Na początku był chaos - te słowa powtarzała każda cywilizacja naszego globu, i każda miała rację. Wiele miliardów lat temu powstał wszechświat. Minęły kolejne miliony i przebudziła się niczym niewyróżniająca się żółta gwiazda w jednej z galaktyk. Po kolejnych tysiącleciach zaczęły wokół niej krążyć stworzone z gwiezdnej materii obiekty - to także nie rzecz niezwykła, przyjąwszy skalę kosmosu.

Takie wydarzenie miało miejsce nie po raz pierwszy we wszechświecie. Na planetach czasem działo się nawet więcej. Z pierwotnego oceanu lub zawiesiny gazów czasem wyłaniał się organizm żywy - to już rzecz niecodzienna. To także stało się na niewielkiej, żelazno - kamiennej planecie krążącej na trzeciej orbicie od gwiazdy. Teraz zaczęła być ciekawa. Do takiego wniosku doszedł także dowódca małego, liczącego zaledwie kilkaset metrów statku zwiadowczego, który po raz pierwszy od pokoleń znalazł się na orbicie tej niebieskawej od wody planety. Załoga dokonała odpowiednich pomiarów, zauważyła pierwsze, nieporadne jeszcze i proste formy życia. Zwiadowcy zainteresowali się planetą na tyle, że wylądowali na powierzchni. Musieli oczywiście założyć specjalne skafandry, ale nie przeszkodziło im to w pobraniu próbek. Po dokładnej analizie przez komputery pokładowe otrzymali prognozę - za trzy miliardy obrotów planety wokół jej gwiazdy powstaną organizmy dorównujące stopniem komplikacji zwiadowcom. Nie załamali się tym oni. Postanowili na powierzchni dużego satelity okrążającego planetę pozostawić wiadomość dla kolejnej ekipy. Zrobili to zamykając dźwięki i obrazy w pojedynczych atomach krzemu. Odlecieli wiedząc, że już tu nie wrócą.

Nie wrócili. Ich cywilizacja nie przetrwała nawet ułamka czasu potrzebnego, by na ziemi pojawiły się istoty złożone. Jednak kosmos ma swoje prawa. Po odejściu "Pierwszych", nadeszli również "Drudzy". Ich pojazd nie był ani w połowie tak wielki i skomplikowany jak poprzedników, ale zabrał niezbędne instrumenty konieczne do badań planetologicznych. Zespół naukowców wylądował, i oprócz rozległych połaci lądu i oceanu, jakie zastali ich poprzednicy niemal trzy miliardy lat wcześniej, znaleźli tętniący życiem las pokrywający wszelkie dogodne do opanowania tereny. Nie mieli jednak możliwości wpłynięcia na rozwój wypadków. Planeta zdałaby się dla nich, lecz nie odpowiadał im skład atmosfery - za dużo tlenu. Poprzestali na ogólnych badaniach i nie zauważyli, a raczej nie dysponowali technologią, by zauważyć, ogromu informacji o początkach życia na tej planecie zawartych w specyficznym minerale zawartym w skorupie satelity niebieskiej planety.

Dziewięćset pięćdziesiąt milionów lat po wizycie "Drugich" przybyli "Trzeci". Im odpowiadała atmosfera, lecz nie znosili gadów zajmujących czołową pozycję wśród mieszkańców planety. Zaczęli planować przebudowę ekosystemu planety na bardziej odpowiedni, gdy znaleźli podczas rutynowych obserwacji prawdziwą bibliotekę informacji planetologicznych w dziwnym izotopie krzemu z satelity. Natychmiast chcieli odlecieć i zawiadomić swych ziomków o odkryciu pozostałości po dawno zaginionej cywilizacji, gdy przeszkodził im w tym atak. Ogromny kulisty pojazd Trzecich został wytrącony z orbity i runął na powierzchnię.

"Inni" byli wściekli. Od niepamiętnych czasów doglądali bezpieczeństwa niebieskiej planety, ale nigdy nie musieli dotąd uciec się do przemocy. W dodatku przeklęta kula upadła na powierzchnię i zniszczyła dorobek milionów lat starań. Ale "Inni" byli cierpliwi. Zaczęli od nowa. Mieszali w tyglu genetycznej zupy aż wyciągnęli odpowiedni do warunków, które nastały organizm - ssaka. Ustanowili go spadkobiercą świata i znów popadli w letarg.

Po kolejnych sześćdziesięciu milionach lat "Inni" byli już zmęczeni i nieco zdziwaczali. Bawili się zmieniając kolor skrzydeł motyli albo kształt nasion roślin. Domyślali się powoli, że nikogo tak naprawdę nie obchodzi ich praca. Postanowili opuścić ten świat i wrócić za jakieś dwieście milionów lat, ale przeszkodził im kolejny gość. Tym razem nie byli to badacze. Krążownik nieznanej rasy nie wyglądał na skomplikowany, ale jego uzbrojenie dawało swoim konstruktorom znakomite referencje. Okręt "Innych" zniszczyli niemal mimochodem, bo spodziewali się ataku. Od setek lat toczyli wojnę z przedstawicielami wężopodobnej rasy z odległego systemu i nareszcie odnaleźli ich rodzinna planetę. Niestety, błękitna planeta okazała się "niewinna", a z komunikatu dowództwa wywnioskowali, że węże zostały odnalezione i zniszczone przez inny okręt. Byli gotowi do powrotu, gdy dyżurny naukowiec spostrzegł ciekawe odczyty dotyczące z jednego z kontynentów. Załoga zainteresowała się. Na planecie istniały niezliczone gatunki roślin i zwierząt. Jeden z gatunków ssaków, co niespotykane, miał niemal identyczną konstrukcje genetyczną, jak kosmiczni żołnierze. Zgodnie z prawem uznawanym przez wszystkie cywilizacje od wieków, postanowili stworzyć nową rasę. Na swój obraz i podobieństwo - tak mówiło inne prawo. Zaczęli.

Ciężka praca trwała tysiące lat. Z futrzastej istoty o szczątkowej inteligencji powstał gatunek, który używał ognia, budował chaty i, niestety, toczył wojny - to ostatnie było chyba spadkiem po wojowniczych przodkach. Zdarzyła się ciekawa historyjka - jedna z kobiet przestraszyła się węża i popchnęła swego partnera na jabłoń. Obserwujący to naukowcy bezimiennych śmiali się do rozpuku. Niechęć do węży też mają po nas - mówili. Postanowili w końcu opuścić piękną planetę, pozostawili jedynie kilkudziesięciu obserwatorów - nauczycieli. Gdy statek Bezimiennych, oczywiście nie ten sam, co za pierwszym razem, opuszczał orbitę, ludzie stawiali właśnie pierwsze miasto. Do czasów pierwszej większej cywilizacji dożyło czterdziestu kilku Bezimiennych. Dwudziestu paru było świadkami narodzin pierwszego imperium, a kilkunastu - kolejnego. Wreszcie kilku dotrwało do czasu, gdy ludzie opanowali energię nuklearną pod koniec gigantycznej wojny. A jeden - dotrwa do końca.