Eliza Orzeszkowa

Marta - streszczenie szczegółowe

Powieść „Marta” Elizy Orzeszkowej nie jest podzielona na wyraźne rozdziały. Poszczególne wątki autorka oddziela gwiazdką. Utwór napisany jest w 3 osobie, funkcję narratora pełni tu pisarka. 

Autorka rozpoczyna od rozważania, czym jest życie kobiety. „Życie kobiety to wiecznie gorejący płomień miłości”. Autorka kolejno wymienia, jak niesprawiedliwe są oceny kobiet, nawet te, które są przez nie same formułowane. Przywołuje także fragment powieści Zachariasiewicza pod tytułem „Albina”, w której autor twierdzi, iż nieszczęście kobiety wynika z braku miłości, jaką darzyć powinna  mężczyznę. Tym samym podkreśla zależność kobiety od mężczyzny i krytykuje brak pełnej uległości niewiast. Orzeszkowa podsumowuje to stwierdzeniem „Nieba! jakaż olbrzymia niesprawiedliwość!”. Pisarka twierdzi, że życie kobiety przecież opiera się na miłości dla mężczyzny. Od najmłodszych lat każda dziewczynka marzy o tym wymarzonym jedynym księciu i jest przygotowywana do roli żony. O ile Zachariasiewicz twierdzi, że kobiety wchodzą w małżeństwo, rachując czy im się to opłaci, a nie z miłości, to pisarka podkreśla, że nie jest to absolutnie prawdą. Kobiety kochają mężczyzn przez całe życie i czy jest to ich mąż, któremu przysięgają przed ołtarzem, czy potem kolejny mężczyzna, to zawsze życie kobiety kręci się wokół uczucia (szczęśliwego lub nie) do mężczyzny. Podkreśla, że miłość do mężczyzny nie jest zatem receptą na wszelkie kobiece choroby, jak twierdził pisarz. Pragnie udowodnić swoją opinię, opowiadając historię pewnej kobiety

Autorka opisuje ulicę Graniczną w Warszawie, przy której mieści się dziedziniec otoczony wysokimi budynkami. Przy wejściu do jednego z domów stała młoda kobieta i dziewczynka, obie ubrane na czarno. Na twarzy kobiety malował się smutek i żałoba. Z budynku wciąż wychodzili roboczo ubrani ludzie, którzy nosili na dorożkę różne meble. Dziewczynka wypatrzyła wśród nich biurko ojca i opowiadała mamie o plamie atramentu, która powstała, kiedy siedziała ojcu na kolanach i niechcący wylała go na blat. Dziewczynka wspomniała, że ojciec był dla niej i mamy bardzo dobry. Gdy tragarze wynieśli łóżeczko dziewczynki, dziecko zaczęło płakać. Prosiło, aby mama zrobiła coś, żeby jej łóżeczka nie zabierano, ale nic nie dało się zrobić.  

Kiedy dorożka była wypełniona po brzegi pięknymi starymi meblami i sprzętami, do kobiety podeszła służąca Zosia i stwierdziła, że wszystko już załatwiła i opłaciła, a resztę pieniędzy przekazuje kobiecie. Panie wymieniły uprzejmości, dziękując sobie za wzajemne dobro, podczas czteroletniej służby dziewczyny u swojej pani. Nie obyło się bez łez. Zosia zaproponowała, że wezwie dorożkę i zawiezie kobietę z dzieckiem do nowego mieszkania. Mama z córką — małą Jancią — miała zamieszkać w piętrowej kamienicy, wyglądającej na dość starą i ponurą. Miały tam wynajęte mieszkanie, do którego klucz przekazała Zosia. Mieszkanie mieściło się na facjatce, do której szło się po wąskich schodach. Pokój był mały i ciemny. Posiadał tylko jedno małe okienko. Poddasze ze skośnym dachem potęgowało wrażenie małych rozmiarów pomieszczenia. W pokoju znajdował się piec ceglany, a także komin do gotowania, szafka, łóżko i podniszczona kanapka, na którą opadła załamana kobieta. Zosia odprawiła dorożkarza i zajęła się układaniem rzeczy w izbie. Napaliła w piecu i powiedziała swojej pani, gdzie co położyła. Stwierdziła, że musi iść, ponieważ jej nowi państwo następnego dnia wyjeżdżają i będzie im jeszcze dziś potrzebna. Dziewczynka rzuciła się jej na szyję, prosząc, żeby nie wychodziła, ponieważ w nowym mieszkaniu jest smutno i strasznie. Zosia jednak wyjaśniła, że nie może nie pracować, ponieważ ma na utrzymaniu matkę i młodsze siostry. Wszystkie trzy padły sobie w ramiona i pożegnały się z płaczem. 

Kiedy służąca odeszła, dziewczynka stwierdziła, że jest głodna. Kobieta postanowiła iść na miasto, aby kupić coś do jedzenia, zostawiając dziewczynkę w pokoju. Na schodach spotkała stróża, ale ten nie zgodził się, aby przynieść jej bułki i mleko. Kolejną spotkaną osobą była prawdopodobnie żona stróża, która również odmówiła kobiecie pomocy. W związku z tym wdowa nie miała wyjścia i musiała iść sama do sklepu, na miasto, które spowił już mrok. Nie chciała nikogo pytać o drogę, toteż długo szukała miejsca, w którym mogłaby kupić coś do jedzenia. Wreszcie udało się kupić bułki. Starała się jak najszybciej wrócić do córki. Tuż przy furtce usłyszała głos jakiegoś mężczyzny, który zapraszał ją na spacer, ale wystraszona uciekła do kamienicy. Kiedy wróciła do izby, dała córce bułeczki i zaparzyła herbatę. 

Główna bohaterka to Marta Świcka. Była młodą kobietą pochodzenia szlacheckiego. Wychowała się w dworku niedaleko od Warszawy. Jej rodzice nie byli bogaci, ale lata spędzone w domu rodzinnym wypełnione były szczęściem. W wieku 16 lat Marta straciła mamę. Niedługo później ojciec ujrzał widmo utraty majątku. Dziewczyna znalazła miłość w osobie Jana Świckiego, który był urzędnikiem na wysokim stanowisku w biurze rządowym w Warszawie. Bardzo ją kochał, toteż ojciec bez obaw oddał córkę jego ręce.  

Po ślubie mąż zapewnił Marcie wygodne życie. Wkrótce doczekali się narodzin córki. Jan Świcki był bardzo pracowity, ale nie na tyle przezorny, aby zabezpieczyć przyszłość żony i córki. Nieoczekiwanie śmiertelnie zachorował i zostawił je w kiepskiej sytuacji materialnej. Cały świat runął w ciągu jednego dnia. Marta straciła najbliższą osobę i opiekuna, na którym mogła zawsze polegać. Musiała sporo sprzedać, aby opłacić nieskuteczne leczenie męża, a po jego śmierci zmuszona była z córką opuścić mieszkanie.  

Została sama z dzieckiem i świadomością, że musi być silna i pracować na utrzymanie swoje i córki. Miała mnóstwo obaw, jak sobie poradzi, ale potrafiła wziąć się w garść i działać. Już następnego ranka po przeprowadzce, ruszyła do Biura Informacji dla Nauczycieli i Nauczycielek Ludwiki Żmińskiej z nadzieją na otrzymanie posady nauczycielki. Tylko to potrafiła robić. Przy wejściu minęła dwie kobiety, z których jedna wyglądała na zadowoloną, a druga — załamaną. Gdy weszła do środka, poproszono ją, aby poczekała, aż zakończy się rozmowa z inną kobietą. Była to starsza pani po sześćdziesiątce, ubrana na czarno, która nie zdołała pozytywnie przejść wymagającej rozmowy z panią Ludwiką. Zrozpaczona obrotem sytuacji wyszła z płaczem.  

W końcu nadszedł czas na rozmowę Marty z Ludwiką Żmińską. Dziewczyna opowiedziała o sobie i powiedziała, że mogłaby dawać lekcje muzyki i języka francuskiego. Kobieta poprosiła, aby Marta zaprezentowała swoją umiejętność gry na fortepianie, gdy nieoczekiwanie do pokoju weszła młoda Francuzka. Marta zdenerwowana i onieśmielona zagrała dwa utwory, ale nie poszły jej najlepiej. młoda francuska powiedziała do Żmińskiej o swoich oczekiwaniach względem nowej pracy, a kobieta poinformowała, że wszystkie wygórowane żądania zostaną spełnione przez hrabinę, która zdecydowała się ją zatrudnić. Dziewczyna wyszła z pokoju. Marta była zaskoczona, bo Francuska nie wyglądała na szczególnie elokwentną.  

Marta zapytała o stałe zatrudnienie z możliwością zatrzymania przy sobie dziecka, na co Żmińska stwierdziła, że na pewno takiej oferty jej dać nie może. Marta zapytała, dlaczego, skoro młoda Francuzka, której umiejętności są niższe, otrzymała tak wysokie wynagrodzenie i liczne przywileje. Dowiedziała się, że tylko dlatego, iż jest cudzoziemką.  

Po tej rozmowie Marta zrozumiała, jak fatalne jest jej położenie, ponieważ nie może dawać innych lekcji niż francuski i początki muzyki, ponieważ pozostałe przedmioty zarezerwowane są dla mężczyzn tylko dlatego, że są mężczyznami. Kobiety nawet o wyższych kwalifikacjach nie mogą otrzymać takiej pracy jak mężczyzna, a mężczyzna — nawet nieposiadający kwalifikacji — może być nauczycielem wielu przedmiotów, kopiować pisma w kancelariach i wykonywać inną pracę, która niedostępna jest dla kobiet. Kobiety wymieniły spostrzeżenia na ten temat. Żmińska obiecała Marcie, że postara się znaleźć do niej pracę, ale nie może jej nic niczego obiecać. Poprosiła, aby wróciła za kilka dni lub za tydzień.  

Marta wróciła do domu do córeczki, która bardzo ucieszyła się na widok mamy. Po drodze zamówiła obiady, zapłaciła czynsz i kupiła kilka niezbędnych rzeczy, uszczuplając tym samym w dużej mierze cały swój niewielki budżet. Jej położenie nie zmieniło się od poprzedniego dnia, ale zaczynała rozumieć jak złudne były jej wcześniejsze plany. Sądziła, że niemal od razu znajdzie pracę, dzięki której będzie mogła utrzymać siebie i córkę, tymczasem pozostało jej czekać na niewiadomą. 

Pewnego dnia Marta wróciła do domu szczęśliwa, ponieważ po miesiącu starań dostała pracę. Z tej okazji rozpaliła z córką w piecu i wyjaśniła, że jeszcze dzień wcześniej myślała, że nie będą miały za co jeść, ponieważ kończyły im się pieniądze. Teraz dostała co prawda propozycje niewielkiej zapłaty za wykonywaną pracę nauczycielki francuskiego, bo tylko pół rubla za dzień, ale umożliwi im to przynajmniej skromne utrzymanie.  Żmińska powiedziała jej, że jeśli będzie się starać i zyska opinię solidnej nauczycielki, wówczas będzie mogła liczyć na polecenia i kolejne zlecenia pracy być może już na lepszych warunkach. 

Kolejnego dnia Marta udała się do nowej pracy. Jej pracodawczynią była młoda elegancka kobieta, Maria Rudzińska, która przedstawiła jej swoją 12-letnią córeczkę Jadzię. Opowiedziała także, że poprzednią nauczycielką dziewczynki była pani Dupont, cudzoziemka, jednakże razem z mężem uznali, że lepiej będzie dać pracę nauczycielce z okolicy, skoro tak trudno kobietom zdobyć jakąkolwiek pracę. Następnie wskazała Marcie gabinet przeznaczony do nauki. 

Bohaterka weszła wraz ze swoją nową uczennicą do gabinetu i rozpoczęły lekcje, tymczasem pani domu zajęła się robótką ręczną. Wkrótce zawołał ją jej brat Olek. Mężczyzna okazał się zachwycony urodą Marty, co wcale nie spodobało się Marii, która doskonale znała usposobienie brata i jego słabość do kobiet. Szybko skrytykowała jego postawę, stwierdzając, że najwyższa pora, aby wydoroślał i zajął się jakimś pożytecznym zajęciem, a także zmienił swoje lekceważące podejście do kobiet. Oleś cały czas żartował, niewiele robiąc sobie z uwag siostry. Wnet Olek zobaczył za oknem Malwinę idącą na zakupy i popędził za nią, aby jej pomóc. Miał bowiem ogromną słabość do wszystkich kobiet. 

Tymczasem lekcja przebiegała spokojnie, jednakże Marta nie potrafiła od razu odpowiadać na wszystkie pytania swojej uczennicy. Coraz bardziej zdawała sobie sprawę ze swoich braków. Wróciwszy do domu, Marta postanowiła sprzedać swoją książkę i kupić podręczniki do francuskiego, aby doskonalić się w nauczaniu tego języka. Wiedziała, że musi opanować ogromny materiał z wielu lat w ciągu zaledwie kilku dni. Ostatecznie nie udało jej się tego zrobić i gdy po miesiącu nauczania nadal była przekonana o tym, że jej uczennica lepiej zna francuski niż ona, wiedziała, że dłużej uczyć jej nie może.  

Tymczasem Maria również zauważyła, że nowa nauczycielka ma ogromne braki i nie może pozostać na swojej posadzie. Jednocześnie kobieta miała ogromne pokłady współczucia dla nieszczęsnej młodej wdowy. Zwierzyła się Olesiowi z tego, że musi Martę zwolnić z pracy, choć jest jej z tego powodu strasznie przykro. Kiedy zakończyła się lekcja, Marta sama oznajmiła Marii, że nie może dłużej uczyć Jadzi, ponieważ pomimo najszczerszych chęci nie potrafi dawać lekcji. Odmówiła też przyjęcia zapłaty za cały miesiąc, ponieważ uznała, że niczego dziewczynki nie nauczyła. Pieniądze były jej bardzo potrzebne, ale uniosła się honorem.  

Maria wraz z Olesiem gorączkowo szukali sposobu, aby pomóc uczciwej wdowie i wpadli na pomysł, że mąż Marii — Adam Rudziński, będący znakomitym pisarzem, a jednocześnie pracujący w jednej z większych redakcji — może pomóc w znalezieniu Marcie pracy w charakterze ilustratorki. Dziewczyna bowiem pochwaliła się, że jedyny talent, jaki posiada to rysunek. 

Mijały dni, a Marta nie miała odpowiedzi od Rudzińskich, a pieniędzy w portfelu już niemal nie było. Zbliżał się termin płacenia czynszu, toteż poprosiła o możliwość zapłaty z opóźnieniem, zapewniając, że ma przyrzeczoną pracę, za którą będzie mogła utrzymać siebie i córeczkę.  

Adam Rudziński bardzo starał się pomóc Marcie, ponieważ zajmował się między innymi problemami społecznymi i sytuacją kobiet poszukujących pracy. Okazało się, że istnieje możliwość stworzenia nowego  stanowiska pracy w redakcji, ale wpierw musiał sprawdzić poziom umiejętności plastycznych Marty. Kobieta otrzymała zadanie odwzorowania rysunku, który przedstawiał kobietę, siedzącą wśród zieleni wraz z dwójką dzieci wyglądających na nią zza płotu. Widok tego krajobrazu wywołał u Marty fale wspomnień z rodzinnego domu.  

Bohaterka zabrała się do pracy, podczas gdy córeczka marzyła o tym, żeby mama rozpaliła ogień, ponieważ było jej zimno. Nie mogły sobie na to jednak pozwolić. Dziewczynka opatulona w kolejny szal, grzecznie bawiła się lalką, podczas gdy mama rysowała. Po kilku dniach Marta zaniosła swój rysunek Rudzińskim. Dwa dni później miała się zgłosić po odpowiedź.  

Kiedy przyszła, została miło powitana przez Marię i Adama Rudzińskich, po czym pan domu z ogromną życzliwością powiedział, że nie ma dobrych wieści. Rysunek Marty nie spełnił wymogów redakcji. Rudziński wyjaśnił przy tym obszernie różnice, pomiędzy dyletantyzmem artystycznym a artyzmem wskazując, że kopia Marty była znacznie bardziej uboga od oryginału. Dodał jednak, że kobieta ma z całą pewnością talent plastyczny, ale za mało nad nim pracowała, aby teraz móc pracować jako ilustratorka.  

Kiedy Rudziński pożegnał się z Martą, Maria chwyciła ją za ręce i obiecała pomóc w znalezieniu pracy. Przypomniała sobie o tym, że jej znajoma Ewelina D. szukała osoby do pracy w swoim sklepie. Czym prędzej postanowiła zabrać Martę ze sobą i zapytać bezpośrednio o możliwość zatrudnienia. Kiedy dotarły do sklepu, okazało się, że Eweliny nie ma, ale mogą na nią poczekać. Kobiety usiadły na kanapie i przyglądały się pracy subiektów, którzy sprzedawali materiały klientkom. Ich praca polegała na ciągłym szczebiotaniu i dogadzaniu paniom. W końcu wróciła Ewelina. Bardzo ucieszyła się na widok Marii, która podeszła do niej, pozostawiając Martę na kanapie. Prędko wyjaśniła cel swojej wizyty, jednakże Ewelina kategorycznie odmówiła możliwości zatrudnienia Marty w charakterze sprzedawcy. Po dłuższej wymianie zdań przyznała, że jest to praca wykonywana wyłącznie przez mężczyzn i nie zamierza narażać swojego interesu na próbę zmiany tego zwyczaju. Maria nie mogła zrozumieć, dlaczego przyjaciółka nie chce zmienić zdania, uważając takie postawienie sprawy za niesprawiedliwe. Ewelina jednak podkreśliła, że przedsiębiorcy nie mogą sobie pozwolić na ewentualne straty. Zmianą postrzegania pewnych zjawisk w społeczeństwie powinni zająć się publicyści i tacy ludzie jak Adam Rudziński. Ona wraz z rodziną wspiera ubogich, biorąc udział w akcjach filantropijnych i dając jałmużnę, ale zatrudnić kobiety w charakterze sprzedawcy nie zamierza. Dodała także, że mężczyźni potrzebują znacznie bardziej zarobku niż kobiety. Maria starała się wytłumaczyć Ewelinie, że powtarza frazesy i kompletnie nie ma racji, ponieważ każda z nich mogłaby zostać sama z dziećmi bez męża tak, jak Marta. Ewelina jednak tłumaczy, że kobiety współczesne nie są przygotowane do wykonywania takiej pracy, ponieważ brakuje im wielu umiejętności, których nikt ich nie nauczył. Maria zrozumiała, że jej przyjaciółka ma rację i nie może ręczyć za Martę, jeśli idzie o biegłość w liczeniu i inne umiejętności konieczne pracy w sklepie. Kobiety pożegnały się. 

Maria przyznała Marcie, że nie udało jej się załatwić w pracy i poprosiła, aby kobieta zostawiła jej swój adres, gdyby coś dla niej znalazła. Żegnając się, Maria wsunęła w dłoń Marty kopertę z zaległą zapłatą za lekcje i odeszła. Marta próbowała ją dogonić, aby oddać pieniądze, ale nie udało się tego zrobić. Zrezygnowana zatrzymała się i zrozumiała, że nastąpił jakiś przełom. Przyjęła jałmużnę, przed czym tak bardzo się broniła. Dołączyła do grona tych, którzy żebrzą. 

Dzięki pieniądzom, otrzymanym od Marii, Marta mogła rozpalić ogień i ugotować dla córki rosół. Do Marty docierało, że skoro nie potrafi sama ocenić własnych możliwości i zadbać o dobrostan córki, to inni nie mają jej za co szanować,  a tym samym nie ma powodu, by szanować samą siebie. Rozpłakała się, co zauważyła Jancia. Tuląc ją w objęciach, błagała o miejsce, w którym byłaby w stanie żyć i opiekować się córką i nie musieć już nigdy przyjmować jałmużny, aby odzyskać szacunek do samej siebie. Kiedy trochę opadły emocje, wzięła córeczkę na kolana i zaczęła opowiadać jej bajeczkę.  

Następnego dnia Marta poszła do magazynu, w którym dawniej kupowała suknie i dodatki. Zapytała właścicielkę, czy nie poszukuje kogoś do pracy. Kobieta wzięła ją na zaplecze i przedstawiła pannie Bronisławie, która zarządzała pracą szwaczek. Okazało się jednak, że Marta nie potrafi ani wykrawać, ani szyć na maszynie, co uniemożliwia jej pracę w magazynie. Całą sytuację obserwowała jedna ze szwaczek.  

Marta wyszła załamana na ulicę i idąc bez celu, zastanawiała się, dlaczego ciągle czegoś nie umie. W końcu dogoniła ją jedna ze szwaczek — Klara. Okazało się, że jakiś czas temu przynosiła Marcie zamówioną suknię do domu i rozpoznała ją podczas rozmowy. Opowiedziała jej historię swojej siostry Emilii, która również była w rozpaczliwej sytuacji i znalazła pracę u pani Szwejc, u której szwaczki szyją ręcznie, ale za bardzo małą stawkę. Klara postanowiła zaprowadzić do niej Martę, aby ta mogła się zapytać o zatrudnienie. Po krótkiej rozmowie ze Szwajcową i stanowczej postawie Klary, Marta dostała pracę, ale za zaledwie 40 gr za 10 godzin pracy.  

Wróciła do domu zmęczona. Tym razem nie było w niej tyle radości z powodu znalezionej pracy, co poprzednio. Zdawała sobie sprawę, że choć płaca była dramatycznie mała, to potrzebne jej były każde pieniądze.  

Następnego dnia ruszyła do pracy. Po przyjściu do zakładu miała wreszcie okazję, aby przyjrzeć się pracownicom. Ujrzała kobiety w różnym wieku, w różnych strojach i o różnym charakterze. Były milczące i zmęczone. Miały podarte suknie i niedbałe fryzury. Od czasu do czasu Szwejcowa wygłaszała do robotnic mowę o tym, że nie zgodziła się na zakup maszyn, aby nie rujnować zdrowia swoich pracownic, ponieważ troska o bliźniego jest najważniejsza. Najprawdopodobniej żadna z nich nie wierzyła w jej słowa. Po całym dniu pracy Marta wracała do domu potwornie zmęczona i przerażona. 

Orzeszkowa przerywa właściwą treść powieści własnym wtrąceniem. Przeprasza czytelników, że w jej opowieści o Marcie brak wzniosłych uczuć i zdumiewających intryg. Uznała, że prostota języka i przedstawienie historii Marty osamotnionej w swym nieszczęściu jest najwłaściwsze. Jej przykład porusza bowiem niezwykle istotny problem społeczny współczesnych czasów. 

Minęły święta Bożego Narodzenia i nadchodził dzień Nowego Roku. Podczas gdy myśli ludzi przechadzających się po ulicach zaprzątnięte były snuciem planów i postanowień, Marta marniała z dnia na dzień. Po miesiącu pracy w szwalni jej zdrowie zostało mocno nadszarpnięte. Kaszlała, zapadły się policzki, cera wyglądała źle, suknia wyblakła. Mimo że pracowała po 10 godzin dziennie, pieniędzy nie wystarczało na podstawowe rachunki i potrzeby. Sprzedała swoje futro i inne rzeczy, aby móc kupić nowe trzewiki dla córeczki.  

Pewnego dnia do pracy nie przyszła jedna z dziewczyn. Okazało się, że umarła, osieracając dwójkę dzieci. Marta zauważyła przez okno księgarnię, którą niegdyś odwiedzała z mężem. Postanowiła wejść do środka i zapytać właściciela o pomoc w znalezieniu pracy. Mężczyzna w pierwszym momencie jej nie poznał, ale po wysłuchaniu całej historii postanowił dać jej książkę ze zleceniem przełożenia jej na polski. Miała za to dostać 600 zł, co w aktualnej sytuacji wydawało się majątkiem. Księgarz niegdyś przyjaźnił się z mężem Marty, a ponadto doskonale rozumiał problemy, z jakim borykają się kobiety. „Wielkie zagadnienie społeczne, wielka może krzywda łono społeczne nurtująca stanęły przed myślą dobrego i oświeconego człowieka wtedy, gdy z uwagą, zajęciem i wzruszeniem słuchał on dziejów ubogiej kobiety, niemogącej pomimo energii, wysileń, trudów znaleźć dla siebie miejsca na ziemi”. 

Marta wróciła do domu szczęśliwa. Nazajutrz przypadał Nowy Rok i po południu nie musiała już iść do pracy. Zanim wyszła na poddasze odebrała Jancię od żony stróża, która jej oglądała. Gdy wróciły do mieszkania, okazało się, że dziewczynka ma na ramieniu ogromnego siniaka, ponieważ stróżowa uderzyła ją w gniewie. Marta, starając się pocieszyć córkę, wręczyła jej nowe buciki. Dziewczynka poszła spać, a Marta, zamiast wziąć się do pracy, pochłonęła się w rozmyślaniu o tym, jak wiele może zmienić, zarabiając na tłumaczeniach. Do czytania zabrała się, dopiero gdy zaczęło świtać. Lektura okazała się niezwykle ciekawa i czytała ją bardzo podekscytowana. Gdy wstało słońce obudziła się Jancia. Nadszedł Nowy Rok. 

Marta przez sześć tygodni pracowała nad przekładem. W ciągu dnia szyła w szwalni, po powrocie przez godzinę rozmawiała z córką, a następnie kolejne 9 godzin tworzyła przekład, aby wreszcie położyć się na 4 godziny. Nadszedł dzień, w którym miała zanieść rękopis księgarzowi. Uczyniła to przed pracą w szwalni, a mężczyzna obiecał następnego dnia o tej samej porze, dać jej odpowiedź. Praca nad tekstem przyniosła Marcie wiele radości i sprawiła, że jej stan psychiczny uległ poprawie, co widać było także na jej twarzy. Przestała nawet kaszleć. Tego dnia jednak nie mogła przestać myśleć o tym, co zdecyduje księgarz i szycie szło jej nie najlepiej.  

Kiedy następnego dnia poszła do księgarni, w środku znajdował się jakiś zaczytany mężczyzna, ale nie zwróciła na niego uwagi. Niestety księgarz nie miał dobrych wieści. Stwierdził, że wprawdzie ma talent do pisania, ale brakuje jej techniki pisarskiej, a znajomość języka jest za mała, aby materiał mógł nadawać się do druku. Do kobiety dotarło, że kolejny raz słyszy to samo, ponieważ w podobnym tonie odrzucona została jej praca plastyczna w czasopiśmie. Wybuchła płaczem, zabrała rękopis, pożegnała się z księgarzem i wyszła. 

Mężczyzna, który przez cały czas obserwował całą sytuację, podszedł do księgarza, kpiąc z Marty i nazywając ją niepotrzebnie ambitną. Księgarz wytłumaczył, że z żalem musiał jej odmówić, a jej chęć pracy nie jest żadną fanaberią, ponieważ jest sama i potrzebuje pieniędzy, ale jego rozmówca kompletnie tego nie rozumiał. Twierdził, że postulaty kobiet, które chciały się uczyć, są bzdurne, ponieważ ich miejsce jest w domu przy mężu i całe życie powinno się kręcić wokół gospodarstwa. Nie trafiały do niego żadne argumenty. 

Zrezygnowana Marta szła ulicą, obserwując, jak z wielkiego gmachu wychodzą młodzi ludzie z teczkami – najwyraźniej studenci. Myślała o tym, jak są szczęśliwi, że mogą się uczyć. Szła dalej, aż w końcu dotarła do kościoła świętokrzyskiego i upadła na jego schody, zakrywając rękami twarz. Łzy ciekły jej po policzkach, a bezsilność odebrała wszystkie siły.  

Nieopodal przechodził mężczyzna i kobieta, którzy żywiołowo ze sobą rozmawiali. Okazało się, że to Oleś, opowiadający swojej towarzyszce o tym, jak zakochał się w nauczycielce córki jego siostry. W końcu zauważyli kobietę na schodach i rozpoznali w niej Martę Świcką, ponieważ kobieta okazała się jej przyjaciółką z dzieciństwa — Karoliną. Podeszli do niej, aby się przywitać, Karolina zaprosiła Martę do siebie na pogawędkę. Bohaterka zgodziła się przyjść za godzinę. 

Wizyta u Karoliny w jej przepięknym saloniku zrobiła na Marcie ogromne wrażenie. Wreszcie mogła się najeść i kobiety powspominały dawne czasy. Karolina opowiedziała swoją historię. Ciotka Herminia wyrzuciła ją z domu za po tym, jak przechwyciła miłosny list swojego syna do Karoliny. Dziewczyna kochała się do szaleństwa w Edwardzie, a on pozwalał jej sądzić, że odwzajemnia to uczucie. Kiedy znalazła się na bruku, nie zrobił nic, aby jej pomóc. Dziewczyna przez kilka tygodni żyła w nędzy. Pomagała sklepikarce w zamian za miejsce do spania w pokoju dzieci i miskę krupniku. Pewnego dnia spotkała na ulicy Edwarda, który udał, że jej nie zna. Wtedy zrozumiała, że kobiety na tym świecie są tylko rzeczami. Są zerem, które wymaga dopełnienia w postaci mężczyzny w jakiejkolwiek formie. By przetrwać, kobieta potrzebuje mężczyzny, ponieważ sama nie jest w stanie funkcjonować. Marta nie do końca wierzy w to, co mówiła Karolina, ale przekonała się już na własnej skórze, że otaczający świat jest dla kobiet bezlitosny i niesprawiedliwy.  

W końcu Karolina przyznała się Marcie, że jest panią do towarzystwa i zaproponowała przyjaciółce podobne zajęcie, ponieważ obok były wolne pokoje. Starała się przekonać ją, że dzięki swojej wyjątkowej urodzie będzie mogła żyć w dobrych warunkach, nosić piękne ubrania i zapewnić córce ciepłe i wygodne miejsce do życia. Marta jednak nie chciała o tym słyszeć. Była załamana tym, co usłyszała od Karoliny. Nie gardziła jej zajęciem i decyzjami, ale nie potrafiła pogodzić się z tym, że tylko to mogłoby jej zapewnić przetrwanie. Dodała, że nie jest w stanie wykonywać takiej pracy jak Karolina, ponieważ nadal kocha męża. Zdenerwowana wyszła, a Karolina wołała za nią, żeby zawróciła, bo inaczej umrze z głodu razem z dzieckiem

Niedługo po wyjściu Marty do saloniku Karoliny wszedł Oleś, dopytując o obiekt swoich westchnień. Kobieta wyjaśniła, że Marta już nie wróci. Mężczyzna załamany spytał, jak może ją zdobyć, na co Karolina odpowiedziała, że musiałby się z nią ożenić. Młodzieniec uznał, że to żart. Karolina przypomniała mu, że kobieta pracuje jako szwaczka u Szwejcowej. Oleś postanowił jej tam poszukać

Pisarka wspomina o tym, że w Warszawie i w innych dużych miastach kręci się mnóstwo mężczyzn, których życiowym celem jest zawrócenie w głowie jak największej ilości kobiet. Przez innych nie są oceniani źle – wręcz przeciwnie, ich działanie bywa przyjmowane z zachwytem. Mężczyźni tego typu nie tylko rozkochują sobie kobiety i łamią serca, ale przede wszystkim rujnują reputację kobiet, które nic nie zawiniły. Wystarczy, że niewiasta zostanie ujrzana na ulicy z kawalerem tego typu, a czasem nawet tylko spojrzenie może być pretekstem do okrycia kobiety hańbą. Orzeszkowa nazywa ich panami stworzenia. Wspomina, że takim właśnie człowiekiem był Oleś. Szwejcowa również go znała, ponieważ zawrócił niegdyś w głowie jednej z jej córek.  

Tego dnia w szwalni zastanawiano się, czy Marta dostanie burę od szefowej, ponieważ dzień wcześniej nie przyszła po południu do pracy. Na domiar złego z okna było widać, jak Marta idzie do zakładu w towarzystwie Olesia. Kiedy kobieta przybyła, Szwejcowa od razu zaczęła ją wypytywać o nieobecność. Dodała, że widziała ją w towarzystwie Olesia i panny, która pracowała na ulicy Królewskiej. Dodała, że obawia się, że towarzystwo tych osób zgorszy Martę, a ona dba o to, aby w jej zakładzie dziewczęta były wolne od grzechu. Marta oburzyła się, usłyszawszy te słowa i mimo że w ostatnim czasie wielokrotnie chowała dumę do kieszeni, tym razem tego nie zrobiła. Powiedziała, że jest uczciwa i nie będzie słuchać takich insynuacji. Tym samym zwolniła się z pracy i wyszła.  

Zrozpaczona ruszyła poprzez miasto i w bramie spotkała Olesia, któremu towarzyszył jakiś mężczyzna. Oleś w swoim stylu próbował zagadać Martę, ale ona wykrzyczała mu, że przez niego straciła pracę i wypomniała, że on bawi się świetnie, podczas gdy kobiety takie jak ona walczą o życie. Oleś przez chwilę zastanawiał się nad tym, co usłyszał, ale niewiele zrozumiał z jej słów, ponieważ już po chwili zobaczył biegnącą młodziutką Eleonorę i zaczął z nią rozmowę w typowym dla siebie stylu. 

Załamana Marta wróciła do domu. Liczyła pieniądze, które jej zostały. Za jałmużnę od księgarza zapłaciła zaległy czynsz, ale nie starczyło jej już na wynajem sprzętu, toteż ze skromnej izby wyniesiono ostatnie meble w postaci łóżka, krzeseł i stołu. Od teraz Marta z córką spały na posłaniu przygotowanym na podłodze. Jancia płakała za swoimi towarzyszami zabaw, czyli krzesłami. Spała niespokojnie. Tymczasem Marta, widząc niedolę swojego dziecka, zaczęła żałować, że uniosła się dumą i rzuciła pracę u Szwejcowej. Wprawdzie zarabiała grosze i żyła w nędzy, ale przynajmniej miała jakiekolwiek pieniądze na jedzenie i utrzymanie. Znów myślała o tym, że nie ma do siebie szacunku i że „Trzeba być na świecie albo silną i dumną, albo słabą i pokorną”.  

O poranku postanowiła, że musi iść na miasto i szukać wsparcia innych. Poszła więc do księgarni, prosząc księgarza o pomoc w znalezieniu pracy. Mężczyzna nie był już tak życzliwy, jak wcześniej, ale nadal pozostawał nadal uprzejmy. Powiedział, że jego znajomi szukają pokojowej i może dać jej list polecający. Marta z radością go przyjęła i poszła pod wskazany adres. Żałowała, że księgarz do liściku nie dorzucił jałmużny. Kiedy doszła do domu znajomych księgarza, okazało się, że Pani domu powiedziała, że już przyjęli kogoś do pracy i niestety nie mogą jej pomóc. Kiedy Marta wyszła, kobieta rozmawiała z mężem o tym, że nie przyjęła jej, ponieważ jako wdowa po urzędniku na pewno ma ogromne wymagania, a fakt, że ma jeszcze dziecko, dodatkowo narazi ich na koszty, dlatego woli jej nie zatrudniać. Mąż kobiety miał w sobie więcej wyrozumiałości i sądził, że musi być w bardzo trudnym położeniu, skoro zgodziła się na bycie pokojową i może warto spróbować, ale jego żona zdecydowanie nie chciała robić sobie kłopotu. Posłała córkę, aby wręczyła Marcie jałmużnę za fatygę w postaci rubla.  

Pieniądze ucieszyły Martę. Nie miała już problemu z przyjmowaniem jałmużny. Miesiące życia w nędzy bardzo ją zmieniły. Kupiła czarny chleb, drzewo na opał, mąkę i mleko. Przygotowała strawę dla Janki. Dziewczynka jednak nie miała apetytu i była słaba. Marta postanowiła, że wróci do Szwejcowej prosić o ponowne przyjęcie do pracy.Następnego dnia wybrała się do zakładu, ale Szwejcowa odparła, że nie gniewa się na Martę, ale nie może jej przyjąć do pracy, ponieważ zatrudniła już inną szwaczkę.  

Marta załamana wyszła na miasto i zastanawiała się, co mogłaby jeszcze sprzedać. Zobaczyła zakład jubilerski i weszła do środka pyta, czy może tam sprzedać obrączkę ślubną. Jubiler myślał, w jak trudnej sytuacji musi być stojąca przed nim kobieta i zaproponował jej trzy i pół rubla w srebrze za sprzedaż obrączki. Marta przyglądała się mężczyznom, którzy pracowali w zakładzie i zapytała jubilera, czy mógłby przyjąć ją na naukę do pracy. Jubiler był bardzo zaskoczony i odparł, że nie widzi takiej możliwości. Marta powiedziała, że potrafi rysować. Usiadła w miejscu jednego z mężczyzn, który na chwilę oddalił się od stołu i narysowała projekt wzoru bransolety. Jubiler był zaskoczony sytuacją, a rysunek bardzo mu się spodobał, ale stwierdził, że nie może jej przyjąć, ponieważ jest kobietą, a on nie chce się narażać na nieprzyjemności. W końcu Marta zabrała zapłatę za obrączkę, ale okazało się, że jubiler dał jej cztery ruble, tłumacząc, że przecież narysowała wzór.  

Smutna Marta wróciła do domu, nie kupując tym razem nic po drodze. Położyła się obok córki. Jancia zaczęła kaszleć. Marta wystraszyła się i pobiegła po lekarza. Mężczyzna zbadał dziecko i powiedział, że ma bronchit, który wymaga ogrzania pomieszczenia i podawania lekarstw. Nie przyjął wynagrodzenia, obiecując, że będzie jeszcze zaglądał do chorej. Marta ogrzewała izbę przez kolejne 10 dni i podawała drogie lekarstwa, tracąc ostatnie pieniądze. Lekarz stwierdził, że leczenie będzie długie i przepisał drogie lekarstwo, które była ostatnim ratunkiem dla dziewczynki. Marta nie miała już za co kupić leków ani czym rozpalić w kominie. Pomyślała, że pozostaje jej położyć się koło córki i umrzeć razem z nią. Dziewczynka w gorączce majaczyła, widząc zmarłego ojca. Marta, widząc dramatyczną sytuację, postanowiła, że pójdzie żebrać. Wybłagała u gospodyni, żeby zerknęła podczas jej nieobecności na dziecko, a sama udała się do domu Rudzińskich. Niestety tego dnia odbywało się tam przyjęcie i nie udało się spotkać z Marią, która być może mogłaby jej pomóc. Ruszyła w stronę Krakowskiego Przedmieścia

Wszystko działo się wieczorem między 19:00 a 20:00, kiedy na ulicach Warszawy kręciło się najwięcej ludzi. Jedni wracali z pracy, inni szukali rozrywek. Marta szła przez tłum, zbierając się na odwagę, by wyciągnąć rękę po jałmużnę. Jeden staruszek dał jej 10 gr, ale było to za mało, by kupić lekarstwo. Kobieta weszła do ekskluzywnego sklepu i poprosiła bogatego mężczyznę w futrze o datek na leki dla dziecka. Ten odpowiedział jej, że przecież jest młoda i zdrowa i powinna iść do pracy, a nie żebrać. Jego słowa były wielce niesprawiedliwe, ponieważ nie wiedział, że Marta od kilku miesięcy szukała pracy i wcale nie pragnęła jałmużny. Nie wiedział, jak ogromną bitwę toczyła sama ze sobą, aby odważyć się wyciągnąć rękę po pomoc. Obserwowała dalej, jak mężczyzna wydaje setki złotych na bibeloty do urządzenia domu, podczas gdy jej dziecko umierało w zimnej izbie.  

Wtem mężczyzna odszedł z kupcem, aby oglądać kolejne towary i zostawił otwarty portfel na blacie. Marta poczuła złość na ludzi, którzy mają więcej niż ona, a nie chcą jej pomóc. Miała głębokie przeświadczenie o tym, że skoro nie może pracować, to inni mają obowiązek dzielić się swoim bogactwem. Toczyła teraz wewnętrzną walkę, ponieważ chęć kradzieży pieniędzy ogarnęła ją w tej chwili całkowicie. Szybko podbiegła, chwyciła asygnatę o wartości 3 rubli i wybiegła ze sklepu, zwracając na siebie uwagę kupujących. Sprzedawca wybiegł przed sklep i wezwał rewirowego, informując o kradzieży i konieczności ścigania złodziejki.  

Marta biegła, ile tchu przed siebie, nie wiedząc nawet, dokąd zmierza. Wtem zaczął gonić ją tłum, osaczając kobietę z dwóch stron. W zgiełku miasta, wśród dźwięku końskich kopyt i hałasu dorożek biegła, zdając sobie sprawę, że nie ma już dokąd uciec. Do wyboru miała więzienie i miano złodziejki lub szybką śmierć pod kołami kolei żelaznej. Wybrała drugą opcję. „Koło olbrzymiego wozu zgruchotało pierś Marty i wygnało z niej życie. Twarz i pozostała nietkniętą i szklistymi oczami patrzała na gwieździste niebo”.  

Potrzebujesz pomocy?

Pozytywizm (Język polski)

Teksty dostarczone przez Interia.pl. © Copyright by Interia.pl Sp. z o.o.

Opracowania lektur zostały przygotowane przez nauczycieli i specjalistów.

Materiały są opracowane z najwyższą starannością pod kątem przygotowania uczniów do egzaminów.

Zgodnie z regulaminem serwisu www.bryk.pl, rozpowszechnianie niniejszego materiału w wersji oryginalnej albo w postaci opracowania, utrwalanie lub kopiowanie materiału w celu rozpowszechnienia w szczególności zamieszczanie na innym serwerze, przekazywanie drogą elektroniczną i wykorzystywanie materiału w inny sposób niż dla celów własnej edukacji bez zgody autora podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności.

Prywatność. Polityka prywatności. Ustawienia preferencji. Copyright: INTERIA.PL 1999-2025 Wszystkie prawa zastrzeżone.