Przez dwie ostatnie lekcje języka polskiego wraz z całą klasą i naszą polonistką oglądaliśmy film w reżyserii Pawła Komorowskiego, który jest adaptacją książki Stefana Żeromskiego pod tytułem: "Syzyfowe prace". Ekranizacja nosi ten sam tytuł, i stara się być wiernym przeniesieniem obrazu książkowego na ekran, choć o tym, jak to reżyserowi się powiodło będzie mowa w dalszej części recenzji. Wydaje mi się, że biorąc pod uwagę ważność tej pozycji Żeromskiego w kanonie lektur szkolnych przytaczanie w niniejszej recenzji jej treści mija się z celem, ale dla czystego sumienia napomknę tylko, że autor przedstawił w niej losy kilku przyjaciół- młodych chłopców, którym przyszło żyć w okresie, kiedy Polska była pod zaborami a oni uczęszczali do szkoły, gdzie panował język rosyjski i ogólna rusyfikacja, chęć stłamszenia polskości, i w ogóle zdeptanie narodowych wartości. Kluczowym bohaterem jest tu Marcin Borowicz i jego wewnętrzna przemiana, otrząśnięcie się z jarzma zaborców i przejście do aktywnego proklamowania polskości. Myślę, że tyle słów dotyczących zawartości "Syzyfowych prac", jeżeli chodzi o jej treść, przejdźmy już do samej ekranizacji Komorowskiego.
Reżyser tego filmu postanowił powierzyć odegranie roli nie wielkim aktorom z naszej czołówki w tym zakresie, lecz początkującym w tym zawodzie, stojącym u progu, być może, wielkiej kariery. Dlatego w roli kluczowego Marcina Borowicza zobaczymy Łukasza Garlickiego, Bartek Kasprzykowski odtworzył postać Andrzeja Radka, Tomasz Pietkowski wcielił się w ważną w książce osobę Bernarda Zygiera, natomiast Alicja Bachleda Curuś (która zapadła nam w pamięć jako Zosia z mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza" w reżyserii Andrzeja Wajdy) zagrała Annę Stogowską.
W tym miejscu chcę zaznaczyć, że ogólnie cała ekranizacja niezbyt mi się podobała, i gdybym miał wystawić jej ocenę było by to bardzo słabe trzy, co zaznaczyłbym sporym minusem. Na poparcie mojego zdania zgromadzę argumenty w dalszej części mojej wypowiedzi.
W ekranizacji spotkamy się z ogromną ilością swobodnych interpretacji pewnych sytuacji przez reżysera, lub też takimi scenami, których u Żeromskiego po prostu nie ma. Mnie osobiście to irytowało i wytrącało z rytmu filmu, gdyż ja chciałem zobaczyć scenariusz opierający się na tekście pisarza a nie swobodny jego przekład. Uważam, że jest to także nie dobry zabieg dla tych, którzy są przed lekturą "Syzyfowych prac", gdyż wytworzą sobie błędny obraz tej książki i poruszanych w niej treści. Dlatego moim zdaniem te wstawki pochodzące od reżysera są niepotrzebne i psujące obraz ekranizacji, choć podkreślam, że jest to moje zdanie, gdyż inni będą mogli pochwalić Komorowskiego za oryginalność i własne pomysły. Ja oceniam to negatywnie!
Ponadto obraz filmowy jest znacznie uboższy od tego książkowego, co w pewien sposób wypacza całą ideologię zawartą w powieści Żeromskiego. Niezgodność scenariusza z treścią literackiego pierwowzoru jest widoczna w wielu miejsca a jego ubytek w stosunku do oryginału widać od pierwszych scen filmowej adaptacji Komorowskiego. Reżyser rozpoczyna swój film od tego, że na drodze z Kielc do rodzinnej wsi głównego bohatera- Borowicza widzimy właśnie tego chłopca, liczącego sobie szesnaście wiosen, który wraca zamyślony i smutny z przykrego obrządku, jakim był pogrzeb jego matki. Nieoczekiwanie na tej trasie widoczny jest także drugi bohater istotny dla treści- Andrzej Radek, z którym Marcin się zaprzyjaźnia i są nierozłączni już cały czas, a przecież w książce wygląda to nieco inaczej, jest to sytuacja bardziej skomplikowana i nie tak oczywista, jak zostaje ukazana w filmie. Ponadto taki stan rzeczy tyczy się praktycznie trzech końcowych lat nauki, pobieranej przez chłopców w kieleckim gimnazjum. Po takim wstępie w filmie pojawiają się sceny wprost wyciągnięte z "Syzyfowych prac" Stefana Żeromskiego. Trzeba przyznać, że reżyser całkiem nieźle poradził sobie z ukazaniem w filmowym obrazie głównych tez dzieła pisarza, nie skupił się wyłącznie na problemie rusyfikacji jako na najważniejszej sprawie, również inne ideologie Żeromskiego zostały przeniesione do ekranizacji. Ale po takiej pochwale muszę od razu zaznaczyć, że sceny, które z pewnością dla samego pisarza były niezmiernie istotne, wręcz kluczowe i mające ogromny wpływ na dalszy rozwój wypadków, na zachowanie pewnych bohaterów zostały tu ogromnie spłycone, wręcz zbagatelizowane, nie zauważyłem w nich nic z tej wielkości, spontaniczności czy wręcz patetyczności, jakie posiadały w książce. Jako przykład można tu podać chociażby wspaniałą u Żeromskiego scenę recytacji "Reduty Ordona" przez Bernarda Zygiera. W książce to było coś wielkiego, jego mowa, słowa zapierały dech w piersiach, czytelnik razem z książkowymi uczniami i polonistą przeżywał ten wiersz, jego treść i wymowę, podziwiał odwagę Bernarda, jego zdolność wymawiania tych patriotycznych słów- w filmie nie ma nawet namiastki tego patosu i dramatyczności sytuacji, z wielkiej recytacji pozostało zaledwie suche wyklepanie utworu z pamięci, co zupełnie zatraciło oryginalny sens, zupełnie minęło się z powołaniem. Taka deklamacja nie mogła wzbudzić tylu różnorakich uczuć w słuchających jej uczniach, nie mogłaby wzruszyć, pobudzić do działania.
Równie nieudolnie została zobrazowana w filmie cała wewnętrzna ewolucja, jaka nastąpiła w Borowiczu. Właściwie ktoś, kto nie zna dzieła książkowego, to z tego filmu nie dowie się jak to się stało, dlaczego właściwie tak się stało i z czego to wypłynęło. Nie ma tu pokazanych wewnętrznych emocji Marcina, jego budzącej się świadomości narodowej, ocknięcia się, że nieświadomie dał się wmanipulować w działania rusyfikacyjne a zapomniał o ojczyźnie, która jest taka ważna. U Komorowskiego ta przemiana to jedna chwila, moment, i już. Jest ukazana bez głębszej analizy, wyjaśnień, zupełnie pozbawiona jakichkolwiek wartości i znaczenia. Wszystko dzieje się zbyt szybko, przez co wypada sztucznie i nienaturalnie, bo przecież, jeżeli ktoś ma swoje ideały i poglądy, i nagle zobaczy inne możliwości, które są sprzeczne z jego dotychczasowym postępowaniem, nawet je zaakceptuje i zechce wyznawać, to jest to proces długotrwały, który potrzebuje czasu, gdyż nie jest tak prosto, w jednej chwili zmienić swoje wewnętrzne odczucia i sposób myślenia. Tu tak to właśnie wygląda: Borowicz przystępuje do kółka literackiego, które w tajemnicy organizują jego rówieśnicy i kiedy zaczyna tam przychodzić momentalnie staje się wielkim patriotą, aktywistą, czołowym jego działaczem- to nie jest realne i sugestywne. W ogóle brak pokazania uczuć Marcina, a przecież niemożliwe jest by być tchórzem a za kilka sekund stać się niespodziewanie lwem, a tym samym wielkim bohaterem.
Podobnym zaniedbaniem i rażącym zniekształceniem charakteryzują się te sceny, które dotyczą uczucia do "Biruty". W utworze Żeromskiego to piękne, subtelne i delikatne uczucie, które przez swój wymiar fascynuje i pobudza wyobraźnie. Autor umiał przedstawić je zarazem miło i sugestywnie, lekko, ale i przyjemnie, tak, że nie jest to wątek zbyt sentymentalny, ale wpisujący się w ogólna wymowę utworu, tak samo interesujący jak inne zawarte w nim sytuacje. Niestety w filmie to kolejna porażka! Miłość jest tu odmalowana w zupełnie odmienny sposób niż w oryginale, sceny te stają się nudne i nieciekawe, sztuczne i nienaturalne jak wiele innych. Reżyser zupełnie nie poradził sobie z tym wątkiem, nie umiał zrobić z niego elementu ciekawego i atrakcyjnego, który spodobał by się chociażby żeńskiej części publiczności, tak, że nie przypadł on do gustu praktycznie nikomu.
Te sceny wypadają zupełnie nieprzekonującą. Nie rozumiem, dlaczego tak ważne sceny zostały tak mocno okrojone ze swoich ideologicznych i duchowych wartości, być może jest to wynik braku doświadczenia ze strony młodych aktorów, którzy stanęli po raz pierwszy przed kamerami, ale nawet tym nie można usprawiedliwiać takich braków w ekranizacji, która miała opierać się na pewnej, znanej większości Polakom, lekturze.
Ponadto Komorowski wyciągnął z "Syzyfowych prac" Żeromskiego praktycznie jeden główny wątek i na nim oprał fabułę swego filmowego przedsięwzięcia, co doprowadziło do tego, że Marcin Borowicz, który w literackim pierwowzorze jest niezaprzeczalnie główną jego postacią, w ekranizacji Komorowskiego nie pojawia się na ekranie zbyt często, właściwie jest ukazany zaledwie w kilu sytuacjach.
Adaptacja filmowa wielkiej książki Stefana Żeromskiego w reżyserii Pawła Komorowskiego jest według mnie nieudana, nie stanęła na wysokości swego zadania, posiada wiele rażących błędów, niedociągnięć, które odkształcają wydźwięk tego filmu w stosunku do pierwowzoru. Właściwie ja tu wymieniałem tylko te, które dla mnie są największymi błędami, ale i one przekreślają już możliwość zastąpienia czytania książki oglądnięciem jej ekranizacji. Podsumowując mogę wprost powiedzieć, że ta adaptacja w ogóle mnie nie przekonała, nie podobał mi się jej scenariusz, i znudził sposób opowiadania Komorowskiego o wydarzeniach opisanych przez Żeromskiego. Nie będę nikogo zachęcał do sięgnięcia po ten film, jedynie może się on przydać wtedy, gdy po lekturze oryginału literackiego chciałoby się go w jakiś sposób utrwalić, lub zobaczyć, jak pokazane jest to na ekranie, ale tak jak mówię, z wiernej adaptacji nie ma tu wielu elementów.