Człowiek jest istotą, która zawsze musi być - jawnie czy w ukryciu - za lub przeciw czemuś. Nigdy nie powie 'nie wiem', rzadko przyznaje się do błędu, do niego należy ostatnie słowo. Zabije, zakrzyczy i zadepcze, bo to 'jego łokieć', 'jego długopis', 'jego dom' i 'jego wolność'. Nic dziwnego więc, że wobec Boga również przyjmuje skrajne postawy, bo człowiek jest zdolny - to nic, że polemizuje i walczy w kwestii Istoty abstrakcyjnej i nieznanej naszemu logicznemu światu, to nic - on znajdzie definicję i napisze o tym doktorat. Rzadko potrafimy po prostu trwać, zrozumieć, że nie wszystko można pojąć, że wszelkie badania w tej materii są stratą czasu. Brakuje cierpliwości i może też jakiejś sensacji - w końcu, poza milionem różnorodnych wydarzeń w ciągu jednego dnia - niewiele mamy ich wokół siebie. Bóg jest milczeniem, a my nawet o milczeniu potrafimy mówić godzinami. Bóg jest mądrością, a w naszych bibliotekach aż roi się od encyklopedii z teoriami mądrości, które niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Każdym gestem zaprzeczamy sami sobie, zamykamy się w błędnym kole, krocząc z dumnie podniesioną głową w przekonaniu, iż odkryliśmy coś nowego. A może jest całkiem inaczej? Może to, o czym mówię, to właśnie nieustanne szukanie? Przecież zawsze trzeba szukać i - niezależnie od nas - każda czynność ma swoje skutki uboczne. Może na tym polega sens w bezsensie - że zawsze będziemy tylko krążyć, nigdy się nie zbliżając? W takim razie literatura jest jedną z dróg, a oto jej nomadzi oraz ich przydrożne historie:
Istnieje pewna piękna, bo niemalże nieprawdopodobna, opowieść o pokorze człowieka, który stracił wszystko. Opływał w największe dobra, w bogactwo i szczęście, ale jasność ta minęła z dnia na dzień. W jego życiu nastała ciemność, ponura i zła, ale nie błądził po omacku, bo wierzył w Boga, on był jego latarnią, Gwiazda Polarną, Krzyżem Południa. Dlatego też ocalał ze sztormu, z zarazy, uciekł z obślizgłych łap diabła i został nagrodzony. Mowa o Hiobie, życiowym rozbitku, który w apogeum swojego bólu miał odwagę powiedzieć: "Pan dał, Pan wziął[…]Choćby mnie zabił, Jemu ufam[…]". Chwile zwątpienia były tylko rozpaczliwą prośbą o śmierć, nie obfitowały w bluźnierstwa i bunt. Wciąż powtarzał do swych przyjaciół: "Bóg jest mądry,/ zapytaj zwierząt, a wskażą ci,/ i ptaki podniebne pouczą./ Zapytaj ziemi, pouczy cię/ i opowiedzą ci ryby w morzu./ Z nich wszystkich któreż by nie wiedziało,/ że ręka Pana to uczyniła". Anthony de Mello - którego filozofia polegająca na braku filozofii, została potępiona przez Kościół katolicki - pisał w jednej ze swoich przypowieści: <
W cieniu każdego człowieka, który osiągnął cokolwiek szczerością i pokorą, stoi Prawda. Czasem trudno wytłumaczyć: dlaczego? jak? kiedy?, ale fakt jest faktem i należy pamiętać o ludziach pokroju Matki Teresy z Kalkuty. Była aniołem, żyjącą świętą, która niewiele mówiąc, a wiele robiąc zbawiła fragment świata. Na ścianie przytułku dla dzieci w Kalkucie widnieją słowa: "Ludzie postępują nierozumnie, nielogicznie i samolubnie/ kochaj ich mimo wszystko/ Jeśli czynisz dobro, oskarżą cię o egocentryzm/ czyń dobro mimo wszystko/ Jeśli odnosisz sukcesy, zyskujesz fałszywych przyjaciół i prawdziwych wrogów/ odnoś sukcesy mimo wszystko/ To co budujesz latami, może runąć w ciągu jednej nocy/ buduj mimo wszystko/ Ludzie potrzebują twej pomocy. Mogą cię jednak zaatakować, gdy im pomagasz/ pomagaj im mimo wszystko/ Dając światu najlepsze, co posiadasz, otrzymujesz ciosy/ dawaj światu najlepsze, co posiadasz, mimo wszystko". Jej postawa wyraża całkowite poddanie życiu i zgodę na każdy jego aspekt, zarówno dobry jak i zły. Świat jest cudownym stworzeniem Boga i być może Bóg chciał, aby Jego wynalazek tak właśnie wyglądał. Pokorni przyjmują to do wiadomości. Tak miało być, tak zostało zapisane gdzieś w wysokim, dalekim Niebie, w świętych księgach, których prawa nie zmieniają się po każdych wyborach, jak tu - na dole.
Uwielbienie zawarte jest również w pieśni Jana Kochanowskiego: Czego chcesz od nas Panie, w której Bóg to cudowny artysta, cudotwórca i największy mistrz. Benjamin Jowett powiedział kiedyś: "Musimy uwierzyć w Boga bez względu na to, co mówią kapłani". Bo w utworze Kochanowskiego - choć był autor gorliwym chrześcijaninem - Bóg to nie do końca religia. Religię wymyślił człowiek i to od niego pochodzą obrzędy, modlitwy i świątynie. Tymczasem Stwórca jest wszędzie - bez względu na wyznanie każdego z nas. Słusznie w takim razie Bruce Chatwin wkłada w usta Beduinów: "Jahwe jest Bogiem drogi. Jego świątynią jest przenośna arka. Jego domem jest namiot. Jego ołtarzem jest sterta polnych kamieni". Myśl tą odzwierciedla w utworze również Kochanowski - jako humanista: tolerancyjny, otwarty i pełen akceptacji dla odmienności. Jest też człowiekiem, który porzuca schematy, podważa konwencje. Bóg nie jest, w jego mniemaniu, bezwzględnym, kalwińskim Absolutem, nie postrzega go także deistycznie - jako Kreatora, którego świat już nie interesuje. Bóg renesansowego poety to dobry Ojciec, opiekun wszystkich ludzi, który wybacza, pomaga i czuwa przy tych, którzy w Niego wierzą i chwalą Jego potęgę. Nie czeka na ludzkie grzechy, nie wskazuje palcem przewinień. Nie na tym polega, bowiem Jego misja.
Im czasy bliższe nam - współczesnym, tym pokory mniej, tym pojawia się ona w bardziej nieoczekiwanych sytuacjach. Przykładem niech będzie Etta Hillesum - Żydówka z obozu koncentracyjnego, która stojąc z uniesionymi dłońmi, mówiła: "Ogromnie mnie wzbogaciłeś, Boże, pozwól mi rozdawać siebie całymi garściami. Moje życie przeistoczyło się w nieustający wspaniały dialog z Tobą, Panie. Kiedy stoję w jakimś zakątku obozu, z nogami wrośniętymi w Twoją ziemię i twarzą zwróconą ku niebu, niekiedy po twarzy spływają mi łzy, zrodzone ze wzruszenia i wdzięczności, która szuka ujścia". Brzmi jak szaleństwo, ale czasem ludzie godząc się z otaczającą ich rzeczywistością, uczą się czerpać z niej nowe doświadczenia, choćby najstraszniejsze i najbardziej bolesne. Są, bowiem pogodzeni z faktem, iż życie to nie tylko beztroska i że tam, gdzie istnieje ciepło, musi też być zimno, że życie pociąga za sobą śmierć i tam gdzie przestają śmiać się ludzie, zaczyna się płacz, bo świat jest zbiorowiskiem przeciwieństw, które przeplatają się ze sobą jak nieskończony warkocz. Nieustanne przejścia i coraz cięższe drzwi, wyboiste szlaki na których mijamy się nieprzystosowani do wspinaczki, ale…nie ma 'ale'. Trzeba.
Przyjrzyjmy się Dżumie Alberta Camusa. Ta egzystencjalna powieść posiada w sobie liczne postawy ludzi ustosunkowanych do tej samej sytuacji. Mamy tu do czynienia z pokorą nie tylko wobec Boga, ale przede wszystkim wobec życia i przeciwności losu, ponieważ bohaterowie przeważnie nie stanowią ludzi przesadnie religijnych, zajmują często stanowiska ateistyczne. Jednak charakteryzuje ich pokora, podobna do tej, która panuje w jakiejś wspólnocie religijnej. Musieli walczyć z żywiołem, wobec którego każdy z nich był taki sam. Problematyka utworu zawiera, więc - niemalże średniowieczny - motyw dance macabre, a w nim każdy tańczy tak, jak zagra mu Śmierć. Wobec niej - jak zauważył Camus - wszyscy nagle odeszli od swojej samotności, od osobistych, prywatnych problemów, własnego egoizmu i tak powstała wielka rodzina ludzi, którzy trwali razem nie na dobre, ale chociaż na złe. Pisze autor: " Pozbawieni pamięci i nadziei, ulokowali się w teraźniejszości. Dżuma odebrała wszystkim siłę miłości, a nawet przyjaźni, trzeba to powiedzieć. Miłość bowiem żąda odrobiny przyszłości, a myśmy mieli tylko chwile". Upadły więc najwyższe uczucia, ale poświęcenie, jakie przyszło w zamian i którego nikt nie nazywał, miało wówczas większą wartość - przynajmniej była pewność, że tym razem nikt nie udaje, bo stawka była zbyt wielka. Najbardziej jaskrawym przykładem pokory w utworze jest postać ojca Paneloux, który - w opozycji do poprzednich moich przykładów - jest dowodem na to, iż są chwile w życiu człowieka, kiedy nie wolno statycznie czekać na Sąd Ostateczny. Jest to, bowiem zachowanie nieludzkie, typowo religijne, a może właśnie charakterystyczne dla tych, którzy poprzez religię rozumieją tylko to, co jest dla nich wygodne. Bohater swoim postępowaniem daje niezbity dowód, iż nie potrafi zachować się w sytuacji, jakiej doświadcza i nie rozumie jej. W swoim kazaniu wygłasza do ludzi, którzy w każdej chwili mogą stać się następną ofiarą zarazy: "Bracia moi doścignęło was nieszczęście, bracia moi, zasłużyliście na nie". Jego zwrot świadczy o tym, iż sam czuje się niewinny, jako jezuita uważa, iż jest najmniejszym ze zgromadzonych grzeszników. Prezentuje on światopogląd zakonnika, który zamknięty w swojej celi, nie wie, jak wygląda prawdziwe życie oraz z jakimi trudnościami muszą walczyć przeciętni ludzie, ale jest skłonny zasypać ich radami mówiącymi o tym, jak mają żyć, jak kochać i jak umierać. Paneloux przechodzi ewolucję dopiero po śmierci małego - niewinnego przecież - dziecka. Wtedy to uświadamia sobie, iż dżuma to nie kara urażonego Boga za grzechy ludzkie, ale żywioł, z którym nie wygrają żadne modlitwy. Zaczyna powoli czuć się współobywatelem, który tak samo może zostać dotknięty nieszczęściem. Mimo wszystko jego ufność dla Boga nigdy nie ustała, kiedy bowiem sam zachorował, nie pozwolił wezwać lekarza i umarł przekonany o nieuchronności swojego losu, trzymając w rękach krzyż.
Myślą przewodnią Dżumy są jednak słowa A. Camusa: "Buntuję się więc jestem". Powieść zawiera hasła filozofii egzystencjalnej, choć autor zawsze silnie zaznaczał, iż nie utożsamia się z tym nurtem. Napisanym przez siebie utworem chce dowieść, iż ludzie jednoczą się tylko w nieszczęściu: "Jedyny sposób żeby ludzie byli razem to zesłać im dżumę". W zwykłych warunkach każdy człowiek błądzi, podejmuje liczne decyzje i nigdy nie może być pewny, że są one słuszne, jest egocentryczny, traci czas na rozmyślania nad sprawami nieistotnymi i myśli głównie o sobie. Dlatego potrzebny jest bunt. Kiedy nadchodzi katastrofa ludzie wracają do swojego stada, tworząc masę o wielkiej sile. Tylko w grupie mogą wygrać, bo wtedy cokolwiek znaczą, natomiast jednostka nie osiągnie nic. Ktoś kiedyś powiedział, że dopóki marzy jedna osoba, pozostaje to tylko marzeniem, ale kiedy pragnieniu ulega tłum, marzenie staje się rzeczywistością. To, co spotkało mieszkańców Oranu, było tragedią, która pozostawiła po sobie ogromne spustoszenie i rozpacz zduszoną odrętwieniem, co obrazuje po części fragment: "Wszystko, co człowiek może wygrać w grze dżumy i życia, to wiedza i pamięć". Niby same negatywy, jednak G. G. Marquez pisał kiedyś: "Wszystko co się nam przytrafia/ dzieje się zawsze z jakiegoś powodu". Jaki mógł być powód w tym przypadku? Może taki właśnie, aby ludziom uświadomić pewną prawdę - sposób to drastyczny, ale prawdopodobnie żaden łagodniejszy się nie sprawdził. Warto więc zaznaczyć jaki jest morał historii Camusa: "…postanowił napisać opowiadanie, żeby nie należeć do tych, którzy milczą, żeby świadczyć na korzyść zadżumionych, żeby zostawić przynajmniej wspomnienie niesprawiedliwości i gwałtu, jakich doznali, i powiedzieć po prostu to, czego można się nauczyć, gdy trwa zaraza - że w ludziach więcej rzeczy zasługuje na podziw niż na pogardę…"
Opozycyjnym do pokory przykładem postawy ludzkiej jest także mit o Prometeuszu. Wywołał on złość bogów, ponieważ ulepił na ich podobieństwo człowieka z gliny i łez, a duszę dał mu z ognia niebieskiego. Jednak istota ta była naga i słaba, nie potrafiła radzić sobie z otaczającym światem, dlatego Prometeusz zakradł się ponownie do spichlerza ognia niebieskiego i przyniósł go ludziom, żeby mogli się ogrzać i, żeby potrafili bronić się przed dzikimi zwierzętami. Prometeusz stał się w ten sposób najsłynniejszym starożytnym buntownikiem, który jednak został ukarany za swój czyn. Bogowie greccy byli okrutni, nie mogli ścierpieć, że istnieją gdzieś istoty podobne do nich, że również są piękne, mądre, a już na pewno nikt nie miał prawa być nieśmiertelnym. Skazywali więc człowieka na ciągłe cierpienie i wciąż liczyły się dla nich wyłącznie sprawy Olimpu. Dlatego skazali Prometeusza na męki, przykuwając go do skały, gdzie co dzień orzeł wyjadał mu wątrobę, która w nieskończoność odrastała. Jednak dla bohatera liczyli się bardziej ludzie - ich potrzeby, uczucia i los. Był altruistą, skłonnym do narażania życia i wyrażającym zgodę na własną samotność dla dobra ludzkości.
Dla przeciwwagi pragnę porzucić tematy religijne, by przedstawić bunt człowieka wobec ustroju, w którym - za Barańczakiem - poezja jest zawsze taką czy inną formą protestu. Obrazem tej postawy niech będzie poezja Zbigniewa Herberta, w szczególności cykl wierszy o Panu Cogito. Nawołuje poeta: "[…]idź wyprostowany wśród tych co na kolanach/ wśród odwróconych plecami i obalonych w proch[…]", czyli nakłania do zachowania godności w czasach, które prowadzą ludzkość do zezwierzęcenia (prawdopodobnie obrażam tu zwierzęta). G. Herling - Grudziński przytacza w swojej powieści cytat Dolores Ibàrruri: "Lepiej umrzeć niż żyć na kolanach". Wojna, a jeszcze bardziej sytuacja powojenna sprawiła, iż najważniejszą wartością, jaką człowiek mógł posiadać, była niezależność. O wolność do podstawowych ludzkich praw walczono nieprzerwanie - jawnie lub w ukryciu. Bo totalitaryzm niszczył jednostkę, eliminował indywidualizm, nie mówiąc już o bogactwach, jakie nosi w sobie każdy z nas osobno. Człowieka nie można ujednolicić (jest to niewybaczalny błąd utylitaryzmu i wielu innych pomysłów społeczno - politycznych), a co dopiero uwięzić. "Nie ma piękna jeśli w nim leży krzywda człowieka. Nie ma prawdy, która tę krzywdę pomija. Nie ma dobra, które na nią pozwala[…]" - udowadnia Borowski, dlatego dość milczenia, niech obudzą się Cogito z całego świata i niech nie boją się walczyć - "[…]bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny/ w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy[…]". Po wielkiej hitlerowskiej zagładzie liczyło się jeszcze coś: "[…]ocalałeś nie po to aby żyć/ masz mało czasu trzeba dać świadectwo[…]", kto opowie tym wszystkim ludziom, którzy się narodzą o tym, do czego zdolna jest ich myśl, ręce, oczy, nogi, serce…? Kto ich ostrzeże? Kto ocali od zapomnienia tych, którzy unoszą się jeszcze w powietrzu w krematoryjnej mgle? Nie wystarczy teraz podnieść się, iść do psychiatry, wyleczyć wrzody, oczyścić pamięć, zacząć od nowa. Tam, wtedy, tamci - to wszystko zostało, oni wciąż krzyczą, wciąż słychać strzały, nadal płaczą dzieci. "[…]a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze/ ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych/ niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda/ dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają/ pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę[…] i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy/ przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie[…]". Herbert zapewnia, że ten, kto przetrwa nic za to nie dostanie, żadna premia się dla niego nie należy, ale trzeba dać przykład, trzeba dać fundament, by cokolwiek mogło znów powstać, dlatego oparty na systemie najwyższych wartości, w poszukiwaniu autorytetów niech Pan Cogito nigdy nie zapomina o swojej misji. Dano mu szansę, więc niech nie boi się własnego buntu, niewiele wszakże może teraz stracić, na drogę dostaje od poety radę: "Bądź wierny. Idź". Dopóki człowiek się buntuje, może wiele uratować. Jeśli świat naprawdę upadnie, to dzięki tchórzom - właśnie tchórzom, nie złoczyńcom. Bo faktycznego zła jest na Ziemi bardzo mało, ale ludzi, którzy o nim milczą są całe miliony. Warto, żeby wiedzieli - za Barańczakiem: "[…]to tylko słowo 'nie', miej je we krwi, która spływa kroplami po murze o świcie". Bunt jest zjawiskiem nietypowym, ponieważ nikt nie ma dla niego odwagi, a jeśli znajdzie się już taki, który ją ma, cały świat go bojkotuje albo staje za nim murem - zależnie od opinii publicznej. Dlaczego pojedynczy ludzie muszą unosić ciężar odpowiedzialności za kolej rzeczy, o którą powinni troszczyć się wszyscy? Nie wiem. Z moich obserwacji wynika jednak, że łatwiej wmieszać się w tłum i stanowić anonimową, jednolitą masę, pozbawioną imienia, nazwiska i daty urodzenia. Łatwiej w tej masie przeczekać największe zamieszanie i dopiero przemknąć do swoich czterech ścian, w których nikt nas nie zobaczy. I choć kompletnie tego nie rozumiem, wiem, że tak jest, dlatego na koniec przytoczę przypowieść autorstwa A. de Mello zamieszczoną w Śpiewie ptaka, niech będzie ona morałem wynikającym z mojej pracy:
"Powiedzieć prawdę, tak jak się ją widzi, wymaga dużo odwagi, jeśli się należy do jakiejś instytucji. Sprzeciwić się własnej instytucji wymaga jeszcze więcej odwagi. To właśnie zrobił Jezus.
Kiedy Chruszczow wygłosił swe słynne oskarżenie epoki stalinizmu podobno jeden z obecnych w Sali Kongresowej powiedział:
- A gdzie wy byliście, towarzyszu Chruszczow, kiedy mordowano wszystkich tych niewinnych ludzi?
Chruszczow przerwał, popatrzył wokół po sali i rzekł:
- ten, kto to powiedział, niech będzie uprzejmy wstać.
Napięcie na sali rosło.
Nikt nie wstał.
Kiedy Chruszczow powiedział:
-Bardzo dobrze, masz już odpowiedź, kimkolwiek jesteś. Znajdowałem się dokładnie w tym samym położeniu, co ty teraz.
Jezus byłby wstał."