Parę dni temu wreszcie zdołałem oglądnąć kolejne w ostatnich miesiącach w naszej rodzimej kinematografii wielkie, według krytyków, wydarzenie- ekranizację wielkiego, wręcz sztandarowego dzieła polskiej literatury, a mianowicie: mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza" w reżyserii Andrzeja Wajdy (niedawno całe tłumy Polaków przeżywały adaptację filmową "Ogniem i mieczem" Henryka Sienkiewiczaw adaptacji Jerzego Hoffmana). Zważywszy na stopień natężenia reklamy wokół nowego przedsięwzięcia Wajdy, licznych plakatów i wciąż wyświetlanych zwiastunów, wielu dyskusji i głosów dotyczących tego filmu postanowiłem go obejrzeć, jeśli nie dla "świętego spokoju", to chociażby po to, by mieć swoje zdanie na temat tego filmu, jeżeli ktoś zapytałby mnie o moją opinię na jego temat. Ale kiedy przeczytałem kilka bardzo pozytywnych recenzji na temat tej adaptacji upewniłem się, że naprawdę będzie warto ją zobaczyć. Musze się nawet przyznać, że filmowa wersja epopei Mickiewicza tak mnie zaintrygowała, że z utęsknieniem czekałam na jakiś wolny dzień, by móc poświęcić te prawie trzy godziny na jej oglądnięcie. A tu jak na złość nauczyciele nie pozwolili mi na żadne lenistwo i zadawali wciąż więcej i więcej, by mnie pognębić i nie pozwolić na obejrzenie zachwalanego dzieła Wajdy. Jednakże kilkanaście dni po premierze kinowej okazało się, że i szkoła może przyczynić się do realizacji marzeń, gdyż nasz polonista oświadczył, że w kolejny poniedziałek całą klasą wybierzemy się do kina na ekranizację "Pana Tadeusza". Poczułem lekką ulgę: "połączenie przyjemnego z pożytecznym"- pomyślałem i czekałem na nadejście ustalonej daty. W następny poniedziałek wybraliśmy się do kina "Nowa Wilda". Cóż, musze stwierdzić, że trzy godzinny, które spędziłem w kinowym foteliku faktycznie nie okazały się zmarnowane i w sumie wyszedłem z sali zadowolony. Ponieważ realizacja Wajdy nie okazała się apoteozą chrześcijaństwa i katolicyzmu, jak to było w przypadku ekranizacji "Ogniem i mieczem", to pewne słowa obiektywnej krytyki nie zostaną uznane za świętokradztwo.

Na początek mała dygresja dotycząca samego kina, bo nie od dziś wiadomo, że na odbiór jakiegokolwiek obrazu czy dzieła, nie ważne czy filmowego czy też z innego gatunku, wpływa również otoczenie, miejsce, w jakim się ma tego dokonać. Ku mojemu miłemu zdziwieniu sala, w której miało nastąpić moje spotkanie z sfilmowanym narodowym eposem była całkiem przyzwoita a nie jak zdążyłem się do tego przyzwyczaić: przerażająco obskurna. Czyli sam wygląd sali sprzyjał oglądaniu natchnionego dzieła, jednakże płatne toalety i szatnia wyprowadziły mnie nieco z równowagi, bo jest to według mnie totalny bezsens i brak poszanowania kinowego klienta. Na szczęście znajdował się tam sklepik z popcornem a na sali nie było czuć zapachu spalonego oleju, co poprawiło mi nieco humor. W czasie seansu panowała względna cisza i spokój, wszyscy zdawali się być zapatrzeni w wypadki pokazywane na monstrualnym ekranie, a rzucanie się kukurydzą należało do rzadkości (w sumie to zastanawiał mnie fakt, czy był to wynik zafascynowania filmem, czy też groźba obniżenia oceny z zachowania przez nauczycieli?!).

Wracając już do samej projekcji filmowej, chciałbym zacząć od aktorów, których Hoffman wybrał do swego przedsięwzięcia. Faktycznie obsadził same najznakomitsze i najbardziej znane czołowe polskie gwiazdy, co ewidentnie musiało przyciągać do kin wielką publikę. Wystąpił tu, bowiem ukochany przez damską część Polaków- Michał Żebrowski w roli Tadeusza, zalotna mimo swego wieku Grażyna Szapołowska odtwarzająca postać Telimeny, znany z "twardych" ról Bogusław Lina wcielający się w postać Jacka Soplicy, ukrytego pod habitem zakonnika, doświadczony Daniel Olbrychski grający postać Gerwazego i urocza, debiutująca na dużym ekranie Alicja Bachleda Curuś odgrywająca mickiewiczowską Zosię.

Cóż… Żebrowski udowodnił już bodajże drugi raz, że oprócz uwielbianej przez kobiety aparycji nie zasługuje na miano gwiazdy polskiego kina, gdyż jako aktor wypada mdło i sztucznie. W sumie w roli Tadeusza spisał się o tyle nieźle, że literacki pierwowzór również nie stanowi zbytnio interesującej postaci, czyli akurat w tym wcieleniu dobrze musiał się czuć. Natomiast w słowach krytyki w stosunku do młodziutkiej Alicji jest również sporo racji, bo ja rozumiem, że był to jej debiut i mogła czuć się nieco onieśmielona, ale skąd ten ciągły, niezmienny, wymuszony uśmiech, który nie schodził z jej uroczej buźki?! No i jeszcze sposób mówienia, niezbyt dopracowana i zrozumiała dykcja, ale może jeszcze będą z niej ludzie i za kilka lat zabłyśnie jej gwiazda na polskim panteonie sławnych aktorek. Co do reszty postaci właściwie nie mogę mieć zastrzeżeń, podeszli do swoich ról profesjonalnie i z klasą, tak że nie było jakiś większych rażących wpadek. Zwłaszcza urzekła mnie postać klucznika Rębajło odtwarzana przez Olbrychskiego. Według mnie zagrał tę postać genialnie i jemu należą się najbardziej owacyjne brawa, w moim odczuciu była to rola zasługującą na prestiżową nagrodę, być może nawet Oskara (gdyby oczywiście było to technicznie możliwe, i w ogóle "Pan Tadeusz" Wajdy miałby szansę znaleźć się wśród filmów pretendujących do tej nagrody!). Pan Olbrychski faktycznie idealnie pasował do tej postaci, nie mógłbym wybrać nikogo innego do tej roli, i teraz już zawsze przywodząc sobie na myśl Gerwazego z mickiewiczowskiej epopei będę miał przed oczyma tego aktora. Jego wypowiedzi, słyszalna nienawiść w stosunku do Soplicy, wręcz furia i ogromna chęć zemsty na tym mordercy była niesamowita, bardzo wyrazista. Widać było w jego grze faktyczne emocje, włożenie do tej postaci całej swej duszy i serca. Był bardzo szczery, naturalny i przekonujący. Przy tym wszystko, co wypowiadał było płynne, zrozumiałe, czytelne, tak, że nawet wypowiedzi poprzez trzynastozgłoskowiec nie stanowiły dla niego żadnego problemu.

Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie także Bogusław Linda, gdyż postać, którą odtwarzał była w sumie zupełnie inna od tych, do jakich nas przyzwyczaił i z jakimi większość Polaków go kojarzy. Mam tu na uwadze przede wszystkim "twardziela" z "Psów" Pasikowskiego, w których odtwarzał postać Mauera- brutalnego i wulgarnego, działającego na pograniczu etyki. Byłem bardzo ciekaw jak poradzi sobie z rolą, w której występuje w habicie, gra duchownego, który próbuje dobrą postawą odpokutować niecne czyny Jacka Soplicy. A tu: miłe rozczarowanie, Linda doskonale poradził sobie z wszelkimi trudnościami i wymazał z mojej pamięci te ekscentryczne role z przeszłości.

Mogę szczerze powiedzieć, że choćby już dla tych kreacji: Olbrychskiego i Lindy warto wybrać się na tą ekranizacje, by przekonać się ile znaczy prawdziwe doświadczenie i jak bardzo aktorzy mogą zmienić się dla potrzeb nowej roli, którą mają odegrać.

Raczej nic negatywnego nie zauważyłem w kreacji Marka Kondrata, który wcielił się w postać Hrabiego, choć wyobrażałem sobie go jako nieco młodszego, a starzejąca się twarz dawnego Halskiego po prostu mi tu nie pasowała, ale to oczywiście nie jest istotne dla samej gry aktorskiej Kondrata.

Natomiast otwarcie przyznam, że zupełnie nie podszedł mi obraz szlachty zaściankowej, której postacie odtwarzali aktorzy, których twarze kojarzą się tylko z mało ambitnymi polskimi serialami i telenowelami, a przy tym w adaptacji mickiewiczowskiego dzieła, według mnie wypadli sztucznie, nienaturalnie, zbyt banalnie i teatralnie. To faktycznie mnie raziło i wzbudzało negatywne emocje.

Jeżeli chodzi o fabułę, to oczywiście Wajda bazował na literackim pierwowzorze, starał się być mu wierny, więc w tej kwestii trudno wymagać od niego wielkiej inwencji twórczej. Tym samym nie ma potrzeby opowiadać jej treści, bo w końcu opiera się na narodowej epopei, którą wszyscy powinni znać doskonale. Można tylko wspomnieć, że fabuła ta w stosunku do literackiego "Pana Tadeusza" została nawet nieco skrócona, co od czasu do czasu wywoływało u mnie ryk rozpaczy i zawodu, ale z drugiej strony nie można mieć o to zbytnich pretensji do reżysera, bo gdyby chciał pokazać dokładnie wszystko to, o czym opowiada epos i tak dokładnie, jak przedstawił to Mickiewicz to bylibyśmy skazani na niemalże dwudziestoczterogodzinny maraton w kinie (co ostatnio zaczyna być w Ameryce popularne!). Mi jednak brakowało na przykład bardziej rozwiniętej sceny dotyczącej Domejki i Dowejki, obrazu zbierania grzybów, czy też wielkiej u Mickiewicza sceny gry Jankiela na cymbałach. Co prawda nie do końca rozumiem Wajdę, dlaczego zdecydował się na odejście zwłaszcza od tej ostatniej sprawy, bo u Mickiewicza była ona przecież dosyć ważna. Nic, taki wybór reżysera, w sumie jego prawo, jako autora scenariusza, nam pozostaje tylko gdybać, jak by to można by zrobić inaczej i czy byłoby to lepsze czy też nie. Podobnie okrojona zostaje scena przyjęcia w zamku, w której u Mickiewicza znaczące są dyskusje i rozmowy wśród jej uczestników, zostaje w nich wypowiedziane wiele mądrości a u Wajdy pozostaje z niej tylko flirt i kokieteria ze strony Telimeny w stosunku do męskiej części biesiadników (tego też nie za bardzo zrozumiem, ale jak stwierdziłem wcześniej nie mnie jest dane wnikać w zamierzenia świetnego reżysera!!!).

Zupełnie moim zdaniem nieudana była scena, w której uczestnicy polowania tropią niedźwiedzia. Według mnie nie ma tu zachowanej żadnej logicznej płynności, zasady przyczynowo- skutkowej. Przejście od obławy do ostatecznego zamordowania zwierza nie jest niczym uzasadnione. Wajda stworzył tu jakąś nienaturalną w stosunku do pierwowzoru atmosferę grozy, tragizmu czy dramaturgii, której widz po lekturze "Pana Tadeusza" ma prawo w ogóle się nie spodziewać. Właściwie można powiedzieć, że nawet ta dramatyczność jest tu nieudana, gdyż trudno ją dostrzec, scena jest błyskawiczna i można by ją streścić trzema słowami: huk, ryk, dym- koniec, gdzieś tam leży powalony olbrzym, a widz myśli, o co tu właściwie chodzi?!

Natomiast rzeczywiście wspaniała jest w filmie praca, jaką wykonał zespół charakteryzatorski. Nie chodzi to o kostiumy, bo one są po prostu przystosowane do czasów, w których toczy się akcja i nie ma w nich nic niesamowitego, po prostu są właściwe, ale o pracę nad wyglądem twarzy, ciała postaci. Na przykład sprawa Telimeny, którą widz postrzega przez pryzmat spojrzenia młodego Tadeusza. Kiedy ten widzi ją po raz pierwszy, zauracza się nią, wydaje mu się dużo młodsza niż jest w rzeczywistości. Ma piękna gładką twarz, olśniewający i pociągający dekolt, wszystko młode, pozbawione zmarszczek. Natomiast, kiedy ujrzy już młodziutką Zosię, zacznie patrzeć na Telimenę w zupełnie inny sposób: twarz nie będzie już taka "czysta", dekolt gwałtownie się zmniejszy, zauważy na jej ciele oznaki starzenia: to rzeczywiście imponujący chwyt.

Interesujące jest także w tym scenariuszu to, że Hoffman w pewnym sensie zmienił bieg fabuły, jaki znamy z mickiewiczowskiego utworu. Reżyser zdecydował się na zamienianie miejscami prologu i epilogu literackiego pierwowzoru tak, że jego w ekranizacji "Pan Tadeusz" rozpoczyna się od kwestii, które u Mickiewicza są końcem dzieła. W zamyśle Hoffmana narodowy epos jest czytany przez samego wieszcza gronie swoich znajomych, co świetnie zespoliło całą aranżację Hoffmana w zwartą całość.

Muszę przyznać, że ni mógłbym z czystym sumieniem przychylić się do opinii, które słyszałem na temat tej adaptacji, iż była średnia czy przeciętna. Zrobiła ona na mnie spore wrażenie i ja osobiście zakwalifikowałbym ją do półki z kategorii "dobry". Być może po początkowych scenach bałem się, że z wielkiego eposu i narodowych treści zostanie u Wajdy "szaleńczy romans", dylemat młodzieńca rozdartego pomiędzy dwoma różnymi kobietami, ale później szybko okazało się, że moje przeczucia się nie sprawdziły i film rozwijając się był z minuty na minutę wciąż lepszy i bardziej wciągający. Podobały mi się dobrze zmontowane sceny batalistyczne, najazd Moskali, obraz bitwy. Wiele było tu wybitnych kreacji, pomijając może Żebrowskiego, któremu Oscar na pewno się nie należy. Jestem skłonny stwierdzić, że film ten zyska dużą popularność i przyniesie wiele pozytywnych opinii samemu Wajdzie i ekipie, która razem z nim pracowała nad tym wielkim i ważnym przedsięwzięciem, być może zostanie też uhonorowany jakąś prestiżową nagrodą chociażby Polskiej Akademii Filmowej.

Nie ma tu sensu jakoś bardzo zachęcać do oglądnięcia tego filmu, uważam bowiem, że jest to pewnego rodzaju obowiązek każdego Polaka, by zobaczyć ekranizacje filmową największej polskiej epopei.