Literatury oświecenia i romantyzmu wykreowały wielu bohaterów, których myśli, zachowania, słowa, emocje, mogą się stać przedmiotem naszych ocen w kontekście problemu zarysowanego w temacie niniejszej pracy. O tym czy ich zaliczymy do rozsądnych, czyli tych, którzy postępują wżyciu według zaleceń zdrowego rozsądku, czy też szaleńców, wierzących wyłącznie w prawdę, którą odnajdują w swej duszy, będziemy rozstrzygać na bieżąco, gdyż trudno tu coś z góry przesądzić. Oczywiście, cała historia literatury przekonuje nas, że "przy rozumie" byli wyłącznie ludzie oświecenia, natomiast przy prawdzie uczuć stali romantycy, ale nie do końca wierze temu schematowi, dlatego też proponuje się wstrzymać z wydawaniem sądów, aż do zakończenia niniejszej analizy. Warto tu zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz, mianowicie to, że nie zawsze jest tak, iż postępowanie podług zdrowego rozsądku jest… rozsądne, natomiast nie każde szaleństwo koniec końców okazuje się być tak bezsensowne. Przyjrzyjmy się zatem sprawie z bliska.

Jeden z bohaterów Juliana Ursyna Niemcewicza zatytułowanego "Powrotu posła", mianowicie Starosta Gadulski, jest interesującą realizacją wzmiankowanej przeze mnie powyżej obiekcji dotyczącej niepewnego statusu tego, co uznajemy za rozumne, a co za szalone. Dla mnie to człowiek szalony, który sam kładzie głowę pod topór kata, jeśli jednak spróbujemy się wczuć w jego mentalność, to dojdziemy do w wniosku, że w ramach przez nią wytyczanych zachowywał się on zgoła zdroworozsądkowo. W jego mniemaniu świat dzielił Se bowiem na sarmatów i wszystkich innych, swoich i obcych, wszystko co nasze, swojskie, było dobre, natomiast to, co nie nasze, cudzoziemskie, jeśli nie złe, to przynajmniej mocno podejrzane. Cóż, więc taki człowiek mógł uczynić, gdy dowiedział się, że istnieją propozycję zniesienia liberum veto, które wszak było, tak jak on to pojmował, rodzimą tradycją, która zabezpieczała złotą wolność szlachecką? Oczywiście, podnosił rwetes, że zdrada, że zaprzaństwo, że sprzedają ojczyznę miłą, że to wszystko na zgubę narodową, że te zapowiadane reformy, to nie żądne reformy, tylko podstęp mający na celu zniszczenie Polski… Brzmi dość znajomo… Gadulski zatem w swym przekonaniu nie tylko myśli rozumnie, ale również pro państwowo, co jak wiemy z lekcji historii okazało się największym szaleństwem, jakiemu ulegli Polacy w dziejach…

Kimś zgoła odmiennym niż Gadulski jest Podkomorzy. Jeżeli u tamtego podział na swoich i obcych oraz związane z tym wartościowanie uniemożliwiało krytyczne spojrzenie na oczywistość, to ten był człowiekiem, który umiał myśleć ostro i nie wahał się wyrażać swych poglądów, jakkolwiek nigdy nie czynił tego na sposób sarmacki, czyli nieważne gdzie leży racja, byleby moje było na wierzchu. Jednocześnie ma on poczucie przynależności do jednego narodu z tymi wszystkimi warchołami pokroju Gadulskiego, co widać szczególnie w następującym zdaniu, w którym nie mówi oni lecz my: "gnijąc w zbytkach, lenistwie i biesiad zwyczaju, myśleliśmy o sobie a nigdy o kraju". Oczywiście, Podkomorzy nie może sobie zarzucić, że jest nierobem i pijanicą, gdyż prowadzi on bardzo stateczny tryb życia, hołdując przy tym staropolskim cnotom i wcale konserwatywnej moralności, ale ma on poczucie wspólnoty, która karze mu czuć się odpowiedzialnym za czyny całej zbiorowości, a nie tylko siebie, co go wyraźnie odróżnia od ludzi pokroju Gadulskiego. Sądzę, że jest to człowiek rozsądny, gdyż potrafi on znaleźć złoty środek pomiędzy tym, co osobiste, a tym, co wspólne, dobrem prywatnym i dobrem publicznym, wszakże jest znakomitym gospodarzem, a jednocześnie zatroskanym o sprawy ojczyzny patriotą, który nie boi się zmian, gdyż wie, że są one konieczne.

Człowiekiem, który racjonalność przedkłada nad popędy własnej natury, jest bez wątpienia rozmówca szlachcica, głównego bohatera satyry Ignacego Krasickiego zatytułowanej "Pijaństwo", którego okrutnie boli głowa. Zwierza się on naszemu "racjonaliście" z wydarzeń, które miały miejsce w jego życiu w ciągu kliku poprzednich dni. Po pierwsze, jego żona miała urodziny, zatem nasz bohater na jej cześć pił na umór, następnego dnia, gdy się ocknął straszliwie bolała go głowa, a zatem łyknął on obie co nieco okowity la kurażu. Wkrótce jednak na obiad przybyli jego przyjaciele. Początkowo rozmowa dotyczyła zalet nie picia i ogólnej abstynencji. Wkrótce jednak towarzystwo uradziło, że dla zdrowia nie zawadzi trochę sobie łyknąć… Wszystko skończyło się ogólnym pijaństwem i bijatyką. Nasz "racjonalista" wysłuchawszy tej opowieści zaczął klarować szlachcicowi, że takie postępowanie nie jest godne człowieka szlachetnego, że alkohol jest dla ludzi, ale "Użycie darów bożych powinno być w mierze". Na koniec zaś przedstawia mu wszystkie zalety pozostawania w abstynencji:

"Zdrowie czerstwe, myśl (…) wesoła i wolna,

Moc i raźność niezwykła i do pracy zdolna,

Majętność dobrym w stanie, gospodarstwo rządne,

Dostatek na wydatki potrzebnie rozsądnie…"

Wszystko to było bardzo rozsądne, a zatem nie bez kozery ten racjonalista został przeze mnie określony właśnie.. jako racjonalista, niestety jego myśl padła na wyjątkowo nie urodzajną glebę. Wszakże nasz szlachcic wysłuchawszy wszystkiego ze zrozumieniem z wrażenia zakończył satyrę zawołaniem: "Napiję się wódki".

Człowiekiem, którego droga do rozsądku wiodła prze wiele bolesnych lekcji, był bez wątpienia Kandyd, tytułowy bohater powiastki filozoficznej Woltera. Ów młodzieniec został wychowany przez swego mistrza Panglossa, zawołanego metafizyka, na człowieka przekonanego, że żyje na najlepszym z możliwych światów, co nieopatrznie zrozumiał jako twierdzenie głoszące, że nic na nim nie może spotkać go przykrego. Dość szybko okazało się, że to tylko złudzenie. Pomogła mu w tym podróż, jaką odbył, oraz wiele kopniaków, jakie otrzymał on od życia i ludzi podczas niej. Koniec końców stwierdza, że optymizm, któremu hołdował w swej młodości, to nie najlepsze podejście o rzeczywistości i że znacznie lepiej zająć się "uprawą własnego ogródka", a do innych co najwyżej od czasu do czasu wrzucić jakiś kamyczek czy dwa. Wolter w tej powiastce zaprezentował typowe dla oświecenia przekonanie, że w życiu należy raczej kierować się zdrowym rozsądkiem niż mgławicowymi, choć często niezwykle porywającymi, tezami metafizycznymi. Dochodzi tu do interesującego paradoksu, gdyż teza o tym, że świat, na którym żyjemy jest najlepszym z możliwych, pochodzi od Leibniza, filozofa i twórcy rachunku różniczkowego, któremu trudno by było zarzucić, że jest człowiekiem łatwo ulegającym emocjom, że nie jest racjonalistą. Wniosek stąd płynie taki, że nie zawsze to, co nazywamy zdrowym rozsądkiem, pokrywa się z rozumem, ale to już jest rzecz do rozważenia w zupełnie innej pracy.

Przejdźmy teraz do literatury romantycznej i jej bohaterów.

Bohaterem swej powieści epistolarnej zatytułowanej "Cierpienia młodego Wertera" uczynił Johann Wolfgang Goethe młodzieńca, dla którego wrażliwość własna dusza i jej stany emocjonalne stanowiły główny przedmiot zainteresowania. Oczywiście, ktoś mógłby w tym momencie wykrzyknąć: "Zaraza, zaraz, a Lotta? Czyż o nie ona była głównym obiektem zainteresowania Wertera?" Owszem, zgadza się, ale, o ile moje odczytanie tej książki jest prawidłowe, to nasz bohater przejawiał kochał nie ją lecz jej obraz, który stworzył w swej duszy ze strzępów obserwacji realnej Lotty i własnych pragnień i obsesji. To nie dziewczyna, którą ty czy ja moglibyśmy spotkać na ulicy, gdybyśmy żyli w owym czasie, ale wytwór umysłu Wertera. Sądzę, że jego cierpienia są pochodną owego irrealnego podejścia naszego bohatera do Lotty. Pragnąc bowiem być z nią jednocześnie odczuwał strach przed zniszczeniem jej idealnego wizerunku, który wytworzył we swym umyśle. Stąd brały się jego wszelkie wahania, rozterki, wątpliwości i nie ma tu zupełnie znaczenia, że Lotta była zaręczona z Albertem, gdyż gdyby nasz bohater rzeczywiście chciał, to by bez większego problemu uwiódł obiekt swej namiętności, a tak całą rzeczą zakończyła się, tak jak się zakończyła, a zatem samobójczą śmiercią Wertera. Powstaje pytanie czy Werter był szaleńcem? Trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Można, oczywiście, autorytarnie stwierdzić, że tworzenie tego typu chimer jak obraz idealnej kochanki, jest oznaką, jeśli nie obłędu, to przynajmniej irracjonalności myślenia. Z drugiej jednak strony, wszakże świadomość ludzka jest już tak po prostu skonstruowana, że produkuje rożnego rodzaje idee, które wyznaczają sposób naszego istnienia. W tym miejscu pragnę podkreśli słówko - wszystkim, gdyż naprawdę wszyscy działamy według pewnych założeń nie do udowodnienia, nieracjonalnych. Przykładem literackim na potwierdzenie tej tezy może być Stanisław Wokulski, człowiek wcale rozsądny, który poświęcił sporą część swego życia na gonieniu ułudy prawdziwej miłość pod postacią lalki salonowej, Izabeli Łęckiej. Czy zatem Werter był szalony? Hm, najlepiej określić to w sposób następujący: nieco przesadził.

Zupełnie innym człowiekiem niż Werter jest bohater powieści poetyckiej George'a Byrona zatytułowanej "Giaur". Opowiada ona dzieje miłości, szalonej można by rzec, młodego Wenecjanina i Leili, żony dostojnika tureckiego Hassana. Romans, który ze sobą nawiązali musiał jednak wcześniej czy później zakończyć się nieszczęściem, gdyż haremy wschodnich dostojników były niezwykle pieczołowicie strzeżone zarówno przez strażników i eunuchów, jak i prze ich pozostałe żony. Gdy zatem Hassan dowiedział się, że został zdradzony, wpadł we wielki gniew i kazał uśmiercić w okrutny sposób swą niewierną żonę i jej cudzoziemskiego kochanka. Co do Leili rozkaz zostaje wykonany, natomiast Giaurowi udajecie umknąć przed siepaczami Hassana. Wkrótce dowiaduje się on o losie ukochanej. Wpada on w rozpacz, która niemalże graniczy z obłędem. Celem jego życia staje się pragnienie uśmiercenia Hassana, chęć zemsty, co też wkrótce udaje się mu uczynić. Dokonawszy swej krwawej vendetty staje Giaur przed straszliwą pustką istnienia, jego całkowitą bez - sensownością, bo cóż bez Leili, bez jej miłości, może mieć sens?

"Leilo! Byłaś myśli moich treścią,

Moją rozkoszą i moją boleścią".

Pogrążony w swym bólu i niechęci wobec świata udaje się do klasztoru, gdzie spędza resztę swych dni w kompletnej izolacji od świata i ludzi. Tylko czasami we śnie: "Bezprzytomnie gada o pannie, która w morze wpada i widzi Turka konające oko". Nie wiem czy Giaur był szaleńcem, zapewne dla kogoś, kto większość swego życia spędził we wygodnym fotelu przed telewizorem, owszem, ale czy jest to dla nas wystarczająco wiarygodna miara odróżniania obłędu od normalności. Wątpię.

Innym romantycznym kochankiem, który był podejrzewany o obłęd był Gustaw, bohater czwartej części Dziadów Adama Mickiewicza. Akcja tego dramatu rozgrywa się w chatce Pustelnika, do której w pewną przybywa nasz bohater. Właściwie należałoby tu stwierdzić, że przybywa tu jego duch, gdyż Gustaw popełnił samobójstwo. Opowiada on Pustelnikowi, który był jego nauczycielem, dzieje swej miłości. Zakochał się on w dziewczynie ze wzajemnością, przynajmniej tak mu się wydawało, jednakże ona wkrótce pozostawiła go dla innego. Rozpacz Gustawa była tak wielka, że targnął się na swoje życie. Okazało się jednak, że nie był to kres jego cierpienia, gdyż teraz musi za swój grzech odpokutować, błądząc po bezdrożach ziemi jako bezcielesna zjawa. "(…) według Bożego rozkazu kto za życia choć raz był w niebie, ten po śmierci nie trafi od razu". Gustaw również może być uznany za szaleńca, przynajmniej jeśli chodzi o jego ziemska egzystencję, gdyż o tej pozaziemskiej nie śmiem się wypowiadać, ale tu również rodzi się podobne jak w przypadku Giaura pytanie: co stanowi miarę naszej oceny? Ostatecznie, ludzie są wolni i mogą kochać, jak chcą, i to na nich spadają konsekwencje ich czynów, zatem czy ktoś ma prawo nazywać kogoś innym szaleńcem, tylko dlatego że wybrał on inny model życia niż ja czy ty?

Wertera, Giaura i Gustawa wiele łączy. Wszyscy oni kochali w sposób, który nie mieści się potocznych kanonach przeżywania tego uczucia, dlatego zapewne nazywa się ich romantycznymi kochankami. Ale wystarczy wziąć do ręki "Ucztę", dialog Platona, w którym ten przedstawia koncepcje miłości jako czynnika spajającego rozdarty, a zatem i ułomny, byt (opowieść Arystofanesa) - w Dziadach odnajdujemy następujący fragment:

"Ten sam Bóg stworzył miłość, który stworzył wdzięki.

On dusze obie łańcuchem uroku (…)

Wprzód, nim je wyjął ze światłości stoku,

Nim je stworzył i okrył cielesną żałobą,

Wprzódy (…) powiązał ze sobą!"

- to być może umożliwi on nam spojrzenie na sprawę z zupełnie innej perspektywy. Wtedy okaże się, że miłość jest istotą naszego człowieczeństwa, a połączenie z osobą ukochanej, ukochanego, stanowi najdonioślejszy fakt ontologiczny, któremu podporządkowane powinny być wszystkie nasze działania, a jeśli tego nie czynimy, nurzając się wyłącznie w prozaicznej sferze naszego życia, to tym gorzej dla nas i dla naszych dusz. I może zupełnie słusznie Werter czy Giaur nazwaliby nas szaleńcami.

Inny typem szaleńca romantycznego jest tytułowy bohater powieści poetyckiej Adama Mickiewicza Konrad Wallenrod. Koleje jego życia były dramatyczne. Jako dziecko został uprowadzony do niewoli przez rycerzy Zakonu Przenajświętszej Maryi Panny. Wśród nich się wychował - to oni wpoili mu zasady kodeksu rycerskiego. Nasz bohater jednakże nigdy nie zapomniał o swej nieszczęśliwej ojczyźnie, gdyż stale mu przypominał o niej inny braniec litewski Wajdelota. W końcu Konradowi, a wtedy właściwie jeszcze Alfowi - Walterowi, udaje się uciec z niewoli do swych rodaków. Na dworze Kiejstuta poznaje on jego córkę Aldonę, której zakochuje się ze wzajemnością. Biorą ślub, ale ich szczęście nie trwa długo, gdyż na Litwę najeżdżają krzyżacy, a stary Wajdelota przypomina Walterowi, że ten ślubował, iż gdy ojczyzna będzie w potrzebie, to stanie na jej zawołanie. Nasz bohater musi udać się ponownie do państwa zakonnego, aby prowadzić tam działania zmierzające do jego upadku, równocześnie oznacz to, że musi się rozstać z dopiero co poślubioną żoną, być może na zawsze. Nie jest to dla niego łatwe. Mijają lata Nasz bohater pnie się coraz wyżej w hierarchii zakonu, aż wreszcie zostaje Wielkim Mistrzem. Teraz w pełni może urzeczywistnić swoje plany. Kieruje on tak nieudolnie wojskami krzyżackimi, że te ponoszą porażkę za porażką. Przez wszystkie te lata spędzone wśród rycerzy zakonnych jego psychika była poddana wielkim obciążeniom. Wszakże żył z tym ludźmi, poniektórych zapewne poczuł sympatię, a jednocześnie cały czas był świadomy, że ich zdradza, że przyjdzie taki czas, że wyśle ich na pewną śmierć. Nic zatem dziwnego, że jego zachowanie nie zawsze było zrozumiałe dla innych. Wybuchy wściekłości, napady melancholii, mamrotanie pod nosem jakiś słów… Nie sądzę, ażeby Konrad był obłąkany, jakkolwiek był tego bardzo bliski. Któż jednak z nas potrafiłby znieść tak długo napięcie podobne do tego, w jakim musiał żyć nasz bohater, nie ocierając się przy tym o szaleństwo?

Jeśli zaś mielibyśmy chęć na spotkanie z prawdziwym romantycznym szaleńcem, chociaz i tu można mieć spore wątpliwości, to powinniśmy zaglądnąć do trzeciej części "Dziadów", szczególnie do tych ich fragmentu, który nazywa się Improwizacją, przez potomnych dookreśloną przez przymiotnik Wielka. Przedstawia ona szaleńczą perorę Konrada skierowaną do Boga. Ów młodzieniec uważa się za człowieka wybitnego, poetę, który kreacyjna materią swego słowa dorównuje Bogu, a zatem może z nim rozmawiać jak równy z równym - "Boga, natury godne takie pienie!". Jego przemowa robi się coraz bardziej emocjonalna. Rozzuchwala się do tego stopnia, że rzuca wzywanie samemu swemu Stwórcy - "Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę; cóż Ty większego mogłeś zrobić - Boże?". Następnie zaczyna żądać, aby Bóg udzielił mu swej mocy - "Daj mi rząd dusz! Co ja zechcę, niech wnet zgadną". Chce on dzięki niej wyzwolić swój lud, który jest ciemiężony przez zaborców.

"Ja kocham cały naród! - objąłem w ramiona

Wszystkie przeszłe i przyszłe jego pokolenia

Przycisnąłem tu do łona,

Jak przyjaciel, kochanek, małżonek, jak ojciec:

Chcę go dźwignąć, uszczęśliwić,

Chcę nim cały świat zadziwić,

Nie mam sposobu i tu przyszedłem go dociec."

Gdy ten wciąż milczy, zaczyna mu bluźnić - "Kłamca, kto Ciebie nazwał miłością, ty jesteś tylko mądrością". Niemalże zarzuca swemu Stwórcy, że ten jest Carem, czyli despotą. W końcu nasz bohater upada na podłogę celi, w której przebywał.

Do grona ludzi niezupełnie zrównoważonych należy również zaliczyć Kordiana, tytułowego bohatera dramatu Juliusza Słowackiego. Poznajemy go jako piętnastoletniego młodzieńca, o niezwykle wrażliwej duszy, który właśnie przeżywa swa wielka miłość do starszej odeń kobiety. Zrozumiawszy, że nie może się ona spełnić, podejmuje nieudaną próbę samobójczą. W następnym akcie przedstawia Słowacki w kilku odsłonach podróż inicjacyjną swego bohatera po Europie, która wtajemnicza go w cyniczne prawa rządzące światem. W końcu odnajdujemy Kordiana we Warszawie. Należy on do grona konspiratorów, którzy chcą walczyć o niepodległość Polski. Dochodzi do sporu pomiędzy naszym bohaterem a Prezesem co do środków, jakie należy przedsięwziąć, by ten cel zrealizować. Kordian chce działać, nastaje na to, aby dokonać zamachu na cara, natomiast jego adwersarz uważa, że byłoby to szaleństwo, które przyniosłoby więcej złego niż dobrego. Rozgniewany młodzieniec trzaska drzwiami, postanawiając, że sam dokona dzieła. W następnej scenie widzimy Kordiana, jak idzie korytarzem prowadzącym do komnaty cara, jednakże nigdy do niej nie dojdzie, gdyż załamuje się psychicznie, co zostaje przedstawione symbolicznie za pomocą postaci Imaginacji i Strachu, pod ciężarem, który wziął na siebie. Ponownie mamy do czynienia z bohaterem romantycznym, który znajduj się na skraju szaleństwa, zresztą nawet trafia do szpitala dla wariatów, ale czy rzeczywiście był szaleńcem? Wszakże nie tylko marzył o niepodległej Polsce i był gotów, aby zrealizować ten cel, popełnić zbrodnię. O ile bowiem pamiętam z lekcji historii również Józef Piłsudski jako działasz PPS - u organizował zamachy na carskich urzędników - czy w związku z tym ktoś w niepodległej Polsce chciał go zamykać w szpitalu dla obłąkanych?

Zarówno Alf, Konrad, jak i Kordian, to ludzi owładnięci jedną ideą, której podporządkowali swoje życie - miłości do ojczyzny. W związku z tym wszystkie inne właściwe dla przeciętnych ludzi dążenia musiały zejść na plan drugi, a co jednocześnie powodowało, że ich kontakt z rzeczywistością, która w jakiś sposób nie była związana z ich ideą przewodnią, był mono ograniczony. Nic zatem dziwnego, że nie zawsze zachowywali się "ludzie normalni". Jeżeli zatem nazywamy ich szaleńcami, to tylko dlatego, że nasze własne życie nie jest jednostronni ukierunkowane i nie aż tak intensywne jak ich.

Przyjrzyjmy się jeszcze postacią romantyczny, które można by określić jako ludzi kierujących się w życiu zdrowym rozsądkiem.

Adwersarz Kordian, z którym stoczył on zaciekła dysputę w podziemiach kościoła św. Jana we Warszawie, mianowicie Prezes, wydaje się być przy owym młodzieńcu uosobieniem cnót: rozsądku i spokoju. Opiera on spokojnie jego gniewne perory i nawoływania do zabójstwa cara argumentując, że po pierwsze, nie leży w tradycji polskiej, a także naszym duchu narodowym, zabijać własnych władców (car wszakże posiadał tytuł króla Polski), po drugie zaś, nie wiadomo jak na wieść o carobójstwie zareaguj Europa, a jest wielce prawdopodobne, że negatywnie, zatem nie poprze ona niepodległościowych dążeń Polaków. Wiemy już, że na to dictum Kordian opuścił spiskowców i wyruszył na spotkanie własnego losu. Prezes więc jest racjonalistą, człowiekiem, który bardziej niż porywom własnego ducha wierzy chłodnej analizie przeprowadzonej przez rozum. Trudno w nim dostrzec jakiekolwiek oznaki szaleństwa, chyba że za takową uznać wiarę, że wystarczy czekać na odpowiednią koniunkturę polityczną, która to przyniesie Polsce niepodległość. Czekaliśmy na nią ponad sto lat…

Nieco trudniejsza sprawa jest z Hrabią Henrykiem, bohaterem dramatu Zygmunta Krasińskiego, zatytułowanego "Nie - boska komedia". W pierwszej odsłonie poznajemy go jako Męża, poetę, który nie potrafi odnaleźć szczęścia w życiu rodzinnym, ale wciąż goni za ułudą. W drugiej natomiast, jawi się on niemal jak mąż stanu. Przewodzi on arystokratom, którzy bronią się przed rewolucjonistami w Okopach Świętej Trójcy. Krasiński przestawia go tu jako człowieka niezwykle wnikliwego, który potrafi dotrzeć do istoty wydarzeń historycznych, w których bierze udział. Zmagają się tu dwa światy - pierwszy, arystokratyczny, to przebrzmiała i zdegenerowana pieśń przeszłości, grupa społeczna, która nie ma już racji bytu, drugi - rewolucjonistów, to pieśń przyszłości, ale niezbyt radosna, gdyż i ich toczy zgnilizna moralna - "wszystkie stare zbrodnie świata, ubrane w szaty świeże, ale ich koniec ten sam co przed tysiącami lat - rozpusta, złoto i krew". W związku z tym Hrabia wnioskuje, że ludzka komedia nie zakończy się szczęśliwie, jakkolwiek doraźnie zwyciężą rewolucjoniści. Można zatem powiedzieć, że nasz bohater jest człowiekiem, który potrafi racjonalnie osądzić sytuację, ale skoro tak powstaje pytanie: dlaczego nie przyłączył się do Pankracego, do obozu zwycięzców, tylko pozostał wierny swej grupie społecznej? Tak wszakże byłoby znacznie rozsądniej. Czyż zatem nie było w tym rozsądnym człowieku pierwiastka szaleństwa?

Powyższe rozważania skłaniają mnie do kilku refleksji. Po pierwsze, nie wiemy czym jest szaleństwo, a czym rozsądek. Po drugie, skoro zaś tak, to tylko rzeczą umowną jest stwierdzanie o kimś, że jest obłąkany lub że jest zupełnie normalny. Po trzecie, podział oświecenie - rozum, romantyzm - szaleństwo, to dość wygodna etykietka, którą zresztą sami zainteresowani akceptowali, ale rzecz zależy tylko od przyjęcia umownych kryteriów, które wcale nie są ogólnie obowiązujące, a zatem najlepiej każdy przypadek rozpatrywać indywidualnie, podając równocześnie założenia, podług których jednego bohatera literackiego kwalifikujemy jako szaleńca, a drugiego jako kogoś normalnego.