U angielskiego myśliciela i filozofa Johna Locke'a odnajdziemy przekonanie, że człowiek jest czystą kartą (tabula rasa), którą zapisują kolejne wydarzenia w jego życiu - od najprostszych bodźców zmysłowych, jakie otrzymuje on od otocznia, aż po skomplikowane relacje uczuciowe, w jakie wchodzi z innymi ludźmi. Dopiero zatem, gdy osobowość danej istoty "ludzkiej" się ukształtuje, możemy o niej powiedzieć: "Oto człowiek". Nie jestem przekonany o tym, że ta teoria jest do końca prawdziwa, niemniej jednak uważam, że znajduje się w niej jakaś cząstka prawdy. Wszakże każdy z nas jest w stanie zauważyć, że nie był takim samym człowiekiem w wieku pięciu, dziesięciu, piętnastu, itd., lat, a zatem w jego osobowości musiały zachodzić w ciągu tego czasu spore zmiany. Jeżeli zaś przyjrzymy się temu, co je wywoływało, to na pierwszy plan, poza rodzicami i przyjaciółmi z podwórka i szkoły, będą się w tej mierze wysuwać przeczytane książki i oglądnięte filmy, szerzej cała kultura, w której jesteśmy zanurzeni. Początkowo, oczywiście, interesowaliśmy się przede wszystkim przygodami postaci, o których czytaliśmy, lub też które oglądaliśmy na ekranie, ale jednak z czasem coraz bardziej zaczynały nas frapować ich motywacje, powody takiego, a nie innego, postępowania, wreszcie zaś zadaliśmy sobie sakramentalne pytanie: jak rozróżnić dobro od zła i czy jest to w ogóle możliwe? W takim kontekście Locke'owska idea zapisywania czystych kart naszego umysłu, czy też duszy, wydaje się być całkiem sensowną i do przyjęcia.

Platon w jednym ze swych dialogów napisał: "Myśleć to, co prawdziwe, czuć to, co piękne i kochać co dobre - w tym cel rozumnego życia.". Wyraża on w tym zdaniu swoja koncepcję filozoficzną, która głosiła, że świat, będący przedmiotem naszych zmysłów, nie jest w pełni realny, gdyż jako zmienny ciąży cały czas ku niebytowi. Jednakże ponad nim istnieje świat wiecznych i niezmiennych idei, które są bytem w pełni tego słowa znaczeniu. To właśnie dzięki uczestnictwu w ich doskonałości naszemu światu przysługuje w ogóle, ułomne, bo ułomne, ale zawsze istnienie. Najdoskonalszymi ideami są właśnie: prawda, dobro i miłość, a ich ziemskie odpowiedniki to tylko nędzne imitacje. Swe poglądy Platon często ilustrował przypowieściami mitologicznymi. Jedną z nich jest opowieść o niewolnikach przykutych w ten sposób do ściany jaskini, że nie mogą się oni odwrócić i spojrzeć na to, co się znajduje za ich plecami, a tam rozpalono ognisko i jacyś ludzie noszą różne przedmioty, których cienie pojawiają się na ścianie. Niewolnicy sądzą, że to właśnie one są jedyną rzeczywistością, jaka istnieje. Taka jest właśnie kondycja większości ludzi na świecie - nie wiedzą, że biorą za rzeczywistość świat pozorów. Platon zdaje się zatem pouczać nas za pomocą tej opowieści, abyśmy nie wierzyli zbytnio temu, co widzimy, że lepiej dobrze się zastanowić co jest czym naprawdę, gdyż w innym przypadku skażemy się sami na bycie niewolnikami i oglądanie cieni.

Nieco inne, bardziej optymistyczne, zdanie na temat natury ludzkiej miał Sokrates, nauczyciel Platona, który zaczynał swe filozofowanie od stwierdzenia "Wiem, że nic nie wiem." Dopiero w toku dyskusji, w której ścierały się różne poglądy, formułował pewne pozytywne tezy na ten temat, jednakże nigdy nie uznawał je za w pełni uzasadnione i prawdziwe, dopóki nie przeszły one surowego osądu przed trybunałem jego żywego i ostrego umysłu. Dla niego człowiek był przede wszystkim istota moralną, która poszukuje w swym życiu trwałych wartości, a czyni to za pomocą własnego rozumu, który umożliwia jej odróżnienie dobra od zła.

Z inspiracji sokratejskich wiodą swój rodowód dwie greckie szkoły filozoficzne: epikurejska oraz stoicka. Założycielem pierwszej z nich był Epikur z Samos, natomiast drugiej Zenon z Kition. Właściwie w obydwu tych poglądach na naturę ludzką odnajduję siebie oraz, równocześnie, coś dla siebie. Udało mi się to dzięki poezji Horacego, który w swych wierszach, z jednej strony, zalecał szukanie "złotego środka" w życiu ("aurea mediocritas"), będąc w tym, oczywiście, epikurejczykiem, z drugiej natomiast, uważał, że człowiek powinien śmiało stawiać czoło losowi, a niepowodzenia, jakich ono mu nie szczędzi, przyjmować ze spokojem i honorem, co jest postawą zdecydowanie bliższą szkole stoickiej. Jednakże na korzyść Epikura przechyla nieco szalę mej sympatii jego zalecenie, które Horacy wyraził lapidarnie w następujących słowach - "Carpe diem!", "Chwytaj dzień!", co oznacza zachętę do szukania tu i teraz szczęścia, które wbrew utartemu przekonaniu nie oznaczało u tego greckiego filozofa, ani u jego rzymskiego ucznia, pogoni za użyciem i przyjemnościami zmysłowymi, lecz brak bólu. By osiągnąć taki stan należało ograniczyć swe potrzeby, gdyż to ich niezaspokojenie sieje w naszych duszach niepokój oraz strach, które są jego (bólu) głównymi przyczynami. Zatem lepiej znaleźć sobie dobrane grono przyjaciół, pośród których będziemy mogli wieść spokojne i szczęśliwe życie, zakończone równie pogodną śmiercią, niż gonić za wciąż nam się wymykającymi potrzebami materialnymi. Taką właśnie postawę życiową zalecał, jak się zdaje, Horacy, gdy pisał następującą strofę w swej pieśni O co prosi poeta Apollona?:

"Spraw, niech się cieszę tym, co mam. Niech zdrowie

Zawsze mi służy, niech myśl się nie łamie.

Starość, gdy przyjdzie, niech będzie łagodna

I pełna pieśni."

Wydaje mi się, że takie spojrzenie na świat i człowieka ma sens, gdyż nie sądzę, aby ludzie byli stworzeni do bólu. Oczywiście, jego niewielkie i stosunkowo słabe dawki są nam potrzebne, aby nie popaść w totalny marazm i zastój psychofizyczny, ale w większych ilościach może on tylko upadlać i prowadzić do zezwierzęcenia, na co dowody w pokaźnej liczbie odnajdujemy w literaturze obozowej czasu wojny. To wydaje się być wystarczającym argumentem na poparcie mej i Epikura tezy.

Co prawda, przed chwilą stwierdziłem, że filozofia epikurejska jest mi nieco bliższa niż stoicka, ale to wcale nie oznacza, że uważam koncepcję Zenona za mniej wartościową. Jego słynne powiedzenie - "Natura dała nam jeden język i dwoje uszu, abyśmy słuchali dwa razy więcej niż mówili" - mógłbym nawet uznać za motto swego życia. Wszakże jednak istnieje jedna rzecz, która mnie razi u niego, szerzej w całym stoicyzmie, a którą jest postulowana przez ten kierunek myśli filozoficznej postawa życiowa człowieka, która cechuje się zupełną beznamiętnością. Emocje wydają się być tu niemal grzechem, który na swe barki biorą albo skończeni głupcy, albo też szaleńcy nie w pełni zdający sobie z sprawy z tego, co czynią. Być może, obojętność na emocje, które przeżywamy, jest cenna i zalecana w niektórych wypadkach naszego życia, ale czy we wszystkich? Spróbujmy sobie wyobrazić następującą sytuację - na przykład nasz przyjaciel popadł w jakąś nieprzyjemną kabałę, w wyniku której cierpi straszliwe męki. Czy mamy wobec jego bólu przejść obojętnie, zadawalając się, co najwyżej, jakąś doraźną i mechaniczną pomocą? A gdzie współczucie, miłosierdzie, wzgląd na osobę drugiego człowieka? Czyżbyśmy mieli o tym wszystkim zapomnieć? Toż to byłoby nieludzkie. Z tego też powodu, z jednej strony, stoicyzm mnie pociąga i fascynuje, z drugiej natomiast, odpycha i napawa obrzydzeniem.

Na szczęście, w starożytności istniały prądy filozoficzne i religijne, które doceniały wagę uczucia, a pośród nich miłości. Wszakże już Platon stawiał ją pośród najwyższych idei, poświęcając temu uczuciu jeden ze swych dialogów, mianowicie Ucztę. Eros według opowieści, jaką przytacza w tym dziele Arystofanes, jest bogiem, który pomaga rozdzielonym przez złośliwych bogów parom ludzkim spotkać i połączyć się na nowo. Jest on zatem siłą, która spaja, a zarazem porusza świat, gdyż kochając jesteśmy zdolni do największych poświęceń by osiągnąć przedmiot naszego pożądania. Jakże to różne od wypranej z uczuć postawy Zenona i jego uczniów.

Nieco odmienną koncepcję miłości odnajdujemy w Nowym Testamencie. Tu nie ma miejsca na szał erotycznych uniesień, uczucie, o którym mówi Jezus, jest prostą i niezbyt efektowną miłością do bliźniego - "Przykazanie nowe daje wam, abyście się wzajemnie miłowali", gdyż bowiem tylko kochając jesteśmy w stanie dostrzec w innym istotę ludzką bez względu na to, jak szkaradną byłaby jego powierzchowność.

Oczywiście, te dwa przykłady nie wyczerpują wszystkich rodzajów miłości, jakie występują w literaturze starożytnej. Wszakże spotykamy tu takie postacie, jak Antygona potrafiąca poświęcić dla swego brata życie, Penelopę, czekającą na powrót swego męża dwadzieścia lat, Priama, nie baczącego na swój honor, byleby odzyskać ciało swego syna, Hioba ufającego bezgranicznie Bogu, którego uważa za samą miłość, nawet wbrew nieszczęściom, jaki Ten dozwolił Szatanowi na niego zesłać. Od każdej z nich możemy się czegoś nauczyć, ale ja chciałbym skoncentrować się w tym miejscu nie tyle na jakiejś postaci literackiej, chociaż w pewnym stopniu także, ale raczej na pewnym autorze, a właściwie autorce i jej twórczości. Niezwykle interesującą dla mnie jest erotyka, jaką odnajdujemy w twórczości Safony. Napisała ona w wierszu zatytułowanym Zazdrość następujące słowa:

"... dreszcz przenika ciało ( ..).,

ciemno mi w oczach (...)

Oblana potem, drżąca, zalękniona

blednę jak zwiędła, poszarzała trawa (...)

Ze wszystkim jednak trzeba się pogodzić"

Mamy tu do czynienia z opisem reakcji emocjonalnej kobiety, która widzi jak jej niedawny kochanek rozmawia z inną. Można by rzec, że autorce w kilkunastu słowach udało się pomieścić to, co innym nie udaje się opisać w opasłych tomach. Czyż bowiem można krócej i prościej pokazać, czym jest ukłucie zazdrości? Drżenie ciała, ciemność w oczach, uczucie odrzucenia. Safona w tym wierszu zdołała uchwycić i oddać doskonale ową chwilę, nie wykorzystując przy tym do tego celu jakichś wyszukanych słów i metafor. Mam wrażenie, że żaden mężczyzna nie byłby w stanie tego dokonać. Ostatni zaś wers uczy nas czegoś, co chciałbym włączyć do naszego kanonu. Mianowicie pokory wobec potęgi miłości - nie zawsze bowiem jest tak, że ci, których kochamy, odwzajemniają nasze uczucie, a wtedy, jak sądzę, najlepszym wyjściem dla nas jest pogodzenie się z tym faktem tak, jak to uczyniła w tym wierszu owa kobieta widząca swego kochanka z inną, nawet jeśli wydaje się nam to na początku rzeczą wręcz niewyobrażalną.

W czasach nam bliższych, co nie oznacza, że najbliższych, możemy spotkać w "ogrodzie" naszej literatury imć pana Mikołaja Reja, który w swym dziele zatytułowanym Żywot człowieka poczciwego kreśli nam wzór życia niezawodnie prowadzącego do samozadowolenia i szczęścia. Wydaje się, że tworząc ten utwór wziął on sobie do serca, chociaż zapewne nigdy go na oczy nie widział, takie oto ironiczne zdanie z pism Erazma z Rotterdamu: "Mądrość jest wartością, ale czy warto być mądrym?" Wracając jednak do recepty na szczęśliwe życie, które serwuje nam pan Rej. Znajdziemy je niechybnie na wsi, gdzie pośród codziennych trosk, z których największą jest to, dlaczego dana kura ostatnio nie niesie zbyt dużo jaj, i radości, płynących z odnalezienia odpowiedzi na to i jemu podobne doniosłe zagadnienia, człowiek może odnaleźć równowagę i pogodę ducha, której ani chybi nie ma za granicami jego powiatu, czy też innego grajdołka, gdzie przyszło mu wieść jego poczciwe życie. Na szczęście, Rej nie jest na tyle ograniczony by zalecać nam zamykanie się w granicach swego domostwa na cztery spusty, wszakże w Krótkiej rozprawie między panem, wójtem i plebanem pokazuje jak ważne jest, by człowiek brał udział w życiu publicznym. Co prawda, niewielkie będzie on miał pojęcia, gdy zjedzie na ten sejm czy sejmik, o tym, co działo się na bożym świecie w czasie, gdy on zajmował się kurami, tudzież innym drobiem, ale, jak się zdaje, Rej jest skłonny uważać, że każde doświadczenie partykularne da się uogólnić i rozszerzyć na zagadnienia donioślejszej wagi, tak że i owe kłopoty szlachcica poczciwego z ową nieszczęsna nioską jakoś się podadzą owej procedurze i tym samym przysłużą się budowaniu pomyślności Rzeczpospolitej. Takie Rejowe spojrzenie na świat i człowieka jest mi obce i nienawistne, dlatego też mam nadzieję, że wraz ze swą marną literaturą zginie on w pomroce dziejów, gdzie bardzo dobrze pasuje zważywszy na jego "ciemniactwo" umysłowe, a jeśli umieściłem wzmiankę o nim w niniejszej pracy, to tylko jako rodzaj anty - przykładu na to, jakim człowiek nie powinien być.

Nieco bardziej sensowny, co nie znaczy w pełni zadawalający, obraz człowieka kreśli w swym Dworzaninie polskim Łukasz Górnicki. Ma być on osoba wykształconą, pełną wdzięku, potrafiącą poprowadzić interesującą konwersację, zachowującą się w każdej sytuacji życiowej godnie i honorowo. Wszystko to jest bardzo ładne i godne polecenia, ale ma się wrażenie, że nie dotyczy prawdziwych ludzi, lecz jakichś papierowych postaci, które nigdy nie istniały. Ktoś w tym miejscu mógłby jednak powiedzieć, że wszakże książka ta nie traktuje o tym, co jest, ale o tym, co powinno być, trudno zatem zarzucać jej opisywanie nieprawdy. Na takie dictum mogę odpowiedzieć, że nawet poradniki powinny trzymać się ziemi, a nie być katalogiem pobożnych życzeń, które mogą być przedmiotem modlitwy, ale nie realnego życia. Oddając jednak sprawiedliwość Górnickiemu, mogę stwierdzić, że jednak wolę o niebo jego idealizm niż twarde i poczciwe "stąpanie po ziemi" imć pana Mikołaja Reja.

Natomiast typ renesansowego artysty - człowieka uczonego wydaje mi się jak najbardziej godny przyjęcia do kanonu wartości, które mogą kształtować osobowość młodego człowieka w obecnych czasach. Uosobieniem tego wzoru na gruncie polskim są koleje życia i twórczości Jana Kochanowskiego. Ten człowiek wywodzący z drobnej szlachty potrafił w swym życiu być studentem kilki uczelni w Europie (Kraków, Królewiec, Padwa), poznając w ten sposób nie tylko najnowsze osiągnięcia na polu nauk, ale również różnorakie spojrzenia ludzi na rzeczywistość, co zawsze wzbogaca. Był także dworzaninem króla Zygmunta II Augusta, co pozwoliło mu z bliska przyjrzeć się mechanizmom władzy oraz działaniu tzw. intrygi dworskiej. Pobyt zaś w swej posiadłości w Czarnolesie dał mu dodatkowo okazję do zakosztowania miodów płynących z bycia człowiekiem poczciwym, na szczęście nie były to rozkosze li tylko typu Rejowskiego. Jednocześnie w trakcie każdego z tych etapów swego życia pracował nad swoim dziełem, dlatego też możemy odnaleźć w nim odzwierciedlone zarówno jego osobiste doświadczenia, jak i summę jego przemyśleń: od kosmologii po kwestie antropologiczne. Trudno o pełniej i doskonalej rozwiniętą osobowość, w której w tak harmonijny sposób połączyłyby się różnorakie tendencje: wiara i rozum, poezja i trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość, zmysł praktyczny ze zmysłem teoretycznym.

Istnieje jeszcze jeden powód dlaczego tak cenię Kochanowskiego. Gdy po śmierci córki Urszuli jego cały światopogląd legł w gruzach, o czym świadczą następujące strofy trenu IX - ego 

"Kupi by cię, Mądrości, za drogie pieniądze!

Która, jeśli prawdziwie mienią, wszytki żądze,

Wszytki ludzkie frasunki umiesz wykorzenić,

A człowieka tylko nie w anioła odmienić,

Który nie wie, co boleść, frasunku nie czuje,

(…)

Nieszczęśliwy ja człowiek, którym lata swoje

Na tym strawił, żebych był ujrzał progi twoje!

Terałem nagle z stopniów ostatnich zrzucony

I między insze, jeden z wiela, policzony.",

to wydawało się, że już nie podniesie się z tego upadku. Jednakże struktura jego osobowości i właściwego mu sposobu patrzenia na świat pozwoliły autorowi Odprawy posłów greckich na przezwyciężenie kryzysu. Okazało się, że nie liczą się jakieś sztywne przekonania o naturze rzeczywistości, ale zdolność ich adaptacji do zmiennych warunków otoczenia, ale w taki sposób by zachowały on swój charakter. Wszakże ostatecznie nie wyrzekł się Kochanowski ani chrześcijaństwa, ani filozofii stoickiej, a jedynie poszerzył i zmodyfikował nieco ich formułę. Taka umiejętność musi budzić podziw i warta jest naśladowania.

Jeśli chodzi o dzieła filmowe niezwykle ważnym dla mnie jest film Requiem dla snu. Opowiada on historię dwojga młodych ludzi, którzy bardzo się kochają i są szczęśliwi, jednakże z czasem, gdy w ich życie wkrada się heroina, wszystko zaczyna się psuć. Narkotyki są drogie, a oni potrzebują coraz większej ilości działek, a co za tym idzie coraz większych pieniędzy. Szukają ich zatem na wszelkie możliwe sposoby. Chłopak zaczyna wchodzić w jakieś niejasne układy z podejrzanymi typami z półświatka, dziewczyna zaś postanawia się prostytuować, czemu jej partner się nie sprzeciwia, a nawet przyklaskuje tej idei ochoczo, co dla mnie jest już wyrazem ostatecznego upadku. Ich hierarchia wartości legła w gruzach . Nie ma już ludzi, miłości, przyjaźni, szacunku dla siebie - istnieje tylko heroina, to ona jest sensem i celem życia. Darren Arafonsky pokazał w tym filmie ludzi, którzy mając przed sobą całe życie, rezygnują z niego goniąc za jakąś ułudą, obiecującą coś lepszego. Nasuwa się tutaj skojarzenie z platońską metaforą jaskini, w której to siedzący w niej niewolnicy uznawali cienie na ścianie za prawdziwą rzeczywistość. Takimi niewolnikami są właśnie ci młodzi ludzie, niezdolni do odróżnienia dobra i zła, czyli tego, co naprawdę jest, od tego, co wydaje się być. W dość dziwny zatem sposób przemyślenia starożytnego filozofa zeszły się tutaj z wrażliwością i ostrym spojrzeniem na świat młodego reżysera.

W innym filmie, ale traktującym o podobnym problemie, mianowicie Trainspotting, młoda narkomanka odurza się narkotykami raz po raz. Po wyjściu z tego ciągu stwierdza z przerażeniem, że obok niej na podłodze leży jej własne dziecko, które, jak się później okazuje, zmarło parę dni wcześniej. Dziewczyna była tak naćpana, że nawet tego nie zauważyła. Reżyser tego filmu, podobnie jak Arafonsky, ostrzega nas przed niebezpieczeństwem, jakie czyha za pozornym urokiem szczęścia, jakie przynoszą ze sobą "odmienne stany świadomości", gdyż, jak już z nich wyjdziemy, "real" może nam zgotować straszliwą niespodziankę, która, co prawda, nie musi być aż tak makabryczna, jak w przypadku bohaterki tego filmu, ale zawsze.

Innego rodzaju dziełem filmowym, które, musze przyznać - "wbiło mnie w fotel" kinowy, był film braci Wachowsky'ch zatytułowany Matrix. Jego główny bohater Neo stopniowo odkrywa naturę otaczającej go rzeczywistości przy pomocy dość tajemniczych przyjaciół: Trinity i Morfeusza. Początkowo świat jawił się mu jak każdemu z nas: widział domy, drzewa, przechadzających się ludzi, ale to wszystko okazało się fikcją, gdyż była to jedynie pusta forma wykreowana dla naszych umysłów przez komputer. W rzeczywistości świat od bardzo dawna był opanowany przez maszyny, które uczyniły z naszego gatunku swego rodzaju rezerwuar energii pozwalającej im na funkcjonowanie. Ciała ludzi spoczywają jedno przy drugim w specjalnych pojemnikach, a do ich głów przyczepione są specjalne sensory, które wytwarzają w naszych umysłach odpowiedniki wrażeń zmysłowych i jednocześnie pobierają zeń energie fal mózgowych. To jest właśnie prawdziwa rzeczywistość. Ponownie zatem kłania się tu Platon, chociaż w nieco stechnicyzowanej i zwulgaryzowanej formie, ale ten film nie ogranicza się tylko do tak przewrotnie skonstruowanej fabuły. Jest ona raczej punktem wyjścia do snucia rozważań o potrzebie doskonalenia swojego wnętrza - co wydaje się być wątkiem na poły chrześcijańskim, na poły buddyjskim - o szukaniu duchowego centrum, o ćwiczeniu własnego umysłu, gdyż tylko to zapewni nam bycie sobą i wytrwanie się z ułudy, w której żyjemy.

Kończąc niniejszą pracę, chciałbym zauważyć, że nie stanowi ona w żadnym wypadku jakiegoś pełnego i reprezentatywnego wyboru postaw i idei, które to wpłynęły na mnie w stopniu istotnym. To zresztą byłoby niemożliwe, gdyż pełen ich spis, przy założeniu, że udałoby mi się go w ogóle zrobić, zająłby zbyt wiele miejsca. Dlatego też raczej starałem się koncentrować na tym, co w jakiś sposób było dla mnie ważne, ale jednocześnie mogłoby pretendować do bycia wyznacznikiem postępowania dla wszystkich młodych ludzi. Oczywiście, nie do końca jestem pewien czy dokonany przeze mnie wybór podzieli choćby ich część, bo o tym, aby każdemu członkowi naszej społeczności przypadł on do gustu, to nie śmiałbym nawet marzyć.

Poza tym w tej pracy znajduje się również spora doza przekory, szczególnie widoczna w doborze dzieł, które wybrałem do omówienia, gdyż w kręgu moich znajomych nie cieszą się one raczej specjalnym poważaniem - chodzi tu przede wszystkim o twórczość Horacego i Kochanowskiego. Ot, taka nikomu nie potrzebna makulatura. Ja natomiast sądzę, że jest wręcz przeciwnie, to właśnie w nich możemy odnaleźć wskazówki i drogowskazy, które pozwolą nam lepiej żyć. Cóż z tego, że aby je z nich wydobyć, należy nieraz włożyć sporo wysiłku? Nie wszystko przecież musi być proste i łatwe.

Co zaś do samych wartości, którymi powinniśmy się kierować w życiu. Cóż, okazuje się, że rację miał ten autor rzymski, który pisał, że nie istnieje na świecie tak zła książka, dorzućmy w tym miejscu do jego aforyzmu także film, aby nie mogła ona choćby w niewielkim stopniu pomóc. Zatem nawet Żywot człowieka poczciwego imć pana Mikołaja Reja przynosi nam jakieś pouczenia, chociaż w tym wypadku wyłącznie natury negatywnej, które pozwalają się nam zorientować w świecie. Pokuszę się w tej chwili o przypomnienie ich jeszcze raz, aby zebrane w jednym miejscu mogły jednoznacznie świadczyć o tym, co jest dla mnie i przynajmniej dla niektórych moich rówieśników ważne: prawda, miłość, szukanie swego prawdziwego ja, umiejętność odróżniania rzeczywistości od pozorów, bycie wolnym, nie ograniczanie się do ciasnych ram swych przyzwyczajeń i wyobrażeń, uciekanie przed uniformizacją, doskonalenie własnego wnętrza, byciem gotowym na spotkanie z innym człowiekiem, dążenie do osiągnięcia pełni osobowości. Wydaje mi się, że wszystkie te dążenia i wartości są doskonałym wyrazem pragnień i marzeń młodego człowieka żyjącego w naszych czasach, a zatem stanowią kanon, podług którego stara się on żyć.