Istnienie, egzystencja, są pojęciami granicznymi filozofii, za którymi zdaje się już nic więcej nie być. Jednakże powiedzieć co te słowa oznaczają jest niezmiennie trudno i nie jeden myśliciel strawił całe swoje życie próbując znaleźć jakieś adekwatne określenia. Według Sartre'a istnieć to tyle, co wybierać, rzutować poza swe ja, tworzyć siebie, wybiegać poza własną skończoność. W tym upatruje francuski filozof swoistej wolności człowieka, który jest jedyną istnością we wszechświecie, który jest bytem dla siebie, a nie tylko w sobie (świat rzeczy).
Z kolei Martin Heidegger uważał, że człowiek jest istotą nakierowaną na śmierć, gdyż tylko jego jaźń jest w stanie objąć tak daleki horyzont wydarzeń. Zatem egzystować, istnieć, to tyle co być ku śmierci, ostatecznemu kresowi naszej podmiotowości. Jednocześnie w naszym oglądzie postrzegamy siebie jako istoty, które są, ale równie dobrze mogłyby nie być. Przypadkowość jest drugą charakterystyką przysługującą istnieniu.
Poezja w różny sposób rozumiała czym jest egzystencja, podnosząc jej różnorakie charakterystyki w zależności od temperamentu jej twórcy. W Grobie Agamemnona Słowacki zastanawia się nad sensem swego istnienia jako poety. Takie myśli nasuwa mu atmosfera tajemniczej budowli w Mykenach zwanej grobem Agamemnona lub też Skarbcem Arteusa, którą Słowacki zwiedził podczas powrotu ze swej podróży do Ziemi Świętej. Wszakże znalazł się w miejscu ostatecznego spoczynku wielkiego wodza opisanego przez Homera w Iliadzie. Słowacki ma wątpliwości czy rodzaj egzystencji, którą wybrał, jednostki twórczej, stwarzającej się jakby w każdej chwili od nowa, co było charakterystycznym rysem spojrzenia na siebie niemalże wszystkich poetów romantycznych, jest słuszną, wszakże złota struna, która jest symbolem geniuszu poetyckiego w jego
"(…) ręku
(…) drgnęła i pękła bez jęku"
Poeta wyraża w tych dwóch krótkich strofach swój lęk przed nieautentycznością istnienia, która jest warunkowana przez zły wybór swych przeznaczeń. Jako istota wolna Słowacki wybrał, co jest według Sartre'a główną charakterystyką przysługującą bytowi dla siebie, ale jak się okazuje wolność obciążona jest piętnem niepewności. Płynie stąd wniosek, że nasza egzystencja, jeśli chce pozostać autentycznie wolną, staje się równocześnie udręką niepewności, gdyż nigdy nie jesteśmy w stanie powiedzieć, że to, co akurat czynimy, jest tym, co czynić powinniśmy. Słowacki właściwie nie odpowiada na pytanie postawione przez siebie w tym wierszu, przechodząc do innej tematyki, ale jak wskazuje jego dalsza biografia nie zrezygnował on z pisania, a zatem uznał się poetą w pełnym słowa tego znaczeniu, uznał swoje istnienie za autentyczne.
W innym swym wierszu, mianowicie Testament mój, znajdujemy podmiot liryczny świadomy skończoności swego istnienia, można by rzecz po Heideggerowsku, że jest ku śmierci. Świadomość tego faktu skłania go do snucia refleksji, co w jego istnieniu było wartościowego, a co powinno zniknąć w odmętach czasu. Znajduje on siebie jako jednostkę czystą, która poświęciła dla pomyślności innych i swej ojczyzny niemalże wszystko. Jednakże ten jego trud i wyrzeczenia nie zostały należycie docenione, a nawet często wyśmiewane przez zwykłych zazdrośników i potwarców. Słowacki zatem przedstawia nam swą egzystencję jako rodzaj dramatu, w którym samotna istota walczy z wrogim jej światem. Jednakże ostateczny triumf należy do niej:
"Jednak pozostanie po mnie ta siła fatalna,
Co mi żywemu na nic… tylko czoło zdobi;
Lecz po śmierci was będzie gniotła niewidzialna,
Aż was, zjadacze chleba - w aniołów przerobi."
Słowacki wyznacza zatem swemu istnieniu, jakkolwiek bezsensownie i paradoksalnie to zabrzmi, egzystencję po śmierci w formie owej siły fatalnej, czymkolwiek by ona nie była, a zatem uważa, że jest możliwe przekroczenie horyzontu śmierci wyznaczonego bytowi ludzkiemu przez Heideggera.
Interesujące refleksje na temat egzystencji ludzkiej snuł również Norwid. W wierszu Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie… zajmuje się problematyką, którą można wyrazić we frazie "wybitna jednostka a społeczeństwo". Można powiedzieć, że świat składa się niejako z dwóch rodzajów istot ludzkich. Pierwszy realizuje przeznaczenia, które w sposób wyraźny wyznacza im społeczeństwo, rodzina, krąg przyjaciół, natomiast drugi stanowią ludzie, którzy są panami własnego istnienia, realizując w trakcie trwania swej egzystencji właśnie to, co sobie postanowili lub zamarzyli. Takim był Sokrates, Kolumb, Mickiewicz, Kościuszko, Dante i wielu, wielu innych nie wspomnianych w tym wierszu.
Zatem egzystencja ludzi na tym świecie nie jest jednorodna. Nie znajdujemy co prawda w tym wierszu powodu dlaczego akurat jest tak, a nie inaczej, ale sądzę, że takie spojrzenie Norwida na problem egzystencji ludzkiej wynika z pewnego arystokratyzmu, który ujawnia się w jego postrzeganiu istoty świata. Co prawda, wszyscy zjadamy ten sam chleb, pijemy taką sama wodę, oddychamy tym samym powietrzem, ale w rzeczywistości ducha, który zdaje się być u Norwida ostateczną podstawą ontologiczną naszego istnienia, nie jesteśmy równi. Dlaczego jednak akurat ci, a nie inni są owymi wybrańcami, zdolnymi pokierować własnym istnieniem? Nie wiem. Biblia mówi, że "Duch tchnie, kędy chce."
Ważnym problemem w ty wierszu jest także stosunek owego szarego tłumu do owych geniuszy istnienia. Zwykle odnosi się on do nich z obojętnością, co nam wskazuje, że zwykła, przeciętna egzystencja, jest także swego rodzaju ślepotą, nie pozwalającą dostrzegać wielkości koło siebie. Norwid ironicznie stwierdza:
"A lać ci będą łzy potęgi drugiej
Ci, co człowiekiem nie mogli Cię widzieć…"
Przyszłość zatem jest miejscem, w którym rozpoznaje się to, co w teraźniejszości jest zbyt wielkie, aby można je było dostrzec.
Najbardziej jednak fascynującą mnie w romantyzmie postacią pod względem - by tak rzec niezręcznie - egzystencjalnym jest Konrad, bohater trzeciej części Dziadów Adama Mickiewicza. Jego życie rozpada się niejako na dwie połowy. W pierwszym swym wcieleniu, jeszcze pod imieniem Gustaw, upatruje on sensu swej egzystencji w miłości do kobiety. Co więcej, to właśnie to uczucie stanowi podstawę jego istnienia, gdyż nasz bohater będąc, jak się zdaje, raczej duchem czy upiorem niż żywym człowiekiem (nic nie szkodzi, że później zamienia się on w Konrada, gdyż większość zdarzeń opisana w Dziadach ma raczej sens symboliczny niż realny), zachowuje dzięki niej swój byt, co pozwala mu na rozmowę ze swym dawnym mistrzem.
W drugim swym wcieleniu Gustaw staje się Konradem i tym samym zmienia się jego zapatrywanie na sens jego własnej egzystencji i jej celu. Jakkolwiek on także kocha, ale przedmiotem tego uczucia nie jest bez wątpienia Maryla. Posłuchajmy:
"Ja kocham cały naród! - objąłem w ramiona
Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia
Przycisnąłem tu do łona,
Jak przyjaciel, kochanek, małżonek, jak ojciec:
Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,
Chcę nim cały świat zadziwić,
Nie mam sposobu i tu przyszedłem go dociec."
Dla Konrada nowym celem istnienia stała się chęć uratowania swego narodu przed niechybną zagładą jak mu groziła z rąk zaborcy. By to uczynić potrzebuje mocy, którą może mu udzielić jedynie Bóg. Staje więc przed nim prosząc i grożąc, mówi, że jest gotów wziąć na siebie krzyż, jak Chrystus przed wiekami, jeśliby to miało przekonać Stwórcę. Konradowi zatem jego egzystencja jawi się jako, z jednej strony, rodzaj poświęcenia dla najwyższych wartości, z drugiej zaś, jako coś przekraczającego wymiar jednostkowy, jako coś obejmującego istnienie całego narodu. I to, oprócz owej przedziwnej metamorfozy, jaką przeszedł - z romantycznego kochanka w zbawcę narodu polskiego, jest w jego postaci najciekawsze.
W niniejszej pracy starałem się zwrócić uwagę nie na prozaiczne aspekty naszego istnienia, np. zarabianie pieniędzy, wychowywanie dzieci, zabawa, które jakkolwiek ważne i obecne w poezji, nie stanowiły dla mnie wystarczającej podniety, aby się nimi zająć. Zresztą, jakie te rzeczy są, każdy widzi, więc o czym tu rozmyślać? O wiele ciekawsze wydawała mi się za to refleksja metafizyczna prowadzona w tej mierze. To oczywiście rzutowało na dobór takich, a nie innych poetów i takich a nie innych utworów. Gdzież bowiem poza romantyzmem szukać tylu twórców, którzy byliby zainteresowani naszą egzystencją w jej metafizycznym aspekcie? Raczej nie w oświeceniu czy pozytywizmie (tu może z wyjątkiem Asnyka).
Jakie zatem można wyciągnąć wnioski z przeprowadzonych tu rozważań nad tym, jak rozumiano ludzką egzystencję w zaprezentowanych powyżej utworach? Po pierwsze, narzuca się tu pluralizm odpowiedzi, co wskazuje nam, że istnienie nie jest czymś jednym, z góry zdefiniowanym, po drugie zaś, że lepiej być kimś, kto sam potrafi nadać swemu życiu sens niż czekać, aż inni za nas to zrobią. I tego właśnie chyba najlepiej się trzymać.