"Tam i z powrotem
tam i powrotem
kręcisz się w kółko
i co potem?"
fragm. ludowej piosenki
Życie jest niekończącą się podróżą naznaczoną większymi i mniejszymi radościami lub większym i mniejszym cierpieniem. To nie ma jednak żadnego znaczenia, bo szczęście i smutek są wymyślone. Każdy dzień wypełniony wybuchową mieszanką emocji dobija wreszcie do swojego brzegu i jest mu obojętne, jakie wywarł wrażenie na ludziach, którzy płynęli na pokładzie. Mija czas niczym samonapędzająca się machina, nad którą czuwa nieprzerwanie lowellowski Zegarmistrz Bóg. Trudno jest trwać po prostu, niełatwo o statyczność w tym wielkim wyścigu, w którym ostatecznie główną nagrodę stanowi przeterminowany, gorzki cukierek. Przyjemnie zajmować stanowisko obserwatora, podziwiającego barwne reality show. Zachwycająca jest świadomość bycia poza i nad, ale te miejsca są już dawno zarezerwowane i niedostępne dla zwykłych śmiertelników. Wszystkie drogi prowadzą niby do Rzymu, ale trudno jakoś opędzić się od natrętnych pytań: Po co? I dlaczego właśnie tak? Którędy? Ale nade wszystko: Jaki jest sens?
Rozważania literatów w tej kwestii miały często zabarwienie pesymistyczne, co właściwie nie jest niczym zadziwiającym. W jednych rodził się bunt, wściekły żal i bezsilność, inni oddawali się cichym, skromnym refleksjom, szukając otuchy w filozofii epikurejskiej lub franciszkańskiej, przyjmowali w zgodnym milczeniu każdy nowy dzień.
Tych pierwszych charakteryzuje walka - osobista lub jawna, ale zawsze protest, małe - wielkie tupnięcie nogą. To oni podnoszą kurtynę ujawniając, jakże znaczące, 'nie'. Właśnie 'nie' dla rzeczywistości, dla teatru świata, dla masek, bólu, śmierci i zła. Nie.
Wśród buntowników wymienię Voltaire'a, wielokrotnie skazanego na banicję tułacza, który ufał wyłącznie samemu sobie. Swoją najsłynniejszą powiastką filozoficzną pod tytułem Kandyd, czyli optymizm udowodnił, że życie obfituje w schematy i, że tak naprawdę niewiele jest spraw, które od nas zależą. Marzenia, pragnienia, sny… to nic, znikają po jednym pstryknięciu zaczarowanych niebiańskich palców.
Podobne kwestie podejmuje D. Naborowski w wierszu Krótkość żywota. Obrazuje on istnienie ludzkie, jako wędrówkę pielgrzyma. Rodzimy się na chwilę, na jeden oddech, uśmiech, krok tylko po to, by umrzeć. Może tracimy czas na wszystkie wymyślone obrzędy, stos niepotrzebnych czynności, dyskusji, konwenansów, bo - choć trudno nam to sobie wyobrazić - jesteśmy maleńcy jak mrówki. Wystarczy ruch, gest, słowo, ułamek sekundy, by nas zniszczyć. Człowiek to tylko garstka pyłu, która podnosi się i opada na zakurzonej drodze.
Stąd pełen żalu hymn Jana Kasprowicza - Dies irae. To gorący sprzeciw wobec cierpienia, z którego nic nie wynika. Dobry Bóg zawisł na horyzoncie patrząc spokojnie na ludzkie męki. Co chciał tym udowodnić? Czy oceany krwi, walające się zgniłe truchło, białe kości i płacz to jedyne najlepsze zakończenie historii świata? Czy po to został stworzony ziemski teatr, gigantyczna piramida zasad międzyludzkiej gry, wszystkie mary nocne - dzieci Strachu o Jutro, ciężka praca, by teraz, tak po prostu to zniszczyć? Czy po to odkryto kulistość Ziemi, aby ją zrównać? Czy po to walczono o równość, aby teraz zabić wszystkich bez względu na wyznanie i kolor skóry? I na co była nauka o rzeczach, których już nikt nie zobaczy? Kasprowiczowski Stwórca jest bezlitosny i sprawiedliwy. W jego rękach jesteśmy małymi "cynowymi żołnierzykami", których unicestwia podmuch wiatru, "papierowymi baletnicami", które w ogniu zamieniają się w garstkę popiołu. I choć jesteśmy tak liczni, niewiele możemy zdziałać wobec siły, której nas poddano. Kroczymy przez życie w specyficznym, bo ludzkim stadzie, ale -jak pisze K. Przerwa - Tetmajer - jesteśmy: "wiecznie samotni, wiecznie szukający/ z wiecznej nadziei wiecznymi złudami,/ pełni tęsknoty gorzkiej i palącej,/ błądzim po świecie, dziwne, obce cienie -/ wreszcie ostatnie wydając westchnienie/ jesteśmy sami". Bo wobec śmierci i nieszczęść każdy tak naprawdę jest sam, każdy dba wyłącznie o siebie, "człowiek człowiekowi wilkiem"- jak słusznie zauważył E. Stachura.
Dowodem na to niech będzie Proces F. Kafki - egzystencjalna powieść paraboliczna - lub Mała Apokalipsa T. Konwickiego. W obu utworach przedstawione są perypetie głównych bohaterów, którzy nie godzą się z totalitarną rzeczywistością. Jest to jednak sytuacja wyłącznie przykładowa, bowiem przedstawia jeden z miliarda wytworów, które człowiek jest w stanie wymyślić dążąc do jakiegokolwiek porządku w chaosie świata. Główni bohaterowie powieści są everymanami, ludźmi z tłumu, którzy za wszelką cenę pragną odnaleźć siebie w takiej, a nie innej rzeczywistości. Wciąż pytają o sens, są świadkami nagminnego łamania wcześniej wymyślonych zasad, poddani znieczulicy, ich funkcjonowanie zamienia się po pewnym czasie w mechaniczne powtarzanie codziennych czynności, gdzieś znikają barwy i niespodzianki losu. Przez cały utwór powoli dojrzewają do decyzji, którą ostatecznie podejmują bez niczyjej pomocy. Nie ma bowiem wolności, każdy najmniejszy ruch dyktowany jest odgórnie, a następnie potwierdzony granatowym stemplem. Ich życie to Panopticon, w którym nawet milczenie oznacza określoną odpowiedź, za którą można słono zapłacić. Bohaterowie dojrzewają więc do śmierci. Pozbawieni przyjaciół, prawdziwych uczuć, prywatności i wolności, chcą chociaż raz zadecydować o swoim losie. Dlatego oba utwory podsumowuje ich triumfalna śmierć: bohater Konwickiego dokonuje ciałopalenia, natomiast Józef K. właściwie prowadzi oprawców na miejsce swojej egzekucji. I bez względu na to czy świadek był jeden czy byli oni ogromnym tłumem, wszystkie pary oczu patrzyły spokojnie. Tak miało być - ot, jeszcze jeden, nic nie znaczący, Giordano Bruno.
Świat przedstawiony w powieściach jest jednak dowodem na to, iż człowiek posiada wrodzone lub nabyte skłonności do nadawania sensu własnemu otoczeniu, tymczasem kosmos jest jednym wielkim perpetuum mobile, które nie wymaga urozmaiceń. Podobno obfituje on w harmonię i ład, a jeśli to prawda, to za cały chaos, który istnieje na Ziemi odpowiedzialni jesteśmy wyłącznie my. Za wszelką cenę chcielibyśmy naginać rzeczywistość do własnego punktu widzenia, kreować własny porządek, który burzy nam pierwszy nadchodzący przechodzeń. Aż cud, że dotąd wybuchły tylko dwie wojny światowe w przestrzeni, w której roi się od wzajemnych niedomówień. Powietrze wypełnione jest konwencjami, stereotypami, zasadami, nakazami i zakazami. Podobno wszystko ma w nim swoje półki, bo gdyby nie to, zapanowałaby anarchia. Trzeba więc ulepszać, tworzyć ponownie, doklejać, doczepiać, domalowywać. Gdzieś - ktoś - kiedyś słusznie zauważył, że ponowny twór to potwór, więc niech nikt się nie dziwi, że w świecie, który wygląda jak światłowodowa choinka, ozdobiona bibelotami z plasteliny, nic nie ma sensu.
Dla przykładu przytoczę wiersz W. Szymborskiej pod tytułem Psalm, w którym autorka udowadnia, iż świat ludzi poprzecinany jest grubymi sznurami izolacji i dystansu. W utworze czuć nutę filozofii J. J. Rousseau, emanuje z niego, bowiem niezwykły kult i szacunek dla natury, w której nic nie ginie, bo wszystko ma swój czas i swoje miejsce. Powtórzę więc za autorką: "Tylko co ludzkie potrafi być prawdziwie obce/ Reszta to lasy mieszane, krecia robota i wiatr".
Drugim utworem - naznaczonym śmiechem przez łzy - jest wiersz E. Lipskiej - Dyktando. Przedstawia on istnienie człowieka wypełnione pod kreską, które toczy się według określonego planu, wedle terminarzowych notatek, budzików, stoperów… Życie jest podyktowane i - w przeciwieństwie do funkcjonowania naturalnego świata, które pozostawia wiele rozwiązań tej samej sytuacji (co obliczają oczywiście specjaliści według ściśle matematycznych reguł) - życie ludzkie daje jedną możliwość, zapisaną w bardzo mądrym zakurzonym kodeksie. Musimy temu sprostać, bo inaczej nazwą nas - w najlepszym wypadku - indywidualistami. Pisze więc Lipska: " Pamiętać/ aby nie popełnić błędu przy śmierci./ Umrzeć/ ortograficznie".
Kwestię wielobarwności ludzkiej wyobraźni podejmuje wielokrotnie Umberto Eco. Niektóre mechanizmy bywają niewytłumaczalne: "Badania naukowe są prowadzone dzięki temu, że ktoś dostrzega jakąś drogę, której nikt dotychczas nie dostrzegł, a parę innych osób okazuje wielką elastyczność przy podejmowaniu decyzji i postanawia mu zaufać. Jeśli jednak decyzję w sprawie przesunięcia stołka w Vipiteno musi podjąć Rzym w porozumieniu z Chivasso, Terontolą, Afragolą, Moltelepre i Decimomannu, nie ulega wątpliwości, że stołek zostanie przesunięty w najlepszym razie w momencie, kiedy niczemu to już nie służy."
Dlatego istnieją tacy, którzy nie chcą się utożsamiać z ogółem. Ich nazwiska są dobrze znane, pokazuje się ich bowiem palcami. Postępują inaczej, niekonwencjonalnie, po swojemu. Jawią się jako zbyt skomplikowani, a to oni właśnie są najzwyczajniejsi na świecie. Literatura posiada wiele takich postaci, ale tutaj przedstawmy przynajmniej sylwetkę W. Gombrowicza. Pisał on w swoich dziennikach: "Jestem sam. Dlatego bardziej jestem." Musiał umrzeć, by zasłużyć na podziw. W języku ludzkim nazwano by ten proces "tolerancją dla inności". Zunifikowane społeczeństwo, wypełnione szarym identycznym tłumem nie pozostawia miejsca dla nikogo, kto chciałby być sobą. Podporządkowanie, kompromis, asertywność… Gombrowicz wymyślił "gęby" i "pupy", aby się od tych "potworów" wyalienować, bo jeśli światu brakuje sensu, to niech życie będzie chociaż osobistym, a nie cudzym bezsensem. Poszukujemy ostoi, punktu oparcia, który jest wyłącznie w nas samych. Dom, który każdy pragnie zbudować, aby mieć dokąd wracać i, aby posiadać coś swojego, także jest tylko symbolem. Zniszczy go wielka woda, ogień, ziemia, tornado, ale duszy, którą nosimy w sobie, nie zabierze nam nikt i nic. To nią należałoby się zająć najgorliwiej.
Taki jest właśnie sens wszystkiego. Wszystko płynie, przemija, odchodzi na zawsze. Antonio Tabucchi w Robi się coraz później pisał: "Przechodziłeś przez coś, nie wiedząc, co to takiego. Oddalałeś się więc pomału ku jakiemuś gdzie indziej. Musiało przecież istnieć jakieś gdzie indziej, myślałeś. Ale czy to prawda? Ty także byłeś obcym w gdzie indziej. Chmury, chmury zmieniające nieustannie kształt, krążą po niebie. i podróżują bez busoli. Gwiazda Polarna. Krzyż południa. Idźmy w ślad za chmurami." Autor jest całkowicie zespolony z rzeczywistością, zna kolej rzeczy i wie, że dobre życie to takie, które jest zgodne z naturą. Nauczmy się trwać zwyczajnie, jak strach na wróble w ogrodzie lub przydrożne drzewo, a dotrzemy do sedna. Zamiast utrudniać - uprośćmy, przyglądając się dokonaniom księdza Twardowskiego, który wszystko potrafił oczyścić z patosu, z pretensjonalności i wysublimowania. Mówiono o nim: "Wielki poeta małych słów", który o sprawach najwznioślejszych pisał po człowieczemu, bowiem jego mądrość jest zrozumiała dla każdego. Niech za przykład posłużą wersy: "Święci - to także ludzie a nie jakieś gąsienice dziwaczki/ nie rosną krzywo jak ogórki/ nie rodzą się ani za późno ani za wcześnie/ święci bo nie udają świętych[…]". Nie był wielkim filozofem i nie kreował się na takiego. Nauczył nas, że nie warto dobudowywać niczego ponad to, co jest. Należy zagłębić się w tajemnicę świata, niewyczerpalnego i olśniewającego, który nigdy nie przestanie nas zaskakiwać. Patrzmy na rzeczywistość oczami dziecka, małego Oskarka z powieści E. - E. Schmidta, który wciąż - szukając odpowiedzi na dręczące go wątpliwości - zastanawiał się: <