Zaledwie kilka dni temu w polskich kinach zaczęto wyświetlać najnowszy film znakomitego reżysera polskiego pochodzenia- Romana Polańskiego. Nastroje przed jego premierą były bardzo zróżnicowane, ogólnie panowało podniecenie i niepewność, co tym razem stworzył wielki mistrz w swoim fachu, jaki obraz nam zaprezentuje, jak ukaże rzeczywistość, z którą tym razem postanowił się zmierzyć. Właściwie każde spekulacje były na miejscu, bo któż przed premierą byłby w stanie odgadnąć koncepcję Polańskiego, jego pomysł na swoje przedsięwzięcie. Zwłaszcza, że ten reżyser ma na swoim koncie zarówno wielkie arcydzieła, które zaświadczają o jego talencie, wręcz geniuszu reżyserskim, czego przykładem może być znakomity obraz pod tytułem: "Nóż w wodzie" ale "popełnił" i takie, które jego nazwiska nie są godne, kapią od tanich hollywoodzkich chwytów i zbanalizowanej komercji, których sława opierała się na obsadzie zaangażowanej do filmu a nie kunszcie reżyserskim, czego świetnym dowodem są według mnie: "Dziewiąte wrota"- przereklamowany mdły filmik o siłach pozaludzkich. Dlatego właśnie tak wiele dyskusji i debat rozgorzało jeszcze przed premierą "Pianisty", o którym w tej wypowiedzi będzie mowa. Głosy padały z różnych stron i prezentowały najróżniejsze opinie, natomiast po premierze- dyskusje wybuchły na nowo z jeszcze większym impetem i rozmachem, a jednym z argumentów w nich była prestiżowa statuetka Złotej Palmy przyznana tej ekranizacji podczas festiwalu w Cannes.

Sam Roman Polański zapewniał, że taki pomysł na film siedział już w nim jakiś czas. Dawno temu już zapragnął, bowiem stworzyć jakiś obraz dotyczący Żydów, współczesnych Żydów, ich historii i chyba najbardziej przykrego etapu w niej- czyli prześladowania i upokorzenia ze strony niemieckiego zaborcy w Polsce. Holocaust jednak jest już w jakimś sensie tematem wyzyskanym, dlatego Polański rozmyślał, jak by tu stworzyć film na ten temat, ale w jakimś innym ujęciu, by traktował o Żydach, ale zaciekawił sposobem opowieści o nich. Pomysł na "Pianistę" przyszedł w momencie, kiedy reżyser natrafił na autobiograficzne zapiski Żyda- Władysława Szpilmana, którego pasją była muzyka. Po ich przeczytaniu idea sama mu się ukształtowała w głowie i postanowił zabrać się do pracy nad jej zrealizowaniem, przełożeniem na scenariusz a następnie film o Szpilmanie, Żydach i Warszawie będącej pod niemiecką okupacją.

Do swego przedsięwzięcia Polański zatrudnił aktorów, którzy może nie pochodzili z czołówki listy najpopularniejszych gwiazd światowego kina, ale nie byli również debiutantami, gdyż mieli już za sobą role i to nawet w całkiem niezłych i głośnych produkcjach. Tytułową rolę pianisty reżyser powierzył Arienowi Brody (którego sylwetka słusznie powinna kojarzyć się między innymi z filmem zatytułowanym: "The Benny" lub też sławetnym obrazem Terrenca Malika noszącym tytuł: "Cienka czerwona linia"). W przedsięwzięciu Polańskiego Brody spisał się całkiem nieźle, udało mu się wpasować w sylwetkę żydowskiego muzyka, grał przekonująco i naturalnie, intrygując swoim działaniem i życiem. Rzeczywiście został w tej ekranizacji obdarzony dość osobliwym typem urody, w której największą uwagę widza przyciągał niewątpliwie nieco przesadzony w swych rysach nos, który moim zdaniem lepiej nadawał by się do imagu człowieka grającego rolę jakiegoś boksera czy też futbolisty i to jeszcze mającego spory bagaż doświadczeń w tych zajęciach. Mogła by zastanowić taka decyzja reżysera, gdyż w wyglądzie zewnętrznym Adrien Brody w żaden sposób nie jest podobny do prawdziwego kompozytora Szpilmana, jednakże pytany o to Polański twierdził, że w czasie szukania odpowiedniego kandydata do tej roli nie chciał kierować się zewnętrznością człowieka, ale właśnie jego wnętrzem, jego charakterem i osobowością, by właśnie tymi cechami i atutami był podobny do kompozytora, by tym go naśladował. Kiedy natrafił na Brodiego zdecydował, że jego sposób życia, wrażliwość, widzenie świata zgadza się z tym, jakie on- jako reżyser miał pojęcie na temat Szpilmana, które wywnioskował z jego zapisków i wspomnień. Dlatego zdecydował, że właśnie ten aktor wcieli się w tytułową postać, gdyż to, co ma się w sobie, w swej głębi jest ważniejsze od tego, jak się wygląda. Była to decyzja przemyślana i uzasadniona. Według Polańskiego Brody się nadawał do tej roli, gdyż zdradzał elementy osobowości artysty, a tego właśnie wymagał scenariusz. Szpilmana nie mógł odtworzyć ktoś, kto jest tylko aktorem i potrafi grać, musiał to zrobić ktoś taki, który umiałby zrozumieć duszę pianisty, muzyka, artysty, jego pasję i namiętność do swojego daru a Adrien świetnie do tego pasował, co widać w filmie. Jego kwestie są pełne życia, żaru, ognia a nie tylko pustą deklamacją czegoś, czego się nie rozumie. Każdy film pretendujący do gatunku filmu dokumentalnego, biograficznego czy historycznego musi opierać się na podstawowej zasadzie: autentyczności i rzetelności przekazu, gdyż, jeśli tego zabraknie taki film jest po prostu klapą, zupełnie nieudanym przedsięwzięciem.

Do pracy nad "Pianistą" Polański zaangażował także kilku znanych polskich aktorów, którzy mieli szansę odegrać w tym wielkim przedsięwzięciu swoje małe epizody. W aktorskiej obsadzie natrafimy, więc na takie nazwiska, jak: Michał Żebrowski, Katarzyna Figura, Krzysztof Pieczyński, Zbigniew Zamachowski i tak dalej, którzy po prostu zagrali, wcielili się w swe postacie odgrywając je przyzwoicie, właściwie nie prezentując swymi możliwościami aktorskimi nic szczególnego, ale akurat w tym względzie nie odróżniali się od swych kolegów z Ameryki po fachu, choć…trzeba tu zauważyć, iż pewnym "objawieniem" może tu być nasza gwiazda- Katarzyna Figura. Ona to w tej adaptacji popisała się swoim kunsztem i umiejętnościami odtwarzając postać Kittie, o której wspominał Szpilman w swoim pamiętniku. Kiedy patrzy się na nią- prezentującą się na ekranie jako wulgarną, urządzającą wciąż pyskówki i awantury kobietę- wiedźmę ma się wrażenie, jakby Kasia odgrywała samą siebie a nie kogoś innego. To faktycznie Polańskiemu się udało, gdyż właśnie z takim wizerunkiem Katarzyna Figura kojarzy się większości jej rodzimych fanów. Oczywiście żeby zachowała swój pełny image nie obyłoby się bez wyeksponowania jej kobiecego wdzięku, na czym najbardziej skupiali się zgromadzeni na sali kinowej mężczyźni a co jest największym "talentem" pani Figury, której przecież samo nazwisko podpowiada, co jest jej największym walorem w swym zawodzie- aktorki. Uważam, że trzeba pogratulować Polańskiemu wiary w polską krew i umiejętności aktorskie naszej rodzimej Pameli Anderson oraz docenić fakt, że wciągając ją do tego przedsięwzięcia, udzielając jej w filmie tego pokroju głosu, przyczynił się do szalonego rozwoju aktorki i zagrania przez nią swej życiowej roli, gdyż musiała pokazać jak przekonująco umie krzyczeć na przykład: "Żyd!", "OOO Żyd" i jeszcze: "Żyd!", a było to dokonanie, na jakie wcześniej nigdy nie było ją stać, i zapewne i teraz wypowiedzenie swoich kwestii kosztowało ją wiele tygodni prób i przygotowań, co oczywiście każdy widz powinien docenić! Obsadzenie w roli Kittie Katarzyny było jeszcze o tyle istotnym posunięciem reżysera, że postać, która w wspomnieniach Szpilmana jest raczej niezbyt istotna, ma status epizodu, teraz w "Pianiście" urasta do rozmiarów ważnego szczegółu, który zostanie z pewnością zapamiętany przez publiczność, dlatego oryginalna nieważna Kittie, stała się inną osobą, dostała nowe wcielenie i osobowość, które mają swoją wagę i rangę.

Fakt "zamienienia" duszami Kittie i Kasi jest drobnym odejściem od właściwych wspomnień kompozytora, i w filmie można zauważyć także kilka innych innowacji Polańskiego w stosunku do oryginału, na którym bazował, aczkolwiek są one niezbyt widoczne i na tyle subtelne, że "zwykły" widz nie powinien na nie zwrócić uwagi, gdyż nie ma tu drastycznych cięć, które wymazały by jakieś istotne zdarzenia czy sytuację ze scenariusza albo też na tyle swobodnych posunięć reżysera, które dodałyby do fabuły coś, czego w rzeczywistości nie było. Jeżeli są jakieś zmiany to są one w normie przyzwoitości, jak na przykład lekkie skrócenie sceny czy też jej rozbudowanie albo ubarwienie pokazanej sytuacji. Takie działanie Polańskiego w żaden sposób nie przekreślało wiarygodności ukazywanych sytuacji, nie stawało na drodze zgody pomiędzy wydarzeniami ukazywanymi w filmie a prawdą historyczną, a nawet w pewien sposób go urozmaicały, podnosiły jego atrakcyjność. Żeby podeprzeć moje słowa argumentami, przykładami z filmu, to można tu przytoczyć taki drobiazg, jak to, gdzie państwo Szpilmanowie schowali swoje dobrodziejstwa, kiedy wybuchła wojna, by je ocalić przed konfiskatą ze strony niemieckiej. Otóż Szpilman w swoich wspomnieniach pisał, że monety zostały ukryte w oknie, w jego ramie a cenny, rodowy zegarek włożono do schowka pod szafą, natomiast Polański "ukrył" pieniądze w obudowie skrzypiec, a owy zegarek "włożył" pod doniczkę. Jednakże, kiedy zacząłem zastanawiać się, po co właściwie nastąpiła ta zmiana zupełnie nie mogłem na nic rozsądnego wpaść, przecież to akurat było bez znaczenia, gdzie państwo Szpilmanowie ukryli swe drogocenne rzeczy, ale patrząc na kino czujnym okiem starałem się dojść do jakichś głębszych wniosków, ale czułem wewnętrzną niemoc. W końcu stanąłem na przekonaniu, że był to pomysł Ronalda Harwooda- autora scenariusza, który chciał w "Pianiście" pozostawić coś od siebie, jakiś swój pomysł, swoją ideę, a ponieważ wspomnienia Szpilmana były genialne z punktu widzenia literackiego i dość szczegółowe w swej relacji tak, że nie pozostawiały scenarzyście dużego pola do popisu a kunszt Polańskiego, jako reżysera jest niezaprzeczalny, więc nie miał śmiałości wtrącać mu się do jego głębokiej idei, postanowił, więc przynajmniej takim małym szczegółem zaznaczyć swój wkład w ten film, swoją obecność w pracy nad jego nakręceniem. Chciał po prostu zaznaczyć, że on ma swój intelekt, swoją inwencję twórczą i wyobraźnię i równie dobrze jak inni potrafi wprowadzać pewne innowacje, po to by film stawał się atrakcyjniejszy i barwniejszy.

Innym urozmaiceniem tego obrazu filmowego w stosunku do oryginału literackiego napisanego przez Szpilmana była scena z puszką ogórków, którą znajduje główny bohater. Tutaj mogę powiedzieć, że Polański i Harwood świetnie wczuli się w sytuacje tamtejszej egzystencji i wplątując tę scenę do filmu wpłynęli na podniesienie głębi płynącej z całościowego obrazu. Pewnie w zamierzeniu scena ta nie miała być aż tak dramatyczna, czy wręcz tragiczna, być może miała służyć nawet lekkiemu rozluźnieniu atmosfery, ale wyszła totalnie na odwrót, czym nieźle wpisała się w całościową ideologie "Pianisty". To sytuacja nieco rozciągnięta, wokół której splecione są różne inne sprawy i motywy, między innymi najróżniejsze wymiary komizmu: słowny, sytuacyjny, postaci, ale tak naprawdę przy zrobieniu dokładniejszej analizy okazuje się, że Szpilman zmagający się ze swoim znaleziskiem nie jest śmieszny, ale tragiczny. Ta niewinna puszka ogórków pokazuje, jak człowiek przestaje być w ekstremalnych sytuacjach powoli człowiekiem, a staje się zwierzęciem, którego życie podporządkowane jest pierwotnym instynktom, kieruje się prymitywnymi potrzebami: jeść, pić i przestaje rozumować jak człowiek. Próba otworzenia tej puszki to alegoria zmagania się bezbronnego, otępiałego i bezradnego człowieka z rzeczywistością, która go osacza, przerasta, powoli pożera. To obraz kogoś, który jest już wyczerpany do granic wytrzymałości, w jego zachowaniu pozostała już tylko determinacja i chęć odniesienia tego osobistego zwycięstwa, jakim będzie "rozbrojenie" puszki z ogórkami. Jest to obraz osobliwej walki Szpilmana, która jest tak samo groźna i poważna, jak ta która dzieje się na zewnątrz- wojna z zaborcą, z Niemcami. W tej drugiej stawką jest życie, ale i w tej pierwszej, pozornie głupiej i błahej, również walczy się o życie, życie, którego podstawą jest jedzenie. I czyż nie jest to dramatyczne, że kiedy Szpilman już zupełnie zatracił się w sytuacji, zapomniał, że od ogórków ważniejsze jest to, że może stracić życie od strzału, myśli tylko o tym, by dostać się do środka i poczuć w ustach smak jedzenia, znajduje go Niemiec, oficer- wróg, ale nawet wówczas ten nie upuszcza swego znaleziska, stojąc oko w oko z SS-manem, dalej trzyma swoją puszkę z pożywieniem. Nawet kapitan Wilm Hosenfeld, grany przez Thomasa Kretschmanna nie przerywa jego zmagania z puszką, która staje się symbolem jego obecnego życia kręcącego się tylko wokół potrzeb biologicznych.

Za pomocą takich sytuacji i scen, których w "Pianiście" nie brakuje, jego twórcy w sprytny sposób rządzą emocjami widza, manipulują jego odczuciami, skłaniają do łez lub śmiechu, zmuszają do współczucia i cierpienia razem z bohaterami na ekranie. Widz czuje się bezbronny wobec oglądanych sytuacji, nie może pozostawać wobec nich obojętny czy bierny, musi przeżywać wszystko razem za Szpilmanem i jego bliskimi, jest jakby marionetką w rękach twórców, którzy przez takie działania mają nad nami władze niczym Stwórca, który każe nam to lub tamto, a my nie możemy się przeciwstawić, gdyż wszystko to dzieje się podświadomie, poza naszą wolą. Taki zabieg nie jest tylko wynikiem trudów włożonych w obraz przez reżysera i scenarzystę, ale i innych osób z ekipy filmowej pracującej nad tym przedsięwzięciem. Między innymi dużą role odegrał tu także twórca scenografii do "Pianisty", którym jest Allan Starski mający na swym koncie wiele prestiżowych nagród a także najbardziej cenionego w świecie kinowym- Oskara, którego otrzymał za wykonanie scenografii do sławetnej "Listy Schindlera" wyreżyserowanej przez Stevena Spilberga. To niezrównany mistrz w swojej kategorii, który i podczas pracy nad tą adaptacją włożył w scenografię wiele serca, trudu i pracy, by przedstawić Warszawę prawdziwie i realistycznie, by zachować wierność szczegółom, by przekonać widza do obrazu, który powstanie. Starski się tu niewątpliwie popisał, udało mu się wspaniale, jeśli jest to w ogóle słowo na miejscu, odtworzyć taką Warszawę, jaką była w latach 1939-1945- zniszczoną, wciąż bombardowaną, będącą karykaturą dzisiejszego pięknego i bogatego miasta. To obraz dramatyczny i wzruszający, skłaniający do wzruszenia i uronienia łez, iż można było doprowadzić czyjeś domy do takiej ruiny, iż można było zniszczyć tyle budynków, zabytków, ulic, obrócić pulsujące życiem miasto w pogorzelisko, w pustynię. Wiarygodność scenerii stoi naprawdę na bardzo wysokim poziomie, ma się wrażenie, że faktycznie przeniosło się do Warszawy z tamtego tragicznego okresu, że jest ona dokładnie taka, jaką była sześćdziesiąt lat temu, bez koloryzacji, upiększeń, efektów specjalnych. Allan Starski wraz Waldemarem Pokromskim- charakteryzatorem, stanęli zdecydowanie na wysokości zadania i stworzyli niezwykle przekonujący i realistyczny obraz polskiej stolicy pod okupacja niemiecką. O tym, że obraz naprawdę był niezwykle realistyczny świadczyło to, w jaki sposób zachowywała się publiczność zgromadzona w kinie na seansie. Panowała grobowa cisza a wszyscy utkwili swój wzrok w ekran, żadnego szumu, wielkie oczy wpatrujące się w najróżniejsze szczegóły przedstawione w obrazie, każdy czuł i myślał, że to nie możliwe, że to faktycznie nasza Warszawa doszczętnie zrujnowana i zburzona, to nie możliwe, żeby tak wyglądała zaledwie sześćdziesiąt lat temu. W kinie panował nastrój lęku i grozy, a całkowita cisza pogłębiała jeszcze ten grobowy nastrój. Ludzie podświadomie wykonywali różne gesty i przybierali specyficzny wyraz twarzy, które świadczyły o ich strachu, współczuciu, lęku czy nawet obrzydzeniu wobec tego, co widzieli na ekranie. Nikt nie był w stanie oglądać "Pianisty" w obojętny i naturalny sposób, wszyscy zdradzali jakieś emocje i uczucia, które nimi szarpały. Sceny ukazujące wegetację żydowskiej ludności w getcie były rzeczywiście przekonujące i bardzo mocno oddziaływały na psychikę, były to obrazy odarte z jakichkolwiek przemilczeń, katalizatorów, pokazywały całą, nagą, okrutną prawdę o losie Warszawiaków- Żydów, którzy zostali zamknięci w granicach getta, o tym, jak nieubłagalnie i nieludzko traktowali ich Niemcy, jak nie wahali strzelić się im w plecy, urządzać zabawy, w której wygrany mógł bezkarnie zastrzelić bezbronnego, przypadkowo napotkanego Żyda, o tym, że dla oprawców nie było żadnej różnicy, czy to kobieta, czy mężczyzna, dziecko czy starzec, wszyscy mieszkańcy getta byli uznani przez Niemców za podgatunek ludzki, od którego nawet zwierzęta powinny być lepiej traktowane. Sceny w "Pianiście" często były makabryczne i niesmaczne, pełne trupów i zbezczeszczonych zwłok, ale tak właśnie wyglądał każdy dzień w warszawskim getcie a Polański chciał wreszcie ukazać prawdę o tych czasach a nie stworzyć kolejnej propagandowej i komercyjnej produkcji. Teraz odwracamy wzrok od ekranu widząc jak czołg przejeżdża dziecko, kiedyś jego matka krzyczała w niebogłosy patrząc jak jej dziecko umiera pod gąsienicami ciężkiego sprzętu. Lub też obraz zamordowanej bestialsko kobiety, której zwłoki ułożyły się w postawę przypominającą modlącego się muzułmanina, będącego jakby na klęczkach w niskim pokłonie w stronę meczetu. To właśnie chciał ukazać reżyser "Pianisty"- bezwzględność, bestialstwo, brak jakiegokolwiek humanitaryzmu człowieka względem człowieka, upokorzenie i hańbę ludzi, którzy zostali skazani na zagładę, śmieć tylko ze względu na swoje pochodzenie i nieludzką agresję w stosunku do ich nacji ze strony okupanta. Całość jest przerażająca i obrzydliwa, wywołuje wewnętrzną trwogę i skłania do refleksji i przemyśleń, jak człowiek mógł zrobić coś tak ohydnego swojemu bliźniemu.

Jednakże wpatrując się w tą rzetelną i niezwykle realistyczną scenografię może przykuć uwagę wytrawnego widza jeden drobny szczegół: latarnie. Otóż, kiedy kamera przejeżdża po całości "tła" pokazując nam zapierające dech w piersiach krajobrazy zrujnowanej Warszawy, nagle przesuwa się po jednej z ulic pełnej gruzu i kamieni, istnego pogorzeliska, które nie przypomina niczym terenu zamieszkiwanego przez ludzi, ale za to posiada równiuteńki, pełny rządek ulicznych….latarni, stojących w stanie nie naruszonym, bez ani jednego zadrapania, dających mnóstwo światła….? Wszystkie posiadały nawet niestłuczone klosze, oczywiście szklane, oraz żarówki, a których biło jasne, pogodne światło…. Lekkie zaniedbanie ze strony realizatorów, bo oczywiste jest, że taki stan rzeczy byłby niemożliwy, i tak jak inne budowle na zbombardowanej ulicy, musiały by ulec zniszczeniu i latarnie! Choć jest jeszcze druga możliwość interpretacji tego faktu, że akurat latarnie uchowały się przed atakami bombowców i ostrzału hitlerowskiego…. A mianowicie poważanie dla panienek, które stojąc pod nimi zarabiają na swoje utrzymanie i uprzyjemniają życie strudzonym wojną żołnierzom?! Być może Niemcy szanowali swe "towarzyszki", które zastępowały im ich żony i dziewczyny, które pozostały w kraju i nie chcieli niszczyć im "miejsca pracy"?!…. Cóż, o to, należałoby spytać już samego Polańskiego!!!

Ale oczywiście nie jest to jakiś wielki zarzut przekreślający ogromną pracę włożoną w realizację tego filmu przez całą ekipę, dlatego nie bądźmy ironiczni i przejdźmy do kolejnej kwestii związanej z "Pianistą".

Elementem, którego nie może zabraknąć w żadnej ekranizacji filmowej, dlatego i w dziele Polańskiego jest ona nieodzowna, jest oprawa muzyczna. W "Pianiście" muzyka jest niby prosta i schematyczna, ale zawiera w sobie coś takiego, co doskonale pasuje do tego obrazu, znakomicie wkomponowuje się w ukazywane sceny i świetnie współgra z ich nastrojem i atmosferą, tym samym oddziałując znowuż na uczucia widza. Kiedy trzeba jest ona cicha i bardzo spokojna, właściwie przysłoniona przez akcje ukazywaną w filmie a innym razem jest donośna, potężna, rozciąga się nad tym, co akuratnie dzieje się na ekranie. Nawet ta cisza, która pojawia się w trakcie filmu stanowi rodzaj muzyki, jest wkomponowana w to wszystko, co rozgrywa się przed naszymi oczyma.

Trzeba zauważyć, że wbrew temu, o czym ten film traktuje, wbrew tematyki, jaką porusza, czyli kwestię niemieckiego potraktowania ludności żydowskiego pochodzenia, "Pianista" nie jest jakimś oskarżeniem Polańskiego w stronę narodu niemieckiego. Sam reżyser pamięta wydarzenia drugiej wojny światowej z własnego doświadczenia, ale tym obrazem nie chciał mścić się na oprawcach, nie chciał ich upokorzyć czy też okryć hańbą. "Pianista" jest filmową adaptacja losów Władysława Szpilmana i dokumentalnym zapisem tego, co się wydarzyło ponad sześćdziesiąt lat temu. Film owszem zawiera w swej konstrukcji znaczną ilość drastycznych scen, w których pierwsze skrzypce grają niemieccy gestapowcy oraz "Vernichtungskommando", którzy są bezlitośni i nieludzcy, ale nie jest to obraz przejaskrawiony, skarykaturowany czy też nazbyt subiektywny, ale stanowi przelanie na obraz filmowy tego, o czym pisał w swych wspomnieniach Szpilman i o czym piszą podręczniki do historii czy kroniki. Najlepszym zresztą dowodem na to, że obraz przedstawiony w "Pianiście" jest wiarygodny i autentyczny jest fakt, w jaki sposób film ten został odebrany przez publiczność niemiecką. Po premierze, która odbyła się w tym kraju w Berlinie zgromadzona na sali publiczność przed długi czas po wygaśnięciu końcowych napisów na stojąco oklaskiwała ekranizację i samego Polańskiego. Taka reakcja zdumiała nawet samego reżysera, który najbardziej obawiał się premiery właśnie w tym kraju, uczestniczył w niej osobiście i pokaz oglądał w obecności wielu znakomitych person tego Niemiec. Pozytywne i owacyjne przyjęcie jego dzieła wzruszyło go, był dumny i szczęśliwy, że niemiecka ludność zrozumiała należycie jego film i nie odebrała go, jako cios wymierzony w ich kraj.

O zainteresowaniu i uznaniu wobec Polańskiego i jego filmu świadczą również słowa napisane przez Marcela Reicha-Ranickiego, krytyka niemieckiego, na łamach gazety pod tytułem: "Frankfurter Allgemeine Zeitung", iż "Pianista" to film, który tak dokładnie i szczegółowo odzwierciedla wydarzenia z czasów drugiej wojny światowej i losów Żydów z warszawskiego getta, iż on ma podejrzenie, że reżyser bardzo udanie wmontował w swój scenariusz zdjęcia, które wywodzą się z jakiś znamienitych dokumentów dotyczących tamtych czasów, lub nawet jakieś zachowane z ówczesnego czasu ujęcia, gdyż on nie wyobraża sobie żeby Polański był w stanie w tak doskonały sposób samodzielnie odtworzyć tamtą sytuację. Krytyk ten wskazuje także na ogromną wartość dialogów zawartych w tej ekranizacji, które swoją naturalność i autentyczność zawdzięczają temu, iż są porozrywane, często nawet wydają się jakby niedokończone, urwane, składają się z pojedynczych, prostych, wręcz banalnych zdań, dzięki czemu nie ma się wrażenia, iż są one specjalnie napisane, teatralne, ale właśnie dostosowane do sytuacji i miejsca, w których są wypowiadane. Jedynym zastrzeżeniem moim, i myślę, że sporej części zwłaszcza polskiej publiczności jest to, że nasi rodacy w tym filmie posługiwali się, na co dzień językiem angielskim, co jest zupełnie dla mnie nie zrozumiałe, zwłaszcza, że inne pojawiające się w tej ekranizacji nacje mówiły w swojej mowie ojczystej. Niemcy posługiwali się językiem niemieckim, występujący Rosjanie mówili po rosyjsku, a ni sta ni zowąd- Polacy mówili po angielsku, gdzie tu sens i logika? Niech ktoś mi, chociaż wytłumaczy, dlaczego w Polsce nie było nawet dubbingu, co przynajmniej częściowo rozwiązało by ten problem i załagodziło niesmak tego zabiegu?! Pewnie zupełnie nie warto zaprzątać tym sobie głowy, bo za pewne chodziło tu o jakieś względy komercyjne czy tez finansowe, jednakże uważam, że polska publiczność może mieć żal do Polańskiego- naszego rodaka, zatrudniającego też polskich aktorów o to, iż nie pozwolił Polakom mówić w swym języku ojczystym, ale cóż…tego już nic i nikt nie zmieni, klamka zapadła, już po premierze.

"Pianista" został bardzo żywiołowo przyjęty praktycznie na całym świecie. W każdym kraju, w którym jest wyświetlany dominują pozytywne opinie na jego temat, choć i negatywne się zdarzają, ale takie jest prawo krytyki. We Włoszech najnowszy film Polańskiego został nawet okrzyknięty jednym z najwybitniejszych obrazów filmowych ostatnich lat i dołączony do listy produkcji wszechczasów.

Czy "Pianista" faktycznie zasługuje na takie uznanie i gromkie brawa? Czy zasługuje na to by nazwać go arcydziełem, wybitną produkcją mogącą liczyć na deszcz Oskarów? Wydaje mi się, że te pytania każdy powinien postawić sobie sam i po obejrzeniu tego obrazu spróbować udzielić na nie osobistej odpowiedzi. Ze swojej strony mogę stwierdzić, że jest to obraz wyjątkowy, wybijający się z zalewającej nas hollywoodzkiej szmiry i głupkowatych produkcji o niczym przystosowanych do publiczności o niewyszukanych gustach. "Pianista" traktuje o temacie bolesnym, drażliwym, o czasie, z którego rany, mogły się nawet jeszcze nie do końca zagoić, ale trzeba przyznać, że opowiada o Warszawie i Żydach w czasie drugiej wojny światowej w taki sposób, w jaki nikt jeszcze o tym nie opowiedział. Pokazuje takie obrazy z tamtego okresu, jakich jeszcze nie było w filmach. Pokazuje prawdę, obiektywną prawdę o tej wielkiej tragedii dwudziestego wieku.

W sumie trudno wydawać jakąkolwiek opinie o filmie, który ukazuje tak straszne wydarzenia i to w dodatku takie, które nie stanowią literackiej fikcji, a są obrazem zdarzeń autentycznych, które mają swe miejsce w historii świata. Muszę powiedzieć, że po wyjściu z kina adaptacja Polańskiego mocno pulsowała w mojej psychice, byłem pod wielkim wpływem obrazów, których byłem świadkiem, nie mogłem zapomnieć o tym, co zobaczyłem. Trwało to parę dni. Teraz piszę recenzje z "Pianisty" i rozumiem pewne sprawy, patrzę na pewne sytuację trochu inaczej niż tydzień temu. Otóż uważam, że jak już wspominałem film ten bardzo mocno manipuluje widzem, jego konstrukcja zmusza go do przeżywania takich emocji, uczuć, namiętności. Jego twórcy tak wszystko ułożyli, by niczym Bóg dyktować nam nasze odczucia. To tak samo, jak ze wspomnieniami Władysława Szpilmana, które sporządził tuż po tym, jak wojna się zakończyła, jak zrozumiał, że udało mu się uniknąć śmierci, jak chciał podzielić się swymi wrażeniami. Były one bardzo emocjonalne, nacechowane najróżniejszymi namiętnościami, pełne wewnętrzności i subiektywności. Jestem pewien, że dziś Szpilman umiał by na to spojrzeć w bardziej neutralny sposób, tak jak ja bardziej spokojnie i naturalniej podchodzę do obrazów przedstawionych przez Polańskiego. One są we mnie gdzieś tam, zakorzeniły się w mojej psychice, ale nie są już tak mocne i intensywne, jak były tydzień temu, w czasie oglądania filmu. Wszystko, na co patrzy się pod wpływem emocji, jest mniej rzeczywiste i prawdziwe niż wtedy, kiedy postara się do tego nabrać dystansu, pewnego obiektywizmu. Pamiętnik pisany pod wpływem aktualnych przeżyć jest mniej autentyczny niż taki pisany po latach, w którym można daną sytuację zanalizować, spojrzeć na nią z różnych punktów widzenia, zrozumieć. Gdyż taki po latach jest może chłodniejszy i mniej osobisty, ale za to nie ma w nim niekonsekwencji, jakiejś gorączki wydarzeń, chaosu.

Dlatego też uważam, że taka rzetelna recenzja filmu Polańskiego jeszcze nie powstała i w najbliższych tygodniach nie powstanie, gdyż każdy, który teraz ją pisze jest pod wpływem pulsujących emocji i wzruszenia, i to przesłania mu możliwość obiektywnego i krytycznego spojrzenia na tą adaptację. Dopiero, gdy gorączka "Pianisty" minie przyjdzie czas na kalkulacje, obiektywne osądy, i próbę odpowiedzi na pytanie, czy zadanie, jakiego reżyser się podjął zrealizował, czy też mu nie sprostał. Ja zapraszam wszystkich do kin, by mogli zabrać głos w rodzących się dyskusjach i mieć swoje zdanie na temat najnowszej ekranizacji wielkiego reżysera traktującej bądź, co bądź o naszej narodowej historii.