Mam zaszczyt przedstawić mój wywiad z prawdziwym bohaterem, Bernardem Rieux. Ten niezwykły człowiek bez wahania narażał swoje życie, niosąc pomoc zarażonym mieszkańcom Oranu. Ten niesamowity lekarz, poświęcał cały swój czas , nie bacząc na zmęczenie bezustannie stawiał czoła epidemii. Sądzę, że powinniśmy wzorować się na tym dzielnym mężczyźnie, który swoją postawa uczy nas , jak należy przeciwstawiać się złu, nie wątpiąc, ze każde wysiłki są potrzebne, nawet jeśli uratujemy tylko jedno ludzkie życie. Bo właśnie życie i dobro drugiego człowieka to wartości najważniejsze dla Bernarda Rieux.
Dziennikarka: Witam pana, jestem dziennikarką z czasopisma ,,Nasi bohaterowie". Czy byłby Pan tak uprzejmy i zgodziłby się udzielić mi wywiadu, który później zostałby opublikowany na łamach naszego czasopisma? Chciałabym zadać Panu kilka pytań dotyczących zarazy w Oranie.
Doktor Rieux: Bardzo chętnie udzielę pani odpowiedzi na wszystkie pytania, które tylko pani zechce mi zadać.
Dziennikarka: Kiedy dotarło do pana, że Oran jest zadżumiony?
Bernard Rieux: Pierwszy raz na martwego szczura natknąłem się szesnastego kwietnia. Zaniepokoił mnie te fakt, ale nie przypuszczałem, że Oran jest realnie zagrożony epidemią. Zapisałem ten wypadek w moim dzienniku, który prowadziłem przez cały czas trwania epidemii. Jednak kiedy zaczęło zdychać coraz więcej szczurów, a ich ciała zalegały całe ulice, nie miałem już wątpliwości z czym mamy do czynienia.
Dziennikarka: Proszę o szczerą odpowiedź na moje kolejne pytanie; czy nie czuł pan obaw względem swojego zdrowia? Przecież nieustannie stykał się pan z chorymi , poświęcając im kilkanaście godzin na dobę.
Bernard Rieux: Mam świadomość, że skoro zostałem lekarzem , moim prymarnym obowiązkiem jest niesienie pomocy innym, bez oglądania się na egoistyczne pobudki .
Sprzeniewierzyłbym się swoim zasadom, gdybym zamiast robić wszystko , aby pomóc chorym, zabiegał o własne zdrowie. Strach, który mnie ogarniał był spowodowany tym, ze zastanawiałem się kto po mojej ewentualnej śmierci zająłby się chorymi. Proszę nie odbierać tego, jako bohaterstwa, to był po prostu mój obowiązek, nic więcej.
Dziennikarka: Proszę mi opowiedzieć, o działaniach, jakie podjął pan, aby zapobiec roznoszeniu się epidemii.
Bernard Rieux: Przede wszystkim miasto zostało zamknięte, nie można było opuścić Oranu, aby nie przenosić choroby na mieszkańców innych miejsc. Zwołałem komisję sanitarną , wysłałem także do Paryża wniosek o serum . Uczyliśmy mieszkańców, jak maja dbać o higienę przy pielęgnowaniu chorych. Nawoływaliśmy, aby nie popadali w panikę.
Dziennikarka: Proszę mi powiedzieć co pan myśli o Tym szaleńcu Cottardzie, który zaczął strzelać do tłumu świętującego koniec epidemii?
Bernard Rieux: No cóż, to bardzo smutne, ze istnieją tacy ludzie, którzy cieszyli się z epidemii. Wiedział, ze dopóki wszelkie organy ścigania zajęte są dżumą, dopóty nikt nie będzie się zajmował śledztwem w jego sprawie. Nie chciał przyłączyć się do zorganizowanych przez nas ochotniczych formacji sanitarnych, niosących pomoc zarażonym. Nie chciał podjąć walki ze złem , gdyż zło tkwiło w nim.
Dziennikarka: Słyszałam, że zaprzyjaźnił się pan z nieżyjącym już Jeanem Tarrou?
Bernard Rieux: Tak, to był niezwykły człowiek, bardzo przeżyłem jego śmierć.
Bezkompromisowo stawiał każdego dnia czoła dżumie, niestety sam się zaraził. Jednak swoją pomocą ulżył wielu osobom. Uważał, ze obowiązkiem każdego z nas jest nieustanna walka ze złem, dżuma była dla niego jedną z wielu twarzy zła.
Dziennikarka: Ciekawą osobą był także zmarły ojciec Peneloux.
Bernard Rieux: To człowiek, który na początku zarazy przypisywał jej źródło ludzkim grzechom, zorganizował nawet tydzień modlitw mających przebłagać Boga i zakończyć epidemię. Jednak później gdy na własne oczy widział śmierć bezbronnego dziecka, którego duszyczka nie mogła być jeszcze skażona żadnym grzechem, zmienił swoje zdanie. Peneloux dołączył do grona sanitariuszy- ochotników i z całej siły starał się pomóc innym. Niestety on także został zarażony. Podziwiam jego głęboką wiarę, która nigdy go nie opuściła.
]
Dziennikarka: Czy w walce z zarazą pomagał panu ktoś bliski?
Bernard Rieux: Jeszcze przed zamknięciem bram miasta, moja żona wyjechała do uzdrowiska w górach. Przyjechał moja mama, która miała mi pomagać prowadzić dom , podczas nieobecności żony. Po wybuchu epidemii wspierała mnie każdego dnia. Bardzo kocham moja mamę, dlatego było mi dużo raźniej mieć obok siebie kogoś na kim zawsze można polegać.
Dziennikarka: Czy myśli pan, że epidemia trwale wpłynęła na mieszkańców Oranu?
Bernard Rieux: Sądzę, ze nigdy nie zapomną tych ciężkich chwil. Wielu z nich straciło swych bliskich i na zawsze pozostaną w żałobie. Mam jednak nadzieję, że nauczyli się , jak kruche jest życie ludzkie i jak wszechobecne jest zło. Teraz już wiedzą , jak z nim walczyć. Ufam , że zrozumieli, że nigdy nie trzeba zaprzestać walki, nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach.
Dziennikarka: Proszę mi coś powiedzieć o moim koledze po fachu, Raymondzie Rambert.
Bernard Rieux: Na początku wyglądał na zadowolonego z życia młodego mężczyznę, przyjechał do naszego miasta, aby przeprowadzić ankietę dotyczącą życia Arabów.
Kiedy zamknięto bramy miasta za wszelkie karby chciał się wydostać, gdyż nie mógł znieść rozstania ze swoja ukochaną. Prosił , aby mu pomógł się wydostać, ja jednak nie mogłem nic zrobić. Potem zrozumiał, że tajemna ucieczka byłaby czymś haniebnym i postanowił więcej nie myśleć o wyjeździe. Zaczął walczyć z zarazą, przestał być egoistą.
Dziennikarka: Chciałam panu serdecznie podziękować, że zechciał pan poświęcić mi swój cenny czas, bardzo się cieszę, że mogłam pana osobiście poznać.
Bernard Rieux: Ja także dziękuję pani za rozmowę, bardzo miło mi było panią poznać.