Narodowy epos Adama Mickiewicza- "Pan Tadeusz" od momentu ukazania się stanowił swoisty fenomen, od razu został przez Polaków zaakceptowany i uznany za największe arcydzieło w dorobku poety. Tak pozostało po dzień dzisiejszy: zachwyca, wzrusza i uczy patriotyzmu, co jest faktycznie ogromnym osiągnięciem i zasługą pisarza, gdyż nie każdy utwór napisany przeszło sto pięćdziesiąt lat temu jest dalej tak chętnie czytany i akceptowany (chociażby mickiewiczowskie "Dziady" nie budzą już dziś takich emocji i wzruszeń jak epopeja "Pan Tadeusz"). Wiele utworów z dawnych epok może męczyć swym językiem, nieaktualnością problemów lub sytuacji, które są w nich przedstawiane czy też interpretowane, natomiast utwór Mickiewicza przetrwał wielką próbę czasu. "Pan Tadeusz" zachował swoją świeżość a wspomniane już wcześniej inne wielkie dzieło tegoż autora- "Dziady" nie?! Być może sukces tego utworu wywodzi się z tego, że nie ma w nim przedstawienia Polski będącej pod srogim jarzmem, borykającej się z problemem pozbawienia wolności i suwerenności, gnębionej przez okrutnych ciemięzców, z którymi żadnymi sposobami nie można wygrać. Nie ma w nim patetycznych, niezrozumiałych przemów bohaterów, swoistych wewnętrznych monologów, wewnętrznych walk dziejących się w świadomości postaci, których przeciętny czytelnik nie może zrozumieć i pojąć. Nie ma rzeczy nieaktualnych, opisów sytuacji dla nas odległej i skomplikowanej. Mickiewicz w "Panu Tadeuszu" rezygnuje z tonu smutku, przygnębienia, rozpaczy. Rezygnuje z mesjanizmu, idei nie do końca klarownych na rzecz pokazania obrazu Polski i to obrazu wspaniałego, barwnego, radosnego, gdyż przekazywanego przez człowieka, który znajdował się na obcej ziemi, który marzył i tęsknił za swoim rodzinnym krajem, ukochaną ojczyzną, gdzie się wychował i przeżył tyle wspaniałych chwil. Dlatego obraz Polski wyłaniający się z powieści nie mógł być smutny i ponury, był hołdem dla Litwy, którą tak ukochał nasz narodowy wieszcz. Mickiewicz w przedstawieniu wspaniałego Soplicowa chciał ukazać całą Polskę, stworzył z niego niczym odbicie tego kraju, za którym tak tęsknił. W tym szlacheckim dworku nie było mowy o złej sytuacji w kraju, o politycznym zamieszaniu wokół ziem polskich i litewskich. Tu czas biegł jakby inaczej, wszyscy byli dobrzy i szczęśliwi, temat zaborów i zaborców wydawał się nie istnieć dla tamtejszych mieszkańców ( być może z wyjątkiem księdza Robaka, któremu zdarzało się coś na ten temat napomknąć!). Oni żyli w wielkiej i dumnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, i nic nie było im w stanie zmącić takiej świadomości. Soplicowo było w "Panu Tadeuszu" miejscem swoistym, w którym Mickiewicz umieścił wszystko to, co reprezentatywne i charakterystyczne dla Polski, tej Polski szlacheckiej, a dokładnie dla okresu jej sławy i wielkości, a więc: staropolską gościnność, ukochanie i szczególne poszanowanie tradycji, jej kultywowanie i przestrzeganie, tradycyjne bale wraz z tańcami, polowania, kierowanie się zasadami honoru, o czym świadczy chociażby rozwiązywanie jakiś konfliktów przez pojedynki czy zajazdy, przestrzeganie zasad związanych z różnymi hierarchiami wartości, flirtowanie i drobne szlacheckie gry miłosne. Dodatkowo "Pan Tadeusz" ma pozytywne zakończenie, oraz ogólnie jest utrzymany w radosnym, sielankowym nastroju, dającym Polakom chwile błogiego zapomnienia, wyrwania się z rzeczywistej ponurej i przygnębiającej sytuacji kraju. To osiągnął Mickiewicz poprzez nie do końca prawdziwe tło historyczne utworu, a zwłaszcza poprzez wybiórcze potraktowanie wydarzeń historycznych, co pozwoliło osiągnąć cel- pokrzepienie polskich serc. W utworze pojawia się, bowiem wielkie zwycięstwo na polskim wrogiem- Moskalami, jest w nim wielka apoteoza Napoleona i działań przez niego prowadzonych, z którymi tak wielkie nadzieje wiązali Polacy, a fabuła utworu kończy się przed ostateczną porażką armii napoleońskiej, dzięki czemu Mickiewicz omija fakt wielkiego rozczarowania Polaków tą kampanią i zachowuje pozytywny i radosny wydźwięk utworu. Mimo, że utwór ten został przez Mickiewicza napisany już po owej klęsce, mimo, że Polacy zdawali sobie sprawę, że ich wielki sprzymierzeniec nie zdołał pomóc im w odzyskaniu niepodległości i pewnie długo nie nadejdzie po raz drugi taka okazja, to jednak pisarz decyduje się na lekkie nadużycie, by przynajmniej na chwile jego rodacy poczuli się lepiej. Dzięki temu ówczesny czytelnik miał wrażenie, że w Soplicowie został ukazany jakiś inny wymiar, inny czas, inna historia Polski, że być może nie wszystko zostało jeszcze stracone, że jest jeszcze szansa i nadzieja. Może faktycznie jakiś wielki Napoleon pomoże odzyskać upragnioną wolność, a cała Polska odrodzi się i stanie się wręcz arkadią, gdzie życie będzie miało tak beztroski i uroczy wymiar jak w przedstawionym przez pisarza Soplicowie…. Mickiewicz dawał nadzieję na szczęśliwe zakończenie, na odzyskanie suwerenności, z której brakiem przecież i późniejsze pokolenia się borykały, choćby w czasie okupacji hitlerowskiej, później podczas okresu stalinizmu i komunizmu, dlatego "Pan Tadeusz" był doskonałą lekturą nie tylko dla romantycznych odbiorców, ale i dla ludzi z następnych pokoleń i epok. Był wyrazem tęsknoty za wielką tradycyjną polskością.

Aktualność, popularność i niekwestionowana wielkość epopei mickiewiczowskiej zainspirowała z pewnością wielu reżyserów, którzy zamarzyli o jej zekranizowaniu, przelaniu pięknej prozy na dzieło filmowe. Adaptacją takową utworu Mickiewicza zajął się ostatecznie Andrzej Wajda. Należy stwierdzić, że zdecydowanie nie było to zadania proste, gdyż przed reżyserem piętrzyło się wiele problemów począwszy od prozaicznej obszerności dzieła (dwanaście tomów prozy trzeba było zamienić na dwie, najwyżej trzy godziny filmu), poprzez konieczność zachowania kolorytu, który stworzył Mickiewicz w powieści, barwnego i wspaniałego obrazu Soplicowa, aż do niepowtarzalnego klimatu- wielkiej, dumnej szlacheckiej Rzeczpospolitej, który panuje w całym utworze. Andrzej Wajda podjął wyzwanie, zrealizował filmową adaptację mickiewiczowskiego dzieła. Należy, więc postawić pytanie, czy udało mu się pokonać przeszkody i problemy, i nakręcić wspaniały filmowy obraz Polski, którą Mickiewicz zamknął w Soplicowie?

Już sam początek filmu może zaskakiwać. Wajda zaczął swoją ekranizację właściwie od końca, to znaczy od epilogu "Pana Tadeusza". W filmie została zainscenizowana sytuacja, w której sam Mickiewicz odczytuje swój utwór zebranym słuchaczom: Tadeuszowi, Telimenie, Zosi, hrabiemu i innym, czyli czołowym bohaterom epopei Mickiewicza. Można by zastanowić się nad tym, czy taki zabieg Wajdy był słuszny, czy mógł w taki sposób przekształcić pierwowzór, by epilog stał się prologiem? Czy miał prawo do pewnego rodzaju poprawienia mickiewiczowskiej koncepcji? Oczywiście odpowiedzi mogą być różne, wręcz skrajne, ale należy pamiętać o tym, że jednak książka i film to dwa zupełnie odmienne przejawy działalności artystycznej i każdy z nich rządzi się swoistymi prawami i regułami. Wajda, jako reżyser miał po prostu swój pomysł na scenariusz i swoją wizje przestawienia treści zawartych w epopei, taką konstrukcją fabuły filmowej zaznaczył także swoją osobistą interpretację tego utworu i jako reżyser miał do tego pełne prawo, jedynie ocena słuszności bądź jej braku tego pomysłu należy do widza. Zdecydowanie można stwierdzić, że ta innowacja w stosunku do pierwowzoru w żaden sposób nie przeszkadza w dalszym odbiorze dzieła, w żaden sposób nie deformuje także jego obrazu, gdyż zaraz widzimy bryczkę, którą do dworku podjeżdża młody panicz a w tle pojawiają się pola, łąki i lasy, tak pięknie i barwnie opisane przez wieszcza. Zaczyna ogarniać nas ten swoisty, polski klimat, zaraz usłyszymy melodię polskiego hymnu, a młody Tadeusz napotka nieco roznegliżowaną dziewczynę w swoim pokoju, co równie opisuje Mickiewicz w swoim utworze, a co daje nam pewność, że na dobre zaczyna się akcja znana nam z epopei.

W tym miejscu należałoby jeszcze raz powtórzyć pytanie o efekty pracy Andrzeja Wajdy, a dokładnie, czy udało mu się stanąć na wysokości zadania i stworzyć tak unikatowy film, jak unikatowym zjawiskiem w polskiej literaturze stał się "Pan Tadeusz"? Czy reżyser zdołał przenieść do swojego filmowego obrazu wielki geniusz i kunszt, jakim popisał się Mickiewicz w powieści? A dodatkowo, czy adaptacja Wajdy pozostała wierna tej romantycznej powieści? Odpowiedź na te kwestie nie jest łatwa i jednoznaczna. Być może ułatwi nam ją próba zestawienia ze sobą tych dwóch różnych ujęć jednego tematu.

Pierwszą płaszczyzną, na której niestety poległ Wajda były opisy pejzażu, krajobrazu, fauny i flory, których tak wiele jest w mickiewiczowskim utworze. Są one żywe, barwne, pełne wdzięku, uczucia, emocji. Są tak nasycone metaforami i swoistą symboliką, że każdy czytelnik podczas lektury ma niemalże ich projekcję przed oczyma. Przyroda w "Panu Tadeuszu" żyje, jawi się nam, niemalże odczuwamy jej tętnienie. Jest barwna i świeża, wzrusza i wciąga, a czasem jest nieprzenikniona i nieskalana ludzką stopą, tajemnicza i groźna. Jej obrazy są niezwykle plastyczne i przekonywujące. Mi osobiście szczególnie utknęły w pamięci opisy zachodzącego słońca, ich jaskrawość (emocja im towarzysząca była rzeczywiście niezwykła), czy też fragmenty dotyczące matecznika, jego dzikości i nieskalaności czy też partie z inwokacji. Mickiewicz był mistrzem takich opisów, wspaniale wyszukiwał przenośnie i porównania, które jeszcze mocniej podkreślały i wyrażały to, co chciał napisać, podkreślić, zasugerować. Na przykład porównanie wyglądu rośliny do "panieńskiego rumieńca" otwiera tak wiele możliwości interpretacji, tak wiele różnych znaczeń a jednocześnie nasuwa wniosek o intensywności, czystości, płomienności, wielkiej sile barwy (wyglądu) owej rośliny. Takich opisów, pejzaży nie znajdziemy w filmie Wajdy. Jednakże nie można stwierdzić, że jest to całkowicie jego wina czy też zaniedbanie. Reżyser z pewnością dostrzegał wagę i znaczenie przyrody w dziele Mickiewicza i z pewnością bardzo się starał, by ta przyroda zaistniała we właściwym wymiarze w jego filmie, ale po prostu nie sprostał językowi wieszcza, nie zdołał tak plastycznie przedstawić przyrody. Fauna zajmuje sporą część filmowej adaptacji, ale nie jest ona taka jak w "Panu Tadeuszu". Jest za bardzo zwyczajna, pospolita. Została pozbawiona tej niesamowitości, plastyczności, barwności, jaką posiadała w książce. Ale z drugiej strony trzeba usprawiedliwić nieco Wajdę. Nie mógł on w taki sposób przedstawić na przykład matecznika, jak miało to miejsce w powieści, gdyż sam pisarz pisał o nim, jak o miejscu, w którym nigdy nie została postawiona stopa człowiecza. Albo też jak mógł przedstawić ludzi w lesie, którzy u Mickiewicza jawili się jako "cienie elizejskie"? Trzeba stwierdzić, że nawet dzisiejsza zaawansowana technika, postęp cywilizacyjny i wielkie możliwości, jakie daje współczesna kinematografia nie potrafiły sprostać temu geniuszowi i kunsztowi pióra, jakim wykazał się Mickiewicz w swoim utworze. Pejzaże i opisy przyrody wieszcza w tym aspekcie były genialne, że były tak plastyczne, tak ekspresyjne i tak mocno oddziaływały na ludzką wyobraźnię, mimo, albo właśnie dlatego, że były skreślone za pomocą słów. Wydawałoby się, że mogły stanowić doskonały materiał dla adaptacji filmowej, a jednak okazało się, że swym kunsztem przerosły znacznie możliwości obrazu. Słowo zwyciężyło obraz, co doskonale podsumowuje wiersz Słonimskiego zatytułowany: "Mickiewicz", w którym poeta pisze:

"Cóż by się z wami stało, nierozumne drzewa ?

Tartak by was pochłonął od deski do deski,

i tyle by was było. Lecz w ziemi litewskiej

razem z wami żył człowiek, który o was śpiewał",

co świadczy o przekonaniu, iż tylko za sprawą poezji można porywać się na próbę opiewania pięknych litewskich krajobrazów i przyrody, i tylko poprzez operowanie słowem można przyczynić się do zapewnienia jej nieśmiertelności, wiecznego trwania, pomnika. Natomiast obraz w filmie jest tej poezji pozbawiony. Wszystko jest tam ukazane bezpośrednio widzowi, niczego nie musi się on już domyślać, nie wykorzystuje swej wyobraźni, możliwości interpretacyjnych, które wytwarza słowo w poezji. Obrazy stają się, więc jednoznaczne, proste, oczywiste a przez to pospolite i powszednie, znane i oklepane. Zostają obdarte ze swej wielkości i unikalności. Dlatego słowo jest zdecydowanie ciekawsze, elastyczniejsze, nasycone większą emocjonalnością niż obraz, przynajmniej w sposobie ukazywania przyrody. Wajda był, więc od razu skazany na porażkę w tym aspekcie swego filmu, gdyż nawet najnowsza technika nie dawała mu szans na wygranie pojedynku z mickiewiczowskim geniuszem słowa, artyzmem jego opisów przyrody, które były jednym z elementów jego ukochanej ojczyzny- Litwy.

Czyli w przypadku obrazów przyrody film nie dorównuje swojemu pierwowzorowi, ale to nie oznacza, że Wajda poniósł klęskę ostateczną. Można znaleźć, bowiem w filmie pewne elementy, których interpretacja i sposób pokazania u Wajdy są zbliżone do tego, co zostało ukazane przez Mickiewicza, jak na przykład: sylwetki czołowych bohaterów.

Główną postacią epopei jest ksiądz Robak, człowiek o bardzo złożonej i skomplikowanej psychice i niezwykle ciekawym i barwnym życiorysie. Księdza Robaka zagrał Bogusław Linda, co było zdecydowanie bardzo odważną i śmiałą decyzją Wajdy, ponieważ Linda dla większości współczesnych Polaków kojarzy się z filmami kryminalnymi, w których wcielał się w charakterystyczne dla takiego rodzaju kina postaci, tak zwanych twardzieli o mocnym charakterze, często balansujących na pograniczu prawa czy też moralnych lub etycznych zasad (jak na przykład to miało miejsce w "Psach" czy też "Demonach wojny"). Natomiast Wajda powierzył mu diametralnie inną rolę- czołową dla epopei Mickiewicza: księdza- emisariusza. Kiedy przeczytałam obsadę tego filmu od razu zastanowił mnie fakt, jak Linda poradzi sobie z tym bohaterem i jak ja odbiorę go w takim wcieleniu. Muszę przyznać, że byłam niemalże pewna, iż Bogusław nie spisze się w tej kreacji dobrze. A tu pan Linda mnie bardzo mile zaskoczył, okazał się naprawdę właściwym człowiekiem, godnym zagrania tej właśnie roli. Wszakże mickiewiczowski Jacek Soplica nie był zakonnikiem od zawsze a jego przeszłość była tak awanturnicza i zadziorna, jak wcześniejsze role grywane przez Bogusława Lindę. Był krewkim przedstawicielem szlachty, skorym do bijatyk, walki na szablę i do dwuznacznych moralnie czynów, a to już zamienicie dopasowuje się do postawy, jakiej przyzwyczaił nas swymi kreacjami Linda. Być może faktycznie habit trochu mu nie pasował i w jakimś stopniu przeszkadzał, ale najprawdopodobniej właśnie tak czuł się mickiewiczowski Soplica, który po okresie buntu i awantur założył habit i wszedł na drogę pokory. Gdy tak spojrzymy na kreację Lindy zrozumiemy, że był to najwłaściwszy aktor do zagrania tej właśnie roli. Jest on faktycznie zrealizowaniem założeń wieszcza dotyczących tej postaci. Świetnie prezentuje się u Wajdy w scenie z niedźwiedziem, w której jednym strzałem powala olbrzyma na ziemie, być może nieco gorzej prezentuje się w momencie odmawiania pacierza, ale to z pewnością można włączyć do całej wizji kreacji Jacka Soplicy- ex awanturnika i buntownika, pokutującego teraz za swoje występki w habicie. Przecież nie ma możliwości, nawet w świecie realnym, rzeczywistym na całkowitą metamorfozę i resocjalizację człowieka, który kiedyś był przestępcą, dlatego może nawet nie do końca zaplanowana przez Wajdę sztuczność Lindy w scenach związanych z jego byciem księdzem, uchodzi tutaj za plus a nie minus w konstrukcji tej postaci. Podsumowując: sylwetka księdza Robaka- Jacka Soplicy u Wajdy jest zgodna z pomysłem i zamierzeniem mickiewiczowskim!

Już nie tak barwnie i dobrze dobrał natomiast Wajda aktora do zagrania roli Tadeusza Soplicy. Wybrał do tego Michała Żebrowskiego, za którym faktycznie szaleje większa część Polek, i jego aparycja faktycznie jest bardzo przyjemna w odbiorze, ale co do jego gry aktorskiej miałabym już pewne zastrzeżenia. Po pierwsze wszystkie role, które zostały mu do tej pory powierzone są po prostu trudne, gdyż i sienkiewiczowski Skrzetuski i mickiewiczowski Tadeusz są bohaterami mdłymi, trochę nudnymi, zbyt wyidealizowanymi, można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że nie zostały do końca przemyślane przez swych autorów. Z drugiej jednak strony trzeba przyznać, że Tadeusz u Wajdy jest taki jak u Mickiewicza: piękny, ckliwy, romantyczny……nudny!!!! Właściwie w jego biografii nie ma nic takiego ciekawego: to zwykły młodzieniaszek o czystym sumieniu, bez żadnych niecnych czynów ciążących nad jego przeszłością, które musiałby zmazać, odpokutować czy okupić swym poświęceniem, nie jest ani zażartym romantykiem, ani przesadnym patriotą. Wszystko jest w nim umiarkowane, stabilne i stateczne. Jest po prostu pospolity, niczym szczególnym się nie wyróżnia, niczego nad wyraz efektownego nie dokonuje. Przeciwnie to on zostaje wplątany w intrygę Telimeny, a nie on ją wywołuje. Kocha Zosię, ale to uczucie jest zbyt dziecinne, proste, sentymentalne, właściwie dla każdej kobiety byłby w stanie stracić głowę. Nie jest, więc romantycznym kochankiem, którzy byli pełni namiętności, szaleństwa, dramatyczności. Jest to postać, która nie zapisuje się w naszej pamięci niczym ważnym, szczególnym. Tak też odgrywa swoją postać Michał Żebrowski. Jest tak samo "płytki" i mdły jak postać, którą odtwarza. Nie ma w nim ani krzty indywidualności, niczego, co świadczyło by o jego inności, czegoś charakterystycznego: nawet spojrzenia czy mimiki. Jest przeciętnym młodzieniaszkiem, który patrzy na wiat nieco przez pryzmat różowych okularów, ma cielęcy wzrok, a czasem na wskutek jakiejś emocji zdarzy mu się bezwiednie otworzyć usta. Wszystko, co mówi jest takie bezpłciowe, wymawiane bez większej namiętności, emocji, czasem przesadnie sielankowe. A kiedy wreszcie miał szansę na to by zaprezentować się nie jako chłopiec, młodzieniec a dojrzały, prawdziwy mężczyzna- a mianowicie w czasie bitwy z Moskalami, on pojawia się przed nami w kapeluszu ze słomy. Tego nie mogę zrozumieć, dlaczego Wajda tak wyobraził sobie tą ważną scenę? Dlaczego pozbawił i tak już nudnego na łamach powieści Tadeusza resztek męskości? Jeżeli jego zamysłem było całkowite spłycenie, zbanalizowanie i odrealnienie tej postaci to trzeba przyznać, że udało mu się, ale jednak śmiem twierdzić, że nie tak miało być w założeniu reżysera. Obiektywnie rzecz biorąc w sumie nie ma, za co Wajdy krytykować, bo mickiewiczowski Tadeusz naprawdę nie był postacią dopracowaną i przekonywującą, był płytki i nudny, ale Wajda nie potrzebnie tak mocno to uwypuklił, że w jego Tadeuszu oprócz negatywnych rys nie dostrzegam nic a nic więcej. Wyobrażałam sobie, że Michał Żebrowski wniesie coś do tej postaci od siebie, że stworzy z niej coś lepszego, barwniejszego, że w Tadeuszu znajdzie się coś z Michała, czym ożywi sylwetkę Mickiewicza, a tu nieprzyjemne rozczarowanie. Tadeusz pozostał pospolitym młodzieńcem, bez cech charakterystycznych, postacią odrealnioną, żyjącą w totalnie nierzeczywistym- sielankowym świecie. Właściwie słowa krytyki należą się nie reżyserowi a samemu Żebrowskiemu, który mnie nie zachwycił a raczej znudził i zdecydowanie rozczarował swoją grą.

Za to świetnie zagrał swoją rolę Andrzej Seweryn, którego Wajda wcielił w postać Sędziego. U Mickiewicza bohater ten jest równie nudny i mało zajmujący, jak Tadeusz. Pisarz chciał nam przedstawić go jako człowieka mimo wszystko dobrego i szlachetnego (mimo wszystko, gdyż sędzia dopuścił się w przeszłości zdrady narodowej, przystępując do targowiczan). Ostatecznie w epopei to postać dwuznaczna, niepodlegająca jednej ocenie, mająca wiele cech pozytywnych, ale i sporo złych. Natomiast Andrzej Seweryn gra tę postać znakomicie, nadaje jej wyraźność, pewną indywidualność, wkłada w nią wiele swego serca i ducha (co może być wynikiem próby odkupienia się u widzów, za moim zdaniem niezbyt udaną kreację Wiśniowieckiego w ekranizacji powieści Sienkiewicza: "Ogniem i mieczem"). Sędzia w realizacji Wajdy nie starał się uchodzić na siłę za człowieka dobrego i szlachetnego. Swoim postępowaniem zaświadcza natomiast, że jest przedstawicielem średniej szlachty, jest człowiekiem z krwi i kości, obdarzonym pozytywnymi jak i negatywnymi cechami, któremu nie obce są jakieś pijatyki i bijatyki, skłonność do burd i awantur, zapalczywość i inne przywary charakterystyczne dla szlachty, ale z drugiej strony jest wielkim patriotą, który kocha ojczyznę i jest gotowy za nią walczyć. Mimo, że u Mickiewicza postać ta nie jest zbytnio wyraźna i przekonująca, może nawet nie budzi pozytywnych emocji u czytelnika, to w filmie nabiera kształtu, jest doskonale zagrana przez Seweryna, za co i Wajda i sam aktor według mnie zasługują na uznanie.

Inną znakomitą rolę odegrał Daniel Olbrychski, który znakomicie wcielił się w filmie Wajdy w postać Gerwazego. Według mnie to zdecydowanie najlepsza rola w tym przedsięwzięciu. Głos, którym wypowiada swoje kwestie ten ostatni klucznik, jest dokładnie taki, jaki wyobrażałam sobie czytając epopeje Mickiewicza. A z drugiej strony znam rzeczywisty głos Olbrychskiego, więc zdaję sobie sprawę ile trudu i wytrwałości kosztowała go ta kreacja. Jednakże to jest prawdziwy i wielki aktor, który potrafi wiele znieść by zagrać tak, jak wymaga tego odtwarzana sylwetka. Jednakże mistrzostwo tej roli nie ogranicza się tylko do tonu głosu, jaki przybrał Olbrychski. Chodzi tu także o jego sposób zachowania, poruszania, o gesty, o mimikę (jak chociażby te charakterystyczne spojrzenia spod łba, które tak często opisywał Mickiewicz, o jego żywiołowe przemówienie wygłoszone w zaścianku ). Doskonale również została dopasowana jego powierzchowność (podobnie jak w przypadku Lindy!!!) w stosunku do postaci, jaką odgrywał, a mianowicie: łysa głowa i widoczna blizna. Niewątpliwie postać Gerwazego jest jaśniejsza, wyrazistsza a tym samym łatwiejsza do zinterpretowania i zagrania niż na przykład postać sędziego. W "Panu Tadeuszu" Gerwazy jawi się jako człowiek dobry, szlachetny i pełen ideałów. Dlatego Daniel Olbrychski nie musiał silić się na wkładanie do tej postaci jakiejś swojej wielkiej indywidualności, odtworzył tylko takiego człowieka, jakiego przedstawił na łamach swojej powieści Mickiewicz, ale wyszło mu to całkiem dobrze. Jest to według mnie kolejna udana realizacja mickiewiczowskiej wizji przez Andrzeja Wajdę.

Całkiem nieźle również spisała się Grażyna Szapołowska, która odtwarzała postać mickiewiczowskiej Telimeny. Bardzo dobrze wcieliła się w postać podstarzałej już, ale nadal interesującej, pociągającej mężczyzn kobiety, która doskonale umie dalej flirtować i kokietować: wyćwiczone i przemyślane ruchy wachlarzem, które dla niewtajemniczonych wydają się zupełnie luźne i niezobowiązujące, kokieteryjne, zalotne, lekko prowokujące spojrzenia puszczane niby to ukradkiem w stronę młodego Tadeusza, wzruszające i pełne żarliwości wyznanie uczucia żywionego dla Tadeusza, cwana rozmowa z sędzią, oraz genialnie zagrana scena w lesie- z mrówkami składają się na obraz Telimeny, którą wymyślił Mickiewicz. Jej kreacja jest odzwierciedleniem wizji naszego wieszcza. Szapołowska w swej grze jest przekonująca, gra całą sobą, wkładając w tę postać wiele serca i ducha. Niezwykle naturalnie zachowuje się w scenach, w których adoruje zarówno młodego panicza, jak i dojrzałego sędziego. Jest zdecydowana i pewna siebie w swoich planach, które snuje odnośnie swojej osoby oraz Tadeusza i Zosi. Według mnie jest to świetna rola, która również zasługuje na słowa uznania.

Natomiast rolą, która nie zachwyca, nie budzi emocji jest postać hrabiego, zagranego w filmie przez Marka Kondrada. Choć podobnie, jak w przypadku Tadeusza, hrabia jest postacią słabą nie tylko w adaptacji Wajdy, ale i samej powieści Mickiewicza. Otóż jest on przedstawiony jako niepoprawny marzyciel, który tylko ciałem przebywa w Soplicowie, a swoim duchem, myślami krąży gdzieś daleko poza jego granicami. Jest to taki cień człowieka, który powraca do swego ciała i włącza się do życia tylko wówczas, gdy pojawia się możliwość wzięcia udziału w jakiejś romantycznej przygodzie, czy też sytuacji. Najczęściej pląta się bez większego celu i zajmuje się szkicowaniem krajobrazu polskiego. U Mickiewicza jest postacią zamazaną, który podkochuje się w Zosi, wzdycha do Telimeny ale u Wajdy jest to prawie w ogóle nie zauważalne. W ogóle w filmie hrabia jest jakby wyłączony z biegu akcji, jest postacią zbyt statyczną i bierną, niedającą nic a nic od siebie. Na moment ożywia się podczas trwania zajazdu a później znów znika, wtapia się w tło. Kondrad nie stworzył właściwie żadnej kreacji swojego bohatera, był pasywny i bierny. Podobnie jak Żebrowski zupełnie nie wprowadził żadnej indywidualnej cechy, nie zrobił nic, co by mogło zagwarantować mu szacunek i podziw w związku z odegraniem tej postaci.

Chyba najwięcej kontrowersji, rozmów i dyskusji wzbudziła jednak po premierze filmu postać Zosi, którą u Wajdy zagrała młodziutka Alicja Bachleda- Curuś. Na jej głowę spadło wiele gromów ganiących jej kinowy debiut w tej roli, ale patrząc obiektywnie na sylwetkę Zosi wykreowaną przez Mickiewicza, można by się zastanowić, czy faktycznie krytyka Bachledy jest słuszna? Przecież rola, która została jej powierzona jest dosyć niewdzięczna. Zosia została w subtelny i piękny sposób opisana przez Mickiewicza, a przecież już prowadziłam tu wywód o tym, że mimo możliwości techniki obraz przegrywa ze słowem. To, co tak pięknie da się przedstawić za pomocą poezji, wspaniałych opisów, niesamowitej charakterystyki słownej, traci swoją świeżość, niepowtarzalność na ekranie, gdyż jest pokazane w sposób dosadny, zamykający pole do popisu dla wyobraźni. U Mickiewicza Zosia, to niemalże nimfa, która jest piękna, urocza, zachwycająca- i właściwie tyle. Kiedy pojawia się w powieści to najczęściej milczy, albo zawstydzona oblewa się rumieńcem, a tak właśnie gra Alicja. Dobrze wygląda, milczy i rumieni się. Wydaje się to głupie i nieprofesjonalne, ale ona jest po prostu wiernym odtworzeniem wizji mickiewiczowskiej, robi dokładnie tyle ile miała robić Zosia według zamysłu pisarza. Oczywiście można jej zarzucić brak obycia z kamerą, brak doświadczenia zawodowego, o czym świadczy fakt, że te kilka kwestii, które wypowiedziała, niczym się od siebie nie różniły, były powiedziane takim samym tonem i barwą głosu. Ale to, że filmowa Zosia nas nie zachwyca, wynika przede wszystkim z tego, że i ta w epopei nie była zachwycającą.

To byli główni aktorzy, którzy wcielili się w czołowe postacie "Pana Tadeusza" u Wajdy. W sumie realizacja postaci należy do walorów tego filmu, bo oprócz paru wypadków, większość aktorów została znakomicie dobrana przez Wajdę do swoich ról i wywiązała się z nich równie dobrze. Jedynie ja żałuję tego, że Wajda nie postarał się trochę ożywić postaci, które i w epopei są nieco nudne i "blade", jak w wypadku: Tadeusza, Zosi, Hrabiego. Być może takie lekkie odejście od pierwowzoru wpłynęło by na lepszy odbiór tych bohaterów. Jednak mimo to, bohaterowie wychodzą z tej próby przeniesienia słowa na obraz zdecydowanie lepiej niż przyroda.

Jak natomiast wygląda sprawa akcji?! Utwór Mickiewicza pomimo tego, że sporą jego część stanowią opisy przyrody jest jednakże bardzo bogaty w treści. To powieść wielowątkowa, która porusza wiele rozmaitych problemów, pokazuje wiele sytuacji. Andrzej Wajada również najwidoczniej postawił w swoim scenariuszu na żywą akcję, której nie brak wszakże u Mickiewicza (być może tu także tkwi przyczyna okrojenia utworów z tych wizji przyrodniczych?!). Poruszył, bowiem niemalże wszystkie najistotniejsze sprawy (spory, problemy, konflikty, rozterki i flirty) ukazane przez Mickiewicza w epopei, co nadało akcji dynamizmu i werwy, ale co nie do końca było zgodne z zamysłem samego pisarza. Przecież "Pan Tadeusz" i jego fabuła nie nadają się na dłuższą metę na scenariusz filmu sensacyjnego, czy też kryminalnego. Sielankowa wizja Soplicowa wyłaniająca się z powieści, Ci dostojni szlachcice go zamieszkujący nie stanowią dobrego materiału dla filmu pełnego dynamizmu, przygód, szybkich zwrotów akcji i tym podobnych zabiegów, nieodzownych w dzisiejszym kinie sensacyjnym. Być może należało zrezygnować z kilku wątków a skupić się na tym, co z pewnością było najistotniejsze dla samego autora epopei: krajobrazie, przestrzeni, przyrodzie. Być może Wajda powinien zaryzykować bardziej monotonny, spokojny bieg akcji? Być może powinien więcej uwagi poświęcić chociażby takim scenom, jak na przykład moment gry Wojskiego? Z pewnością taki wybór również wywołałby krytykę, zniechęcił pewną część widzów, ale za to z pewnością byłby bardziej mickiewiczowski, bardziej przekonywujący niż na siłę zrobiony film pełen akcji, dynamizmu z wartką akcją, czego w pierwowzorze po prostu nie było.

Kluczowe wątki, które przedstawia Wajda w swoim filmie są na ogół zgodne z wizją tych wydarzeń na kartach epopei. Widać to chociażby na przykładzie miłości ukazanej w "Panu Tadeuszu". Uczucie między Zosią a Tadeuszem jest po prostu sztuczne, ckliwe, sentymentalne, zbyt sielankowe i nienaturalne by mogło zaistnieć w rzeczywistym świecie (dotyczy do zarówno obrazu w powieści, jak w filmie). Natomiast uczucie, emocje pomiędzy Tadeuszem a Telimeną jest pełne żaru, namiętności, dodatkowo podkreślonych przez dodaną przez Wajdę scenę, podczas której podstarzała kokietka prawie zaciąga młodzieńca do swojej sypialni. Wątek sporu o zamek przedstawiony został przez reżysera zgodnie z mickiewiczowską wizją: jest pełen żarliwości, nieustępliwości, dalej: Soplicowie są znienawidzeni przez klucznika, sędzia domaga się procesu, pojawia się konflikt o Kusego i Sokoła, wielka bitwa zakańcza się pobiciem drobiu, a Napoleon i jego armia świeci swoją chwałą i wielkim blaskiem, odnosi coraz to nowsze sukcesy. Właściwie przebieg akcji w filmie Wajdy zachowuje tory wytyczone przez Mickiewicza, niczym się nie różni. W tej kwestii reżyser pozostał całkowicie wierny swojemu pierwowzorowi.

Natomiast niewątpliwym walorem ekranizacji Wajdy są dialogi, które reżyser wprowadził. Pozostał, bowiem wierny trzynastozgłoskowcu, który w epopei zastosował Mickiewicz, a jednocześnie sprawił, że aktorzy posługują się nim w sposób niezwykle naturalny i swobodny. Bardzo dobrze przygotował ich do wygłaszania swoich kwestii, umiejętnie retuszując miejsca, w których mickiewiczowski rytm utyka lub trzynastozgłoskowiec się urywa. Uważam, że to jest niezwykłe dokonanie Wajdy i należą się mu za to słowa uznania.

Podsumowując swoje wywody należałoby powrócić do pytania, które bodajże dwukrotnie zostało w tej pracy zadane: czy Wajda sprostał zadaniu? Czy udało mu się przelać geniusz mickiewiczowskiego eposu wszechczasów na film, który wyreżyserował? Odpowiedź nie jest łatwa. Sam film wzbudził we mnie bardzo mieszane odczucia. Na pewno wynika to z faktu, że tak jak już wspominałam, film i książka to zupełnie dwa odmienne sposoby kreacji świata przedstawionego. W filmie wszystko pokazane jest jasno, wyraźnie i dokładnie. Wszystko, co u Mickiewicza było okryte przeróżnymi metaforami i porównaniami tu ukazane jest w sposób jednoznaczny. Widzimy Soplicowo, jego mieszkańców, ich troski i problemy oraz ich radości i przyjemności. Jednakże nie ma tu już miejsca na działania wyobraźni, dla myślenia, wewnętrznego przezywania tego, o czym się czyta. Nie ma tu tego wszystkiego, co świadczyło o wielkości i niepowtarzalności tego eposu: pięknych słów, poezji, za których pomocą Mickiewicz stworzył ten wspaniały, piękny, może nieco zbyt sielankowy i idealny obraz Polski, jakiej wówczas nie było a do jakiej tęsknił on, i jego rodacy.

Mimo to uznaję tę ekranizację za udaną. Wajda starał się jak mógł, by sprostać wysoko postawionej poprzeczce, by pozostać wiernym obrazowi stworzonemu przez Mickiewicza. Według mnie każdy Polak powinien ten film zobaczyć, ale nie może to zwalniać nas od przeczytania mickiewiczowskiej epopei, gdyż żaden film nie zdoła oddać tego charakteru i nastroju, jaki stworzył w niej poeta.