Trzeba rzetelnie stwierdzić, że "Pan Tadeusz", którego autorem jest sam wielki Adam Mickiewicz jest dla nas- Polaków utworem osobliwym i całkiem odmiennym niż wszystkie inne w naszej literaturze. To praktycznie największy epos wszechczasów, słusznie uznany za wybitne arcydzieło, w którego cieniu pozostają inne utwory nawet tego romantycznego wieszcza, jak choćby nasycone patriotyzmem: "Dziady". Właściwie można by zadać pytanie, czym "Pan Tadeusz" tak ujmuje, czemu zawdzięcza swoją popularność, w czym jest jego wyższość w stosunku do wspomnianych "Dziadów"? Odpowiedź nie jest taka trudna, jak się wydaje. Chodzi tu o jego język, klimat i nastrój- pełen ciepła, pogodności, swojskości i polskości. W tej narodowej epopei nie znajdziemy podniosłych monologów bohaterów wypowiadanych pod wpływem jakiegoś natchnienia, nie ma konfliktów natury metafizycznej, nie ma takiej problematyki, która dla wielu czytelników wyda się dziś mocno wyidealizowana i przesadzona, sztuczna i nienaturalna. Ponadto może być również trudna do zrozumienia i zinterpretowania poprzez to, że wszystko rozgrywa się tam na pograniczu jawy i snu, pomiędzy ziemskością a boskością, a więc przestrzeniach, które są znacznie trudniejsze w odbiorze niż ta pogodna przestrzeń Soplicowa, pięknych i naturalnych krajobrazów litewskich. Nie ma w "Panu Tadeuszu" przygnębiających obrazów martyrologii narodowej, której dzisiejszy odbiorca, zwłaszcza nastolatek nie potrafi do końca zrozumieć, nie ma obrazu Polski jako Chrystusa narodów, który był ścisłym elementem romantycznej ideologii, a dziś jest już przedawniony i nieaktualny. W tej epopei jest wspaniała Polska, jej wyśmienity okres, kiedy panował spokój i harmonia, kiedy ludzie kultywowali tradycje i obyczaje staropolskie, kiedy żyli w zgodzie ze sobą, z naturą, nie martwiły ich trudności ojczyzny. W tym tkwi urok i magia tego dzieła, właśnie w tym, że jest one napisane w prosty i jasny sposób, że nie ma tu jakiś zakamuflowanych idei, które dziś okazywałyby się nieaktualne i niezrozumiałe, a jest harmonia, pogodność, sielankowość. Jest to wspaniały pomnik wystawiony przez poetę krajowi, z którego musiał wyjechać, a który kochał z całego serca i do którego przez cały okres emigracji niezwykle tęsknił. Jest to zapis uczuć i emocji człowieka oddalonego od ojczyzny, który o niej marzy i utrzymuje jej obraz w sercu. Ten litewski dworek, który tak dokładnie i szczegółowo opisał Mickiewicz- Soplicowo to Polska w pigułce, to wszystkie jej wartości i zalety, obyczaje i tradycje skumulowane w tym idealnym i sielankowym miejscu, do którego się tęskni i o jakim się marzy. Tu pokazane są uczucia patriotyczne, biesiady i uczty będące nieodzowną częścią życia każdego szlachcica, wspólne polowania urastające do rangi jakiegoś rytuału, niewinne flirty i prawdziwe namiętności, gawędy i inne szczegóły związane ze szlachecką egzystencją. W tym eposie Mickiewicz pokazuje również strapionym rodakom wielką armie Napoleona, w której potęgę tak wierzyli i ważne psychologicznie zwycięstwo, odniesione przez polską szlachtę nad Moskalami, a cała fabuła zostaje zakończona przed tym, jak Bonaparte ponosi swą ostateczną porażkę, stąd "Pan Tadeusz" jest utrzymany w sielankowej i pogodnej atmosferze, dającej pokrzepienie ludziom, sugerującej, że jeszcze nie wszystko stracone, że los może się jeszcze odmienić. To niesamowity efekt, który osiągnął Mickiewicz. Przecież opublikował swój epos długo po klęsce wielkiego Francuza, po upadku powstania listopadowego, kiedy już jego współcześni zdawali sobie sprawę, że póki, co nie mają, na co liczyć, że muszą pogodzić się z utratą przez Polskę niepodległości, tak jak my jeszcze przed rozpoczęciem lektury znamy bieg historii, wiemy o tym, że finalnie nasza ojczyzna nie była suwerenna przez sto dwadzieścia trzy lata, to jednak czytając ten poemat zapominamy o rzeczywistości a wraz z bohaterami przenosimy się do wyidealizowanego miejsca, gdzie prawdziwy czas nie istnieje, gdzie wszystko widzi się w innych barwach, gdzie nie ma bólu i cierpienia a jest wiara, nadzieja i miłość. Tak czytali tą epopeję romantycy, tak odbieramy ją my, ulegamy czarowi i magii, dajemy ponieść się wizji mickiewiczowskiej, wierzymy, że Napoleon zmieni bieg wydarzeń… Ta tęsknota za polskością, za tradycją, za kulturą jest nam tak samo bliska jak ludziom z dziewiętnastego wieku. Oni przeżyli zabory a w naszej współczesności była druga wojna światowa, okupacja hitlerowska a później komunizm, co wszystko ograniczało polskie jestestwo i świadomość narodową, dlatego ten utwór jest tak samo wciągający i intrygujący, jakim był około dwustu lat temu!!! Dlatego czytając dziś o pięknym i wartościowym Soplicowie chcielibyśmy się tam znaleźć, zobaczyć na własne oczy to miejsce gdzie czas się zatrzymał, gdzie oszczędził tragedii i dramatu.

Zważywszy na to, jaką rolę dla każdego Polaka odgrywa ten epos, dużo szumu i różnorakich emocji wywołała wiadomość o tym, że wybitny polski reżyser: Andrzej Wajda postanowił podjąć się trudu przeniesienia tego działa z literatury na obraz filmowy, czyli zapragnął wyreżyserować jego adaptację. Cały fenomen polega na tym, że nie jest to łatwe zadanie i już wielu "śmiałków" odstąpiło od tego zamiaru, aż w końcu Wajda postanowił zrealizować swoje marzenie i nakręcić filmową wersję eposu. Trudności było tu, co nie miara, począwszy od samej objętości utworu Mickiewicza, które zajmuje przecież dwanaście ksiąg, poprzez charakter językowy tego utworu, który napisany został trzynastozgłoskowcem aż do specyficznego klimatu poematu, który udało się stworzyć Mickiewiczowi przez to, że napisał go w takim a nie innym osobliwym momencie w polskiej historii, w dodatku z dala od własnego kraju, kiedy targały go różnorakie emocje. W wypadku takiego przedsięwzięcia reżyser musi zdawać sobie sprawę z pewnego rodzaju odpowiedzialności, jaka będzie na nim spoczywać i dużych wymaganiach w stosunku do jego interpretacji ze strony publiki, która składa się z kilku milionów ludzi mających na temat treści "Pana Tadeusza" swoje indywidualne wyobrażenie, w które musi w jakiś sposób utrafić wizja reżyserska. W takim wypadku reżyser musi przede wszystkim postarać się przenieść na ekran niepowtarzalną atmosferę tej kolebki polskości, co nie jest łatwe. Czy można powiedzieć, że Wajda wywiązał się ze swego zadania?......Zobaczymy!!!

Wizja Wajdy jest w pewien sposób specyficzna i właściwie od pierwszych minut seansu może wprowadzić publiczność w lekkie zdziwienie i konsternację. Zamiast usłyszeć sławetną Inwokację, słyszymy… pierwsze zdanie Epilogu poematu! Wynika to z tego, że reżyser miał pewien pomysł na zamknięcie w odpowiednie i wymowne ramy tej ekranizacji. Początek i koniec filmu sprowadza nas do Paryża, do niewielkiego saloniku, w którym widzimy postać samego Adama Mickiewicza i zebranych wokół niego ludzi- przyjaciół, emigrantów, którym wieszcz odczytuje dopiero, co skończony przez siebie epos. Później okaże się, że jego odbiorcami są bohaterowie jego poematu, czyli Tadeusz, Zosia, Hrabia i Sędzia, Gerwazy i tak dalej, słowem Ci wszyscy, o których tak naprawdę "Pan Tadeusz" opowiada. Można rozwodzić się nad kwestią, dlaczego Wajda postąpił w ten sposób? Dlaczego zdecydował się na takie posunięcie, którym odbiega przecież od oryginału literackiego, na którym się miał oprzeć, będą też na pewno skrajne opinie na ten temat, czy było to dobre, czy złe. Można to podciągnąć pod chęć zaznaczenia przez reżysera, jakiegoś swojego wkładu własnego w tą ekranizację, chęć zaznaczenia własnej wizji i pomysłu, ale szczerze mówiąc nie sądzę, by to, że przekłada kolejność treści, zastępuje prolog epilogiem świadczyło o tym, że w jakiś sposób chce zmienić idee Mickiewicza, "naprawić" to, czego wieszcz dokonał, to z pewnością nie o taki zabieg chodziło. Wajda jest reżyserem adaptacji i z racji tego ma swoje prawa i przywileje. Film jest właściwie realizacją jego pomysłu, dlatego w sumie może z treścią pierwowzoru postępować jak mu się tylko podoba, a dopiero publika oceni, czy było to właściwe czy też nie, czy pasowało do tej adaptacji czy też było pomysłem chybionym. Zdecydowanie można powiedzieć, że taki początek i koniec ekranizacji w żaden sposób nie utrudnia jej oglądania, nie zmienia też jej wymowy i w ogóle nie zakłóca obrazu, wizji mickiewiczowskiej.

Zaraz po kilku ujęciach we francuskiej stolicy opuszczamy ten szary i przygnębiający kraj a wchodzimy w urokliwy świat litewski z początku dziewiętnastego wieku. Mamy okazje podziwiać kilka wspaniałych obrazów przedstawiających krajobraz i piękno krajobrazów, które widzi Tadeusz zmierzający po latach studiów do swego rodzinnego dworka- Soplicowa. Czujemy już jakąś atmosferę swojskości, polskości, rodzinności, ogólnie panującego ciepła i pogody ducha. Gdy tylko Tadeusz przekracza próg domu widz ma okazje przyjrzeć się staremu zegarowi, o którym pisze w swym eposie Mickiewicz, a który o pełnych godzinach wygrywa melodię polskiego hymnu oraz przemykającą po ogrodzie cudną panienkę, ubraną w dość nieprzyzwoity sposób, jak do okazji przywitania się z młodym paniczem. Po takich ujęciach jesteśmy spokojni o to, że na pewno tym razem wszystko dzieje się w mickiewiczowskim Soplicowie.

Po takim wprowadzeniu do zagadnienia tematyki tej ekranizacji można by powtórzyć pytanie o to, czy przedsięwzięcie Wajdy sprostało trudnemu zadaniu, czy jego efekt zachwyci wszystkich miłośników tej pozycji romantycznego wieszcza, czy stanie się takim hitem i fenomenem, jakim do dziś jest jej literacki pierwowzór?! Niestety mogę stwierdzić, że odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa i z mojego punktu widzenia, nie może być jednomyślna i jednoznaczna. Są elementy, które niewątpliwie się Wajdzie i ekipie z nim współpracującej udały, a są niestety i takie, do których można by mieć spore zastrzeżenia.

Jednym z elementów, których odwzorowanie Wajdzie w moim odczuciu się nie udało jest sprawa przyrody. Nie jest to problem błahy i nieistotny, gdyż przyroda była czymś, co Mickiewicz szczególnie ukochał i za którą chyba najbardziej tęsknił. Znajdując się na emigracji wciąż wspominał te niezwykłe pejzaże, które widywał na Litwie, które tak mocno pamiętał ze swoich lat dzieciństwa i wczesnej młodości. To tymi krajobrazami ten wieszcz był zafascynowany, im też dużą część treści poświęcił w swoim eposie, gdyż był to nieodzowny składnik polskości, której mu brakowało poza granicami ojczyzny. W "Panu Tadeuszu" barwnych, plastycznych i różnorodnych opisów przyrody jest całe mnóstwo, mimo to każdy z nich fascynuje, wywołuje taki sam zachwyt i emocje, każdy jest osobliwy, różni się od wszystkich poprzednich. A u Wajdy? Niestety przyroda została tu potraktowana pobieżnie, jako epizod, pejzaży i krajobrazów jest mało, nie ma ujmujących za serce zdjęć plenerowych, które choćby w części ukazały ten powab i czar, o którym pisał wieszcz. Z całej intrygującej fauny i flory pozostało tu niewiele, w dodatku moim zdaniem nawet te krajobrazy, które pojawiają się w ekranizacji są ubogie, mdłe, zwyczajne, nie mają tego czegoś, czym tak zachwycał się poeta. Weźmy na przykład obraz gaju, pięknego, pełnego tajemniczości i uroku, budzącego fascynację, w którego gąszczu ludzie wyglądają niczym "elizejskie cienie", gdzie to jest w filmie Wajdy? Nie ma! Po drugie gdzie obraz takiego matecznika, jaki opisał Mickiewicz: groźnego, dzikiego, niezaznaczonego ludzką egzystencją? Gdzie jest to w adaptacji? Nie ma! Nie ma ujęć, które tak mocno utrwaliły obraz tej przyrody w eposie. I moim zdaniem jest to ubytek, który w znaczny sposób wpływa na obniżenie walorów tego filmu, gdyż jest to rażące zaniedbanie wobec pierwowzoru. Chodzi o to, że kiedy czyta się opisy przyrody wykreowane przez poetę, są one czymś niesamowitym, są zbudowane za pomacą najróżniejszych środków artystycznych pełnych niezwykłych przenośni, porównań i epitetów, które nadają im magiczny i niepowtarzalny wymiar. Z drugiej strony język, którym posługuje się Mickiewicz jest przy swej oryginalności i urokowi niezwykle jasny, zrozumiały i wymowny, bo czyż może być coś bardziej wymowniejszego i chwytającego za serce niż słowa: "gryka jak śnieg biała" i "panieńskim rumieńcem dzięcielina pała"?! Takie proste połączenia słów rodzą najoczywistsze, ale jakże znaczące interpretacje. Przecież "panieński rumieniec" jest czymś naturalnym, ale wiadomo, że wywołują go jakieś silne emocje, wrażenia, przeżycia, że jest intensywny i gorący…a gdy odniesiemy to jeszcze do jakiejś nieznanej rośliny, to w naszej głowie od razu powstaje jej obraz.

Takiej niezwykłości brakuje w ekranizacji wajdowskiej, po prostu jej nie ma, reżyser poświęcił zbyt mało miejsca przyrodzie i nie umiał odbudować takiego jej klimatu, jaki ma ona w eposie. Oczywiście nie można tu być jednostronnym i trzeba oddać honor reżyserowi i wprost powiedzieć sobie, że wielu rzeczy z poematu Mickiewicza nie da się przenieść na obraz filmowy. To jest właśnie zdecydowana różnica pomiędzy możliwościami, jakie daje język, który jest najpotężniejszym orężem, zdecydowanie większym od tego, jaki jest obraz. Język pobudza nasze emocje i wyobraźnie, obraz już nie oddziałuje na wyobraźnię, bo wszystko jest ukazane bezpośrednio, jedynie może oddziaływać na odczucie widza. Czy można mieć pretensje do reżysera, który nie potrafił odtworzyć owego matecznika, jeżeli w opisie mickiewiczowskim jest wspomniane, że nigdy nie był w "jego" wnętrzu człowiek? Albo jak zobrazować ludzi, którzy snując się po gaiku w poszukiwaniu grzybów przywodzą na myśl "elizejskie cienie"? Uważam, że za to nie można mieć żadnych pretensji do Wajdy i ekipy filmowej, gdyż są rzeczy, o których może powiedzieć tylko język, obraz, nawet najbardziej nowoczesny i zaawansowany przegrywa z nim w przedbiegach. Dlatego warto tu przytoczyć fragment wiersza Słonimskiego zatytułowanego: "Mickiewicz", gdzie poeta napisał: "Cóż by się z wami stało, nierozumne drzewa? Tartak by was pochłonął od deski do deski, i tyle by was było. Lecz w ziemi litewskiej, razem z wami żył człowiek, który o was śpiewał". To jest jakby usprawiedliwienie dla wajdowskiej ekranizacji, brak technicznych możliwości pokazania w filmie czegoś, co zostało stworzone przez poetę w utworze literackim za pomocą wyjątkowego i niepowtarzalnego języka poetyckiego. Reżyser nie ma takiego talentu jak poeta, nie do końca może zrozumieć tak silne emocje i namiętności wypływające z wersów jego wiersza, nie potrafi zobaczyć na jakieś roślinie "panieńskiego rumieńca", przez co wizja ukazana za pomocą obrazu filmowego zawsze będzie ustępować tej, którą stworzył artysta za pomocą poezji.

Sprawa przyrody jest tą kwestia, która nie wypadła zbyt dobrze w tej ekranizacji, ale jak mówiłam jej ocena według mnie nie może być do końca jednoznaczna, gdyż są również takie elementy, które moim zdaniem są pozytywne i godne pochwały. Do takiej kwestii ja osobiście mogę zaliczyć obsadę aktorską, która w większości ról została dobrze przemyślana i Wajda popisał się umiejętnością doboru właściwych aktorów do odpowiednich dla nich ról. W tym aspekcie według mnie reżyser stanął na wysokości zadania i sam Mickiewicz byłby zadowolony z gry aktorów odtwarzających stworzone przez niego postaci.

Z pewnością najwięcej emocji wzbudzał pomysł Wajdy na sylwetkę księdza Robaka, który jest kluczową postacią epopei, a którego odegrał… Bogusław Linda. W tym właśnie tkwiło całe zamieszanie wokół tej postaci, gdyż bądź, co bądź pan Linda jest postacią nieco kontrowersyjną, którą większości Polaków może kojarzyć się z filmami typu: "Psy" czy "Demony wojny", w których gra "twardzieli" posługujących się niewybredną polszczyzną, zawsze ma do dyspozycji karabin lub pistolet i całe mnóstwo amunicji, dlatego angaż, jaki zaproponował mu Wajda musiał wzbudzić sporo emocji i dyskusji. Ja również idąc do kina zastanawiałam się, jak Linda poradzi sobie z taką sylwetką, jak zdoła wcielić się w osobowość bohatera romantycznego prowadzącego życie zakonnika i emisariusza. Jednak z ręką na sercu musze przyznać, że podołał temu wyzwaniu i to z całkiem niezłym wynikiem. Okazało się, że Bogusław Linda zasługuje na miano dobrego polskiego aktora i umie odnaleźć się w najróżniejszych sytuacjach, a także odegrać rolę księdza Robaka. Ponadto, kiedy przypomnimy sobie, że pod habitem tego bernardyna ukrywa się tak naprawdę Jacek Soplica, który w młodości był butny i bardzo porywczy, miał na swoim koncie wiele "grzeszków" i czynów niehonorowych, między innymi zabójstwo Stolnika Horeszki, to można stwierdzić, że jest to wymarzona kreacja dla Bogusława Lindy, który w postaci takiego człowieka czułby się pewno wspaniale, gdyż do tego przyzwyczaił nas nie tylko dotychczasowymi rolami, ale samym sobą, swym sposobem zachowania, mówienia, gestami, jakie wykonuje, a nawet mimiką swojej twarzy. Linda jest świetnym obrazem tego zawadiackiego awanturnika, jakim był w swoim wcześniejszym życiu Soplica. A analizując dalej, stwierdzi się, że nawet kreacja księdza Robaka mu odpowiada, gdyż pomimo tego, że noszenie habitu nie leży w jego guście i zapewne niezbyt dobrze się w nim czuje, to przecież tak samo musiało być z mickiewiczowskim Jackiem Soplicą, który zdecydował się diametralnie odmienić swój żywot, pozostawiając w tyle, daleko za sobą swe niepokorne życie i oddając się pokucie za nie w sutannie mnicha. Gdy tak na to spojrzeć okaże się, że Wajda dokonał podjął jak najbardziej trafną decyzję, iż wybrał do tej kluczowej roli kogoś, kto świetnie się do tego nadawał, kto w najlepszy w możliwy sposób nadawał się do tej sylwetki i w tym sensie był zapewne odzwierciedlaniem wizji tej postaci stworzonej przez Adama Mickiewicza. Robak świetnie prezentuje się w scenie, w której staje oko w oko z potężnym niedźwiedziem, zachowuje przy tym zimną krew, porywa strzelbę, przykłada do oka, mierzy precyzyjnie i jednym strzałem powala potwora na ziemię. Może już mniej przekonująco Linda wypada w tych ujęciach, w których oddaje się porannej modlitwie, ale to można uznać za zamierzone działanie, choć pewnie takie nie było. Bo chodzi o to, że człowiek nie może w jednej chwili zmienić się z grzesznika w świętego, i na pewno aż tak nie odmienił się Soplica, i tak nie zagrał go Linda, co w moim odczuciu nawet dobrze tu wypadło, gdyż było zgadzające się z ideą księdza- ale wcześniejszego zawadiaki, który stara się jak może, ale nie jest ideałem. Ja uważam, że za tą rolę Lindzie należą się słowa uznania a Wajdzie gromkie brawa za podjętą decyzję, która niewątpliwie była odważna, a przyniosła genialny efekt.

Po tej pochwale trzeba wypowiedzieć również słowa krytyki. Chodzi mi tu o grę innego aktora, który jest zresztą uwielbiany przez sporą grupę polskich kobiet- Michała Żebrowskiego, który odegrał role tytułowego panicza- Tadeusza. To znaczy trzeba zauważyć, że ten mężczyzna nawet w utworze mickiewiczowskim nie jest jakąś nazbyt ważną i barwną postacią, jego rysy są nieco rozmazane, nie ma jakieś iskry, która mógłby urzekać i intrygować, właściwie nie robi nic, co mogłoby mu przynieść sławę. Tak samo odtwarza go Żebrowski, pozostawiając tą postać po prostu nijaką, ale ja osobiście pokładałam w tym aktorze duże nadzieję i byłam przekonana, że stworzy tą rolą jakąś interesującą sylwetkę, a tu tylko rozczarowanie. W ogóle trzeba przyznać, że angaże, które do tej pory otrzymywał ten aktor, mimo że przyniosły mu pewnego rodzaju sławę, co jednak chyba bardziej wynika z jego powierzchowności niż umiejętności, były dosyć specyficzne i nie pozwalały odkryć mu przed publicznością jakiś wielkich pokładów swego talentu. Tak samo jak rola Tadeusza, tak i postać Skrzetuskiego z "Ogniem i mieczem" nie są rolami, jak by to nazwać, dla "prawdziwych mężczyzn" a właśnie dla takich wypacykowanych, wypięknionych modeli, w co Żebrowski znakomicie się wkomponowuje. Ponadto są to role mało wyraźne czy charakterystyczne, które poprze swoją bezbarwność nie są ciekawe dla widzów. Wydaje się, że postać Tadeusza nie została do końca przez Mickiewicza dopracowana, po prostu jego obecność w utworze jest konieczna, by mogła nim zainteresować się Telimena a on mógł jednak związać się z Zosią, czym rozpocznie kolejne pokolenie szczęśliwych ludzi. Ale w jego życiorysie nie ma nic spektakularnego, jego sumienie jest czyste, a on sam jest nieskazitelnym człowiekiem, dobrym i uczciwym, który po prostu nie jest podmiotem żadnych pasjonujących wydarzeń. Mnie osobiście zawiodło zachowanie Żebrowskiego, który przyjmuje swą płaską i płytką postać i dokładnie tak ją odgrywa, nic do niej nie wnosi, w żaden, nawet najmniejszy sposób nie zaznacza swej indywidualności. Zero kreacjonizmu!!! Kiedy filmowy Tadeusz pojawia się na ekranie zdaje się nie być obecny duchowo, patrzy na życie przez pryzmat różowych okularów, jest jakby gdzieś zapatrzony, jak to bywa w przypadku młodych mężczyzn zafascynowanych dwoma różnymi kobietami na raz. Jego wzrok można by nazwać cielęcym, zupełnie bez wyrazu. A już zupełnie dobiła mnie scena z atakującymi Moskalami, podczas której ten bezbarwny młodzieniec mógłby wreszcie przeżyć swój chrzest i udowodnić swą męskość i przydatność, a tu Tadeusz pojawia się w kapeluszu wykonanym ze słomy?! Czy jest to jakieś zakamuflowane i nie do końca zrozumiałe nawiązanie do Chochoła z "Wesela" Wyspiańskiego, czy też pewna przesada ze strony Wajdy zmierzającego do zupełnego spłaszczenia tej i tak już nudnej i bezbarwnej postaci?! Jak można było aż tak go spłycać? Nie wiem, ale to również była decyzja Wajdy, do której miał prawo i może miał jakieś swoje powody do jej podjęcia. Właściwie to te wywody są bezpodstawne, gdyż w sumie Żebrowski zagrał tak Tadeusza, jak opisał go Mickiewicz i w sumie, o co tu mieć do niego pretensje?! Ja jednak z mojej strony jestem rozczarowana, gdyż ten aktor nie dał z siebie serca i nie zrobił ani jednego gestu, który zapadł by mi w pamięć i z jakim mogłabym go od tej pory utożsamiać i kojarzyć. Wydaje mi się, że Żebrowski nie może zaliczyć tej kreacji do udanej i nie zasługuje na żadne pochwały.

Zupełnie inaczej prezentuje się natomiast postać Sędziego Soplicy, którego w ekranizacji Wajdy odtworzył Andrzej Seweryn. W przypadku tego aktora od razu widać jego klasę, umiejętności i talent oraz ogromne doświadczenie w zawodzie aktorskim zdobywane przez wiele długich lat. Kunszt aktorski Seweryna polega na tym, że on również otrzymał niezbyt wyraźną i barwną postać, gdyż jego status w epopei Mickiewicza jest do końca nie zrozumiały, gdyż z jednej strony jest kreowany na bohatera dobrego, obarczonego samymi pozytywnymi rysami, ale z drugiej w tekście pada na przykład informacja, że współpracował on z targowiczanami, czyli po prostu jest zdrajcą ojczyzny. Dlatego czytelnik do końca nie wie, co ma sądzić o Sędzi, jak ma się do jego osoby ustosunkować, bo jest taki po połowie dobry a po połowie zły. Natomiast Seweryn wepchnął w niego życie, nadał mu wyraźniejsze rysy i kształty, sprawił, że z bohatera nieciekawego i raczej drugoplanowego przechodzi w postać wyraźną, zdecydowaną w dodatku obdarzoną poczuciem humoru, czym zjednuje sobie sporą liczbę sympatyków. W jego wykonaniu Sędzia nie staje się na siłę dobrym i uczciwym człowiekiem o jakichś silnie wyidealizowanych rysach, Seweryn odgrywa po prostu szlachcica o sarmackim usposobieniu, który ma swoje wady i zalety, do których się przyznaje i się ich nie wstydzi, gdyż jest to naturalne dla armaty, że i lubi wziąć szabelkę do ręki, i chętnie coś komuś przygada, a i gorzałką nie pogardzi. Ale tym samym staje się kimś, nadaje tej postaci jakiegoś charakteru (co może być spowodowane chęcią odkucia się za swój niezbyt udany występ w "Ogniem i mieczem", w którym zagrał Wiśniowieckiego!). Taka postawa aktora sprawia, że jeżeli nawet mickiewiczowski Sędzia nie przypadł nam do gustu i nie przepadamy za jego sylwetką, to w filmie jest on zupełnie inny niż u wieszcza, jest wyraźniej i mocniej zaakcentowany, co wymaga słów uznania dla kreującego go aktora.

Przypatrując się zagadnieniu obsady, widzimy, że są bohaterowie odtworzeni bardzo dobrze przez grających ich aktorów i tacy, którzy po prostu niezbyt się odnaleźli w swoich rolach. Gdybym miała wskazać postać, która najbardziej mnie urzekła, która najlepiej wykonała swoje zadanie to bez wątpienia wskazałabym na Daniela Olbrychskiego, który wcielił się w postać Gerwazego. To absolutnie genialna kreacja, Olbrychski udowodnił, że jest wielką postacią polskiego kina i teatru a pokłady jego talentu są wciąż źródłem nowych genialnych kreacji. Odegrał on w niesamowity sposób tego zapalczywego klucznika, który od lat nosi w swoim sercu wciąż żywą i namiętną chęć zemsty w stosunku do Jacka Soplicy, który przed laty zastrzelił jego przyjaciela i pana- Stolnika Horeszkę. W grze Olbrychskiego widać emocję, pasję, namiętności, które nim targają, widać wszystko to, co on przeżywa. Jego dynamizm i pamiętliwość, chęć dopełnienia swojego celu, zadośćuczynienia temu, który odebrał życie Stolnikowi. Godne podziwu jest to, że Olbrychski zmieniał nawet swój ton głosu, co jest niewyobrażalnym poświęceniem i na pewno kosztowało go wiele wysiłków, ale efekt znakomity. Kwestie wypowiadane przez klucznika Rębajło powodują przechodzenie dreszczy, oddziałują na widza, nawet w jego głosie słychać jego skryte namiętności i pragnienia. Myślę, że taka postać, którą wykreował Olbrychski była by z pewnością akceptowana przez Mickiewicza. Przy tej postaci należy też pochwalić specjalistów od charakterystyki, gdyż nadali wyglądowi Gerwazego tego pazura i pewnego rodzaju dzikości, jakim charakteryzował się w eposie mickiewiczowskim, co również dało dobry efekt w przypadku wyglądu twarzy Bogusława Lindy. U Gerwazego nieodzowna była pełna blizn łysa głowa, która sugerowała, iż postać ta ma za sobą bujne i obfite w najróżniejsze przygody życie, a jednocześnie wygląda to niezwykle przekonująco i wymownie, naturalnie bez żadnej niepotrzebnej sztuczności.

W stosunku do moich wcześniejszych rozważań na temat niektórych postaci z pierwowzoru literackiego, które nie zostały do końca dopracowane przez ich autora, jak w wypadku Tadeusza czy Sędziego akurat w przypadku Gerwazego takiego problemu nie ma, gdyż jest on jedną z najznamienitszych postaci w tym eposie, bardzo osobliwą i charakterystyczną, pełną ognia i żaru. Olbrychski mógł, więc tylko odegrać tego żywiołowego klucznika, a nie musiał "wpychać" w niego duszy i jakiejś iskry żywotności. Tak czy owak jestem pełna uznania dla tej postaci i serdecznie gratuluję jej kreacji Danielowi Olbrychskiemu.

Bardzo dobrze swoją rolę odegrała również Grażyna Szapołowska, która wręcz idealnie nadawała się do roli Telimeny. Aktorka, tak jak kobieta, która odtwarzała mimo swego dojrzałego już wieku jest nadal atrakcyjną i intrygującą mężczyzn. Ma mnóstwo kobiecości i nieodpartego uroku, który działa nawet na młodych paniczów, jak na przykład Tadeusza. Umie kokietować, puszczać niewinne niby a niesamowicie zalotne spojrzenia, które zapierają mężczyznom dech w piersiach. Jej wymowne ruchy wachlarzem, spuszczone oczy, trzepoczące rzęsy i piękny dekolt robią nadal wrażenie. Szapołowska odgrywa ją znakomicie. Bardzo przekonująco wychodzą sceny rozmów Telimeny na przykład z Tadeuszem, kiedy płomiennie wyznaje mu miłość, gdy orientuje się, że ten woli Zosię czy tez z Hrabią, w którym widzi swoją nadzieję na zamążpójście, pełna wyrachowania i postępu, czym łatwo umie zastawić pułapkę na niedoświadczonego mężczyznę. No i oczywiście osławiona scena, w której kokietka została zaatakowana przez mrówki, na których mrowisku usiadła…Uważam, że i z tej kreacji sam autor epopei byłby zdecydowanie zadowolony!

Obok Michała Żebrowksiego zdecydowanie nieudaną rolą była kreacja Hrabiego, w którą wcielił się Marek Kondrat, który jest niepoprawnym romantykiem i marzycielem, ale mdłym, sztucznym i zupełnie nieprzekonującym. Jego kwestie i poza "filozofa świata" jest niezwykle sztuczna, brakuje jej rzetelności i prawdziwości. Hrabia zbyt mocno odstaje od świata i jego zasad by można go uznać go za realistyczną postać. Praktycznie jego gra polega na snuciu się tu i tam, jest totalnie nieobecny, wszędzie chodzi z kawałkiem papieru i rysikiem i szkicuje kolejne wersje widoku polskiego pejzażu. Jego dusza wraca do ciała tylko wtedy, kiedy pojawia się, choć cień szansy na załapanie się do udziału w jakiejś romantycznej historii, lub kiedy obok niego pojawia się Zosia, lub Telimena, gdyż obydwie w jakiś sposób pobudzają emocje tej mimozy. Kondrat przypomina w swej roli bardziej statystę niż pełno wymiarowego aktora, właściwie w jakimś działaniu widzimy go tylko podczas najazdu Moskali na Soplicowo a zaraz później, jak i wcześniej, znowu się rozpływa będąc niewidocznym i niezauważalnym. W moim odczuciu to porażka Konrada, bo gdyby nie był aż taki pasywny i bierny mogłoby mu się udać wykreować ciekawą i intrygującą postać, tak jak udało się to w tej ekranizacji Sewerynowi.

Dużo kontrowersji wśród tych, jakie pojawiły się wokół nazwisk aktorów była rola Alicji Bachledy Curuś, która wcieliła się w postać Zosi, ukochanej Tadeusza. Zastanawiam się czy pretensje i zarzuty pod adresem tej młodziutkiej debiutantki są słuszne, bo rola, która otrzymała była z obiektywnego punktu widzenia po prostu niewdzięczna. Jaka jest mickiewiczowska Zosia? Nijaka można by w sumie odpowiedzieć, bo ona bardziej "jest" niż "robi". Jest urocza, piękna, młoda, subtelna, skromna i płochliwa. Nie odzywa się prawie wcale a tylko przemyka to tu, to tam, pesząc się pod wpływem spojrzenia Tadeusza. A jak zagrała ją Alicja? Dokładnie tak samo, z punktu widzenia mickiewiczowskiej wizji jej postać jest idealnym odzwierciedleniem jej osobowości z pierwowzoru literackiego. Dlatego uważam, że jej kreacja po prostu taka była, a przez to, że nie wiele razy dochodziła do głosu nie miała dużych możliwości włożyć w swą postać jakiejś własnej inwencji. Jedynie można jej zarzucić, że niezbyt przyłożyła się do wypowiadanych kwestii, gdyż te kilka zdań, które wypowiada mają zawsze ten sam ton i nie widać w nich żadnych emocji czy uczuć, ale moim zdaniem to małe zaniedbanie można wybaczyć tej początkującej aktorce ze względu na jej braku doświadczenia i obycia z kamerą.

Na tym można zakończyć prezentację aktorów, którzy zostali zaangażowani do tego przedsięwzięcia, Oczywiście pominęłam tu znaczną ilość innych postaci, ale gdyby tak szczegółowo chciałam omówić każdą to ta praca musiała liczyć kilkadziesiąt stron. Uważam, że każdy z aktorów, może z kilkoma wyjątkami spełnił się w swoim zadaniu i w jakimś sensie odzwierciedlił wizję mickiewiczowską. Można tylko żałować, że kreacje, które miały szansę na wyostrzenie swoich rysów, nie zostały urozmaicone. Ale za to na zawsze w mojej pamięci pozostanie kreacja księdza Robaka, Gerwazego czy też Sędziego albo Telimeny, i za to powinniśmy tym aktorom i reżyserowi być wdzięczni. A mimo pewnych uchybień i tak w sprawie aktorów zdecydowanie zbliżył się do wizji mickiewiczowskiej niż w przypadku opisów przyrody, które wypadły bardziej blado niż w oryginale.

Teraz należy przejść do sprawy akcji, jaka wypełnia mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza". Wszyscy wiemy, że posiada on wiele wątków i różnych motywów, które razem składają się na spójną konstrukcję, która zachwyca czytelnika. Jak już mówiłam jednym z jej nieodzownych elementów jest przyroda, która w tej ekranizacji wypada niezbyt przekonująco. Oprócz powodów, o których już wspominałam przy tej okazji wcześniej, można by wywnioskować, że ich ograniczenie było sodowane tym, że Wajda chciał przedstawić ten epos, jako dzieło pełne akcji i przygód. W sumie to też może być zastanawiające, bo z pewnością intencją Mickiewicza nie było stworzenie utworu stricte sensacyjno- przygodowego. W sumie Wajda przedstawił większość wątków charakterystycznych dla tego utworu, wszystkie intrygi i romanse, które są tam ukazane, dzięki czemu ekranizacja jest niezwykle dynamiczna i wartka, co jednak nie do końca mi jakoś zgadza się z mickiewiczowską wizją. Według mnie w wersji wajdowskiej wszystko zostało zbyt mocno wyidealizowane, sielankowe a przez to niezbyt naturalne. A u Mickiewicza, mimo że również cała atmosfera była sielankowa to jednak było to intrygujące i prawdziwe. Bohaterowie są jak dla mnie zbyt patetyczni, czym również nie zgadzają się od tych postaci, które wykreował wieszcz. Wydaje mi się, że adaptacja miała by większy poziom, gdyby akcja była spokojniejsza i bardziej subtelna, gdyby więcej było przyrody, gawęd, które również zostały "usunięte" przez Wajdę ze scenariusza oraz jakiś krajobrazów i całego tego klimatu, którego mi w tej ekranizacji brakowało a który był podstawowym czynnikiem mickiewiczowskiego poematu. Pewnie wówczas grono sympatyków tego filmu by zmalało, ale za to, moim skromnym zdaniem, ta ekranizacja była by prawdziwsza i bardziej wierna oryginałowi. On jednak miał wizję filmu sensacyjnego, pełnego zmieniających się sytuacji, i gdy obiektywnie spojrzy się na rezultat, to trzeba stwierdzić, że to zadanie wykonał, a już publiczność będzie oceniać czy było to dobre, czy złe założenie. Gdyby mając oceniać jednak talent Wajdy do kręcenia filmów, to jest on niezaprzeczalny, nawet z eposu narodowego potrafił zrobić polski film sensacyjny?!.

Praktycznie wątki, które przejął Wajda do swego scenariusza z fabuły poematu odznaczają się dużą wielkością w stosunku do oryginału literackiego. Jeżeli popatrzeć na uczucie między tytułowym Tadeuszem a Zosią, to wgląda ona tak samo niepewnie i nie do końca jasno jak w książce, przy tym jest wyjątkowo sztuczna i właściwie nie wiadomo, co oni do siebie czują, gdyż na przykład ze strony Zosi okazywania uczuć w stosunku do Tadeusza brak. Natomiast relacja pomiędzy tym mężczyzną a Telimeną jest pełna namiętności i tego typu emocji, podobnie jak u Mickiewicza, tyle, że Wajda urozmaicił ją sceną dość prymitywną w moim uznaniu, i zupełnie niepasującą do wymowy subtelnego eposu, w której żądna miłości Telimena niemalże zaciąga skołowanego Tadeusza do łóżka. Konflikt o zamek jest tak samo pełen gwałtowności jak u Mickiewicza, Gerwazy pała ogromną chęcią zemsty do Jacka Soplicy i całego jego rodu, jest ukazana sprzeczka Rejenta i Asesora o Sokoła i Kusego, walka z najeżdżającymi Moskalami kończy się szczęśliwie dla polskiej szlachty, a obrazy dotyczące Napoleona Bonapartego i jego wojaków są olśniewające i zapierające dech w piersiach, czyli właściwie w aspekcie skonstruowania akcji Wajda oparł się w całości na oryginale literackim i powtórzył przebieg zawartej w nim akcji.

Natomiast niezaprzeczalnym sukcesem i wielkim osiągnięciem tej adaptacji są dialogi, w których reżyser zachował oryginalny mickiewiczowski trzynastozgłoskowiec. Mało tego, aktorzy musieli poświęcić sporo czasu na przygotowanie się do wypowiadania swoich kwestii i robią to znakomicie, wydaje się jakby mowa wierszowana była ich naturalnym językiem, posługują się nimi w sposób płynny i naturalny. W tym względzie uważam, że zarówno Wajdzie, jaki i wszystkim zaangażowanym aktorom należą się szczere słowa uznania.

Podsumowując moją wypowiedź muszę powrócić do centralnego pytania tej recenzji o ocenę, jaką wystawię adaptacji Wajdy. Przedstawiłam tu kilka jej plusów i minusów i dalej stoję na stanowisku, że nie da się powiedzieć, czy była dobra czy zła. Pewne rzeczy zasługują na pochwałę, inne są nieudane. Ja po obejrzeniu seansu nie miałam określonego zdania, targały mną sprzeczne uczucia. Czułam pewien niedosyt, rozczarowanie, ale nie byłam całkiem zawiedziona. Książka to nigdy nie to samo, co film, ona rozwija wyobraźnię, film "pokazuje wszystko na tacy". Mogłam zobaczyć wspaniałe Soplicowo i sławetnych bohaterów. Wysłuchałam koncertu Jankiela, zobaczyłam uczty i biesiady, "byłam" na polowaniu i grzybobraniu. W sumie wszystko było w porządku, tylko jednak czegoś zabrakło, może właśnie tego mickiewiczowskiego klimatu, którego Wajda nie zdołał odtworzyć, tej litewskiej przyrody… tej specyficzności poematu.

Myślę, że finalnie mogłabym stwierdzić, że to dobra adaptacja, ale na pewno nie może być zamiennikiem wobec przeczytania tekstu, bo lektury oryginału nic nie zastąpi. Dlatego z mojej strony polecam jej oglądnięcie, ale po uprzednim zapoznaniu się z literacką, pierwotną wersją "Pana Tadeusza" napisanej przez Adama Mickiewicza. Każdy Polak powinien zobaczyć tą ekranizację, żeby chociażby miał pojecie, jaką wizję stworzył Wajda i jak ona pasuje do naszej osobistej, jaka narodziła się w nas po przeczytaniu eposu.