Włączyłem komputer. Kilka minut później uruchomiłem "Zaginiony mit" - moją ulubioną grę. Opowiadała ona o bohaterach i potworach z greckiej mitologii. Na ekranie pojawiło się okienko ładowania. Nagle z komputera posypały się iskry. Błysk, trzask, ogień. Wybuch monitora spowodował, że znalazłem się na podłodze... nieprzytomny.
- Marcin, wyjdź z psem - obudziło mnie wołanie mamy, która właśnie gotowała zupę grzybową. Pewnie jeszcze nie wie, że po komputerze zostały nadpalone kabelki - zawsze była zapracowana. Wstałem, założyłem buty i chwyciłem za smycz. Mój pies dziwnie się zachowywał - był nerwowy, tak jakby chciał powiedzieć mi: Nie idź tam! Ale nic złego się nie stało: zwykły, monotonny spacer, od furtki mojego domu do warzywniaka. Wokół mnie było widać codzienny krajobraz: kilka domków jednorodzinnych, a w oddali biały las. Śnieg denerwująco prószył mi do oczu. Podszedłem do gabloty z ogłoszeniami. Zobaczyłem plakat, na którym było napisane: "Niezwykłe odkrycie polskich archeologów w Grecji! Zapraszamy na wielką uroczystość ujawnienia tajemniczego znaleziska. 13 stycznia 2011 roku w sali Szkoły Podstawowej w Konatowie o godzinie 1300. Wstęp bezpłatny. Na koniec spotkania herbata i liczne poczęstunki." Dwunastego stycznia? Czyli jutro. Może znajdę na to czas. Wprawdzie nie interesowałem się archeologią, a z historii byłem marny, ale bardzo lubiłem darmową wyżerkę.
Następnego dnia ubrałem się i poszedłem oglądnąć te "tajemnicze znalezisko". Byłem bardzo ciekawy co to jest. Mumia? Sfinks? Piramida? W Grecji?! Raczej nie... Właśnie siedziałem w ogrzewanej szkole, chociaż na zewnątrz było minus dziewięć stopni Celsjusza. Na środek wyszli dwaj mężczyźni. Na rękach nieśli jakąś złotą skrzynkę. To było tym całym znaleziskiem? Potem przyszło jeszcze dwóch innych facetów. Pierwszym był burmistrz Konatowa. Drugi, to pewnie archeolog, bo ubrany był w jasne ubranie i taki kapelusz, jacy mieli aktorzy na filmach przygodowych i westernach (nie, ten facet nie był cowboyem). Burmistrz wygłosił swoją bardzo długą mowę. O tym, że jest bardzo dumny, że grupa z jego miasta, że odnaleźli i takie tam… Archeolog tylko kiwał głową. Wreszcie po półtorej godziny, gdy połowa ludzi zasypiała, burmistrz zakończył swoją niezwykle nudną mowę i dał archeologowi znak, że może tą skrzynkę otworzyć. W tym samym czasie, coś zaczęło mi się kojarzyć. Zaraz, zaraz… złota skrzynka… w Grecji...? Przecież to Puszka Pandory! Chciałem krzyknąć: „Nieeee!”, ale było już za późno. Ze skrzyneczki wyleciały wszystkie złe rzeczy: nienawiść, złość, gniew, smutki, troski, morderstwa
i przestępstwa pod postacią mocnego wiatru i przelotnego zimna (tak pewnie powiedziałby jakiś prezenter pogodowy) Chwilę później z puszki wydobyły się czarne smugi, które zamieniły się w potwory. Wszyscy ludzie spanikowali i zaczęli uciekać. Ja też miałem taką chęć, ale moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Stałem w miejscu bezmyślnie mrugając oczami. Cyklop, jeden z potworów, powoli do mnie podchodził. Pewnie myślał sobie: „Zabiję cię powolii boleśnie…” Już był bardzo blisko, podnosił ręce, aż tu nagle coś mnie odepchnęło. Nie! To nie było coś, to był ktoś! Obok siebie ujrzałem dorosłego mężczyznę, którego gdzieś już w swoim krótkim czasie widziałem. Ubrany był w średniowieczną zbroję, a w rękach trzymał połyskujący miecz.
- Uciekajmy! – zawołał, pociągnął mnie za rękaw i rzucił się do ucieczki. Pół godziny później byliśmy już na drugim końcu miasta. Usiedliśmy na ławce w parku.
- Czekaj… ja cię skądś znam – powiedziałem do bohatera, który uratował mi życie.
- Na pewno. Pokonałem już wielu cyklopów.
– usłyszałem odpowiedź.
- Ty jesteś… Tarazjusz! Ten z gry „Zaginiony mit”.
Myślałem, że bohater zrobi dziwną minę i odpowie: „Za dużo gier, chłopaku”, ale zdziwiłem się, gdy usłyszałem coś innego.
- Tak, to prawda.
- Tylko zastanawiam się, jak to w ogóle jest możliwe? Puszka, potwory, bohater z gry? Dobra, poddaje się. Gdzie ta kamera? Gdzie ją ukryliście? Możecie wychodzić! Udał wam się ten żart…
- To nie żaden żart. Ja naprawdę jestem bohaterem z gry!
- Co???
- Jestem tu, bo mam misję. Muszę uratować mój świat przed złem, które wydobyło się z puszki.
Poczułem, że moje ciało stawało się coraz cięższe. Było mi słabo. Pomyślałem, że zemdleję.
- Dobrze… spokojnie… - powiedziałem sam do siebie
– Czy w takim razie jest szansa, żeby te całe zło z puszki wsadzić tam z powrotem?
- Właściwie to tak. Musimy tylko pokonać Meorona – maga, który chce zawładnąć światem.
- To tak… pokonamy go, a co dalej? Przecież to wszystko do tej puszki tak same z siebie nie wróci.
- Czy w grze doszedłeś do momentu spotkania z Meoronem? Nie? Tak też myślałem. Ten mag nosi amulet, który kontroluje czas…
- … i cofniemy się do momentu, kiedy otworzono puszkę. Genialne!
- A wiesz, gdzie jest kryjówka Meorona?
- No… nie.
- To czyli musimy natychmiast wyruszyć. Czy masz
jakieś miejsce noclegowe dla mnie?
- Chodzi ci o mieszkanie? Mam. Chodź za mną.
Piętnaście minut później byłem przed wejściem. Otworzyłem drzwi i poszedłem przywitać się z moją mamą. Zdawało mi się, że wypiękniała.
- Ale twoja matka jest piękna – wyszeptał mi Tarazjusz. Mama wlała mi zupy grzybowej. Zaraz, zaraz… Coś tu nie pasuje! Zupy grzybowej? Przecież ona nie lubi zupy grzybowej!
- Uciekaj! To lamia! – krzyknął Tarazjusz. Nawet nie wiedziałem o co chodzi, ale natychmiast wziąłem nogi za pas. Moja mama dosłownie zrzuciła z siebie skórę
i zamieniła się w starą czarownicę. Tarazjusz natychmiast wyciągnął miecz i ciął lamię w brzuch. Potwór szybko zamienił się w czarną smugę.
- Już po wszystkim – uspokoił się Tarazjusz. On był ucieszony, że pokonał kolejnego potwora, a ja nie wiedziałem co było gorsze – to, że mój ulubiony bohater zabił moją matkę, czy to, że ona była potworem.
Razem z Tarazjuszem
Ale, chwila… Co było na dnie puszki? Nadzieja! Trzeba ją jak najszybciej zdobyć!
Pół godziny później byłem już w Domu Kultury. Krzesła leżały połamane na ziemi. Na środku sali zobaczyłem Puszkę Pandory. Ale żadnego potwora? To było troszkę podejrzane… Ostrożnie podchodziłem do stolika. Już wyciągałem ręce, gdy nagle zobaczyłem… mój pies! Chciałem go pogłaskać i zabrać do domu, ale w pewnej chwili coś zaczęło się z nim dziać. Jedna mordka, druga mordka, trzecia mordka… co? Trzy głowy? Pies-mutant rzucił się na mnie. Już czułem jego oddech na twarzy, gdy przede mną zawirowało zimne ostrze miecza.
- Przydałaby ci się broń. – po minie Terazjusza domyśliłem się, że sprawa jest poważniejsza, niż myślałem. Chwilę się zamyślił, po czym zmienił temat - Nie mamy czasu. To cerber – tak jakby wiadomość, że Podziemie zostało otwarte. Meoron jest szybki…
- Po jeszcze jedną rzecz z Puszki Pandory – nadzieję.
Ostrożnie podszedłem do stolika, na którym stała pięknie rzeźbiona złota skrzyneczka. Bardzo powoli otwarłem wieko i zobaczyłem niebieskie światełko. Zabrałem je do rąk, bojąc się, że mogę je uszkodzić. Światełko rosło, stawało się coraz jaśniejsze, aż w pewnej chwili zaczęło szczypać w oczy. Zasłoniliśmy swoje twarze. Promień zdawał słabnąć. Otwarłem swoje oczy i to co ujrzałem zaparło mi dech w piersiach. Ja chyba naprawdę się dusiłem! Przed sobą zobaczyłem włócznię z metalowym grotem i pięknie wypolerowaną tarczę.
- To jest twoje – usłyszałem głos Bezimiennego.
- Tobie bardziej się to przyda. Ty lepiej posługujesz się bronią – zauważyłem.
- Nieee… Mój miecz jest lepszy. Takie coś mi niepotrzebne.
Powiedział tak, chociaż wiedziałem, że zazdrości mi tego eee… prezentu? Od kogo?
- To podarunek od Apolla – boga piękna – czytał mi w myślach Tarazjusz. – Dobrze, że chociaż on jest po naszej stronie.
- Jak to? – zdziwiłem się – A inni bogowie?
- Większość nie miesza się do tego. Mówią, że to sprawa ludzi.
- Ale puszka była Pandory, a nie Apolla.
- Nie zauważyłeś tych rzeźbień? Kto mógłby je zaprojektować?
Nie odpowiedziałem nic więcej, ponieważ nie chciałem spierać z moim przyjacielem. On przecież wiedział więcej o mitologii niż ja.
- Jeśli chcemy zdążyć przed całkowitym zniszczeniem świata musimy pospieszyć się na lotnisko. – rzucił Tarazjusz.
- Jak na lotnisko? – zdziwiłem się.
- Zanim wyszedłem z twojego domu dokładnie przeszukałem ciało lamii. Znalazłem zlecenie zjedzenia ciebie i mnie.
- Co? Zjedzenia? Ludzie (i potwory) dla pieniędzy zrobią wszystko, ale żeby zjeść człowieka?!
- Nie czytasz mitologii? Lamia wabi dzieci i mężczyzn za pomocą swojego pięknego ciała. Potem to ciało zrzuca i dosłownie zjada ludzi! Mam adres zleceniodawcy.
- Niech zgadnę… Meoron, Podziemie?
- Tak. Pewnie Hades jest po jego stronie.
- Gdzie jest zejście do tego Podziemia?
- Niedaleko Trójkąta Bermudzkiego…
Kilka godzin później byliśmy na lotnisku w Miami.
- I gdzie to wejście? – spytałem się Bezimiennego.
- Nooo… nie wiem. – mój przyjaciel stał bezradny.
- Może spróbuję się kogoś spytać.
- To nie zadział… - próbował powiedzieć mi Tarazjusz, ale nie zdążył. Podszedłem do jakiegoś faceta, który był ubrany w hawajską koszulę i zadałem mu pytanie o mniej więcej takiej treści: „Czy wie pan, gdzie jest wejście do Podziemia?” Mężczyzna nawet się nie zdziwił, tylko powiedział: „Epic Hotel, 270 Biscayne Build Way, 65 piętro w dół”. Facet w hawajskiej koszuli poszedł sobie. Nie wiedziałem, że równoległy świat może tak zaskakiwać. Podchodzisz do kogoś na ulicy i pytasz się o kryjówkę maga, który ma zamiar zniszczyć świat. To tak, jakby policjant spytał się kogoś, gdzie są dealerzy narkotyków.
Pół godziny później, po tym jak błądziliśmy po ulicach, dotarliśmy pod ten adres. I ujrzeliśmy… stary, zrujnowany budynek, który walił się na oczach. Ostrożnie weszliśmy do niego. Cały dawny hotel teraz zamieszkiwała ciemność. No i może szczury i pająki.
- Bądź ostrożny. Potwory lubią takie kryjówki. – ostrzegł mnie Tarazjusz.
- Dzięki. Pocieszyłeś mnie. – niechętnie się uśmiechnąłem.
Nagle coś poruszyło się i zbliżało do nas na łapach. Usłyszeliśmy cichy pomruk i miauknięcie. W pewnej chwili z cienia wyszedł kot. Pogłaskałem go po szyi. Zwierzę zaczęło rosnąć. Ja go niczym nie karmiłem! Powiększyły się łapy, ogon, pysk, a nawet wyrosła grzywa.
- To lew! – krzyknąłem.
- To lew nemejski! – dokończył zdanie Tarazjusz i wskazał na połyskującą sierść wyrośniętego kota. To była najlepsza chwila, żeby przetestować moją włócznię i tarczę.
Lew rzucił się na nas. Za pomocą tarczy odparłem jego atak. Tarazjusz próbował zranić go swoim mieczem, ale bezskutecznie. Jego broń z brzdękiem odbiła się od metalicznej skóry. Nie wiedziałem co robić. Lew naprężał mięśnie swoich tylnich łap i szykował się do skoku na Bezimiennego. To był ułamek sekundy, który pamiętam w zwolnionym czasie: kot skoczył, ja rzuciłem się do jego gardła i upadliśmy. Otwarłem oczy… leżałem na podłodzie. Obok mnie był lew nemejski, ale nie poruszał się. Tarazjusz pomógł mi wstać.
- Udusiłeś lwa nemejskiego – powiedział Tarazjusz – to wielki wyczyn.
- O-on miał sierść z metalu – nie mogłem się otrząsnąć.
- Tak. Czy chcesz jego skórę na pamiątkę?
- Bleee. Nie wyobrażam sobie takiego czegoś zawieszonego na ścianie.
Otrzepałem się z kurzu. Tarazjusz robił coś z ciałem lwa, ale nie wiedziałem co. Potem szybko do mnie doszedł. Szukaliśmy windy, ale jedyne co znaleźliśmy to schody. Bardzo ładnie! 65 pięter w dół po schodach. Lepiej już być nie mogło! Schodziliśmy więc najszybciej jak się dało, ale uważaliśmy, żeby sobie kręgosłupów nie połamać. Gdzieś na 42 piętrze kogoś zauważyliśmy. Przestraszyliśmy się, bo ten ktoś zaczął nas gonić
i krzyczeć: „Hej, wy! Zaczekajcie”. Niestety okazał się szybszy i złapał nas piętro niżej.
- Wiem kim jesteście – powiedział nieznajomy – wiem także, co knuje Meoron. I bardzo chciałbym wam pomóc.
- Ale nie wiemy kim jesteś – odważył się Tarazjusz – czy jesteś w ogóle przygotowany na taką walkę?
- Czy po dwunastu niemożliwych do wykonania pracach można być nieprzygotowanym?
- Herakles! – krzyknąłem
- Tak, to właśnie ja.
- Ale przecież zostałeś zabity jadem, który był na tunice od Dejaniry.
- To tylko plotka, która po dzisiejsze czasy krąży na Olimpie. Prawda jest taka, że wyjechałem na wakacje na Bermudy. Nikt nie wiedział co się ze mną stało, więc oskarżyli Dejanirę o morderstwo. Biedulka dostała dożywocie w olimpijskim więzieniu.
- Czyli żyjesz i chcesz nam pomóc? – spytałem się, aby potwierdzić jego słowa.
- Tak. I nawet mam dla was troszkę informacji. Meoron ma kilku potężnych zwolenników: Hadesa, Prometeusza i potwory. Udało mu się nawet wydobyć duszę Achillesa.
- Prometeusz – powtórzył Tarazjusz. Miał przerażoną minę.
- Prometeusz tak bardzo troszczył się o ludzi, ale Zeusowi się to nie spodobało, dlatego kazał go przypiąć do skał Kaukazu. Meoron uwolnił Prometeusza i wmówił mu, że to przez ludzi sterczał na skałach, gdzie orzeł codziennie go zjadał…
- A Achilles? Jaki to ma związek z Meoronem i ludźmi? – powiedziałem – Wiem, że miał słaby punkt – piętę i to właśnie przez nią został pokonany.
- Aaaa… – kichnął Herakles (nawet herosi mają katar) – Aaachilles? On do ludzi najzupełniej nic nie ma! Chce się tylko zemścić na Hektorze. Biedak nie wie, że jego wróg zmarł kilka tysięcy lat temu. Meoron jest nekromantą więc wskrzesił jego duszę.
Gdy opuszczaliśmy 65 piętro zobaczyliśmy jaskinię. Zobaczyliśmy toczącą już się walkę – Herosi i bohaterzy z mitologii przeciwko najróżniejszym potworom, jakie mogą się w nocy przyśnić. Pomogliśmy im rozwalić tamte potwory, ale Meoron szykował nowy oddział. Zebrałem wszystkich „dobrych” na naradę. Musieliśmy ustalić strategię. To była dla mnie pestka – grałem w gry, gdzie trzeba było zrobić armię, nacierać na inne miasta, pokonywać wrogów – takie tam…
Niestety nie zdążyliśmy wszystkiego zaplanować. Kolejna grupka potworów zbliżała się ku nam. Niestety nikt nie wiedział co robić i na polu bitwy rozległ się chaos. Mnie zaatakował cyklop. Przebiłem go włócznią na wylot. Jednooki zamienił się w czarną smugę. Potem jakiś centaur strzelił mnie strzałą z łuku. Zdążyłem obronić się tarczą.
- Idę na Meorona! – krzyknąłem Bezimiennemu.
Albo mnie nie usłyszał, albo nie próbował mnie powstrzymać. Pobiegłem po kamieniach, które łudzącą przypominały schody. Zobaczyłem Meorona, który ciągle wyczarowywał potwory. Uszykowałem włócznię oraz tarczę i rzuciłem się na niego. Potwory zaczęły mnie atakować, ale wszystkich po kolei przebijałem włócznią, albo zabijałem mocnym uderzeniem tarczą. Nagle poczułem przypływ sił. Gdy wszystkie potwory zostały wybite pobiegłem do maga. Najpierw próbował czarów, które odbijałem swoją wypolerowaną tarczą, albo po prostu omijałem. Później chciał pobić mnie pięściami. Jego ataki blokowałem włócznią. Szybko podłożyłem mu nogę, a kiedy się przewrócił wbiłem włócznie w jego serce. Z jego szyi zerwałem Amulet Czasu. Nagle błysk, trzask, krzyk i dzwonek. Dzwonek? Nieee, to budzik. Mój budzik do szkoły!
Powoli otworzyłem oczy. Zobaczyłem ciemnie pomieszczenie, a raczej swój pokój. Z niechęcią wstałem, ubrałem się, zrobiłem sobie śniadanie i poszedłem do szkoły. Po powrocie ze szkoły mama zawołała mnie.
- Masz tu jakąś paczkę. – powiedziała mi wręczając coś misternie zapakowanego
– przyniósł to jakiś mężczyzna ubrany w starą zbroję. Może Poczta Polska reklamuje się w ten sposób?
Zabrałem paczuszkę i poszedłem do swojego pokoju. Powoli ją otwarłem
i zobaczyłem coś połyskującego złotem. Serce waliło mi jak młot. To była skóra lwa nemejskiego! W środku zauważyłem karteczkę z napisem: „Dziękuję za pomoc–Tarazjusz”. Na pewno powieszę tą sierść na ścianie. I może… ograniczę komputer.
thematthewpl
Użytkownik
Punkty rankingowe:
Zdobyte odznaki:
0thematthewpl
Użytkownik