Nie można żyć bez miłości. Życie powstało z miłości (wszystkie religie zwracają uwagę na ten aspekt tworzenia świata) i w miłości powinno przebiegać. Taki jest idealny wzór życia. Jednak miło kto potrafi w miłości właśnie przeżyć życie. Częściej tęsknimy za miłością, niż ją otrzymujemy. Częściej kochamy nieszczęśliwie, niż szczęśliwie. Częściej wydarzają się tragedie miłosne, niż szczęśliwe zakończenia (te zwykle mają miejsce w filmach). Życie nie ma w sobie tyle romantyzmu, ile byśmy od niego oczekiwali. Częściej się na nim zawodzimy, niż jesteśmy przez nie usatysfakcjonowani. Czy to dobrze czy też źle - to już zupełnie inna historia. Jedno jest pewne: literatura zajmuje się tematem miłości częściej, niż innymi tematami przede wszystkim dlatego, że jest to temat uniwersalny, który dotyczy wszystkich i zawsze. Warto przyjrzeć się, jak miłość była rozumiana na różnych etapach rozwoju naszej kultury. W związku z tym, że epoki różniły się od siebie, przedstawiały różne koncepcje zadań, jakie stoją przed każdym człowiekiem, tak też różnie bywała przedstawiana miłość.
Warto zacząć od najstarszej epoki w naszej historii, czyli od antyku. Ta epoka jest zwykle pamiętana jako czas, w którym wszystko było pierwsze - wszelkie rozważania dotyczące natury ludzkiej były pierwsze. Te najpoważniejsze tematy zostały poruszone właśnie w dobie starożytności. Jednym z najważniejszych utworów tamtego okresu była (i jest w dalszym ciągu) "Antygona" Sofoklesa. To tragedia dotycząca przede wszystkim rozdarcia między światem ludzkim (właściwie praw ludzkich) a światem świętości praw boskich. Antygona najczęściej bywa przedstawiana jako ta, która stoi na straży tego wszystkiego, co byśmy nazwali sferą sacrum. Kreon, jest antagonista, stoi za to na straży interesów profanum, czyli spraw ludzkich. Jednak w aspekcie tego tematu, jakim jest miłość, również da się bardzo wiele powiedzieć na temat Antygony, która "współkochać przyszła, nie współnienawidzić". Ona nie tylko broniła wartości, w które wierzyła, ale przede wszystkim kochała swojego brata, Polinejkesa, któremu Kreona, wuj, zabronił pochówku, ponieważ uznał go za zdrajcę. Antygona wiedziała, że jeśli pogrzeb się nie odbędzie, wtedy dusza jej brata będzie się błąkała na granicy światów. To byłaby najgorsza z możliwych historii, która może się przydarzyć człowiekowi po śmierci, zatem Antygona postanowiła (to wszystko z miłości) dokonać wszystkiego, żeby pomóc bratu wykaraskać się z kłopotów, w które sam się wpakował. To najwznioślejszy przykład poświęcenie dla osoby, która jest dla nas ważna. Najważniejsze w miłości jest to, że ona nie dokonuje rachunków, nie interesuje się tym, czy to będzie się opłacało, czy też nie. Miłość nie liczy na zysk, ale ma przede wszystkim na celu dobro drugiej osoby. Tak tez dzieje się w przypadku historii zawartej w "Antygonie" - główna bohaterka nie zwraca uwagi na cenę, jaką może zapłacić za swój czyn, ale przede wszystkim nakierowuje się na to, aby ten, którego kocha był spokojny i szczęśliwy. Antygona poniosła śmierć, ale nie wydaje się, aby choćby przez chwilę żałowała tego, co zrobiła dla tego, którego kochała.
Kolejnym ważnym utworem, który zajmuje się tym najważniejszym na świecie tematem, czyli miłością, jest starofrancuski romans "Dzieje Tristana i Izoldy". To opowieść o tym, że miłość nie jest wynikiem naszej woli, że wszystko, co się wydarza w sferze uczuciowej dlatego jest tak fascynujące, ze nie jest ani trochę racjonalne. Wszystko, co się przytrafiło głównym i tytułowym bohaterom, wydarzyło się dlatego, że zostali zmuszeni do tych zachowań miłosnych przez magiczny napój. Wypili magiczny napój, który miał wzbudzić pożądanie w świeżo poślubionych małżonkach, czyli w królu Marku i Izoldzie. Jednak młodziutka służąca pomyliła bukłaki dała ten napój spragnionym wody lub wina Tristanowi i Izoldzie, którzy dopiero płynęli do kraju króla Marka. Kiedy wypili, poczuli, że ich żyły wypełnia żywy ogień. Od tej chwili przestali panować nad tym, co się działo w ich sercach i ciałach. Starali się, jak mogli wypełniać przykazania żony i rycerza, ale nie byli w stanie cofnąć czasu i chwili, fatalnej, która ich popchnęła do zdrady. "Dzieje Tristana i Izoldy" są metaforą tego, co może się przytrafić ludziom w miłości - prawdziwa miłość nie zna żadnych ograniczeń, jest jak bluszcz, który przycinany, nie chce poddać się woli ogrodnika. Miłość, która została przedstawiona w "Dziejach..." jest szalona i musi prowadzić do zguby (wszystko, co wymyka się rozumowi, prowadzi do zguby, czy tego chcemy czy też nie). Mimo że Izolda i Tristan zdradzili Marka, to jednak nie zostali potępieni ze względu na moc miłości, która ich opanowała. To tutaj okazało się, że miłość jest silniejsza niż śmierć i wykracza poza grób. Kiedy kochankowie umarli (najpierw umarł Tristan, a kiedy Izolda dowiedziała się o tym, również oddała życie), pochowano ich obok siebie (tak rozkazał król Marek, który zrozumiał, jak wielką siłą jest miłość, która nimi zawładnęła). Wtedy wydarzył się cud: " (...)w nocy z grobu Tristana wybujał zielony i liściasty głóg o silnych gałęziach, pachnących kwiatach, który wznosząc się ponad kaplicę, zanurzył się w grobie Izoldy. Ludzie miejscowi ucięli głóg: nazajutrz odrósł na nowo, równie zielony, równie kwitnący, równie żywy, i znowuż utopił się w łożu Izoldy Jasnowłosej. Po trzykroć chcieli go zniszczyć, na próżno(...)". Czy taka miłość jest godna pożądania? Czy warto kochać aż tak, żeby zatracić się w tej miłości, żeby nie mieć nic, oprócz miłości, żeby cierpieć okrutne męki miłosne, żeby musieć się ukrywać ze swoim uczuciem, żeby wiedzieć wciąż, że jest się zdrajcą dlatego tylko, że dokonało się występku największego właściwie z możliwych, czyli miłości wbrew rozumowi. Jeśli w dalszym ciągu "Dzieje Tristana i Izoldy" są najbardziej rozpoznawanym (obok "Romea i Julii") znakiem miłosnym, to chyba można. Najwspanialsza jest przecież miłość nieszczęśliwa. Cóż ciekawego jest w takiej miłości, która kończy się dobrze, która jest szczęśliwa, która nie natyka się na żadne przeszkody? Właściwie nic. Prawdziwe emocje muszą nieść ból. Jeśli jest inaczej - nie zapamiętamy ich, choć byśmy się mocni wysilali.
Już wspomniane dzieje dwojga włoskich kochanków Romea i Julii są teraz, między innymi za sprawą filmu Buza Lurhmanta "Romeo i Julia" (w roli Romea wystąpił supergwiazdor Leonardo di Caprio). To historia dwojga młodych ludzi, których najważniejszym życiowym zadaniem jest (zgodnie z zaleceniami rodziców, nie mogli nawet ze sobą rozmawiać, ponieważ oba rody toczyły ze sobą zaciekłą walkę). Jednak mimo wszelkich przeciwieństw udało się dzieciom obu rodów przełamać nienawiść, którą im do siebie nakazywano (właściwie można nazywać je dziećmi, ponieważ Julia miała wówczas 14 lat, a Romeo miłą tylko 3 lata więcej). Kochali się i nie potrafili bez siebie żyć. W związku z tym musieli umrzeć - bo nie było szans dla ich miłości w tym życiu.
Każdy rodzaj miłości omówionej przeze mnie jest inny. Inna jest miłość, którą darzy się rodzeństwo, inna kochankowie, którzy zostali wplątani w koleje losu bez żadnego swojego udziału (czary i magia) oraz inna jest taka miłość, którą skomplikowały przeciwności, jakimi były przede wszystkim niesnaski pomiędzy rodami. Jedno łączy te wszystkie rodzaje miłości: to siłą, jaką promieniowali kochający; to na dodawała im skrzydeł, to ona sprawiała, że wszystko nagle stawało się możliwe i nie było rzeczy, których nie mogli osiągnąć. To najwspanialsze uczucie pod słońcem, ponieważ dzięki niemu można dokonać tego, co uznawane jest za niemożliwe.