Jest wiele analogii łączących film z życiem. Można powiedzieć, że każdy z nas gra główną rolę w filmie o swoim życiu, choć wokół nie widać ani reżysera, ani ekipy filmowej. Jesteśmy przypisani do jednej roli przez całe życie. Wprawdzie widzimy ten film tylko z jednej perspektywy, ale dzięki temu, że jesteśmy tego świadomi, możemy czasami wyobrazić sobie nasze istnienie widziane z dystansu. Oczywiście, o wiele łatwiej jest oceniać innych, gdyż oglądamy ich cały czas "z boku", dzięki czemu wydaje nam się, ze możemy wydać "obiektywną" opinię na ich temat. Co oczywiste, ocena nasza będzie się zawsze różnić od oceny takiej osoby. Ale to działa w dwie strony: my siebie też oceniamy zupełnie inaczej, niż inni ludzie nas. Czasami zachowujemy się jak gwiazdy filmowe: chcielibyśmy, żeby każdy nasz krok widzieli pozostali ludzie, chcielibyśmy być w centrum zainteresowania, chcielibyśmy być podziwiani i być obiektem zazdrości. To oczywiście zależy już bezpośrednio od tego, jak życiem pokierujemy.
Albowiem zwykłe, szare, przeciętne życie nie jest czymś, co wzbudza powszechne zaciekawienie. Aby być zauważonym, trzeba być widocznym, choćby poprzez oryginalność. Ludzie chcą przede wszystkim wyrazistości. Nie znaczy to jednak, że życie przeciętnego człowieka nie jest warte uwagi. Świadczą o tym choćby słowa wielkiego reżysera, Krzysztofa Kieślowskiego; "Życie każdego człowieka warte jest uwagi, ma swoje tajemnice i dramaty".
Niezaprzeczalnie, każde życie jest ważne, ale czy na pewno każdemu z nich należy się szczególna uwaga? Deklaracja Kieślowskiego jest niezwykle idealistyczna, zakłada bowiem, że każdy człowiek kryje w sobie coś naprawdę wyjątkowego, pięknego, specjalnego, czego nie mają inni. Uważam, że to nie do końca prawda.
Historia cywilizacji ludzkiej naznaczona jest przez żywoty ludzi, których imiona powinny być jak najszybciej zapomniane. Takimi ludźmi byli na przykład: Kaligula - cesarz - psychopata i zwyrodnialec, który do historii przeszedł dzięki swojemu nieludzkiemu okrucieństwu, Attyla - przywódca brutalnych barbarzyńców, którzy pustoszyli bardziej zaawansowane cywilizacyjnie obszary Europy, Tomas De Torquemada, człowiek, którego postępowanie uczyniło z religii chrześcijańskiej zbrodniczą doktrynę nienawiści i nietolerancji, a także Adolf Hitler i Józef Stalin, najwięksi ludobójcy w historii ludzkości.
Pamięć o takich ludziach powinna stanowić jedynie ostrzeżenie, natomiast samo wgłębianie się w ich naturę byłoby z pewnością badaniem czystego zła. Nie jestem pewny, czy takie działania są komukolwiek potrzebne. Wprawdzie są to żywoty wyraziste, będące pożywką dla przemysłu rozrywkowego, a także stanowiące inspirację dla artystów, jednak zazwyczaj skutki takich inspiracji są niezwykle mroczne i przypominają jedynie, że człowiek może być najgorszą z bestii. Zastanawia mnie również, czy życie przeciętnego polskiego "dresiarza", którego jedynym życiowym pragnieniem jest picie piwa pod blokiem, palenie marihuany i prymitywny, wulgarny seks z równie "ambitnymi" dziewczynami może być potwierdzeniem tezy, że każde życie jest w jakiś sposób niepowtarzalne i ciekawe. Moim zdaniem nie może.
Ale wróćmy do literatury i filmu, karmiących się żywotami zbrodniarzy. Należy pamiętać, że życie ludzkie jest tym atrakcyjniejsze z punktu widzenia "rynkowego", im bardziej zapadło w pamięć jakimś niepospolitym czynem. Niestety, zbrodniarze mają to do siebie, że ich życie jest niezwykłe i samo to wystarcza, żeby zainteresować ludzi. Jak inaczej wytłumaczyć fenomen popularności seryjnych, psychopatycznych morderców w dziełach kultury masowej? Ile jest filmów z psychopatami w rolach głównych? Ile z tych filmów staje się kasowymi przebojami? "Urodzeni mordercy", "Dobermann", "Siedem", "Milczenie Owiec"… Lista jest bardzo długa. Z drugiej strony filmów o ludziach, którzy byli naprawdę niezwykli wydaje się być w porównaniu do filmów o zbrodniarzach jak na lekarstwo. Owszem, zdarzają się filmy mówiące o osobach, których żywot był niezwykły bez tej całej "psychotycznej" oprawy, tak jak na przykład "Człowiek Słoń" Davida Lyncha, opowiadający o życiu J. Merricka. Lynch opowiedział niezwykle poruszającą historię człowieka, którego twarz zdeformowała choroba i który był ze względu na wygląd traktowany jak potwór, mimo, że w istocie był niezwykle wrażliwym i inteligentnym człowiekiem. Reżyser pokazał, jak bardzo w ocenianiu ludzi kierujemy się ich wyglądem zewnętrznym, jak bardzo potrafimy krzywdzić i tak już nieszczęśliwych. Życie Merricka pokazuje, że nawet w zdeformowanym, brzydkim ciele może się kryć piękna dusza, która tylko czeka na to, by ktoś dał jej szansę na ujawnienie.
Czasami jednak reżyserzy próbują zbudować historię w oparciu o życie zwykłego, niczym niewyróżniającego się człowieka. Tak zrobił francuski wizjoner kina, Jean - Pierre Jeunet w przebojowym filmie "Amelia". Film, zanurzony w typowej dla Jeuneta nieco surrealistycznej atmosferze opowiada o zwykłej dziewczynie, która postanawia uszczęśliwiać innych. Reżyser bardzo często daje nam do zrozumienia, że Amelią mógłby być każdy z nas, że jest to postać tak zwykła i w gruncie rzeczy tak przeciętna, że każdy mógłby się z nią zidentyfikować. To zaoferowanie utożsamienia się z bohaterką nie jest oczywiście przypadkowe. Poprzez taki zabieg reżyser pokazuje nam, że każdy człowiek jest tak naprawdę zdolny do czynienia dobra, wystarczy jedynie tego dobra chcieć. Nie trzeba być żadnym superbohaterem o nadprzyrodzonych zdolnościach, żeby móc dawać ludziom szczęście, choćby niewielkie. Postaci w filmie są wprawdzie groteskowo przerysowane, ale czy my sami nie zniekształcamy w naszej wyobraźni wizerunku otaczających nas ludzi?
Oczywiście, na pomysł takiego kreowania bohatera, aby można by go było uznać za "typowego" reprezentanta ludzkości, nie jest pomysłem filmowym. Postać "everymana" znana już była w literaturze średniowiecznej, jednakże my najlepiej kojarzymy ją dzięki literaturze XX wieku, szczególnie zaś dzięki prozie Franza Kafki, na przykład "Procesowi". Autor powieści unika jakichkolwiek informacji mogących skonkretyzować nasze wyobrażenie o czasie i miejscu akcji, sugerując, że opowiadana historia mogłaby się wydarzyć wszędzie. Równie mało wiemy o samym bohaterze. Znamy tylko jego imię, pierwszą literę nazwiska, poznajemy też kilka elementów jego życia codziennego, jednakże nie na tyle, by móc powiedzieć o nim coś konkretnego. W rzeczywistości postać Józefa K. jest postacią alegoryczną, która jest figurą reprezentującą ogólnie całą ludzkość. Każdy z nas mógłby być Józefem K. Choć wydaje nam się, że nie możemy się bezpośrednio zidentyfikować z bohaterem "Procesu" ze względu na naszą psychiczną indywidualność, to najważniejsze jest, aby być świadomym, że podlegamy tym samym prawom co on, zaś redukcja do minimum konstrukcji psychicznej bohatera, jego odindywidualizowanie jest zabiegiem, pozwalającym uniknąć niebezpieczeństwa mówienia tylko o określonej grupie ludzi.
Nieco podobną metodą, odnoszącą się do banalności opisywanych wydarzeń, posłużyła się Zofia Nałkowska w powieści "Granica". Pod pozorem opowieści o banalnym w swojej istocie, a tragicznym w skutkach romansie autorka przemyca wiele trafnych spostrzeżeń psychologicznych. Autorka zadaje także pytanie o to, gdzie znajdują się granice moralności, w którym momencie ludzkie postępowanie z moralnie neutralnego zmienia się w złe. Nałkowska nie formułuje jednoznacznej odpowiedzi na postawione przez siebie pytania, pozwala czytelnikowi samemu zastanowić się nad kwestiami moralnymi, zawartymi w książce. Natomiast pewna "powszedniość" opisywanych zdarzeń mówi, że każdy mógłby się znaleźć w takiej sytuacji i każdy mógłby się borykać z podobnymi dylematami jak bohaterowie powieści.
Warto pamiętać, że każde (prawie) życie skrywa swoje dramaty i tragedie. "Granica" dobitnie to pokazuje, udowadniając, że nie trzeba być człowiekiem jakkolwiek się wyróżniającym, by życie obfitowało w dramatyczne zwroty, mogące być przestrogą dla innych.