Kobieta utożsamiana była od zawsze z pięknem, wdziękiem, wrażliwością. W przeciągu stuleci wielokrotnie zmieniały się obowiązujące kanony estetyczne, różne też były wizerunki kobiet w historii literatury. Niewinne dziewice, wojowniczki i buntowniczki, demoniczne femme - fatale - to tylko kilka określeń, jakimi obdarzane były istoty uznawane powszechnie za tę lepszą część ludzkości. Kobieta stanowiła obiekt fascynacji, ale także irytacji. Artyści wysławiali cnoty i urodę dam swojego serca, ale nierzadko równocześnie z uwielbieniem szedł w parze pewien przestrach przed skomplikowaną i niepojętą dla mężczyzny naturą kobiety, która z jednej strony związana jest ze sferą sacrum, z drugiej jednak jej niekwestionowany biologizm zbliża ją do sfery profanum. Na tą ambiwalencję zwrócił uwagę Adam Mickiewicz wołając:
"Kobieto! Puchu marny! Ty wietrzna istoto!
Postaci twojej zazdroszczą anieli,
A duszę gorszą masz, gorszą niżeli...".
BOHATERKI IRYTUJĄCE
1. Izabela Łęcka - bohaterka powieści Bolesłąwa Prusa pt. "Lalka".
Korowód bohaterek irytujących otwiera Izabela Łęcka. Jest ona jedną z głównych postaci wielkiej powieści realistycznej Pozytywizmu (w pewnym sensie także psychologicznej) Bolesława Prusa pt. "Lalka".
Izabela szczyciła się arystokratycznym pochodzeniem. Jej rodzina była niegdyś bardzo bogata, z biegiem czasu majątek topniał, pozostał tylko splendor sławnego rodu.
Swą nieprzeciętną urodą bohaterka "Lalki" jaśniała niczym gwiazda, jak opisuje Prus: "Panna Izabela była niepospolicie piękną kobietą. Wszystko w niej było oryginalne i doskonałe. Wzrost więcej niż średni, bardzo kształtna figura, bujne włosy blond z odcieniem popielatym, nosek prosty, usta trochę odchylone, zęby perłowe, ręce i stopy modelowe. Szczególne wrażenie robiły jej oczy, niekiedy ciemne i rozmarzone, niekiedy pełne iskier wesołości, czasem jasnoniebieskie i zimne jak lód." (t.1, str.52-53). Jej uroda sprawiała, że była zauważana i adorowana przez wszystkich mężczyzn, którzy ją otaczali. Na urok panny Izabeli nie pozostał obojętny nawet król włoski Wiktor Emanuel. O niebywałym wrażeniu, jakie na nim uczyniła, świadczy zaprzyjaźnienie się króla z panem Łęckim oraz zaoferowanie mu tytułu hrabiowskiego. Izabela oczarowała Stanisłąwa Wokulskiego. Sprawiła, że ten poważny i stateczny człowiek interesu, któremu obce były porywy namiętności, zakochał się w niej do szaleństwa. Piękna, dumna i niedostępna, była dla niego niczym bogini i tak też ją traktował. Uważał, że "...jest piękna jak bóstwo i (...) dla każdego jest bóstwem" (t. II, s. 279). Stanisław widział w niej uosobienie wszelkich cnót.
Życie panny Łęckiej toczyło się spokojnie i beztrosko, z dala od trosk i kłopotów, z jakimi borykają się zwykli śmiertelnicy. Dla tej, wychowanej na salonach, damy całe życie było nieustającą ucztą, zabawą. Obracała się wśród ludzi podobnych do niej, to było dla niej naturalne środowisko. Służących czy dostawców traktowała z pobłażliwą życzliwością. W stosunku do ludzi biednych potrafiła wykazać się hojnością i wielkodusznością, ale wszelkie takie gesty nie wynikały z jej wrażliwości czy współczucia, były jedynie kaprysem, chwilową zachcianką:
"Więc każdemu ubogiemu, ubogiemu ile spotkał ją kazała dawać po kilka złotych; raz potkawszy mizerną matkę z bladym jak ... dzieckiem przy piersi oddała jej bransoletkę, a brudne żebrzące dzieci obdarzała cukierkami i całowała z pobożnym uczuciem. Zdawało jej się, że w którymś z tych biedaków, a może w każdym, jest utajony Chrystus, który zastąpił jej drogę, ażeby dać okazję do spełnienia dobrego uczynku. W ogóle do ludzi niższego świata miała serce życzliwe. Przychodziły jej na myśl słowa Pisma Świętego: " W pocie czoła pracować będziesz". Widocznie popełnili oni jakiś ciężki grzech, skoro skazano ich na pracę; ależ tacy jak ona aniołowie nie mogli nie ubolewać nad ich losem. Tacy jak ona, dla której największą pracą było dotknięcie elektrycznego dzwonka albo wydanie rozkazu". (t.1, str.57). Świadectwem na podejście Izabeli do ubogich było epizod związany z kwestą. Kwesta wielkotygodniowa, w której wzięła udział wspólnie ze swą ciotką Hrabiną, była raczej przejawem snobizmu niż odruchem szczerego serca. Podstawowym problemem dziewczyny stał się wybór toalety, gdyż kwesta była swego rodzaju pokazem mody, świetną okazją, by zaprezentować nowy strój i zawrzeć nowe znajomości. Prawdziwe pobudki udziału w takich imprezach dostrzegł Wokulski: "to wszystko robi się nie przez pobożność, ani przez miłość do dzieci, ale dla rozgłosu i w celu wyjścia za mąż" (t. I, s. 134).
Jej charakter został ukształtowany przez salonowe konwenanse. W jej sferze miłość była przede wszystkim flirtem, grą, zabawą, albo transakcją finansową, Izabela "wyhodowała się w pewnej sferze, epoce i wśród pewnych pojęć" (t. II, s. 408). Nigdy nie miała do czynienia z prawdziwym uczuciem, nie była też zdolna do szczerej, ofiarnej miłości. Do jej zwyczajów należało tyranizowanie mężczyzn. Traktowała ich chłodno, zawsze na dystans i odtrącała kolejnych wielbicieli. Nie liczyła się nigdy z uczuciami adoratorów, była dla nich bezwzględna, często okazywała swą wyższość i pogardę wobec nich. Bogaty francuski hrabia usłyszał, że od Izabeli, iż jako Polka nie odda swej ręki cudzoziemcowi; podolskiemu magnatowi, który ubiegał się o jej względy powiedziała krótko, że poślubi tylko mężczyznę, którego pokocha i na razie nic nie wskazuje, by miało to kiedyś nastąpić. Gdy wyznał jej miłość pewien amerykański milioner parsknęła śmiechem. Wobec jej wygórowanych i nierealnych oczekiwań najbliższy ideału był posąg Apollina, zakupiony przez nią
i umieszczony na honorowym miejscu w jej salonie. W głowie Izabeli powstał odrealniony ideał mężczyzny, na którego czekała.
W relacjach z Wokulskim ujawniło się jej wyrachowanie. Nie umiała docenić uczuć, jakimi ją obdarzył. Wyrażała się o nim pogardliwie: "Wygląda na gbura" (t. I, s. 75), "nie miły człowiek" (t. I, s. 76), "ta bezmyślna figura wydaje mi się straszna" (t. I, s. 86). Był dla niej kimś gorszym, pochodzącym z niższej sfery. Nie potrafiła zrozumieć, jak taki człowiek śmie w ogóle myśleć o takiej osobie jak ona. Kiedy zauważyła, jak bardzo starał się, aby zdobyć jej względy, zaczęła prowadzić z nim grę: "Chce mnie kupić? Dobrze, niech kupuje! (...) przekona się, że jestem bardzo droga..." (t. I, s. 88). Nie dotarło do niej, że wszystkie zabiegi Wokulskiego tylko po części miały na celu zaimponowanie jej swoim bogactwem i przemyślnością kupiecką. Wykupił srebra, weksle i serwisy przede wszystkim po to, aby poprawić trudną sytuację finansową, w jakiej znalazła się Izabela oraz jej ojciec. Bawiła się uczuciami Stanisława; wykorzystywała jego naiwne, szczere uczucia, flirtowała
i udawała zaangażowanie, podczas gdy tak naprawdę nawet nie dopuszczała do siebie myśli, by traktować pana Wokulskiego jako poważnego kandydata do jej ręki. Zakochany, zaślepiony uczuciem mężczyzna nie umiał właściwie ocenić jej postępowania. Wszystkie gesty i uśmiechy, które dla niej były nic nie znaczącymi ruchami, dla niego stanowiły obietnicę odwzajemnienia uczucia. Izabela podobnie traktowała wszystkich mężczyzn. Kokietowała nie tylko Stanisłąwa, ale również subiekta Kraszewskiego, kuzyna Stasia Starskiego, Szastalskiego.
Łatwo przychodziło Izabeli ocenianie innych ludzi. Nie wkładała wiele wysiłku w poznanie drugiej osoby, bardzo szybko wyrabiała sobie o niej jednoznaczną opinię. Przylepiała swoim licznym znajomym etykietki (np. Książę - zyskał w jej oczach opinię patrioty; prezesowa - dobrej kobiety; hrabina - dumnej
i wyniosłej osoby). Takie zaszufladkowanie nie udało się jej w przypadku Wokulskiego, który wymykał się jednoznacznym ocenom:
"Dopiero w Wokulskim poznała nie tylko nową osobistość, ale niespodziewane zjawisko. Jego niepodobna było określić jednym wyrazem, a nawet stoma zdaniami. Nie był też do nikogo podobny, a jeżeli w ogóle można go było z czymś porównać, to chyba z jakąś okolicą, przez którą jedzie się cały dzień i gdzie spotyka się równiny
i góry, lasy i łąki, wody i pustynie, wsie i miasta. I gdzie jeszcze, spoza mgieł horyzontu, wynurzają się jakieś widoki, już nie podobne do żadnej rzeczy znanej. Ogarniało ją zdumienie i pytała się: czy to jest gra podnieconej imaginacji, czy naprawdę istota nadludzka, a przynajmniej poz asalonowa? " (t.1, s. 301-302). Stanisław czasami wydawał się być zuchwałym dorobkiewiczem ("...dorobił się majątku na podejrzanych spekulacjach, ażeby kupić sobie reputacje u ludzi, a ją, Izabelę Łęcką, u jej ojca..."); czasem widziała w nim głównie zdeterminowanego i zakochanego w niej do nieprzytomności adoratora, (który posunął się do wypędzenia ze sklepu Mraczewskiego za to, że śmiał w sposób złośliwy i obraźliwy mówić o pannie Izabeli; ale na jedno słowo jej słowo wstawiające się za zwolnionym pracownikiem, przyjął go na nowo i zaoferował mu bardziej atrakcyjną posadę); wreszcie Łęcka zobaczyła, że Wokulski jest przystojnym mężczyzną ("Wokulski ma twarz niepospolitą. Rysy wyraziste i stanowcze, włos jakby najeżony gniewem, mały wąs, ślad bródki, kształty posągowe, wejrzenie jasne i przejmujące..." (t. I, s. 303 - 304). Największą przeszkodą dla Izabeli, która jej zdaniem definitywnie zamykała jakiekolwiek rojenia o możliwości poślubienia Stanisława, był jego niższy status społeczny. Nie umiała (a może nie chciała) zapomnieć o klasowych uprzedzeniach i wyzbyć się ograniczonego, stereotypowego myślenia. Patrzyła na niego zawsze poprzez pryzmat tego, kim był: "Gdyby ten człowiek zamiast sklepu posiadał duże dobra ziemskie, byłby bardzo przystojnym; gdyby urodził się księciem- byłby intrygująco piękny. Każdym razie przypominał Trostiego, płk. Strzelców, i- naprawdę- posąg gladiatora zwycięzcy" (t.1, s. 304). Chociaż wszystkich ludzi sądziła właśnie według takich kategorii, siebie stawiała jakby ponad tym. Gdy okazało się, że ona sama nie jest kobietą majętną a jej głównymi atutami są uroda, charakter
i dobre wychowanie, odsunęła się od niej znaczna większość przyjaciół z "towarzystwa". Wówczas wydawało się jej, że majątek nie może być przecież wyznacznikiem jej wartości. Spośród rozlicznych wielbicieli pozostali jedynie najbardziej wytrwali: marszałek oraz baron. Do obydwu czuła wyłącznie odrazę i głęboką niechęć (marszałka postrzegała jako zabitego i opatrzonego wieprza, zaś barona znajdowała jako przypominającego nie wyprawioną skórę). W takich momentach z pewnym zadowoleniem i ulgą przypominała sobie Wokulskiego, gdyż był to człowiek uznawany przez towarzystwo i wciąż szalał na jej punkcie. Nawet wtedy jednak pozostawał dla niej przede wszystkim kupcem, dorobkiewiczem, ignorantem nie umiejącym rozmawiać po angielsku. Taki człowiek jej zdaniem był odpowiedni jako doradca i wykonawca (nawet nie jako przyjaciel): "...dlaczegóż by...kupiec (ach, jakie to niesmaczne!) nie mógł zostać powiernikiem domu Łęckich" (t. I, s. 316 - 317).
Izabela miała ambiwalentny stosunek do Wokulskiego. Z jednej strony zaczynał jej coraz bardziej imponować (złożyło się na to szereg zdarzeń np. pojedynek Stanisława z baronem Krzeszowskim, który odtrącony jako kandydat do jej ręki ośmielił się określić Izabelę jako starzejącą się pannę, która w końcu poślubi lokaja; zakup klaczy Sułtanki od baronowej i złożenie na ręce Izabeli nagrody i ceny konia), ale też wciąż nie mogła pozbyć się wobec niego poczucia wyższości, tak więc "pogarda, gniew, podziw, sympatia kolejno potrącały jej duszę jak krople gęsto padającego deszczu" (t. I, s. 338). Igrała z jego szczerymi uczuciami. W Zasłąwku dawała mu do zrozumienia, że istnieje cień nadziei, iż jego starania zostaną w końcu docenione. Czasami rozmyślała, czy wszystkie jej późniejsze sukcesy salonowe i zainteresowanie, jakie przejawiali jej osobą dobrze usytuowani kawalerowie (jak np. Malbork czy Szastalski), nie było przypadkiem mimowolną zasługą Wokulskiego (wszyscy ci adoratorzy swój majątek zawdzięczali Stanisławowi i byli od niego uzależnieni finansowo). Określała go wciąż mianem "despota, tyran", ale jednocześnie dostrzegała zainteresowanie, jakie ów "tyran" wzbudzał nawet wśród towarzyskiej elity. Potrafiła też dostrzec przewagę Wokulskiego nad marszałkiem, baronem i innymi ludźmi z jej środowiska. Nie bez znaczenia na częściową zmianę w jej stosunku do bohatera miały opinie ludzi, z których zdaniem bardzo się liczyła (np. słowa księcia: "szanowna kuzynko, trzymasz w ręku niezwykłego ptaka...Trzymaj go i pieść tak, ażeby wyrósł na pożytek nieszczęśliwemu krajowi..." (t. II, s. 271). Za przyczyną tego typu sugestii podjęła decyzję poślubienia Stanisława. Nie była to jednak decyzja szczera i spontaniczna, ale podjęta z rozmysłem i wyrachowaniem. Jej podstawowy warunek dotyczył sprzedaży sklepu, rozważała też, jak rozwiązać kwestię spółki ("on rozumie się rzuciłby ją natychmiast"). Istotna była także jej postawa w sprawie kontaktów towarzyskich ("...zastrzegłam sobie, iż utrzymam wszystkie moje dotychczasowe stosunki" - t. II, s. 273; "ani myślę wyrzekać się dla Wokulskiego moich sympatii i upodobań. Małżeństwo nie jest więzieniem, a ja mniej niż kto inny nadaję się na więźnia" - t. II, s. 306).
Najbardziej irytujące w zachowaniu Izabeli było jej lekceważące traktowanie Wokulskiego. Bardziej imponował jej sposób zdobywania jej względów jaki prezentował skrzypek Molinari (namiętne przytulanie się do jej ramienia w czasie kolacji, poszukiwania jej ręki odbierała jako bardzo miły przejaw zainteresowania jej osobą), zaś wytrwałe starania Stanisława przyjmowała z obojętnością i pogardą. Cechowało ją niezwykle wysokie przekonanie o własnej wartości, o Wokulskim zwykła mówić: "...powinien być kontent, jeżeli wyjdę za niego..." (t. II, s. 463); "Niech będzie kontent, że pozwalam mu patrzeć na siebie..." (t. II, s. 463). Wokulski
w końcu tracił cierpliwość i opuścił Izabelę, gdy przekonał się, że jest dla niej tylko kołem ratunkowym. Ze starań o pannę Łęcką zrezygnował także ostatni konkurent, marszałek, który opuścił Polskę i udał się na Litwę. Te wydarzenia odbiły się na zdrowiu jej ojca, pana Tomasza (zmarł po silnym ataku padaczki), zaś ona sama postanowiła zaszyć się w murach zakonnych i wyjechała do Wiednia. Tę decyzję cynicznie skwitował doktor Szuman: "cóż to, czy ma zamiar nawet Pana Boga kokietować, czy tylko chce po wzruszeniach odpocząć, ażeby pewniejszym krokiem wyjść za mąż..." (t. II, s. 484). Bohaterka powieści Prusa przypominała bardzo umieszczoną w tytule lalkę, gdyż na zewnątrz promieniała urodą, w środku jednak okazała się być pusta i pozbawiona uczuć.
2. Aniela Dulska - bohaterka sztuki Gabrieli Zapolskiej "Moralność Pani Dulskiej").
Pani Dulska to typowa przedstawicielka filisterskiej warstwy w młodopolskiej tragifarsie kołtuńskiej Gabrieli Zapolskiej "Moralność Pani Dulskiej" (sztukę opublikowano w 1906 roku).
Aniela jest kobietą w średnim wieku. Nie przejmuje się zbytnio wyglądem zewnętrznym (stałym elementem jej dopołudniowego wizerunku są poskręcane w papilotach włosy, przybrudzony kaftanik oraz krótka, nieco przedarta włóczkowa halka). Niegustowność i niechlujność stroju zwykła tłumaczyć zamiłowaniem do oszczędności: "Muszę oszczędzać, przerabiam stare łachy" (a. 1, scena 14, s. 52).
Bohaterka tragifarsy Zapolskiej to żona i matka trójki prawie już dorosłych dzieci: Zbyszka, Hesi oraz Meli. W stosunku do domowników objawiała swą apodyktyczną osobowość. Dominujący, bezwzględny i nie znoszący sprzeciwu charakter Dulskiej oraz wrzaskliwy sposób bycia sprawiały, że to ona sprawowała rządy w domu. Wszystko zależało od jej woli i domownicy musieli się podporządkować jej decyzjom. Mąż, Felicjan, został zupełnie przez nią zdominowany. Nie miał nawet dostępu do domowych oszczędności, Dulska codziennie wydawała mu określoną ilość cygar i drobnych pieniędzy do kawiarni, mówiła przy tym:
"Już cię niesie do kawiarni. No masz swoje 20 centów. Teraz będę dawać codziennie po 20 centów. Tygodniowo ... na nic. Zaraz wszystko przetracisz z Koluszkami. A wracaj na kolację" (akt .II, scena 1, str.55). lekarz zalecił Felicjanowi częste spacery, więc żona wytyczyła mu trasy spacerowe w pokoju:
"Felicjan, przestań chodzić, już jesteś no kopcu. Jutro pójdziesz do groty Twardowskiego" (akt II, scena1, s.55)
Hesia i Mela były wprawdzie dorastającymi pannami, ale przez matkę traktowane były wciąż jak dzieci ("to są dzieci. Im wolno" - akt II, scena 5, s. 62). Swoim postępowaniem sama dawała im najlepszy wzorzec postępowania, uczyła je cwaniactwa i skąpstwa (aby nie tracić pieniędzy na bilet dla Hesi nakazywała córce, aby podczas jazdy w tramwaju kurczyła się: "W tramwaju znowu awantura. Jak Hesia siedzi, to przecież wygląda na dziecko, co nie ma metra wysokości. Mówię jej: skurcz się (...) ona na złość wyciąga się i zaraz potem z konduktorem scysja, wszyscy się patrzą" (akt II, scena 12, s. 81). Bezkrytyczne było jej podejście do syna Zbyszka. Udawała, że nic nie wiem o jego romansie z służącą Hanką, jaki rozgrywał się pod jej dachem, gdyż wolała taką sytuację, niż gdyby Zbyszko niszczył reputację rodziny na zewnątrz:
"Juliasiewiczowa: Trzeba jednak przyznać, że mężczyźni mają szczególny gust.
Dulska: A niech tam, byle się nie włóczył i nie tracił zdrowia, trzeba być matką, żeby zrozumieć, jaki to ból patrzeć, jak syn marnieje" (akt I, scena 14, s. 51). Wszystko było więc dobrze do czasu, gdy okazało się, że Hanka zaszła w ciążę, zaś ojcem dziecka będzie Zbyszko. Chłopak wprawdzie oznajmił matce, że postanowił poślubić Hankę, jednak dla Dulskiej ta decyzja była nie do przyjęcia. Oznajmiła krótko: "Ja nie pozwolę" (akt II, scena 15, s. 95). Najwyraźniej sytuacja ją przerosła, gdyż próbowała szukać oparcia w zdominowanym przez siebie, praktycznie bezwolnym mężu ("Felicjan, odezwij się"), ale on był jakby poza całym tym zdarzeniem ("A niech was wszyscy diabli" - akt II, scena 15, s. 95). Dulska znalazła jednak wyjście z tej niewygodnej dla niej sytuacji przy pomocy Juliasiewiczowej. Obie, równie zakłamane i niemoralne kobiety postanowiły wydalić Hankę i zapłacić jej 1000 koron (Dulskiej trudno przyszło oddanie tych pieniędzy, ale jej zdaniem cena była warta spokoju i czystego sumienia oraz zażegnania skandalu - cieszyło ją, iż "będzie znów można zacząć żyć po bożemu" - akt III, scena 14, s. 131).
Dulska była przedstawicielką klasy średniozamożnej, posiadała kamienicę czynszową i czerpała korzyści finansowe z wynajmu mieszkań lokatorom. Przy tej okazji wyszła na jak jej bezwzględność i egoizm. Nie interesowała ją trudna sytuacja finansowa osób wynajmujących mieszkania w jej kamienicy, a sytuacja ta niejednokrotnie graniczyła z ubóstwem, nie liczyła się w ogóle z dobrem mieszkańców, ani nawet ich bezpieczeństwem:
"Dulska: Parter i suteryny całe rumel o pięć. Do sieni wstawią magiel
Juliasiewiczowa: Ciasno... zęby sobie powybijają
Dulska: To mi wszystko jedno. Ja tamtędy nie chodzę" (akt. I, sc.14, str.52)
Opłaty za czynsz stale wzrastały chociaż lokatorzy często nie mieli pieniędzy na podstawowe potrzeby. Służącą Hankę uważała za człowieka niższej kategorii, odnosiła się do niej w sposób wulgarny: "Skaranie boskie z tym tłumokiem, do krów, nie do pańskich pieców" (akt I, scena 1, s. 7). Podobne zachowanie tolerowała u swej córki, Hesi (kiedy Hesia uderzyła służącą w brzuch, zamiast zganić córkę powiedziała tylko: "Wielka afera, zagoi się do wesela" - akt I, scena 1, s. 8).
Najbardziej irytujące w pani Dulskiej było jej pojmowanie moralności. Zabranianie córkom wyjść do teatru "bo to niemoralna sztuka" (akt I, scena 3, s. 12) było jednym z licznych przejawów jej pruderyjności
i zakłamania. Bohaterka sztuki Zapolskiej nie widziała nic gorszącego w braniu pieniędzy za mieszkanie, które wynajmowała kokocie, ponieważ przeznaczała je na opłacenie podatków i tak właśnie tłumaczyła się synowi: "Przepraszam, ja tych pieniędzy dla siebie nie biorę, podatki nimi płacę" (akt I, scena 5, s. 33). Niczym ognia unikała jakichkolwiek skandali, wydostania się na zewnątrz spraw domowych. Uważała, że "brudy trzeba prać we własnym domu"; kiedy jedna z jej lokatorek, uczciwa kobieta, zrozpaczona po zdradzie męża podjęła próbę samobójczą i pod kamienicę przyjechała karetka pogotowia, z obawy przed skandalem wymówiła owej lokatorce mieszkanie pouczając ją: "Moja pani, na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać we własnym domu i aby nikt o nich nie wiedział" (akt I, scena 9, s. 36). Uważała przy tym, że jej postępowanie jest zupełnie zrozumiałe. Tłumaczyła swoje decyzje usprawiedliwiając przy tym kokotę: "To jest osoba żyjąca z własnych funduszów. Ta mi jeszcze pogotowia nie sprowadziła" (akt I, scena 9, s. 37). Dulska byłą kobietą ograniczoną zarówno moralnie jak i intelektualnie (szkoda jej było pieniędzy na prenumeratę czasopism, wolała je pożyczać ("Ja zawsze pożyczę i wystarcza, nie pożyczę, to się świat nie zawali, że drukowanych bajd nie będę czytała" - akt I, scena 9, s. 37).
Aniela Dulska czasem wywołuje nasz śmiech, częściej jednak irytację, oburzenie i przerażenie na myśl o tym, co by było, gdyby społeczeństwo składało się przede wszystkim z takich ludzi.
BOHATERKI FASCYNUJĄCE
1. Zofia Siemianona Marmieładow (F. Dostojewski "Zbrodnia i kara").
Zofia Marmieładow, znana powszechnie jako Sonia, otwiera poczet bohaterek kobiecych o bogatym, fascynującym wnętrzu i często skomplikowanej, ale urzekającej i frapującej osobowości.
Fiodor Dostojewski w polifonicznej powieści "Zbrodnia i kara" (wydanej w 1866 roku) stworzył wiele wspaniałych, wiarygodnych i intrygujących portretów psychologicznych. Jednym z nich jest właśnie postać Soni. Powieściopisarz skupił swoją uwagę przede wszystkim na dwóch ważnych aspektach życia człowieka: zbrodni (zastanawiał się, jakie motywy popchnęły głównego bohatera, Rodiona Raskolnikowa do popełnienia zbrodni, poddawał analizie jego dwoistą naturę, gdyż z jednej strony był on dobrym, wrażliwym człowiekiem, z drugiej zaś bezwzględnym mordercą, który właściwie zabił dla zasady, nie dla zdobycia pieniędzy od Lizawiety; pisarz śledził drogę, jaką ów student przebył od morderstwa, poprzez śledztwo, aż po jego przyznanie się
i wypełnienie drugiego członu tytułu, czyli kary). Dostojewski w "Zbrodni i karze" posługiwał się polifonią (wielogłosowością). Oznaczało to, że powstrzymywał się od jednoznacznych ocen postępowania bohaterów, konfrontował jedynie ich stanowiska, gromadził szereg często sprzecznych informacji, sposóród których czytelnik sam musiał wyłowić te najbardziej dla niego wiarygodne. Komentarze narratorskie zostały ograniczone do niezbędnego minimum. Akcja powieści toczy się w lipcu 1856 roku. Miejscem akcji są okolice Placu Siennego w Petersburgu (to rejon zamieszkiwany przez lumpenproletariat, który stanowili ludzie biedni, zdeklasowani, bezrobotni nędzarze bez żadnych nadziei na poprawę losu). Z takiej właśnie warstwy wywodziła się Sonia Marmieładow.
Sonia była ładną dziewczyną, jej uroda nie objawiła jednak pełni swego blasku ze względu na trudne warunki życiowe i smutne doświadczenia. Uwagę przykuwały przede wszystkim jej oczy, które w powszechnym mniemaniu uważa się za zwierciadło duszy: "Sonia była osiemnastoletnią blondyneczką, małego wzrostu, szczuplutką, ale dość niebrzydką; miała wspaniałe szafirowe oczy" (s. 171).
Jako 14 letnia dziewczynka została osierocona przez matkę; ojciec jakiś czas pełnił funkcję tytularnego radcy, z powodu alkoholizmu jednak wciąż wyrzucano go z kolejnych prac. Po śmierci żony ożenił się z wdową, Katarzyną Iwanowną, kobietą posiadającą już trójkę własnych dzieci. Katarzyna była osobą wykształconą (jej ojciec pracował jako oficer sztabowy; zaś pierwszy mąż był oficerem piechoty). Nie zaznała ona szczęścia
w pierwszym małżeństwie, gdyż mąż był nałogowym hazardzistą, często też dochodziło w ich domu do awantur, podczas których oficer ją bił, wreszcie umieszczono go w więzieniu i tam też umarł.
Edukacja domowa Soni była nieznaczna i bardzo krótkotrwała. Ojciec próbował przekazać córce pewne wiadomość historyczne i geograficzne, które sam posiadał. Jego wiedza była jednak dość skąpa, poza tym brakowało im właściwych książek. Dziewczyna wciąż spotykała się z wyrzutami ze strony Katarzyny: "Mieszkasz tu u nas, darmozjadzie jeden, jesz, pijesz, korzystasz z ciepła" (s. 19). Tego typu uwagi mocno raniły wrażliwą Sonię. Cała rodzina żyła w ogromnej nędzy, często doświadczała głodu. Uzależniony od alkoholu Marmieładow oraz chora macocha nie potrafili zapewnić podstawowych potrzeb swoich dzieci. Wszystkie te czynniki sprawiły, że Sonia stała się prostytutką. Dostojewski w niezwykle przejmujący sposób opisał wieczór, kiedy dziewczyna pierwszy raz poszła na ulicę z perspektywy pijanego ojca:
"Sionieczka wstała, włożyła chusteczkę, włożyła paletko i wyszła z mieszkania, a o dziewiątej wróciła. Przyszła, idzie wprost do Katarzyny i w milczeniu kładzie przed nią na stole trzydzieści rubli. Ani słówka przy tym nie pisnęła, nie spojrzała nawet, tylko wzięła nasz duży dradedamowy zielony pled (...) nakryła nim głowę i twarz i położyła się na łóżku, twarzą do ściany, że tylko ramionka i ciało dygocą (...) widziałem, jak później Katarzyna, również ani słowa nie mówiąc, podeszła do łóżeczka Soni i cały wieczór przepłakała przy niej, nogi jej całowała, nie chciała wstać, a potem obydwie razem zasnęły objąwszy się ... obydwie ... obydwie ...tak ... a ja ... leżałem pijaniuteńki" (s. 20)
Sonia stała się prostytutką, jednak pozostała wrażliwa, skromna i dobra. Rozpaczała nad swoim upodleniem: "Przecie ja jestem bez czci, jestem wielka, wielka grzesznica!" (s. 295). Najważniejsza była dla niej rodzina. Miała ogromne wyrzuty sumienia, gdy odmówiła ojcu, który chciał posłuchać jak czyta, albo macosze, która prosiła dziewczynę o kołnierzyki i złote mankieciki, które ta zdobyła prawie za bezcen od Lizawiety. Mimo ogromu swoich cierpień była zdolna poświecić się swej rodzinie. Miłość do przyrodniego rodzeństwa, macochy i ojca dawała jej siły do życia. Czuła, że spoczywa na niej głęboka odpowiedzialność za ich los. Cechowała ją głęboka religijność, zwykła często mówić: "Czymże ja bym była bez Boga?" (s. 297). Sonia otrzymała od Lizawiety Nowy Testament. Dziewczyna traktowała go jak relikwię, trzymała na komodzie. W czasie rzadkich odwiedzin Lizawiety czytały razem historie z Pisma Świętego i rozważały je. Sonię szczególnie wzruszała opowieść o wskrzeszeniu Łazarza (IX rozdział Ewangelii wg Świętego Jana):
"Łazarzu wyjdź z grobu! I natychmiast wyszedł, który był umarł...- (głośno w zachwyceniu odczytała drżąc i martwiejąc jakby oglądała to na własne oczy)...mając ręce i nogi związane chustkami, a twarz jego było chustka obwiązana. Rzekł im Jezus: Rozwiążcie go i puśćcie, aby szedł. Wiele tędy z Żydów, którzy byli przyszli do Maryi i Marty, a widzieli, co uczynił Jezus, uwierzyli" (s.302).
Z pewnością przychodziły jej niejednokrotnie do głowy myśli samobójcze, jednak zawsze powstrzymywała ją świadomość śmiertelnego grzechu, jakim jest samobójstwo oraz wrażliwość na losy dzieci
i wpółobłąkanej, chorej na gruźlicę Katarzyny. Ta krucha i subtelna dziewczyna była świadoma tego, że jest bezradna i nie ma żadnej możliwości, by jej los mógł ulec poprawie: "Sonia nieśmiała z natury, wiedziała zawsze, że ją łatwiej jest zniszczyć niż kogo bądź innego, no a krzywdzić ją mógł każdy nieomal bezkarnie" (s. 376) Jej niewinność i naiwność wykorzystał np. Piotr Pietrowicz, gdy, w dzień pogrzebu Marmieładowa przekazał jej 10 rubli na zrealizowanie najważniejszych, najbardziej podstawowych potrzeb, zażyczył sobie przy tym, że chce pozostać anonimowy. Podczas stypy wysunął wobec Sonie oskarżenie, że ukradła mu pieniądze. Po stronie dziewczyny stanęli murem: Katarzyna Iwanowna, Liebieziatnikow oraz Rodion Raskolnikow. Okazało się, że perfidne oskarżenie było ze strony Łużyna próbą zemsty na Raskolnikowie. Kiedy wyszedł na jaw jego perfidny plan wszyscy zebrani zaczęli wyrzucać mu jego podłe zachowanie, wówczas Pietrowicz opuścił pogrzebowe przyjęcie.
Raskolnikow pierwszy raz spotkał Sonię, gdy czuwała przy łóżku umierającego ojca. Już wtedy ujęło go szlachetne usposobienie dziewczyny. W miarę jak poznawał ja coraz bliżej utwierdzał się w swoim przekonaniu. To ją wybrał na swoją powierniczkę, której zwierzył się z przygniatającego go ciężaru winy. Reakcja Soni najlepiej świadczy o prawości i szlachetności jej charakteru:
"Cóżeś, cóżeś sobie wyrządził! - rzekła mu z rozpaczą, porwała się z klęczek, rzuciła mu się na szyję, objęła i mocno ścisnęła ramiona" (s. 377), po czym złożyła mu obietnicę współuczestnictwa w jego cierpieniu: "Nie, nie, nigdy i nigdzie! - zawołała Sonia. Pójdę za Tobą, pójdę wszędzie! O Boże!...O ja nieszczęśliwa!" (s. 377). Nie potrafiła zrozumieć, że Rodion mógł zabić Lizawietę dla korzyści finansowych (wiedziała, jaki jest jego stosunek do pieniędzy, gdyż oddał jej ostatnie swoje oszczędności, aby mogła godnie pochować ojca). Nie pozwoliła też, aby starą lichwiarkę nazywał niepotrzebną nikomu wszą ("człowieka nazywasz wszą!" - s. 381). Jednoznacznie oceniła jego czyn jako podły i grzeszny, sprzeciwiający się Bożym przykazaniom. Nie potępiła go jednak, wręcz przeciwnie, pocieszyła, że jeśli przyzna się i poniesie konsekwencje dokonanego czynu, może w ten sposób odpokutować swoje winy i oczyścić się wewnętrznie:
"Idź zaraz, w tej chwili stań na rozdrożu, pokłoń się, najpierw pocałuj ziemie, którą splugawiłeś, potem się pokłoń całemu światu na wszystkie strony i powiedz wszystkim głośno To ja zamordowałem! Wtedy Pan Bóg znowu ześle ci życie"(s.385).
Życie doświadczyło Sonię bardzo ciężko, nie zdołało jednak złamać jej szlachetnej i prawej postawy. Kiedy po krwotoku, jaki wystąpił u Katarzyny Iwanowny podczas występu, kobieta była świadoma nieuchronnie zbliżającej się śmierci, przekazała dzieci pod opiekę dziewczyny mówiąc:
"masz Soniu, oto one...wszystkie, oddaję ci z rąk do rąk...Ja już mam dosyć! Skończona feta! Ha...opuścisz mnie, dajcie choć umrzeć spokojnie...". W tym wielkim nieszczęściu przyszedł z nieoczekiwaną pomocą Swidrygajłow. To on właśnie zorganizował pogrzeb Katarzyny oraz otoczył opieką trójkę dzieci (Polunia, Lida i Kola zostały umieszczone w renomowanych domach dziecka, każde z nich wyposażył w 1500 rubli). Sonia otrzymała od niego trzy tysiące rubli. Były to pieniądze na rozpoczęcie nowego życia:
"Oto trzy obligacje pięcioprocentowe w sumie na trzy tysiące, weźmie to pani dla siebie i niech to już tak pozostanie miedzy nami żeby nikt nie wiedział cokolwiek by pani usłyszała. Przydadzą się pani, bo tak żyć jak dotychczas Zofio Siemionowno było by brzydko, zresztą teraz nie ma już żadnej potrzeby" (s.457).
Sonia gorąco pochwaliła decyzję Raskolnikowa o oddaniu się w ręce sprawiedliwości. Przed wyjściem na komisariat uczyniła nad nim krzyż oraz umieściła na jego piersi krucyfiks z cyprysu oraz pocieszyła: "Razem mamy cierpieć, razem ten krzyż poniesiemy" (s. 386). Spełniła swoją obietnicę. Towarzyszyła Rodionowi zarówno na komisariacie jak i potem, gdy odbywał ośmioletni wyrok katorgi na dalekiej Syberii. Swoją dobrocią i łagodnością zdobyła szacunek i sympatię innych więźniów, a po jakimś czasie także serce Raskolnikowa, a wtedy "W jej oczach zajaśniało bezgraniczne szczęście: zrozumiała i już nie było dla niej wątpliwości, że ja kocha, kocha ją nieskończenie i że oto nareszcie przyszła jednak ta chwila..." (s.500), była to dla niej największa i najwspanialsza nagroda za poniesione trudy i cierpienia, gdyż "ona...ona przecież żyła tylko jego życiem" (s. 501).
2. Joanna Podborska (S. Żeromski, "Ludzie bezdomni").
Joasia Podborska była jedną z pierwszoplanowych bohaterek "Ludzi bezdomnych" Stefana Żeromskiego. Najpełniejszy obraz jej osoby możemy zobaczyć na podstawie umieszczonych w utworze jej dzienników.
Joasię poznajemy jako "...pannę dwudziestokilkuletnią, ciemną brunetkę z niebieskimi oczami, prześliczną i zgrabną" (s. 8). Swoim wdziękiem i niepospolitą urodą zwróciła uwagę doktora Tomasza Judyma:
" Teraz dopiero lepiej zauważył, jaki jest jej profil. Broda miała kształt czysto sarmacki czy kaukaski. Wysuwała się nieco, a w taki sposób, że między nią i dolną linią nosa tworzyła się jakby prześliczna parabola, w głębi, której tkwiły różowe usta. Gdy tylko rysy twarzy rozwidniał blask wrażenia, w mgnieniu oka wargi stawały się żywym ogniskiem. Wyraz ich zmieniał się, potężniał albo przygasał, ale zawsze miał w sobie jakąś szczególną siłę prawdziwej ekspresji". (s. 32).
Przodkowie Joanny i ona sama byli zubożałą szlachtą. We wspomnieniach powracała często do wiejskiej chaty w Głogach, gdzie upłynęło jej dzieciństwo oraz do chwil spędzonych z dwójką braci: Henrykiem i Wacławem. Obu darzyła siostrzaną miłością i czuła się za nich odpowiedzialna. Ich losy potoczyły się nie do końca szczęśliwie - Henryk po wyrzuceniu ze szkoły (w szóstej klasie) opuścił Polskę, wyjechał do Szwajcarii
i utrzymywał, że studiuje w Zurychu filozofię. W rzeczywistości jednak nie była to prawda, gdyż chłopak rzucił się w wir skandali, awantur i długów. W odróżnieniu od niego drugi brat Joanny, Wacław, był wzorowym uczniem. Po skończeniu gimnazjum i otrzymaniu srebrnego medalu jako wyróżnienia podjął studia przyrodnicze. Niestety nie dożył późnych lat, gdyż zmarł na dalekiej sybirskiej ziemi. Rodzice rodzeństwa Podborskich zmarli zanim dzieci osiągnęły pełnoletniość. Kiedy ich zabrakło rodzinny dom został przejęty przez Żyda Lejbusa Korybuta. Joasię przygarnęła ciotka Ludwika (właścicielka uczniowskiej stancji) , która mieszkała w Kielcach, w związku z tym dziewczyna musiała się przeprowadzić do miasta. Pokoik Joanny był nędzny, ciasny i ciemny. Na stancji zaprzyjaźniła się ze Stasią Bozowską, która nauczyła ją jak pisać dziennik. Kiedy skończyła siedemnaście lat rozpoczęła życie na własny rachunek. Otrzymawszy wiadomość o możliwości pracy jako guwernantka u państwa Predygierów zdecydowała błyskawicznie, że opuszcza Kielce:
" Waliłam w życie z kapitałem składającym się z biletu kolejowego, z tobołka rzeczy, pięciu złotówek, grosza gotowego, no i z telegramu pani W. Za sobą zostawiłam dwu braci, ciotkę Ludwikę, która (...) zastępowała mi matkę, gdym uczęszczała do gimnazjum, która dzieliła się ze mną kawałkiem swego chleba- chyba nic więcej ... Ach, nie, nie, nic więcej!" (s. 158). Nie było jej łatwo w nowym miejscu, ponieważ trawiła ją tęsknota za bliskimi jej osobami i miejscami. Poczucie obowiązku i miłość do braci nakazywały jej jednak pracę.
Z zarobionych pieniędzy znaczną część posyłała studiującemu Henrykowi i uczącemu się Wacławowi. Jak zapisała w dzienniczku: "Zresztą musiałam przecie, według ślubu, tak ode mnie złożonego u świętej Trójcy, przygotować drogi dla Wacława, który był wówczas w siódmej klasie, pomagać Henrykowi" (s. 159).
U państwa Predygierów miała za zadanie udzielać lekcji ich córce Wandzie. Jako zapłatę otrzymywała własny pokoik, pensję 15 rubli co miesiąc oraz pokrycie kosztów całkowitego jej utrzymania tam. Pan domu posiadał bardzo bogatą bibliotekę, wiec oprócz lekcji z Wandzią mogła rozwijać i pogłębiać swoje pasje czytelnicze. U Predygierów przepracowała rok i zmieniła miejsce, gdyż źle się czuła w domu pozbawionym ciepłej atmosfery i szczerości. Coraz więcej pracowała, żeby móc wysyłać braciom więcej pieniędzy. A potrzeby rosły, gdyż Henryka wyrzucono ze szkoły i popadał w coraz to nowe tarapaty. Joasia nie odsunęła się od niewdzięcznego brata: "Nie, Nie opuszczę Henryka! Będę dwa razy pracowała, wezmę nowe lekcje, może nawet ranne. Niech skończy chodź jakiekolwiek kursa, to przecież będzie mógł tutaj lżej pracować. Nigdy nie odżałuję, że nie zdał do politechniki- ale, to trudno." (s. 169- 170)
Gdy podczas pewnych wakacji odwiedziła rodzinne strony przeraził ją stan, w jakim znalazł się rodowy majątek: "Jakież zniszczenie! Płoty, klomby, drużki- wszystko skasowane bez śladu. Nawet dzikie wino przy ganku wydarte, ganek sam rozwalony, ściany odrapane, okna zabite" (s. 225). Przy tej okazji odwiedziła również krewnych Krzewińskich (ciotkę Walerię, wujka Hipolita oraz kuzynkę Teklę - starą pannę). Spostrzegła jednak, że są to dla niej zupełnie obcy ludzie, nie mogła pojąć, jak można mieć tak ograniczone horyzonty myślowe, stwierdzała z rozczarowaniem, że "ci ludzie nic nie spostrzegają na ziemi oprócz Mękarzyc i nie mają żadnych innych widoków oprócz swoich pieniężnych skojarzeń (...) To familijne zamknięcie horyzontu jest tak szczere, że ja wcale się z nim nie znajduje, nawet w tej chwili, kiedy tu siedzę." (s. 215). Drażniło ją nieludzkie traktowanie przez nich służących, pisała potem "Stosunek do chłopów do służby do ludzi zatrudnionych na folwarku! Może to są sobie śmieszne idealizacje miejskiej panny, bardzo wszystko być może, ale ja nie znoszę dziczy. Nie mogę w tym oddychać" (s. 220). Cechował ją niezwykle krytyczny stosunek do osób, które nie żyły z pracy własnych rąk, ale praktycznie utrzymywała je szlachta i mieszczaństwo.
Joasia prowadziła wytrwale dziennik, który miał zaspokajać jej potrzebę "zwierzeń". Jej zapiski dotyczyły najważniejszych zdarzeń, jakie spotykały ją w życiu, ale także jej przemyśleń i refleksji na najróżniejsze tematy, także te dotyczące jej własnej osoby, zmienności psychicznej oraz skomplikowanej strukturze wewnętrznej: "Chciałam pisać prawdziwie i szczerze, a to jest trudność niesłychana. Mam dużo myśli na pół świadomych, jakby zabłąkany w cudzej okolicy, które, jeżeli nawet sama sobie zechcę sformułować, już się zmieniają pod piórem i są takie..." (s. 167). Często zastanawiała się, czy potrafi słowami oddać istotę opisywanej rzeczy ("jak to zapisać? Tak jak to nadchodzi, czy też jak się w słowie zmienia?" - s. 167 - 168). W dzienniku zawarła także erudycyjne, świadczące o jej inteligencji i oczytaniu zapiski na temat poruszających ją książek (trzon jej lekturowego kanonu stanowili klasycy antyczni; Biblia, a przede wszystkim "Pieśń nad Pieśniami"; romantycy; Witkacy; Tołstoj; Zola oraz francuska poetka Ludwika Ackerman). Joasia zapisywała także swoje wrażenia z obejrzanych spektakli teatralnych: "Mazepy" J. Słowackiego czy "Nauczycielki" W. Koziebrodzkiego. W dzienniczku wiele było także uwag na temat miejsca, jakie współczesna kobieta zajmuje
w społeczeństwie. Joasia żywo interesowała się problemem emancypacji. Ona sama była wyemancypowana, jako że samodzielnie utrzymywała się i kształtowała swój los, ceniła sobie bardzo tę samodzielność "sucha kromka chleba, ale moja własna, niebogata przyszłość, ale urobiona własnymi rękami" (s. 218); "to jest właśnie jedyny mój sukces, że mogę odejść dokąd mi się chce i kiedy mi się podoba" (s. 220).
Doświadczenia życiowe sprawiły, że zmieniło się podejście Joasi do kwestii jaki sens ma cierpienie
i poświęcanie siebie, własnego szczęścia dla dobra społeczności. Początkowo uważała, że altruizm jest bardzo szlachetną postawą: "Miałam dawniej wiele wiary w dobro ludzi i dlatego byłam gotowa śpieszyć ku nim. Miałam łaskę zupełnego całym sercem oddanie się myśli o rzeczach nie materialnych, sprawach innego porządku." (s. 174). Stopniowo jednak, pod wpływem doświadczeń zarówno własnych, jak i Wacława czy Stasi Bozowskiej, a także inspiracji lekturą Nietzschego zaczęła stawiać na pierwszym miejscu walkę o szczęście własne, gdyż "człowiek jest stworzony do szczęścia, cierpienie trzeba zwalczać jak tyfus i ospę". Polemizowała gorąco z postawą, jaką prezentowała Antygona: "Szalona dziewczyna! Nie, nie! Precz z takimi wzorami! Ja jestem rozsądna, mój ideał to posłuszna Ismena, szanująca nakazy Kreonowe. Ja nie pójdę kopać grobu dla Polineikesa" (s. 206).
Ważnym miejscem dla Joasi stały się Cisy, gdzie uczyła wnuczkę pani Niewiadzkiej. Tutaj właśnie spotkała mężczyznę, którego pokochała. Tomasza Judyma, bo o nim mowa, widziała przelotnie już wcześniej, podczas pobytu w Warszawie i już wówczas przykuł jej uwagę:
"... dopiero spostrzegłam, że w rogu siedzi ten śliczny jegomość cylindrze. To już trzeci raz go spotkałam (...) dziś na lekcji u F. bezwiednie i bez żadnego wysiłku na pół wiedząc o tym co kreślę zrobiłam ten profil o bardzo subtelnej kompozycji rysów pełnej harmonii i jakiejś walecznej sile. Jak to dobrze że sobie wyskoczył na rogu Ciepłej, bo kto wie może bym się w nim zakochała". (s. 175-176)
Wraz z Tomaszem pomagali najbiedniejszym i obserwowali jak łączy ich coraz głębsze uczucie. Marzyli o wspólnej przyszłości, jednak Judym postanowił poświęcić osobiste szczęście dla wyższych idei. Joasia przyjęła jego decyzję i nie przekonywała go, aby przemyślał raz jeszcze, gdy oznajmił jej, że nie mogą być razem odrzekła tylko: "Ja cię nie wstrzymam" (s. 403). Na pewno w jej słowach było wiele kobiecej dumy, może także pewność, że jakiekolwiek próby wpłynięcia na zmianę decyzji ukochanego nie przyniosłyby nic dobrego...
Joasia Podborska to postać kobieca zarysowana niezwykle subtelnie a zarazem wyraziście, przedstawiona została jako postać z jednej strony wrażliwa, z drugiej bardzo silna i samodzielna. Te wszystkie cechy jej osobowości sprawiają, że Joasia fascynuje, budzi sympatię, podziw oraz współczucie.
Nie sposób ogarnąć wszystkich kobiecych bohaterek. Każda z nich jest na swój sposób niezwykła. Każda ma swoją tajemnicę. Jedne z nich fascynują, inne irytują, łączy je - barwna, bogata osobowość. Jako żony, matki, kochanki, dziewice i grzesznice dają artystom możliwość stworzenia niezapomnianych postaci literackich, a czytelnikom przybliżają choć odrobinę niuanse zawikłanej kobiecej psychiki....