Ja, Ebenezer Scrooge, jestem człowiekiem znanym ze swego skąpstwa i małoduszności. Siedem lat temu, po śmierci mojego przyjaciela i współpracownika Jakuba Marleya, który umarł akurat w dzień wigilii Bożego Narodzenia. Zostałem jedynym spadkobiercą majątku Marleya, a także jedynym człowiekiem, odprowadzającym go na miejsce spoczynku.

Teraz znów jest wigilia. Dla mnie jednak to nic nie znaczy, w zasadzie nienawidzę świąt, bo to niepotrzebna strata czasu i pieniędzy. Dlatego wyrzuciłem dziś mojego siostrzeńca, który przyszedł z życzeniami do mojego biura. Po skończonej pracy wróciłem do domu. Wtedy właściwie wszystko się zaczęło. Najpierw zdawało mi się, że w miejscu kołatki znajduje się wizerunek twarzy Jakuba Marleya. Po chwili przywidzenie minęło, a ja spokojnie wszedłem do środka, pewny, że to wina zmęczenia. Jednak gdy się posilałem, w moim pokoju pojawił się duch mojego zmarłego przyjaciela. Jego oczy pozostały nieruchome, jak to u zmarłych, jednak włosy rozwiewał wiatr niewiadomego pochodzenia. Jakieś ponura, posępna aura otaczało to widziadło, które ciągnęło za sobą ogromnej długości łańcuch. Przyjaciel przybył z zaświatów, by mnie ostrzec, że jeśli nie stanę się lepszy i nadal będę tak bezdusznym człowiekiem, jak dotąd, po śmierci będę musiał ciągnąć jeszcze dłuższy i cięższy łańcuch niż on. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom, wydawało mi się, że chwilowo tracę zmysły. Duch jednak nie zniknął, dopóki nie wytknął mi moich złych uczynków. Raz jeszcze upomniał mnie przed skutkami mego postępowania, a także zapowiedział odwiedziny kolejnych trzech duchów. Marley zakończył swą wizytę wylatując przez okno i rozpływając się w londyńskiej mgle. Oszołomiony udałem się na spoczynek Nie spałem zbyt dobrze, a w środku nocy wyrwał mnie ze snu następny duch, zwący się Duchem Wigilijnej Przeszłości. O spaniu nie było już mowy, bo duch zabrał mnie na rekonesans po mieście, bym na własne oczy ujrzał nędzę mojego miasta. Zjawa pokazała mi chłopca, któremu odmówiłem jałmużny, kobietę, która również odeszła ode mnie z kwitkiem, a potem opowiadała o mnie mężowi. Tego już było za wiele, jak na moje siły. Wizje zniknęły, ale nie na długo. Wkrótce miała miejsce następna wizyta. Tym razem odwiedził mnie Duch Tegorocznego Bożego Narodzenia. Widmo to postanowiło pokazać mi domostwo Boba, mego kancelisty. On i jego rodzina rozpoczynali właśnie wieczerzę wigilijną. Mimo ubóstwa, w ich domu panowała radość i rodzinne ciepło. Jednak panował tam smutek z powodu choroby małego Tima, która mogła skończyć się śmiercią, bo jego rodziców nie stać było na odpowiednie leczenie. Następnie duch ukazał mi dzieci, które są ofiarami domowej przemocy. Wyglądało na to, że nie ma nikogo, kto chciałby im pomóc. Sam niedawno, co przypomniał mi duch, mówiłem, że przecież istnieją rozmaite instytucje, jak przytułki, poprawczaki i więzienia, które powinny się zajmować przestępcami, ich ofiarami i w ogóle całym marginesem społecznym. Wygląda na to, iż się myliłem, a opieka socjalna jest nieudolna i niewystarczająca. Ostatnim spotkaniem z wysłannikiem zaświatów, była wizyta Ducha Przyszłych Wigilii. Nie wiadomo jak, znaleźliśmy się na londyńskiej giełdzie, gdzie ludzie rozprawiali o czyjejś śmierci. Nikt nie zamierzał wybrać się na pogrzeb, gdyż był to człowiek uważany powszechnie za bezdusznego skąpca, który nigdy nikomu nie wyświadczył niczego dobrego. Okazało się, że tym okropnym sknerą byłem ja sam. W następnej kolejności ujrzałem rodzinę Boba, opłakującą śmierć synka. Wreszcie mogłem ujrzeć swój własny, zaniedbany grób, którego nikt nie odwiedzał.

Następnego ranka obudziłem się zupełnie innym człowiekiem. Cieszyłem się, że żyję i że mogę zmienić siebie i tę przerażającą przyszłość. Zamówiłem ogromną gęś i posłałem ją rodzinie Boba. Poszedłem na wigilię do swojego siostrzeńca, którego wcześniej tak źle potraktowałem. Postanowiłem zmienić się tak w stosunku do rodziny, jak i wobec pracowników. Zaopiekowałem się chorym synkiem Boba, któremu zresztą podniosłem pensję. Odtąd poznałem radość robienia dobrych uczynków i przyjemność ze świętowania.