Maria Dąbrowska napisała kiedyś, że "człowiek jest tajemnicą, z tajemnicy przybywa i w tajemnicę odchodzi", a przy tym jest istotą dociekliwą, której tajemnice nie dają spokoju. Rozmowa międzyludzka jest podstawą porozumienia, dlatego staramy się na różne sposoby osiągnąć je również z Bogiem. Człowiek lubi to, co logiczne. Tworzy, więc miliony teorii i terminologii do każdego przedmiotu, jaki tylko zobaczy i pozna. Człowiek chciałby ogarnąć wszystko i czasem nie rozumie, że to niemożliwe, że są sprawy, które nie posiadają swoich definicji, z którymi nie można nawiązać bezpośredniego kontaktu, bo rozpłyną się wówczas niepowracalnie. Toczą się jednak nieprzerwane debaty na seansach spirytystycznych, powstają książki zatytułowane: Życie po śmierci lub w równie szalony sposób, powstają programy o ludziach, którzy widzieli cuda. Przekonują oni o swoich niezwykłych wizjach ciemnego tunelu zakończonego nieprzeniknioną jasnością i nieskończenie zielonej krainy tętniącej życiem. Ale nic nie jest pewne, zawsze pozostaje chwiejne 'być może', nie sposób, bowiem zaprzeczyć ani potwierdzić, nie ma konkretnych odpowiedzi, czasem trzeba uwierzyć, aby coś zobaczyć. A. de Saint - Exupery przekonuje, iż "Bóg, którego można dotknąć, nie jest już bogiem" i prawdopodobnie ma rację, bowiem gdzie podziałby się nasz szacunek do kwestii sakralnych, gdyby nie tajemnica? Gdzie byłoby wtedy miejsce dla pokornego milczenia w chwilach w których nie wiemy, co powiedzieć, w których brakuje nam słów? Może prawdziwa wiara to właśnie to obustronne milczenie, kiedy Bóg obserwuje nas z góry, a my przyglądamy się niebu. Może w indiańskich modlitwach o deszcz albo w aurze tkwią przejawy Boskiego nastroju, może w taki właśnie sposób Chciałby nam coś powiedzieć? Milczenie jest nieskończone, niczym samonapełniająca się szklanka wody w filmach science fiction. I jest w milczeniu największa mądrość, widać ją w oczach zwierząt, które nie potrafią inaczej wyrazić swojej wierności i przywiązania, pragnień i miłości. "Nikt nie wygłasza kazań lepiej niż mrówka, która nic nie mówi"- stwierdził słusznie Benjamin Franklin.

Ale ludzie od wieków pragną choć odrobiny wiedzy na ten temat. Szukają w Bogu ukojenia, ulgi w cierpieniu. Błagają o najmniejszy znak, który potwierdziłby, że ich życie ma jakikolwiek sens. Bóg pośród hałasu, jaki robi człowiek jest przystanią ciszy, którą artyści zawsze starali się jakoś wyrazić. Podobno w muzyce najbardziej przejmująca i trafiająca do ludzkich serc jest pauza, w malarstwie to, co nienazywalne można wyrazić rozerwaniem płótna, stąd literatura poszukuje własnych środków, unika dosłowności, szuka metafor, nowych chwytów lub zwyczajnie antropomorfizuje postać Boga, by móc łatwiej go sobie wyobrazić i zrozumieć.

Rozpoczynając swoją opowieść, chciałabym sięgnąć do korzeni, do wieków, w których rodził się dopiero religijny światopogląd. Były to czasy bardzo dawne i bardzo radykalne. Nie dopuszczały one wątpliwości, odgradzały grubą cezurą to co dobre, od tego co złe. Może nie całkiem odeszły one w zapomnienie, bo dziś już nie giniemy wprawdzie w obronie chrześcijaństwa, ale giną za to inne narody. Inni ludzie zabijają w przekonaniu o swoim boskim posłannictwie. Tymczasem w starożytności, około V wieku przed Chrystusem, powstał najsłynniejszy poemat zawierający rozmowę człowieka ze Stwórcą. Bohaterem jest Hiob - zamożny, opływający w dostatek, ale bogobojny i dobry. Bóg w porozumieniu z szatanem wystawia go jednak na próbę. Szatan twierdzi, bowiem, iż łatwo być prawym, kiedy posiada się wszystkie bogactwa świata. Dlatego Bóg daje mu wolną rękę, pozwalając zabrać cały majątek Hioba, z wyjątkiem jego duszy. W taki oto sposób bohater poematu najpierw traci bogactwa, później całą swoją rodzinę, a następnie zapada na trąd. Po tym wszystkim mówi jednak: "Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy?". Kiedy przybywają do niego przyjaciele z daleka, nie mogą uwierzyć własnym oczom, płacząc nad jego losem. Hiob bardzo cierpi, choć poprzestaje na pożałowaniu swojego istnienia: "Niech przepadnie dzień mego urodzenia […] Płacz stał mi się pożywieniem,/ jęki moje płyną jak woda,/ bo spotkało mnie, czegom się lękał,/ bałem się, a jednak to przyszło./ Nie znam spokoju ni ciszy,/ nim spocznę, już wrzawa przychodzi". A mimo to zapewnia przyjaciół: "Jak człowiek może być przed Bogiem prawy?/ Gdyby się ktoś z Nim prawował,/ nie odpowie raz jeden na tysiąc./ Umysłem mądry, a potężny mocą,/ Któż mu się sprzeciwi, a ocaleje?", i dalej: "Bóg jest mądry,/ zapytaj zwierząt, a wskażą ci,/ i ptaki podniebne pouczą./ Zapytaj ziemi, pouczy cię/ i opowiedzą ci ryby w morzu./ Z nich wszystkich któreż by nie wiedziało,/ że ręka Pana to uczyniła". Należy podziwiać człowieka, który pozbawiony sił i odarty ze wszystkiego, co dawało mu szczęście potrafi wyrzec: "Unoszę w zębach swe ciało,/ moje życie kładę na dłoni./ Choćby mnie zabił, Jemu ufam[…]". Hiob jest przedstawicielem skrajnej i nadzwyczajnej pokory, w oczach ludzi staje się szaleńcem i tylko on zna motywy własnego postępowania. Gibran Khalil Gibran w jednej ze swoich książek podaje definicję:" Szaleniec jest mędrcem, bo żyjąc w świecie sprzeczności, w świecie w którym radość walczy ze smutkiem, miłość z nienawiścią, mądrość z głupotą, dobro ze złem - nie oszalał. Jest szaleńcem bo wie, że szukanie absolutnego sensu i kształtu bytu może ku szaleństwu prowadzić - a mimo to szuka. Jest mędrcem bo czuje, że szaleństwo, nie może być jedynym finałem tych poszukiwań. Szaleniec w natłoku uczuć, lęków i rozterek próbuje usłyszeć swoje własne myśli i ujrzeć swoją własną twarz. Szaleniec to człowiek poszukujący Prawdy[…]". Dodałabym, iż jest to właśnie Hiob, siedzący na pustyni i tłumaczący własnej żonie, że tak miało być, "Pan dał, Pan wziął" i, że takie są koleje losu. Wszakże nic nie dzieje się bez powodu. Całkowicie wyzuty z pychy, wszystkie grzechy bohater bierze na siebie, zdając sobie sprawę z własnej niedoskonałości. Jego wiara sięga już tam, gdzie zaczyna się wiedza, co doprowadza do tego, iż litościwy Bóg oddaje Hiobowi dwa razy więcej niż wcześniej posiadał, na co ten odpowiada: "Dotąd Cię znałem ze słyszenia,/ teraz ujrzało Cię moje oko./ dlatego odwołuję, co powiedziałem,/ kajam się w prochu i w popiele".

Innym przykładem dzieła literackiego o tej treści może być, tym razem średniowieczna, Rozmowa mistrza Polikarpa ze Śmiercią. Utwór jest zwrotem Mistrza Polikarpa, który prosi Boga o łaskę oglądania Śmierci. Bohater boi się umrzeć, dlatego wierzy naiwnie, iż można tego doświadczenia uniknąć. Śmierć wreszcie przychodzi, podczas modlitwy bohatera w kościele. Ma ona charakterystyczną postać rozkładającego się kobiecego trupa, okrytego chustą. Jest realistyczna, groźna i groteskowa, przedstawiona w sposób ekspresjonistyczny i naturalistyczny. Charakterystyczny dla utworu jest motyw dance macabre, w którym biorą udział ludzie wszystkich stanów. Przybierają oni postać korowodu, którego przywódcą jest Śmierć. Taniec ten, to symbol jej potęgi i równości wszystkich ludzi wobec jej wszechogarniającej siły.

Kolejnym "spotkaniem z Bogiem" na gruncie literackim jest zabytek poetycki - Bogurodzica, czyli carmen patrium. Pieśń zawiera prośbę skierowaną do Matki Boskiej o wstawiennictwo u jej syna, aby odpuścił ludziom grzechy: "twego dziela Krzciciela, bożycze,/ Usłysz głosy, napełń myśli człowiecze./ Słysz modlitwę, jąż nosimy[…]". Osoby święte symbolizują w utworze cztery cnoty: umiarkowanie, roztropność, sprawiedliwość i męstwo. Utwór jest planktem i, podobnie jak Lament świętokrzyski, zawiera motyw Stabat Mater Dolorosa. Bogurodzicę śpiewano pod Grunwaldem, miała być także pierwszym koronacyjnym hymnem Jagiellonów. Zagrzewała, więc do walki, będąc ucieczką do Boga Najwyższego, który przywracał nadzieję i dodawał otuchy w najgorszych momentach historii.

Dla przeciwwagi, w niedalekiej przyszłości, pojawia się renesansowe ujęcie Boga. Jest to perspektywa humanisty, człowieka oświeconego, który jest głęboko wierzący, ale wyzwolony już z piętna cierpienia. Religia staje się dla niego jednym z aspektów życia obok nauki, sztuki czy kultury. Humanista wciąż zadaje pytania, nie twierdzi, bowiem iż Bóg jest odpowiedzią na wszystkie wątpliwości, nie postrzega wiary bezkrytycznie, ośmiela się poddawać w wątpliwość kwestie wyznaniowe, choć nie przeszkadza mu to w tworzeniu najpiękniejszych pieśni skierowanych do Stwórcy, takich jak Czego chcesz od nas Panie Jana Kochanowskiego. Bóg występuje tu jako wspaniały artysta i kreator. Jest najwyższym mistrzem i cudotwórcą. Jego świat to świat harmonijny, pełen ładu, uporządkowany, piękny, stabilny, nasycony sensem oraz samowystarczalny. Absolut ukazany jest jako dobry Ojciec wszystkich ludzi, który nie czeka na ich grzechy i nie szuka w człowieku wad, zapewnia mu za to łaskę i opiekę. Jedynym naszym obowiązkiem jest chwalić wielkość Bożą, co też w zamyśle czyni poeta tworząc ową pieśń.

Sięgając do Romantyzmu, najbardziej przejmującym przykładem dialogu, a właściwie monologu do Boga, jest Wielka Improwizacja w III części Dziadów A. Mickiewicza. W odróżnieniu od poprzednich utworów, tutaj występuje bunt, bohater nie posiada pokory, jest to faustowskie odzwierciedlenie niemalże paktu z diabłem. Scenę tą charakteryzuje przez to prometeizm, co w tym wypadku oznacza działanie przeciw Najwyższemu dla dobra ludzkości. Konrad posiada niezwykłe przekonanie o swej sile i słuszności, a także o własnej misji, którą podobno powinien wypełnić, dlatego podejmuje walkę. Sprzeciwia się Stwórcy, który - jak twierdzi - nie jest w stanie zrozumieć ludzkiej sytuacji tak dobrze, jak on. Uważa również, że byłby w stanie stworzyć lepszy świat, pozbawiony cierpienia i bólu, neguje tym samym doskonałość Boga. Bohater jest ponadto artystą przekonanym o swoim niezwykłym talencie i uważającym, że może dokonać najwznioślejszych czynów. Mianuje samego siebie przywódcą duchowym narodu, mówiąc: "Ja i ojczyzna to jedno/ nazywam się Milijon, bo za milijony/ kocham i cierpię katusze". Jest, więc Konrad przeświadczony, iż własną męką zbawi kraj, czym wkracza znów na płaszczyznę mesjanizmu. Wyraża, bowiem przekonanie, że Polska jest Chrystusem Narodów i, że jej cierpienie przyniesie światu ukojenie oraz wybawienie. Jednak mowa bohatera przekracza wszelkie granice, staje się bluźniercza i oskarżycielska. Głosi on szatańskie hasła, a jego zachowanie świadczy o opętaniu. Aż trudno uwierzyć, iż jest to tak naprawdę modlitwa - nietypowa, bo w wykonaniu człowieka pełnego pychy i dumy.

Juliusz Słowacki stworzył za to inny utwór, pełen tęsknoty i żalu. Emanuje z niego pewna bezsilność, ale też pokora i uległość wobec sytuacji. Bóg występuje w nim, jako powiernik najskrytszych myśli i jako przyjaciel, który cierpliwie wysłucha ludzkiego nieszczęścia. Mowa o Hymnie (Smutno mi Boże!), będącym zwierzeniem człowieka samotnego i odrzuconego, przebywającego przymusowo na obcej ziemi. Podmiotem lirycznym w wierszu jest sam poeta, który przebywa na emigracji. Trawi go smutek, bo pośród obcych ludzi na obczyźnie, zawsze będzie tylko gościem, a często nawet intruzem. Brakuje mu swojego miejsca, domu, do którego mógłby wracać z radością, bliskiej rodziny, którą mógłby kochać. Jest sam, dlatego pisze: "Jak puste kłosy z podniesioną głową/ Stoję rozkoszy próżen i dosytu…/ Dla obcych ludzi mam twarz jednakową,/ Ciszę błękitu/ Ale przed Tobą głąb serca otworzę,/ Smutno mi Boże![…]Żem często dumał nad mogiłą ludzi,/ Żem prawie nie miał rodzinnego domu,/ Żem był jak pielgrzym, co się w drodze trudzi/ Przy blaskach gromu,/ Że nie wiem, gdzie się w mogiłę położę,/ Smutno mi Boże!". Zdaje sobie również sprawę poeta ze swojej znikomości wśród bezmiaru wód. Jest jak piórko na wietrze, od którego niewiele zależy, które nie może zadecydować o swoim losie: "Dzisiaj, na wielkim morzu obłąkany,/ Sto mil od brzegu i sto mil przed brzegiem,/ Widziałem lotne w powietrzu bociany/ Długim szeregiem/ Żem je znał kiedyś na polskim ugorze,/ Smutno mi Boże!". Słowacki zazdrości zwierzętom i roślinom, że mogą być tam, gdzie jest ich miejsce, że nikt na nie nie zwraca uwagi, że mogą decydować o sobie, w przeciwieństwie do ludzi, którzy noszą jakby niewidzialne tabliczki zakazujące im podstawowych praw. Ale to - za Nałkowską - ludzie ludziom zgotowali ten los i to właśnie ludzka cywilizacja specjalizuje się w przyklejaniu wszystkiemu etykietek, w stwarzaniu rzeczy, których później sami się boimy, a reszta to - za Szymborską - lasy mieszane, krecia robota i wiatr. "Kazano w kraju niewinnej dziecinie/ Modlić się za mnie co dzień… a ja przecie/ Wiem, że mój okręt nie do kraju płynie,/ Płynąc po świecie…/ Więc, że modlitwa dziecka nic nie może,/ Smutno mi Boże!" - przemawia w utworze strach o jutro, kolejny dzień nadejdzie, ale znów tutaj, we wrogiej, nieznanej przestrzeni. Poeta sugeruje swoją tragedię, która sprawia, że nie ma na nic wpływu. Czuwa nad nim pewna fatalna siła, która pcha go naprzód, coraz dalej od domu, stwarzając sytuację bez wyjścia. Owładnął nim strach, iż zostanie zapomniany, nie wiadomo gdzie i jak pochowany i, że nikt nigdy o nim nie wspomni: "Na tęczę blasków, którą tak ogromnie/ Anieli twoi w niebie rozstawili,/ nowi gdzieś ludzie w sto lat będą po mnie/ Patrzący - marli/ Nim się przed moją nicością ukorzę,/ Smutno mi Boże!"

Wkraczając w młodopolski katastrofizm, spotykamy już utwory o całkiem innym zabarwieniu. Można przytoczyć tu hymn Jana Kasprowicza Święty Boże, święty mocny, zawierający ponurą wizję wędrówki ludzi do grobu. Życie człowieka przedstawione jest jako nieustanne kopanie i budowanie swojej mogiły od pierwszych dni istnienia. Podmiot liryczny przedstawiony, jako postać zakrwawionego ptaka, błaga Boga o litość dla ludzkości, lecz spotyka się z Jego głuchym milczeniem. Błagania zostają, więc skierowane do szatana, jako prawdziwego władcy świata - Bóg jest tu, bowiem jedynie mądrością, ale nie ma w nim miłości. W hymnie zawarty jest charakterystyczny, mający już korzenie średniowieczne, motyw pochodu ludzi wszystkich stanów i ras, a także roślin i zwierząt, na którego czele kroczy Śmierć. Tak oto przetrwało narodzone w poezji staropolskiej dance macabre, które tym razem ożyło w obrazie apokaliptycznym, pozbawionym groteski.

Współczesność nie obfituje już tak bardzo w literackie motywy religijne tego typu. Posiada całkiem inne środki przekazu oraz odmienne kwestie zainteresowań. Abstrakcja współczesna przesunęła się na nowe płaszczyzny, podobno bardziej nowoczesne. Rozmowy z Bogiem być może również będą odbywać się przez e - maile lub telekonferencje. Warto wspomnieć jednak o literaturze wojennej, która w utworze takim jak Zdążyć przed Panem Bogiem Hanny Krall, targuje się ze Stwórcą o ludzkie życie. Tytuł oznacza starania lekarzy o zatrzymanie kogoś w ostatniej chwili: "Pan Bóg już chce zgasić świeczkę, a ja muszę szybko osłonić płomień, wykorzystując Jego chwilową nieuwagę. Niech się pali choć trochę dłużej, niż On by sobie życzył"- mówił Marek Edelman, do niedawna jeszcze pracujący, bardzo szanowany, kardiolog. Książka ma formę reportażu, opowiadającego o rzeczywistych wydarzeniach i faktycznych postaciach. Przedstawia ona życie w warszawskim getcie, w którym dla wielu ludzi śmierć była wybawieniem. O jednym z tamtejszych szpitali pisze autorka: "[…] chorzy leżeli na podłodze, czekając na załadowanie do wagonu, a pielęgniarki wyszukiwały w tłumie swoich ojców i matki i wstrzykiwały im truciznę. Tylko dla najbliższych tę truciznę chowały […]". Dalej zamieszcza komentarz do samobójstwa Czerniakowa, który był prezesem Gminy Getta Warszawskiego: "Właściwie tylko o to mamy do niego pretensję. Ja i moi przyjaciele. Ci nieżyjący. O to, że uczynił swoją śmierć własną, prywatną sprawą. My wiedzieliśmy, że trzeba umierać publicznie, na oczach świata […] chodziło tylko o wybór sposobu umierania". Dlatego panowały wówczas nastroje bardzo mieszane. I religia chwilami przestawała być ukojeniem: "Jakie niebo? Jaki Bóg? Ty nie widzisz, co się dzieje? Ty nie widzisz, że Boga już dawno tu nie ma? A jeżeli nawet jest […] to on jest po ICH stronie". Nie ma już romantycznych porywów, pretensjonalnych zachowań, walki w obronie wiary. Zbyt wiele krwi przelało się z tego powodu: ginący średniowieczni rycerze, mordy chrześcijan, rzezie innowierców, samobójstwa… Bo kiedy na Ziemi panuje piekło, nikt już nie staje się Hiobem, każdy przypomina sobie wtedy o swoim ciele - jak zawsze, kiedy boli. Mając zdrowe zęby, nie pamiętamy o ich istnieniu, ale u dentysty wydaje nam się, że jesteśmy jednym wielkim zębem, pozbawieni jakichkolwiek innych części ciała. Nie była to więc piękna walka i cudowna śmierć, bo śmierć zawsze jest straszna - tylko literatura może ją ubierać w różne stroje, ozdabiać bibelotami. Hanna Krall tymczasem podsumowuje: "Nad grobami Michała Klepfisza, Abramy Bluma i tych z Zielonki - stoi pomnik. Wyprostowany mężczyzna z karabinem w jednej i granatem w drugiej wzniesionej ręce, u pasa ma ładownicę, u boku torbę z mapami, a przez pierś rzemień. Żaden z nich nigdy tak nie wyglądał, nie mieli karabinów, ładownic ani map, poza tym byli czarni i brudni, ale na pomniku jest tak, jak pewnie być powinno. Na pomniku jest jasno i pięknie".

W takich chwilach jedyny zwrot do Boga, a właściwie do Matki Boskiej, jaki przychodzi na myśl to słowa K. K. Baczyńskiego: "Któraś wiodła jak bór pomruków/ ducha ziemi tej skutego w zbroi szereg,/ prowadź mocne drogi jego wnuków/ byśmy milcząc umieli umierać[…]".