Miejsce, gdzie wydarzył się wypadek, zostało otoczone policyjnymi samochodami z umieszczonymi na dachach kogutami, mrugającymi to na niebiesko, to na czerwono. Wokoło mnóstwo duszącego dymu, czuć przykry zapach spalonej gumy. Po środku jezdni, stoją dwa auta - po jednym pozostał tylko mały skrawek przedniej maski oraz jedno siedzenie, zaś następny z samochodów przewrócony był na dach i wyglądał równie przerażająco jak poprzedni. Wszędzie rozsypane są odłamki szkła z samochodowych szyb, kałuże z oleju oraz krwi. W pobliżu drugiego pojazdu, w samym szlafroku leży, prawie na środku jezdni, kobieta. Ma może około czterdziestu sześciu lat. Jej włosy są potargane, zaś cała twarz umazana tłustymi, oleistymi plamami i jakimś brunatnym smarem. Jest dwudziesty drugi grudnia, dochodzi godzina 23:30.

− O nic się już nie bój. Zaraz zostaniesz stąd wyciagnięta! Pogotowie już tutaj za chwilę będzie… Nie biegłabym tu przecież, nie ubrana, tylko po to, żeby Cię tak teraz zostawić!!! - z wnętrza przewróconego auta daje się usłyszeć jedynie stłumiony jęk:

− Opowiedz mi to… opowiedz jeszcze raz…

− Ale co takiego?

− Historię tej… dziewczyny. Tej, która miała oddanego przyjaciela…

− W porządku, opowiem Ci. Trzymasz się jakoś?

− Jeszcze tak, mamusiu

− Nie dopuszczę do tego, żebyś tutaj została. Musisz wrócić ze mną do domu, mieć rodzinę, męża, dzieci! Jeszcze tyle przed Tobą…!!!

− Bardzo dawno temu, jeszcze przed Twoim urodzeniem, w olbrzymim bloku pośrodku miasta, żyła sobie pewna kobieta. Miała na imię Barbara i była chyba w Twoim wieku. Każdy twierdził, że jest to piękna oraz zdolna dziewczyna. Była zamożna, lubiana, a także zawsze gotowa pomóc każdemu, kto tylko tego potrzebował. Była uczennicą najlepszej szkoły, otaczała się sporym gronem koleżanek i kolegów. Wieczorami często wychodziła do kina. Bardzo blisko przyjaźniła się także z pewnym przystojnym chłopakiem. W każdym miejscu, gdzie się tylko pojawili, wzbudzali podziw i słyszeli komplementy. Byli wspaniale do siebie dopasowani i każdy był zdania, iż zostali stworzeni wyłącznie dla siebie.

Któregoś dnia, Basia musiała zejść na dół, po schodach do ich piwnicy, żeby wziąć stamtąd jakieś stare książki, ubrania oraz zabawki. Chciała je podarować biednym dzieciom. Wzięła więc w tym celu klucz od swojej mamy i zaczęła schodzić do piwnicy. Otworzyła ciężkie, skrzypiące drzwi. Początkowo jej oczy z trudem przyzwyczajały się do panujących w piwnicy ciemności. Zapaliła więc latarkę, odgarnęła kawałkiem jakiejś szmatki, wiszącą obok drzwi pajęczynę i powoli weszła do mrocznego wnętrza. Na podłodze porozkładane były kartonowe pudła, w których aż po brzegi poukładany były stare zeszyty oraz książki, będące dawno temu własnością babci. Odsunęła opadający na twarz pukiel swoich ciemnych włosów i podeszła szybkim krokiem do postawionych po drugiej stronie piwnicy, regałów. Przejrzała pospiesznie część rozmaitych książek, parę z nich umieściła w przyniesionym ze sobą pudle. Zabrała się jeszcze za szukanie jakichś zabawek, gdy nagle dobiegł ją jakiś szelest. Odwróciła się za siebie i zdrętwiała. Parę kroków za jej plecami stała chyba dwumetrowa postać, odziana w podarte łachmany. Był oparty o ścianę i wpatrzony w nią z głębokim zainteresowaniem. W słabym świetle swojej latarki, zauważyła jedynie jakąś czerwoną iskrę - prawdopodobnie był to zapalony papieros, którego owa postać trzymała w swojej ręce. Zaczęła się zastanawiać co zrobić - czy przypadkiem nie zacząć teraz krzyczeć z całych sił. Doszła jednak do wniosku, że ściany piwnicy są wystarczająco grube, by nikt z domowników nie mógł nic usłyszeć, poza tym jej krzyk mógłby zdenerwować tego dziwnego osobnika i kto wie do czego by się posunął… Postanowiła więc, iż zachowa na razie spokój i nie będzie póki co nadwyrężać sobie gardła, które być może jeszcze będzie jej potrzebne. Siląc się na spokój, obrzuciła olbrzyma bystrym spojrzeniem spod swoich gęstych rzęs i rzekła do niego:

− Skąd pan się tutaj wziął? - Człowiek zmierzył ją wzrokiem i tajemniczym półszeptem, lecz wyraźnie odparł:

− Mieszkam tutaj - wyraz twarzy Basi zdradzał spore rozbawienie. W końcu oczywiście roześmiała się, ukazując dwa równiutkie, śnieżnobiałe rzędy zębów.

− Jak to "mieszkam tutaj"?! Jak Pan się tutaj w ogóle dostał, przecież przez jakieś 20 lat całe to pomieszczenie było zamknięte na dwa zamki i raczej nikt nie mógł tutaj wejść i pozostawać niezauważonym przez nikogo. Jakim cudem można tu mieszkać przez tak długi okres czasu? A czym się żywiłeś przez te lata? Czym się zajmowałeś? Jak w ogóle się nazywasz? - nawet nie zwróciła uwagi na to, że mówi do obcego człowieka na "Ty". Zbyt wiele chaotycznych myśli kłębiło się naraz w jej głowie, by myśleć o takich błahostkach.

− Na imię mi Robert. Przez cały ten czas siedziałem tutaj, żywiłem się jakimiś drobnymi robaczkami, a nikt nie odkrył mojej obecności, bo jak sama powiedziałaś rzadko ktoś tutaj schodzi, a poza tym byłem po prostu cicho. Z resztą te mury są chyba dość solidne, więc nawet gdybym zaczął tutaj grać na bębnach pewnie i tak nie zwróciłbym niczyjej uwagi.

− I ja mam w to wszystko uwierzyć?! - rozbawienie Basi zaczęło ustępować miejsca poirytowaniu. Odniosła wrażenie, że nieznajomy stroi sobie z niej żarty. − Nie wierzę w żadne twoje słowo. Przecież to niemożliwe, żebyś tu siedział przez 20 lat!!!!

Oblicze mężczyzny nagle zmieniło wyraz. Pojawił się na nim smutny uśmiech. Barbara dostrzegła, iż jego twarz była świeża, nawet młoda, lecz mocno pobrudzona. W mroku dostrzegła, iż płomyczek papierosa nagle zrobił się wyraźniejszy. Usłyszała szmer wydmuchiwanego dymu, a później wgniatanie niedopałka butem w podłogę.

− Wierz albo nie, ale to wszystko prawda. Zresztą… mogę to udowodnić! - wyciągnął do niej swoją dłoń, na której przegubie widniał złoty zegarek. Pojrzała na niego i zaniemówiła. Na jego tarczy dostrzegła aktualną datę 22 grudnia 1954 r.!

− Nie do wiary! - szepnęła

− A widzisz, to prawda.

− Chodź ze mną - rzekła - Pójdziemy na górę, przedstawię Cię mojej rodzinie, chłopakowi, zapiszesz się do mojej szkoły, będziemy się razem uczyć, jeździć na rowerach…- mówiła - A właściwie w jakim ty jesteś wieku Robercie?

− Mam 21 lat -odparł chłopak, po czym odwrócił się i ruszył ku schodom. Barbara przez moment stała nieruchomo, a po chwili pobiegła za Robertem. − Zaczekaj na mnie! -krzyknęła.

Dobiegła do niego u początku schodów, gdy przechodził obok wejścia do jej mieszkania.

− Robercie, jesteśmy na miejscu! -powiedziała z uśmiechem.

Weszli we dwójkę do mieszkania. Zaraz po przekroczeniu progu, Robert zaczął rozglądać się z zaciekawieniem. Wtem w przedpokoju zjawił się Szymon -przyjaciel Basi.

− Cześć Słonko -rzekł i dał jej całusa w policzek. −Kim jest twój towarzysz? -zapytał i prawie w tej samej chwili powiedział do Roberta: − O rany, człowieku! Ale ty cuchniesz!!! -wykrzywił się zniesmaczony i dodał: −Kochanie zaprowadź go lepiej do łazienki.

Basia wskazała Robertowi łazienkę, wręczyła mu mydło oraz czysty ręcznik. Po chwili zjawiła się jeszcze z jakimś świeżym ubraniem swojego ojca dla niego. Podając mu je, odkręciła kurek umywalki i powiedziała: −Gdyby nalało się zbyt dużo, tylko zakręć ten kurek -dobrze? Robert przytaknął.

Barbara wyszła na korytarz. Szymon już na nią czekał i wyglądał na nieco zdenerwowanego.

− Kim on jest? -spytał ją. −Skąd ty go wyciągnęłaś i czemu przyprowadziłaś go do mieszkania?!

Basia wzruszyła ramionami − Nie wiem. Był w naszej piwnicy. Mówi, że mieszka tam od 20 lat!!!!

− Taaaa, a ja jestem różowym słoniem! -odparł wyraźnie zły.

Nazajutrz Basia zaprowadziła Roberta do swojej szkoły. Prócz tego, iż był zdecydowanie wyższy od innych chłopców, niczym specjalnym nie wyróżniał się spośród wszystkich uczniów. Potrafił świetnie grać w piłkę, a poza tym przepadał za hamburgerami.

Na przerwie obiadowej, cała trójka, czyli Basia, Szymon i Robert spotkała się w szkolnej stołówce. Usiedli przy jednym stoliku, gdy zbliżyła się do nich Milena - przewodnicząca szkoły. Prawie już zajmowała swoje miejsce, kiedy któryś ze szkolnych "dowcipnisiów" podłożył jej nogę. Milena potknęła się, straciła równowagę, a tacka z jej posiłkiem poszybowała w górę. Robert bez chwili wahania, zerwał się z krzesła, natychmiast złapał tackę, błyskawicznie położył ją na blacie stołu i podtrzymał jeszcze upadającą Milenę.

− Dzięki -odparła zaskoczona całą tą sytuacją Milena. Zajęła miejsce naprzeciwko Roberta, a do końca obiadu panowała dziwna cisza.

Po południu Robert razem z Basią szli z powrotem do domu. Wtedy zapytała:

− Jak ty to zrobiłeś? W jaki sposób chwyciłeś tackę i zdążyłeś jeszcze podtrzymać Milenę przed runięciem na ziemię?

Odparł −Czasem zwyczajnie widzę tego rodzaju rzeczy.

Basia rzuciła mu powątpiewające spojrzenie i spytała: − W takim razie powiedz mi proszę, co dzisiaj będziemy mieli w domu na obiad?

Robert spojrzał na dziewczynę i burknął jedynie − Nie lubię ogórkowej… -i zaczął iść szybciej.

Gdy dotarli do mieszkania, w drzwiach czekała już na nich mama Basi.

− Ugotowałam dla was smaczną zupę!

− Ogórkową? - zapytała Basia.

Z miny matki można było odczytać gigantyczne zdziwienie. − Skąd wiedziałaś? -zdołała z siebie wykrztusić i podreptała do kuchni.

Parę kolejnych dni upłynęło dość spokojnie. Robert z Basią chodzili razem do szkoły, po lekcjach wychodzili gdzieś ze swoimi znajomymi lub przychodził do nich Szymon i siedzieli po prostu w domu, wpatrując się w ulubione filmy. Któregoś wieczoru, Robert powiedział Basi, że powinna zerwać kontakty z Szymonem.

− Dlaczego mam to zrobić? -zapytała zaskoczona.

− Ponieważ i tak nie pobędziecie z sobą zbyt długo - powiedział jej Robert i zajął się wylizywaniem słoika po kremie czekoladowym.

Basia nie mogła zasnąć tej nocy. Wierciła się a to na jeden, a to drugi bok. Ciągle rozmyślała nad tym co usłyszała od Roberta. Ciekawiło ją, czy takie rzeczy także potrafi przewidywać. Czy i to sprawdzi się tak jak w przypadku zupy? Czy rzeczywiście stanie się tak, jak powiedział Robert?

Następnego ranka Barbarę obudził telefon. Pośpiesznie przetarła oczy, po czym poderwała się ze swojego łóżka.

− Halo? -rzekła do słuchawki. Usłyszała czyjś przyspieszony oddech i słowa:

− Witam, przy telefonie dyrektor X Liceum. Czy zastałem Barbarę?

−Dzień dobry Panu, to ja. Dzwoni Pan z powodu zebrania samorządu szkolnego?

− Nie, nie -powiedział dyrektor. − Wydarzył się tutaj poważny wypadek. Obok szkoły doszło do zderzenia motocyklu z samochodem…Czy mogłabyś zaraz tutaj przyjechać?

−Wypadek? A jaki to ma związek ze mną? -pytała zdezorientowana

− To motocykl Szymona…-usłyszała.

−Będę za 15 minut -krzyknęła tylko do telefonu.

Kiedy dojechała na miejsce zdarzenia, ujrzała dokoła mnóstwo radiowozów, pogotowie oraz wóz straży pożarnej. Całe miejsce otoczono policyjną taśmą. W oddali dostrzegła dyrektora szkoły w ciemnej kurtce. Ruszyła w jego kierunku, lecz zatrzymał ją jeden z funkcjonariuszy:

−Chwileczkę, nikt nie może tam w tej chwili wejść. Miał tu miejsce wypadek!

− Proszę mnie zostawić! To mój chłopak miał wypadek! -wyrwała się z ręki policjanta, przekroczyła taśmę i podbiegła do dyrektora. Prowadził akurat z kimś rozmowę telefoniczną. Kiedy skończył zwrócił się do Basi:

−Muszę ci powiedzieć coś strasznego. Na szczęście pasażerom samochodu nic nie jest, ale motor… Nie będę owijał w bawełnę-Szymon zginął na miejscu, a Milena…

−Milena?- spytała zszokowana Barbara - Milena była razem z nim?

− Tak. Odwieziono ją do szpitala. Jej stan jest ciężki. Lekarze starają się ją ratować!

Barbara popatrzyła na dyrektora i zaczęła bardzo płakać.

−Lepiej będzie, jak odwiozę cię teraz do domu. -powiedział dyrektor. Barbara skinęła jedynie głową.

Barbara wpadła do mieszkania. Rzuciła kurtkę na ziemię i wbiegła do pokoju. W fotelu siedział Robert, zajęty czytaniem jakiejś gazety. Podbiegła do niego zaciskając pięści.

−Jak mogłeś!!! Dlaczego Szymon? Jak do tego doszło?! -krzyczała i targała Roberta za bluzę.

− Spokojnie, Basiu. Ja nic nie zrobiłem Szymonowi! Po prostu o tym wiedziałem. Powiedziałem Ci, żebyś zyskała nieco czasu… Myślałem, że lepiej go wykorzystasz. Ale chyba byłem w błędzie. -popatrzył na Barbarę, wyjął z kieszeni niewielką chusteczkę i wyciągnął do niej rękę −Tak chyba musiało być…

Basia popatrzyła na niego, opanowawszy się trochę, powiedziała:

−Przepraszam Cię Robercie! Zdarza mi się zapomnieć, jak się tu znalazłeś i jak niesamowitym jesteś człowiekiem. Po prostu informacja o śmierci Szymona tak wytrąciła mnie z równowagi…

−W porządku, rozumiem cię. -odparł Robert −Ale dosyć często miewam tego rodzaju wizje. Musimy to jakoś przetrwać. Życie toczy się dalej… Muszę ci jeszcze coś powiedzieć…

− Więc słucham ?!

− Jesteś pewnie przekonana, że to ja zabiłem Szymona. W takim razie nie jest to odpowiedni moment na to co chcę powiedzieć… -ściszył głos. − Chyba Cię kocham.

− Chyba? Czy jesteś pewien! -spytała Barbara.

−Jestem pewien.

Nazajutrz Ewa wybrała się do szpitala. Milena leżała w łóżku, a wokół niej roiło się od rozmaitych urządzeń, rurek i aparatów. Cała twarz dziewczyny pokryta była otarciami i sińcami. Otworzyła oczy. Kiedy zobaczyła Barbarę, uśmiechnęła się lekko. Basia zbliżyła się do niej i chwyciła ją za rękę.

−Cześć Milena. Czujesz się już choć trochę lepiej?

Milena znana w szkole ze swojego wisielczego humoru, odparła:

−Żeby mi poważnie zaszkodzić trzeba by jednak większego samochodu.

Basia uśmiechnęła się szeroko.

− Przyniosłam ci jakieś owoce, coś do picia…

− Dzięki, ale nic raczej nie przełknę… Basia?

−Tak?

−Chciałabym ci coś powiedzieć…Wtedy… Ten chłopak, który kiedyś pomógł mi na stołówce… wydaje mi się jakiś przerażający. Chwilę przed naszym wypadkiem, widziałam go… Był obok jednego z filarów. Myślę, że powinnaś to wiedzieć…

−Oczywiście Milena. Spróbuje to z nim wyjaśnić.… Póki co, trzymaj się ja muszę już wracać do domu…Przyjdę do Ciebie niedługo -OK.?

−No to na razie.

Barbara weszła do mieszkania. Zdjęła kurtkę i czapkę, po czym poszła do pokoju. Przy biurku siedział Robert i przeglądał należący do niej album ze zdjęciami, na których była z Szymonem.

−Zostaw to -wrzasnęła do niego. −Właśnie wracam ze szpitala od Mileny. Powiedziała mi, że widziała cię wczoraj przy szkole! Nienawidzę cię - słyszysz?! Zabiłeś Szymona! Jesteś z siebie zadowolony?! Wynoś się stąd!!!

Robert wstał i zbliżył się do Barbary

−Daj mi klucz - powiedział prawie szeptem

−Jaki klucz? Możesz nie zmieniać tematu?! -krzyczała

−Potrzebuję klucza do piwnicy. Przecież mam się wynieść.

−I zamierzasz tak spędzić kolejne 20 lat???

−Zobaczymy…-odrzekł. −Chodź, chyba możesz mnie odprowadzić?

Poszli wspólnie na dół. Robert wszedł do ciemnej piwnicy. Barbara zatrzasnęła za nim ciężką kratę.

−Do zobaczenia Barbaro - rzekł, wyciągając poza kratę swoje dłonie

−Żegnaj Robercie - odpowiedziała mu, zbliżyła się do kraty, podając mu swoje ręce. Parę chwil trwali tak bez ruchu, wpatrując się w swoje oczy.

Wreszcie Robert odwrócił się od niej i powoli zaczął iść w głąb mrocznego pomieszczenia.

−Kocham Cię Barbaro -rzekł na koniec

−Ja Ciebie również Robercie - szepnęła, lecz Robert był zbyt daleko by móc usłyszeć to wyznanie.

Wtem odwrócił się jeszcze i krzyknął do Barbary:

−Do zobaczenia za 20 lat!

W tym momencie Barbara zaniosła się rozpaczliwym szlochem.

−Mamusiu…?

− Słucham cię córeczko?

−To już koniec tej historii?

−Tak Kochanie.

−Czemu nigdy o tym nie powiedziałaś nam… jak miały na imię postacie tego opowiadania?

−Nie wiem

−Jak potoczyło się dalsze życie Barbary?

−Okazało się, iż zaszła w ciążę. Urodziła cudownego synka i dała mu na imię Robert.

−Mamo…ale czegoś ciągle nie pojmuję…Czemu ci bohaterowie mieli imiona takie, jak członkowie naszej rodziny?

−Ponieważ ta historia jest prawdziwa.

−To znaczy, że…Mamo, to Twoja historia!

−Tak. Przeżyłam to

−Czyli zanim poznaliście się z Tatą… Twoim bliskim kolegą był Robert?

−Tak

−Więc mój brat to syn… tamtego Roberta?

−Tak

−Jaka dzisiaj data?

−22 grudnia, 1994 r.

−A godzina?

−23: 48.

−Mamo? Idź!

−Gdzie?

−Do Roberta…

−Nie mogę córciu. Moje życie jest już od dawna związane z twoim ojcem.

−Ale… jeśli nie teraz, to już nigdy nie będziesz mogła go zobaczyć!

−Wiem o tym…

Dziewczyna mocno chwyciła dłoń matki, a jej powieki powoli się zamknęły.

−Kocham Cię Mamo

−Ja również Cię kocham córeczko

Kobieta wstała, przetarła pobrudzoną twarz rękawem i przeszła obok funkcjonariusza notującego coś jeszcze w związku z wypadkiem.

−Pogotowie nie musi już przyjeżdżać…