Filmy o Dzikim Zachodzie Ameryki Północnej są tak stare jak niemal jak całe kino. W 1898 pojawia się w Ameryce western - rodzaj filmu, gdzie tak wymownie współbrzmieją ze sobą historia i legenda, walka dobrego ze złym. Już XX - wieczna powieść westernowa, zapewne wyrosła niemal ze średniowiecznych powieści awanturniczych, poprzez powieści romantyczne i historyczne, nakreśliła filmowe rysy westernu. Sam gatunek jakim jest western miał określony szablon, zupełnie jak książkowe romanse. Sceny niczym w dobrym dramacie musiały się rozgrywać jedna po drugiej. W tego typu filmie zawsze zły przegrywał, zawsze musiał ponieść zasłużoną karę. A dobry bohater triumfował odchodząc w siną dal. Lata 60. i 70. to mała rewolucja w gatunku. Powstaje tak zwany "kwaśny western". Wiążą się z nim takie nazwiska: Sam Pekinpah, Monte Hellman, Sergio Leone, Sam Raimi. "Kwaśny western" dokonuje przewartościowania poetyki swego gatunku. Zamiast taniego romantyzmu, ckliwości, oferuje nam szczyptę ironii i elementy brutalności. Niektórzy krytycy filmowi właśnie twierdzą, że "Truposz" Jarmusha jest taką kontynuacją dawnych koncepcji, tamtego dawnego spojrzenia na western. Jarmush wprawdzie sam przyznaje, ze nie specjalnie lubi westerny. Ponieważ westerny stwarzają postacie papierowe, idealne, o zbyt ostro zarysowanych kształtach osobowościowych. Ale nie istota westernu jako gatunku zainteresowała Jarmusha, raczej ten typ filmu starał się uczynić punktem wyjścia dla swych poszukiwań.
Początek jest dość schematyczny. Niczym kalka powiela utarty schemat. Pewien młody człowiek wyrusza na Zachód, chce tam rozpocząć nowe życie. Ale to dopiero początek. Później wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie, wszystko jest jakby na odwrót i zaskakuje widza.
Na dodatek w sferze czysto technicznej dokonuje Jarmush niejako rewolucji. Odkąd pamiętamy westerny chętnie kręcono w kolorze, by oddać pejzaż Dzikiego Zachodu. Przecież każdy rewolwerowiec po stoczonej bitwie z tym złym udawał się w stronę zachodzącego słońca. Obrazek ten stał się niemal symbolem gatunku! Słońce musiało być czerwone, musiało widać jego czerwień i samotnego kowboja na jego tle. To był kanon! Tego wymagała poetyka tego gatunku. Tu już mamy zaskoczenie. Czarno - biały film. Jest to oczywiście również reżyserskie, czysto koncepcyjne nawiązanie do starych filmów z lat 30., 40. XX wieku. Mamy tym samym odczuć, że jest to inny świat, że jest to świat, który odszedł do przeszłości.
Przez cały film tytułowy truposz - William Blake - odbywa podróż. Ale ta podróż ma inny wymiar, nie realny, a duchowy, prowadzi niemal do objawienia. Bohater balansuje i jest to balansowanie pomiędzy życiem a śmiercią. Dokonuje jakby wejścia w śmierć, wtajemniczenia w misterium. Jako widzowie zauważamy ten rozpad jego psychiki, ale to wszystko prowadzi do osiągnięcia innego stanu świadomości - świadomości wyższego rzędu. "Truposz" posiada elementy religijne, mistyczne niemal. Akcent pada na naturę, która jest najważniejsza w świadomości Indian, jest ich wyrocznią i trybem życia, ich losem i czymś, co ich zespala w plemię. W cykl natury wpisane jest rodzenie się i umieranie. Taką koncepcję prezentuje Indianin "Nobody" - obserwuje świat uważnie, czyta z jego znaków, patrzy na procesy umierania i narodzin, na życie, na jego przemijanie. Jarmush potrafi wyzyskać ten metafizyczny, duchowy aspekt i na jego kanwie snuje własną opowieść. Blake wyrusza do świata śmierci. To zupełnie zwykły świat. Wszystko nagle nabiera innego wymiaru. Rodzi się dziecko, ale obok umiera ktoś stary. Następuje mistyczne, ponad duchowa wymiana. Opowieść Jarmusha jest nasycona poetyckimi obrazami. Reżyser umiejętnie wychwytuje to, czego akurat potrzebuje w danej chwili. Nawet pejzaże potrafi mistrzowsko wykorzystać. Soundtrack do filmu jest niepokojący, jest jakby zgrzytliwy - to gitara Neila Younga. Niby nie pasuje, ale właśnie ten rozdźwięk jest tutaj bardzo istotny. Wpływa dobitnie na uwypuklenie koncepcji filmu. Staje się nie tylko podkładem dźwiękowym, ale i samym twórcą klimatu, atmosfery. Zadziwiający jest ten układ na zasadzie ciągów dualistycznych - zarówno w koncepcji fabuły, w układzie muzyki, jak i w dobraniu właśnie czarno - białej taśmy filmowej. W obrazie ten dualizm widać kilkakrotnie: na przykład Blake przyjeżdża do miasteczka i widzi kobietę, która karmi dziecko, a za chwilę zakład pogrzebowy z trumnami. Natura też prezentuje takie obrazy: dzikie, pełne sił zwierzęta, a obok zabita sarna.
Blake podróżuje samotnie. Choć ma u swego boku Indianina "Nobody". Ciekawy epizod pojawia się w filmie, ciekawy i zabawny zarazem. Blake'a pytają traperzy z kim podróżuje, a on odpowiada: " With Nobody". W ten sposób Indianin jawi się jako alter ego Blake'a, jako jego rezoner. Jest on strażnikiem chłopaka, ale i zwraca się do niego niezrozumiale, enigmatycznie, jakby był niemal postacią nierzeczywistą, Aniołem Stróżem.
"Truposz" zawiera wiele ciekawych i ciekawie skonstruowanych postaci. Pojawiają się płatni zabójcy, jeden z nich co prawda nocami przytula misia. Są to postacie groteskowe. Wyjęte niemal z filmów Allena, Almodovara, dziwnie skonstruowane, niewesternowe. Pojawia się też właściciel fabryki, w której chce pracować Blake, człowiek - demon. Napotkani traperzy opowiadają jakieś dziwne bajki o trzech niedźwiadkach.
Nie brakuje w filmie brutalności. Ale jest to inna brutalność, ta wywołuje inne uczucia niż wstręt, raczej rezerwę i możliwe, że wstyd. To jest zupełnie inny sposób operowania brutalnością w kinie. Nie propaguje brutalności choćby w stylu mistrza Tarantino, nie mówiąc o filmach akcji. To zupełnie inna poetyka. Nie jest to też typowa westernowa strzelanina. "Truposz" podejmuje polemikę nie tylko ze swym pierwotnym gatunkiem, nie tylko z poetyką gatunku i nie tylko w sferze technicznej, czy sferze fabularnej. Na płaszczyźnie westernu Jarmush buduje własny przekaz, a to, co chce powiedzieć staje się jasnym przesłaniem - chce by kino odkryło pewien rodzaj mistyki, by tą mistyką potrafiło żonglować, by potrafiło za jej pomocą przekazać coś ważnego.
Wprawdzie film nie jest łatwy do odczytania, ta poetycka obrazowość nie obytym kinomanom potrafi zatrzeć obraz, ale mimo wszystko koncepcja reżysera jest dostrzegalna.
Sensem do zrozumienia filmu staje się początek. Blake jedzie pociągiem. Do przedziału wchodzi motorniczy i przysiada się do Blake'a. Coś mu opowiada, wypytuje, nagle objawia coś na zasadzie proroctwa. Blake trafia później do piekła. Ziściło się to, co było mu przeznaczone.
W sposobie obrazowania, operowania koncepcją, ukazywania pomysłu, zapatrywań film Jarmusha jest podobny do filmów Lyncha. Ten jednak potrafi doskonale operować wulgarną przemocą, tu, u Jarmusha ta przemoc ma charakter metafizyczny, mistyczny. Cała historia staje się opowieścią, ma cykliczny niemal wymiar. W tym sensie jest to bardzo ciekawe kino, godne polecenia dla niepokornych, dal cierpliwych i wymagających. Jeśli bowiem spodziewacie się strzelaniny na zasadzie starych westernów, to nie jest to film dla was. Ale wszystkim chętnym polecanym. Inny pomysł na western, inna koncepcja, świetne - moim skromnym zdaniem.