Wszyscy dobrze o tym wiemy, że życie musi się kiedyś zakończyć. To właśnie śmierć - kres naszej drogi życia na tym świecie. Ludzie zawsze różnie reagowali na tą nieprzyjemną wizję.

Niektórzy usiłują odsunąć jak najdalej tę przygnębiającą myśl. Do końca życia chcą korzystać z doczesnych przyjemności. Inni, ci, którzy zmęczyli się trudami życia, oczekują na śmierć i przejście do wieczności z pewną niecierpliwością a nawet tęsknotą. Są jeszcze inni - tacy, którym wizja nieuchronnego końca rzuca cień na całe życie i nie pozwala na cieszenie się każdym kolejnym dniem i "rozwinięcie skrzydeł". Są wreszcie tacy, którzy przygniecieni ciężarem życia sami zadają sobie śmierć z nadzieją, że zakończy ona ich cierpienia.

Niepewność i rozterki tyczące się nieuchronnego końca nie są oczywiście charakterystyczne tylko i wyłącznie dla jakiejś konkretnej epoki czy jakiegoś określonego pokolenia. W każdej epoce i w każdych czasach przemyślenia na temat śmierci były elementem aktywności intelektualnej wielkich umysłów. Często nawiązywały one, bądź przeciwnie - inspirowały do zmiany lub poszerzenia, panujących wówczas tendencji filozoficznych i moralnych. Przede wszystkim zawsze związane były z ludzkim stanem ducha i dotyczącą go sytuacją i okolicznościami.

W epoce średniowiecza powszechny był pogląd, że życie doczesne nie jest tak ważne, jak wieczne - mające nastąpić dopiero po śmierci. W celu osiągnięcia zbawienia i wiecznego życia w szczęściu, ludzie średniowiecza musieli kierować się w życiu skromnością i Dekalogiem oraz praktykować różnego rodzaju umartwienia, na przykład post czy nawet asceza. Człowiekowi wówczas towarzyszyła bez przerwy myśl dająca się ująć w słowach "Memento Mori" - pamiętaj o śmierci. Świat był wówczas pełen głodu, chorób, wojen i wszelkiego cierpienia. Trudno było być optymistą. W "Rozmowie Mistrza Polikarpa ze śmiercią" dostrzec można jak często ludzie zastanawiali się nad końcem życia. Zdawali sobie, przynajmniej niektórzy, sprawę, że pomimo ścisłego podziału na stany i ogromnych różnic w majątku, w obliczu śmierci, dla której nie ma to znaczenia, wszyscy są sobie równi. Pani z kosą nie oszczędzi nikogo. Każdego zabierze w przeznaczonej mu chwili, dlatego nie warto troszczyć się o ziemskie dobra i zaszczyty. Szczególny stosunek człowieka średniowiecznego do śmierci najlepiej ukazuje jej przerażający i odstręczający obraz, tak popularny w ówczesnej ikonografii. Objawia się ona jako szkielet lub gnijący trup, przepasany chustą lub odziany w czarną pelerynę. Twarz przeraża - brak nosa czy warg, jedynie z oczodołów sączą się na policzki krople krwi.

Czy jednak każdy człowiek średniowiecza bał się śmierci? Czy każdy chciał przedłużyć swoje kruche istnienie przed nieuchronnym i zbliżającym się wciąż końcem? Nie, zdarzały się wyjątki. Bohaterem stawianym jakom przykład rycerskości, człowiekiem, który dobrowolnie zgodził się na śmierć był hrabia Rolad - bohater tytułowy "Pieśni o Roladzie". Jako dzielny rycerz był do takiego stopnia wierny ideałom, że bez odrobiny wahania gotów był poświęcić życie dla Boga i swojego władcy. Natchodząca śmierć nie przerażała go - w końcu postępując w imię Boga i kodeksu rycerskiego nie mógł liczyć na nic innego, niż niebo. W obliczu śmierci postąpił tak, jak przystało na rycerza: pożegnał swój kraj, zniszczył miecz, by nie skalali go niewierni a myśli skierował ku władcy. Zgodził się na poświęcenie życia, ale chciał umrzeć z honorem, godnie i pojednany ze Stwórcą. Wykazał się wielką wiarą, w końcu był sługą Boga, który otrzymał od Niego wspaniałe lenno - życie. Teraz, gdy odchodził z doczesnego świata, żeby z powrotem stać się wasalem bożym, zwrócił rękawice i położył się twarzą do ziemi na znak pokuty za grzechy. Wzgórze śmierci Rolada jawi się niemal jako kolejna Golgota a sam Rolad, jako kolejny Chrystus.

"Pieśń o Roladzie" przekazuje wierzenia ludzi średniowiecza, że życie w zgodzie z przełożonymi, Bogiem i honorem otwiera drogę wprost do zbawienia. Ukazane to zostało jako nagroda dla Rolada -święci i aniołowie - wysłannicy Stwórcy przybyli po jego duszę, gdy skonał.

Zapatrywania ludzi dotyczące śmierci zmieniły się gruntownie w kolejnej epoce - renesansie. Najsłynniejszy polski przedstawiciel literatury Odrodzenia - Jan Kochanowski - zdecydowanie odrzucił średniowieczny strach przed śmiercią. Podchodził do tej sprawy, jak zresztą i do innych, ze stoickim spokojem. Pisał we fraszce "Do snu":

"Śnie, który uczysz umierać człowieka

I okazujesz smak przyszłego wieka, (…)"

Fragment ukazuje, że nie traktował śmierci jako tragicznego i nieuchronnego końca istnienia. Śmierć wydawała mu się podobna do snu, sądził bowiem, że gdy śpimy, otwiera się przed nami stan pośredni między życiem a śmiercią. Doczesnością i wiecznością. Dusza śniącego człowieka może uwolnić się wtedy z okowy ciała i wędrować po świecie, choćby tam, gdzie:

"Albo gdzie śniegi panują i lody

Albo gdzie wyschły przed gorącem wody."

Dystans Kochanowskiego wobec tego, co nieuchronne jest godny podziwu i pozazdroszczenia. Wieczne życie w raju nie jest łatwe do osiągnięcia. Wystarczy jednak żyć w zgodzie z cnotą, sobą i Bogiem, a będzie się na dobrej drodze. Z drugiej strony uznawał także kilka poglądów zawartych w "Pieśni o Roladzie". Wskazuje na to fragment "Pieśni o cnocie":

"A jeśli komu droga otwarta do nieba

Tym, co służą ojczyźnie"

Poglądy Jana z Czarnolasu wobec kończ życia były jasne i optymistyczne, dopóki nie zetknął się ze śmiercią osobiście. Wpływ na znaczną zmianę stosunku Kochanowskiego do śmierci wywarł wstrząs, który poeta przeżył po śmierci ukochanej córki Urszuli. Właśnie ta ogromna strata przyczyniła się do wewnętrznych rozterek i kryzysu wiary. W miejsce radosnych fraszek i wzruszających pieśni, Kochanowski stworzył zbiór "Trenów". Tchną one żalem nawet po pięciuset latach. Poeta wyraził w nich swoją bezsilność wobec końca i niemożliwość wyrażenia zgody na okrucieństwo losu wobec bezbronnego, choć wspaniałego dziecka. Jej śmierć stała się dla Jana z Czarnolasu przyczyną załamania światopoglądu i zniszczenia rodzinnego szczęścia. Ogrom bólu rozpaczającego ojca posunął go wręcz do zwątpienia w miłosierdzie a nawet samo istnienie Boga. Obrazują to doskonale słowa "Trenu X":

"Gdzieśkolwiek jest jeśliś jest"

Równie ważną rolę miała do odegrania śmierć w innym, ale powstałym mniej więcej w tym samym czasie utworze. Chodzi tu o "Makbeta" Williama Szekspira. Dla głównej bohaterki - Lady Makbet ludzka śmierć jest tylko kamieniem milowym na drodze do władzy i pozycji w świecie i państwie. Kobieta nie okazywała skrupułów w nakłanianiu męża do popełniania kolejnych zbrodni. Można nawet powiedzieć, że tak naprawdę to ona, a nie sam Makbet, była morderczynią. W końcu zaczęły nękać ją wyrzuty sumienia - widziała krwawe plamy pokrywające jej ciało, prześladował ją zapach krwi. Ostatecznie poczucie winy sprawiło, że jedynym wyjściem oferującym ulgę do cierpienia była śmierć. Lady Makbet zgotowała więc sobie taki sam los, jaki z jej woli spotkał wielu innych.

Po Odrodzeniu przyszedł czas na kolejną epokę przykładającą dużą wagę do zagadnienia śmierci. Był to barok - era konfliktu śmiertelnego ciała z nieśmiertelną duszą rozgrywającego się w człowieku. Człowiek znów stał się bezsilny wobec nadchodzącego końca. Nie musiał się już troszczyć o doczesne dobra czy zaszczyty, bo one przecież i tak wkrótce przeminą i ulegną zniszczeniu - wraz z zewnętrzną powłoką. Życie ludzkie stało się tak samo ulotne jak w epoce średniowiecza. Wśród ludzi baroku popularny był zaskakujący nieco pogląd, że kolebka niemowlęcia staje się już w pewnym sensie grobem, ponieważ życie ludzkie jest tak krótkie. Pomiędzy narodzinami a śmiercią jest już tylko "Dźwięk, cień, dym, wiatr, błysk, głos, punkt - żywot ludzki słynie." - jak trafnie ujął to Daniel Naborowski w utworze pod wymownym tytułem "Krótkość żywota".

W epoce romantyzmu poglądy były o tyle inne niż wcześniej i ciekawe, że bardzo zróżnicowane. Nie było, jak wcześniej, poglądu dominującego. W końcu to indywidualność była najważniejsza wśród romantyków.

Częste wówczas były samobójstwa młodych ludzi spowodowane brakiem odwzajemnienia uczucia. Dla Wertera, bohatera powieści w listach Johana Wolfganga Goethe'go "Cierpienia młodego Wertera" to właśnie śmierć była wybawieniem od tytułowych cierpień. Przyniosła także lek na nieodwzajemnioną, i ostatnią zresztą, miłość.

Kolejny romantyczny bohater, stworzony przez Adama Mickiewicza Konrad Wallenrod, także nieszczęśliwie kochał i również popełnił samobójstwo. Powód miał jednak inny - wiedział, że w celu pokonania wroga bez otwartej walki trzeba użyć podstępu. Nie miał wyboru, tylko tak mógł pokonać Zakon Krzyżacki. Kiedy wygrał i dokonał zemsty, zaczął odczuwać żal i niesmak, że w imię pokonania wroga i ocalenia ojczyzny musiał poświęcić swój honor. Splamienie honoru podstępem domagało się kary. Wallenrod uznał, że najlepszym wyjściem będzie samobójstwo. Wewnętrzne rozterki, których nie brakowało również Wertepowi i innym romantycznym bohaterom, przywiodły go do śmierci.

W epoce "serca i patrzenia w serce" obecne było także przekonanie, że ludzkie życie nie zawsze kończy się w chwili śmierci. Niektórzy uważali, że koniec istnienia w cielesnej formie to tylko moment przejścia w pozaziemski byt. Zmarły mógł nawet nadal przebywać wśród żywych, na ziemi i doglądać tych, których kiedyś kochał. Po raz pierwszy od czasów renesansu śmierć przestała być straszna.

Przenieśmy się teraz w nieco mniej odległą przeszłość. W szczególny sposób śmierć ukazywana jest w tak zwanej literaturze obozowej. Na żyjących w czasie wojny zakończenie czyjegoś życia nie robiło żadnego wrażenia. widok taki był codziennością do której zdążyli się już przyzwyczaić. W opowiadaniu "Ludzie, którzy szli" Tadeusza Borowskiego zauważamy taką, wypowiedzianą obojętnie kwestię: "Między jednym a drugim koronerem za moimi plecami zagazowano trzy tysiące ludzi." Narrator jest całkowicie spokojny, nie wyraża żadnych uczuć, wydaje się, że ludzkie życie nie przedstawia dla niego żadnej wartości.

Podczas wojny ludzie zatracili zdolność odróżniania dobra od zła. Dotychczasowe, pokojowe wartości zostały przekreślone. W opowiadaniu pod tytułem "Dorośli i dzieci w Oświęcimiu" autorstwa Zofii Nałkowskiej dzieci znalazły sobie nową rozrywkę. "My się bawimy w palenie Żydów" - mówią. Brak współczucia u tak młodych istot ludzkich bynajmniej nie wróży dobrze na przyszłość. Pesymistycznym jest obraz świata, w którym dzieci nie mogą przejąć od dorosłych żadnych pozytywnych wartości.

Gdy wokół trwa wojna niełatwo utrzymać się przy życiu, nie ważne czy jest się żołnierzem, cywilem czy więźniem obozu koncentracyjnego. Ludzie trzymali się życia za każdą możliwą cenę. Więźniarki opisane w opowiadaniu "Dno" Zofii Nałkowskiej posunęły się nawet do kanibalizmu - jadły mięso pochodzące z trupów, bo tak bały się głodu. Głodu, a nie śmierci. Inni więźniowie donosili, kradli, rabowali i zabijali współosadzonych.

W powieści - wywiadzie "Zdążyć przed Panem Bogiem" autorstwa Hanny Krall doktor Marek Edelman, postać historyczna i żyjąca do dziś, znany kardiochirurg, który przed wojną uratował życie wielu ludziom. Swoje starania nazywał ściganiem się z Bogiem - czy Bóg zdmuchnie świeczkę, czy człowiek zdoła jeszcze na chwilę ją osłonić. Lekarz może wyrwać człowieka śmierci, ale nie tylko - lekarka z getta oddała komuś, dziecku, swoją dawkę cyjanku by uratować innego człowieka od tortur i cierpień obozu koncentracyjnego.

Miłość okazała się jednak silniejsza od instynktu przeżycia. W końcu zdarzyło się, że matka oddała córce "numerek" oznaczający możliwość przeżycia w zamian za śmierć w komorze gazowej (również z książki Hanny Krall).

Z podanych przykładów literackich pochodzących z różnych okresów można wywnioskować, że śmierć była zawsze motywem prześladującym człowieka. Aż do śmierci. Powinno być to niemożliwym, że człowieka i śmierć łączy tak silny związek, w końcu, gdy jesteśmy, to nie ma śmierci, a gdy umieramy, to już nas nie ma.

Wyobrażenia na temat samej śmierci i tego, co następuje po niej były i są ważne w ludzkim życiu, a przez to szeroko spotykane w literaturze. Z uwagi na różnice charakteryzujące ludzi i te wyobrażenia są bardzo różne. Dopóki jednak człowiek potrafi pisać, będzie pisał również o śmierci