera".

Dlaczego zatem uniformizacja społeczeństwa jest tak niebezpieczna, że według mnie stanowi poważniejsze zagrożenie niż najkrwawsze wojny? Wniosek nasuwa się sam, więc wcześniej czy później każdy musi go wyciągnąć. Zglajchszaltowanie narodu odzwyczaja ludzi od myślenia, wmuszając w nich jedyny i właściwy sposób postępowania. Ktoś powie, że podobnie jest we wszystkich społeczeństwach. W końcu w ustroju demokratycznym istnieje jedno prawo, któremu podlegają wszyscy obywatele, niezależnie od wyznawanych zasad i poglądów. W państwach demokratycznych również istnieją odrębne prawdy i reguły postępowania. Jest jednak pewna różnica - zasady te są wynikiem obopólnej zgody, wzajemnego zrozumienia. Są ustanawiane głosem większości, istnieje zatem szansa, że jeśli nawet okażą się niesprawiedliwe, to i tak nie będą dla nikogo niekorzystne, bo z pewnością większość nie ustanowi praw godzących w jej interesy. Oprócz tego istnieją stałe wartości, które podlegają szczególnej ochronie (są to tak zwane prawa naturalne, np. prawo do życia, prawo do nauki, prawo do wolności). Natomiast w ustroju totalitarnym prawa są ludziom narzucane przez nieliczną grupę rządzących, którzy nie uznają praw innych niż własne. Totalitaryzm to jednak nie despotyzm, bo choć wymusza posłuszeństwo, to początkowo ogłupia masy, które zaczynają wierzyć, że warto być lojalnym wobec władców. Właśnie tutaj rodzi się poważne niebezpieczeństwo. Przecież jeśli cały naród pójdzie za wodzem w ogień, nikt nie zauważy, że jest to zła droga. Niewygodne jednostki zostaną w mgnieniu oka zlikwidowane. Tego typu ludzie tak naprawdę nie są ludźmi, utracili bowiem tak zwane ludzkie odruchy - wolność i współczucie.

Literatura polska i powszechna od dawna bardzo uważnie śledziła rozwój systemów totalitarnych. Już Stanisław Ignacy Witkiewicz dostrzegł niebezpieczeństwo w uniformizacji społeczeństwa ("Szewcy"), a George Orwell umiejętnie zdemaskował komunizm ("Folwark zwierzęcy", "Rok 1984"). Również w "Ferdydurke" Witolda Gombrowicza nietrudno dostrzec obawę związaną z utratą niezależności (ucieczka przed "formą", "pupą"). Jednak najbardziej wstrząsająca jest polska literatura powojenna. Być może dlatego, że bezlitośnie unaocznia nam prawdę o obozach pracy. W ten nurt wpisują się bez wątpienia "Medaliony" Zofii Nałkowskiej - tom opowiadań o losie, który ludzie zgotowali ludziom. Jest to zatrważające świadectwo obozowej rzeczywistości, a także rzucenie oskarżenia obojętności człowieka.

Wdzięcznym utworem do przeanalizowania jest pierwsze opowiadanie ze zbioru, czyli "Profesor Spanner". Opisana historia brzmi niewiarygodnie ponuro, a mimo wszystko zdarzyła się naprawdę. W jednej z niemieckich fabryk pracuje naukowiec - człowiek wykształcony, inteligentny, który zapewne czytał niemieckich romantyków, zanim ich dzieła zostały spalone przez faszystowską cenzurę. Profesor Spanner w wyniku swoich badań dokonuje "cennego" odkrycia. Znajduje sposób na wykorzystanie ludzkich zwłok. Planuje zrobić mydło z pozostałego w nich tłuszczu. To niestety nie jest opis sennego koszmaru. Taka była rzeczywistość rządzonej przez nazistów III Rzeszy. Profesor może liczyć na pomoc asystentów, m.in. młodego chłopaka, który zdaje relację z tych zdarzeń. Nie jest ani wstrząśnięty, ani tym bardziej przerażony. Mówi spokojnie, zupełnie jakby mówił o wyrobie czekolady albo pracy w drukarni. Przyznaje, że z początku mydło budziło w nim wstręt, ale z czasem je polubił, gdyż obficie się pieniło. Dla tego dwudziestolatka używanie ludzkiego tłuszczu w produkcji mydła było czymś całkowicie zwyczajnym, a nawet budziło podziw dla Niemców. W końcowej części opowiadania możemy przeczytać takie oto zdanie: "Niemcy - można powiedzieć - potrafią zrobić coś z niczego". Nie muszę chyba tłumaczyć, czym (a właściwie kim) było to "nic".

Powyższy fakt wspaniale ilustruje destrukcyjne działanie nazizmu na człowieczeństwo, a także na osobowość człowieka. Zarówno profesor Spanner, jak i młody gdańszczanin są ofiarami faszystowskiej ideologii. Nie sposób żadnego z nich określić mianem człowieka, ponieważ zatracili wszelkie ludzkie uczucia. Nie zadali sobie pytania, czy to, co robili, było zgodne z zasadami etyki. Nie mieli szacunku dla ludzkich zwłok. Nie dostrzegali w tym, co robili, ani odrobiny okrucieństwa. Wykonywali swoją pracę, jak gdyby nie byli świadomi, że są trybami straszliwego mechanizmu ideologii faszystowskiej. Oddanie totalitaryzmowi pozbawiło ich umiejętności trzeźwego myślenia. Jak mogliby uznać za złe to, do czego tak gorąco namawiał Hitler i jego zwolennicy. Czy ci ludzie nie mieli sumienia? Mieli. Jednak ich sumienia zostały przywłaszczone przez przywódców III Rzeszy, reagujących jedynie na krzywdę Aryjczyków. Jeśliby kazano Spannerowi produkować mydło z esesmanów, z pewnością wpadłby w oburzenie, odmawiając wykonania powierzonego mu zajęcia. Miał zakodowane, że do produkcji mydła wolno używać tylko podludzi, czyli np. Polaków i Żydów. Co do tego nie miał najmniejszych wątpliwości. Ciekawe, czy tego rodzaju myśli snuły mu się po głowie? System totalitarny, posługując się propagandą, demagogią i terrorem, potrafi zakwestionować najbardziej oczywiste i bezdyskusyjne z ludzkich praw, mianowicie prawo do życia. Mając wśród swoich zwolenników ludzi takich jak profesor Spanner, faszystowscy przywódcy mogli spać ze spokojem. Wiedzieli bowiem, że z ich strony nie można się spodziewać żadnego sprzeciwu.

Innego przykładu, nie mniej przerażającego, dostarcza nam opowiadanie "Przy torze kolejowym". Pewnej kobiecie udaje się zbiec podczas transportu do obozu zagłady. Męża kobiety zastrzelono, a ja samą ciężko raniono, w związku z czym nie może chodzić o własnych siłach. Zdarzenie miało miejsce w pobliżu małej osady, której mieszkańcy byli świadkami całego zajścia. Wydawałoby się, że nic jej już nie grozi. Nic bardziej mylnego. Mimo iż każdy wie, że kobiecie jest potrzebna natychmiastowa pomoc, nikt nie reaguje. Znalazła się wśród ludzi, a w dalszym ciągu jest skazana na siebie. Wieś w milczeniu przygląda się jej powolnemu konaniu. W końcu któryś z mężczyzn postanowił skrócić jej cierpienie i zastrzelił ją. Opowiadanie "Przy torze kolejowym" jest być może bardziej tragiczne w swej wymowie niż "Profesor Spanner". Ukazuje bowiem, że okrucieństwo totalitaryzmu tłumi ludzkie odruchy nie tylko w faszystach, ale też w Polakach. Obojętni wieśniacy byli przecież Polakami, których z pewnością nikt nie uczył brutalności. Widzieli jednak bezwzględność esesmanów, słyszeli o piecach krematoryjnych, ogrodzonych zasiekami obozach pracy. Nie chcieli, by spotkał ich los uwięzionych w Auschwitz. To dlatego boją się pomóc kobiecie. W wiosce mógł być donosiciel, a wówczas kara spotkałaby całą okoliczną ludność. Ten przykład ukazuje, jak sprawnie funkcjonował podczas II wojny światowej mechanizm terroru. Lęk przed uwięzieniem lub rozstrzelaniem skutecznie hamował naturalne reakcje człowieka. Chęć przetrwania za wszelką cenę brała górę nad miłością bliźniego. Nałkowska ukazuje, że przechodzący obok rannej kobiety ludzie są w gruncie rzeczy podobni do profesora Spannera. Są obojętni i nie wzrusza ich widok leżącego człowieka. Spanner został zmieniony przez wierność ideologii, oni zaś przez lęk.

Można by zaprezentować jeszcze więcej przykładów. Ofiarą propagandy nazistowskiej jest też "kobieta cmentarna", która mówi o Żydach: ..."oni nas nienawidzą gorzej niż Niemców"; ..."niechby tylko Niemcy wojnę przegrały, to Żydzi wezmą i nas wszystkich wymordują". Pocieszające jest to, że każda wojna ma swój kres, a ludzie, którzy ją przeżyją, próbują odbudować świat. Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby ludzie całkiem zobojętnieli na krzywdę drugiego człowieka. Na szczęście w dzisiejszych czasach ta obawa wydaje się nieuzasadniona.