Temat: „Wojna nie jest przygodą, nie jest nawet namiastką przygody. Wojna jest chorobą”. (W. Szałamow) Jaki obraz wojny i człowieka odnajdujesz w literaturze wojennej?

  Praca ta jest niewątpliwie jedną z najtrudniejszych, z jakimi przyszło mi się zmierzyć w czasie mojej edukacji. Cały problem polega nie na tym „co napisać”, lecz „jak napisać”. Jakich słów użyć, aby tym tysiącom, milionom poległych po raz kolejny nie odebrać należnej czci, honoru i godności? Czy istnieją w ogóle słowa, które są w stanie wyrazić ogrom tragedii i cierpienia, jakie spotkało tychże ludzi? Chyba nie… Jednak musimy o tym mówić, musimy pisać, aby dla następnych pokoleń historie powstańców i więźniów obozów koncentracyjnych nie były tylko „suchymi” notatkami i informacjami z podręczników, lecz aby pamięć o nich żyła. W tym miejscu warto powtórzyć za Markiem Edelmanem: „Przecież nie piszemy historii. Piszemy o pamiętaniu”.

  Prowadzone przez ponad trzy miesiące rozmowy z wywołanym doktorem Edelmanem, ostatnim przywódcą powstania w getcie warszawskim, przez pisarkę Hannę Krall zaowocowały wydaniem powieści pt. „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Jest to artystyczne ujęcie jego opowieści zarówno z czasów wojny, jak i epoki powojennej. Na początku rozważań warto zastanowić się nad sensem i znaczeniem tytułu. Jak już wspomniałam, Marek Edelman był lekarzem, kardiochirurgiem. Mówił o sobie: „Na tym polega moja rola. Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę. Niech się pali trochę dłużej, niż On by sobie tego życzył”. Słowa te dają nam pierwszą, optymistyczną interpretację: zdążyć przed Panem Bogiem, czyli uratować kogoś za wszelką cenę, ocalić jego życie.

  Jednak wojenne realia przyniosły drugą, bardziej okrutną i drastyczną możliwość odczytania tytułu utworu: „Chodziło o to, aby nie dać się zarżnąć, kiedy po nas z kolei przyszli. Chodziło tylko o wybór sposobu umierania”. Podczas powstania w getcie do rangi bohaterstwa urastało m. in. podzielenie się z innymi własną porcją cyjanku czy uduszenie noworodka poduszką. W tych czynach przejawiała się wolność, jedyna wolność, jaką wówczas posiadano. Decyzja o samobójstwie była ucieczką przed utratą godności, aby „nie dać się wepchnąć na beczkę”, tak jak dał się wepchnąć widziany przez Edelmana stary Żyd, któremu rozbawiona gawiedź obcięła brodę. Jak powiedziała Hanna Krall: „Dokonanie wyboru między życiem a śmiercią jest ostatnią szansą zachowania godności”.

  Edelman podkreślał także, że w wojennych warunkach każdy odruch człowieczeństwa wydawał się na wagę złota. Żydzi – odgrodzeni murem od reszty świata – czuli się samotni. Odpowiedzią na to odcięcie była większa solidarność i poczucie silniejszej więzi z towarzyszami z getta: „Być z kimś to była jedyna w getcie możliwość życia. Człowiek zamykał się z drugim człowiekiem – w łóżku, piwnicy, gdziekolwiek, i do następnej akcji nie był już sam. Jednemu zabrali matkę, drugiemu ojca zastrzelili na miejscu, siostrę wywieźli w transporcie, więc jeśli ktoś cudem uciekł i jeszcze żył, to musiał przylgnąć do innego żywego człowieka. Ludzie garnęli się wtedy do siebie jak nigdy przedtem, jak nigdy w normalnym życiu”.

  Warto również przyjrzeć się sposobowi, w jakim Edelman opowiadał o powstaniu. Konsekwentnie usiłował ukazywać wydarzenia bez jakiejkolwiek bohaterskiej otoczki, odebrać im aurę niezwykłości. Ironicznie obnażał fałszywą tendencję do poetyzacji i uwznioślania walczących: „Żaden z nich tak nigdy nie wyglądał, nie mieli karabinów, ładownic, ani map, poza tym byli czarni i brudni, ale na pomniku jest tak, jak pewnie być powinno. Na pomniku jest jasno i pięknie”.

  Idealizacji i patosu pozbawiony jest także „Pamiętnik z powstania warszawskiego”. Białoszewski nie opisywał walk, nie koncentrował się na bohaterskich czynach walczących, lecz przedstawiał codzienne życie mieszkańców stolicy. Był jednym z nich – uczestnikiem i świadkiem wydarzeń. W centrum jego zainteresowania znajduje się zwykły, przerażony człowiek – cywil, który próbuje przeżyć powstanie, zapewnić wodę i pożywienie sobie i swoim bliskim. To było dla Białoszewskiego prawdziwe bohaterstwo: przetrwanie – nie ważne jak, nie ważne gdzie, ważne, by przeżyć.

  Wydarzenia opisywane w „Pamiętniku…” przedstawiane są w czasie teraźniejszym, rozgrywają się na naszych oczach. Obserwujemy codzienną walkę o życie i pogarszającą się z dnia na dzień sytuację w stolicy. Autor starał się odzwierciedlić ciągły ruch i pośpiech, w jakim toczyło się życie zagrożonych mieszkańców: „Tylko te przeciągi, trzaskania drzwiami i przelatywania z tobołkami i bez tobołów, szybkie i jeszcze szybsze, bo o powolności w powstaniu mówić chyba nie można”. Dużą wagę przywiązywał także do solidarności i więzi, jakie tworzyły się w schronach, bunkrach i piwnicach (wzajemna pomoc, wspólne modlitwy).

  Białoszewski wiele miejsca w swym utworze poświęcił procesowi umierania miasta. W tym celu bardzo wiernie i drobiazgowo odwzorowuje topografię stolicy (ta dokładność jest cechą charakterystyczną jego prozy): „Samoloty bez przerwy teraz, stadami leciały, wracały i znów leciały, i bombardowały dom po domu, oficynę po oficynie. Chłodną. Ogrodową. Krochmalną. Leszno. Łucką. Itd. Waliły i paliły”.

  Jednak zniszczenie miasta nie oznaczało jedynie ruiny materialnej, ale było także destrukcją zupełną, obejmującą cały dobytek kulturalny, cywilizacyjny i historyczny. Gdy piekło walk skończyło się, życie niby wróciło do normy, ale zmiany były już nieodwracalne: „Dwieście tysięcy ludzi leży pod gruzami. Razem z Warszawą”. Według Białoszewskiego stolica umarła tak, jak umiera człowiek, pokaleczona, zniszczona…

  Historie ludzi opisywane w „Pamiętniku…” to niewątpliwie historie wzruszające, przepełnione strachem, bólem i cierpieniem. Jednak cierpienie, o którym pisze Gustaw Herling-Grudziński, więzień obozu sowieckiego, jest nieporównywalnie większe. Swoistą wypowiedzią jest jego tytuł: „Inny świat” – świat obcy, świat dotąd nieznany, staje się światem odkrytym jak nowy kontynent. Inny świat jest światem odwróconych wartości, bez litości, bez nadziei, jest to świat umierających ludzi pogrążonych bardzo często w rozpaczy, nienawiści i podłości, świat, w którym panuje chory system totalitarny, w którym władza nie ma żadnych skrupułów, w którym ludzie traktowani są gorzej niż zwierzęta: pozbawieni wszelkich praw i wolności, stają się „trybikiem” w ogromnej machinie, stają się narzędziem pracy.

  Obozy pracy przymusowej stanowiły jedno z centralnych ogniw sowieckiego systemu. Rządy Stalina doprowadziły do upodlenia i śmierci miliony ludzi za sprawą katorżniczych robót, represji i nieludzkich warunków życia. Metody wyniszczania więźniów opisał Grudziński bardzo dokładnie. Podstawowym narzędziem była praca ponad możliwości i niewystarczające racje żywnościowe. Powyższe czynniki (ciężka praca i głód) jako dominujące aspekty życia obozowego pozbawiają człowieka jego ludzkich odruchów, gdyż „nie ma takiej rzeczy, której by człowiek nie zrobił z głodu i z bólu”.

  Z obserwacji poczynionych przez Grudzińskiego wynika, że głód spowodowany brakiem pożywienia trudniej znosiły kobiety niż mężczyźni: „Głód najczęściej łamał kobiety, kiedy już raz złamał, nie było zapory na równi pochyłej, po której staczały się na samo dno upodlenia seksualnego”. Podkreślał: „Człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach i uważam za upiorny nonsens naszych czasów próby osądzenia go według uczynków, jakich dopuścił się w warunkach nieludzkich…”. Obóz niszczył ludzką osobowość, pozbawiał wyższych duchowych potrzeb i zabijał umiejętność rozróżniania dobra od zła.

  Grudziński pokazuje, w jaki sposób człowiek pozbywa się wszelkich ludzkich uczuć w imię uratowania swojego biologicznego istnienia. W warunkach obozowych nie ma racji bytu solidarność, o której opowiadali Edelman i Białoszewski. Chęć przeżycia za wszelką cenę pozbawia więźnia wrażliwości na cierpienie innych, odziera go ze współczucia, chęci pomocy. Upodlony i poniżony człowiek nienawidzi współwięźniów jako swych naturalnych wrogów, ograniczających jego szanse na przeżycie. Jedynym sposobem na zachowanie resztek ludzkiej godności było – jak w przypadku powstania w getcie – popełnienie samobójstwa. Było ono próbą uratowania podstawowych wartości i uczuć ludzkich, jedynym aktem człowieczeństwa.

  Gustaw Herling-Grudziński dostarczył szczegółowego opisu sposobu działania oraz zasad panujących w sowieckim systemie totalitarnym. Jednak sowieci nie byli jedyną i wyłączną „zmorą” nękającą naszych rodaków w czasie trwania II wojny światowej, a także po jej zakończeniu. Wrogiem, od którego przez długie lata nie mogliśmy się uwolnić, był Hitler i jego „fabryki śmierci” – obozy koncentracyjne. Na czym polegała różnieca między dwoma „tworami”? Podstawowa i najistotniejsza: obozy sowieckie były obozami pracy, z których można było się wydostać, o obozach niemieckich natomiast Tadeusz Borowski napisał: „Kto tu raz wszedł, nawet popiołów swoich nie wyniesie”.

  Nazistowskie obozy zagłady wykorzystywały człowieka do końca: za życia – do katorżniczej pracy, po śmierci jego ciało stawało się surowcem – przetwarzano włosy, kości, skórę. Powstaje pytanie: jak nazwać, jakim mianem określić ludzi, którzy wykonywali te prace bez „mrugnięcia okiem”, bez wyrzutów sumienia profanując dziesiątki, setki tysięcy ludzkich ciał „w imię idei”, „dla dobra ludzkości”, dla których zabijanie to tylko zabawa? Czy istnieje kara, która byłaby współmierna do wyrządzonego przez nich zła i cierpienia?

  W prozie Borowskiego pojawia się sformułowanie „człowiek zlagrowany” (od niem. Konzentrazionlager – obóz koncentracyjny). Użył tego pojęcia na określenia człowieka, który – aby przeżyć – dostosował się do panujących w obozie zasad, stracił zdolność oceny swoich czynów. „Zlagrowanie” znaczyło odczłowieczenie, zabicie wolności, sprowadzenie życiowych funkcji do poziomu zaspokajania potrzeb fizjologicznych, zobojętnienie na śmierć i cierpienie innych. Wielu uwięzionych przeżywa z tego powodu osobisty dramat. „Czy my jesteśmy ludzie dobrzy?” – pyta swojego towarzysza Tadeusz w opowiadaniu „Proszę państwa do gazu”. Bohater nie może zrozumieć swojej niewrażliwości i okrucieństwa, które czynią go podobnym do niemieckich oprawców.

  W jednym z opowiadań narrator nakreślił przyszłość Europy, w której obozów będzie coraz więcej, nowi ludzie będą się rodzić i pracować dla hitlerowców, a potem zapełniać coraz to nowsze i bardziej udoskonalane krematoria. Na szczęście Borowski okazał się złym prorokiem. Rodakom udało się odzyskać pełną wolność i niepodległość. Miejmy nadzieję, że historie przeze mnie przytoczone pozostaną tylko historią. Historią, która nigdy nie powróci, ale przede wszystkim historią, którą uda nam się „ocalić od zapomnienia”.