Dzisiejszy świat nierzadko świetnie potrafi obejść się bez Boga. W codziennym zabieganiu człowiek często nie ma się czasu myśleć o Nim, o jego przykazaniach. Nawet jeśli ktoś wierzy w Niego, nie za bardzo ma czas na tę wiarę... natomiast w momentach odpoczynku, wolnego czasu... człowiek nie ma chęci o Nim myśleć, czy to z wyrzutów sumienia, czy po prostu z lenistwa -z braku chęci.. Jest to o wiele gorsze niż niewiara w Boga... ta nuda, gdy myśli się o Nim. Papież Jan Paweł II powiedział, że "prawdziwym niebezpieczeństwem dla chrześcijaństwa nie są ludzie nie wierzący, lecz "letni chrześcijanie".. właśnie Ci którzy nawet o Bogu nie myślą. "Większym grzechem jest brak wyboru, niż zły wybór, pomyłka" jak mówił święty Augustyn. Dlatego może nawet czasem okrutne z Bogiem "zwady", nawet i próby bluźnierstw, jakie znamy z literatury są.. hmm.. lepsze, bo czasami prowadzące do Boga, niż gnuśność, brak przejmowania się Nim, laickość i spychanie Go na margines.
Stanisław Barańczak w "Widokówce z tego świata" pisał niejako do Boga ze smutkiem "szkoda, ze Cię tu nie ma".. pisał to jakby zrezygnowany, nie wierząc, by mógł się ten stan zmienić. W tym wierszu zarysował on chyba najlepiej obraz epoki, którą określa jako rozrastającą się w nowotwór. Świat bez Boga, bez jego opieki, udziału.. świat oświeceniowego deisty (osoby wierzącej w to, że Bóg stworzył świat, ale nie interesuje się nim) zestawiony ze współczesnymi wydarzeniami, kondycją epoki.. jest bardzo pesymistyczny. Czesław Miłosz w wierszu "Oeconomia divina", Stanisław Różewicz w "Wygaśnięciu absolutu...." i, trochę jakby z drugiej strony kurtyny, ks. Twardowski we współczesnym credzie - wierszu "Wiara", pokazują konieczność wiary w istnienie Boga przez negację. Dają obraz nie tego, jaki On jest sam w sobie (nad czym skupiali się często dawniejsi poeci), ale tego, jaki świat mógłby być bez Niego.
Miłosz przedstawia w swoim wierszu świat w momencie, w którym Bóg przestał odpowiadać na prośby ludzi, ingerować w ich sprawy, niejako na własne ich życzenie. Dał im on wolność, jednak nie taką jak wcześnie, wolność "do" czegoś, do dobra, do miłości, lecz wolność "od" - od Siebie, od ograniczeń, od przykazań. Bóg pozwolił spróbować się człowiekowi, tak jak wcześniej, gdy ludzie zawierzyli pysze i chcieli wznieść więżę Babel. Świat będący od tego momentu tylko we władaniu człowieka, zamiast stawać się coraz doskonalszym, skoro nikt się w niego nie wtrąca, pogrążył się w upadku. Ludzie pozostawieni samym sobie utracili grunt pod nogami. Bez Boga, w ujęciu Miłosza - jedynej zasady świata, bez tego fundamentu, człowiek staje się tylko cząstką świata śmiertelnego, cząstką skazaną na przeminięcie i zniszczenie. "Ogłoszono śmiertelność mowy", Litery (...) chwiały się i nikły" - człowiek zatracił nawet wydawałoby się niezmienne i przyrodzone mu przymioty, stał się "pustką, dymem na kliszy". To więc właśnie Bóg jest duchem, motorem świata, to On daje życie i tylko przez niego może ono istnieć. Miłosz ostrzega więc przed laickością, zerwaniem ze światem pozacielesnym, pokazując, ze bez tego człowiek jest zbyt słaby, by podołać istnieniu, bo to Bóg jest sensem i zasadą świata.
Różewicz pokazuje trochę inne pole działań Boga a co za tym idzie i inne Jego przymioty. Pisze, że "Wygaśnięcie Absolutu niszczy / sferę jego przejawiania się". Sferę religii, filozofii, sztuki, języka. Wskazuje, że świat, w którym nie ma Boga owszem potrafi się ostać, ale tylko na zasadzie jałowej wegetacji. Nie ma już w nim miejsca na to, co stanowi istotę człowieczeństwa - na rozwój. Człowiek nie ma już celu w życiu - nie ma do czego dążyć. Staje w miejscu, co tym samym oznacza regresję jego człowieczeństwa, zdegradowanie do czystego biologizmu - oddychania, jedzenia, picia. I znowu - tylko Bóg (u Różewicza ostrożnie określony jako Absolut, przez co nie przypisany żadnej religii... a tym samym właściwy każdemu i obecny nie tylko w kościele, ale poznawany przez filozofię, sztukę...) może być sensem naszego życia. Stanowi On spoiwo, nie pozwalające, by świat rozsypał się w pył.
I ksiądz Twardowski pokazuje sens Boga, konieczność jego istnienia. Pisze "Wierze w Boga...", lecz nie poprzestaje tylko na credzie odmawianym codziennie w kościołach - reinterpretuje tę modlitwę, nadając Bogu i jego katechizmowej (często przyjmowanej bez zastanowienia i przemyślenia) wizji nowe (czy raczej znowelizowane) znaczenia. Niejako aktualizuje i unaocznia fundamentalną zasadę Boga. Pokazuje, że bez Niego "osunęliby się w nicość", wszyscy chorzy (min. "15 milionów trędowatych", czy "30 milionów obłąkanych"), ludzie w podeszłym wiek, cierpiący, samotni, biedni, ale i Ci będący miłosiernymi, służący pomocą, sprawiedliwi. Dobro ludzi istnieje w miłości Boga, ich sprawiedliwość w jego miłosierdziu (bez którego stałaby się ona okrucieństwem, jak pisał Ks. Twardowski w innym wierszu).
Możliwe, że dzisiejsze odstawienie Boga, mówiąc potocznie, "na boczny tor" bierze się z tego,że często w dawnych latach, i w modlitwach i w twórczości literackiej przedstawiany, był nie tylko jako ten niedostępny i odległy, lecz jako i srogi w swej sprawiedliwości, przy czym zapominano o jego miłosierdziu.
Człowiek nie widząc z nim możliwości kontaktu, nie rozumiejąc jego działań po prostu woli obecnie o Nim nie myśleć. Wolał sam decydować o swoim życiu, a nie powierzać go w ręce niezrozumianego Boga. Zresztą wizja końca świata w omawianym wierszu Czesława Miłosza, spowodowana była właśnie takim Jego ujęciem. W wierszu o boskiej ekonomi, Stwórca to "Bóg skalnych wyżyn i gromów, / Bóg Zastępów, kyrios Sabaoth", jest to Pan w swoim majestacie daleki człowiekowi.
W starodawnej i pierwszej w języku polskim pieśni - w "Bogurodzicy", przez to, że Bóg odbierany był właśnie, jako niedostępny i groźny władca możemy zauważyć te starotestamentowe konotacje (naleciałości). Człowiek w swoim pojęciu, nie był w stanie dotrzeć do Boga wprost, nie mógł mu nawet przedstawić na tyle swoich modlitw, by zostały one wysłuchane, przez co musiał się uciekać do pośrednictwa Maryi i Świętego Jana. W średniowieczu relację Bóg - Człowiek odbywały się na zasadzie Pan i Sługa, Majestat i proch, Bóg nie wzbudzał poczucia bliskości, czy miłosierdzia. Człowiek w średniowieczu, Boga się bał, co dodatkowo wzmacniał Kościół, który uważał, że szacunek najlepiej zmotywować strachem. Stad też pewnie liczne w tamtych czasach obrazy sądów ostatecznych w malarstwie.
Może dziwne wydać się zestawienie Bogurodzicy z wierszem Artura Rimbauda pt. "Biedni ludzie w kościele", ale w modernizmie to właśnie w tym dość bluźnierczym kierunku wygenerowała wizja Boga, już nie tyle że niedostępnego, lecz po prostu postawionego w równym szeregu z diabłem. Jego trudne wychowywanie ludzi, odbierano wtedy jako bezprzykładne okrucieństwo i złośliwość. (Na marginesie wcale nie była to w XIX wieku nowa myśl. Już manichejczycy we wczesnym średniowieczu uważali, ze świat jest we władaniu dwóch sił - dobrej i złej, które nawet nie tyle walczą ze sobą, co się uzupełniają, przez co później liczne, min. filozofii, stały się rozważania na temat obecności zła w świecie stworzonym przez Boga, wszak wcielonego dobra). Rimbaud pisze, że błagania zanoszone przez ludzi do Boga, ucho jego "nie wyłowi". Jezus obecny w kościele, woli zamiast próśb biednych, pochwały i peany bogatych dam. Pokazany jest jako pyszny władca, traktujący "jak psy pod batogiem", ubogich w Panu. Kościół owszem jest ochroną, ale już tylko przed zimnem dla nędzarzy, nie mam w nim Boga, ten mieni się tylko w skrach witraży. Tolerowani przez Niego są zaś ludzie bogaci, piękni, ale tez tylko dlatego, że zaspokajają jego pychę władcy, gdyż raczej chwalą niż proszą o coś. Rimbaud trochę zapomina o ofierze Chrystusa na krzyżu, o jego cierpieniu, bo pisze o nim jako "śniącym od", odcinającym się "od łachmanów i od mięsa woni". Jest to dość specyficzne ujęcie, gdyż nawet w dość "mocnych" tekstach wierszach wyrzucających Bogu wiele zła i nieuczciwość, Chrystus był pojmowany jako, ktoś bliższy człowiekowi.
Najpełniejszym i chyba najbardziej dramatycznym i pesymistycznym obrazem Boga, jest jego kreacja w wierszu Jana Kasprowicz, Dies irae (Dzień gniewu) należącym do cyklu Hymnów. Hymnów, czyli wydawałoby się że wierszy chwalących Stwórcę; w tych młodopolskich rzecz ma się jednak wręcz odwrotnie. Maja one z tym gatunkiem jedynie chyba tylko to wspólne, że utwory tego cyklu są głosami niesionym do nieba, jednak nie radośnie śpiewanymi, a wykrzykiwanymi w ludzkiej rozpaczy i bólu. W tym utworze Bóg, to właśnie Miłoszowski "Pan skalnych wyżyn i gromów", zstępujący, jako straszliwy Sędzia w końcu świata. Sąd Ostateczny jest tutaj nazwany Dniem gniewu. Nie jest to więc dzień szczęścia dla sprawiedliwych, wyzwolenia z czyśćca dla błądzących, dzień, w którym Bóg okaże miłosierdzie, lecz moment "płaczu i zgrzytania zębów" - chwila ostatecznej zagłady. Jest to srogi dzień ostatecznego rozrachunku za ludzkie grzechy, za grzech pierworodny. "Straszny przed nami otworzyłeś grób...", pisze poeta, a wiec nie ogród rajski a piekło. Owszem Bóg nie jest czystym okrucieństwem, lecz sroga sprawiedliwością, jest nazwany "zmrokiem zmroków", ale i "jasnością jasności"; jednak dla człowieka jest on tak odległy, niezbadany i nieprzebyty, że nie widzi się możliwości, by Go przebłagać. Kasprowicz retorycznie pyta, "Czym jestem wobec Ciebie, (...), wygnaniec?". Jest więc rzeczą nieuchronna, iż człowiek w swoim pyle zostanie lekko zmieciony potężną "stopą złożoną na pokoleń grzbiecie". Bóg zasiadający na królewskim tronie, jest wspaniały, dumny, i chyba nawet chwilowo pyszny w swoim majestacie. Słucha On "jęków niesłyszącym uchem", "na mękę patrzy niewidzącym okiem"... Kasprowicz nie może Stwórcy przebaczyć i tego, że to częściowo w nim tkwi wina upadku człowieka. Wypomina mu, iż to za Jego sprawą w rajskim ogrodzie wyrosło drzewo poznania dobra i zła, drzewo mające w sobie szatańskie ziarno - "straszny owoc Twego drzewa". Poeta przedstawia dodatkowo wizję Sądu ostatecznego, w sposób jakby był to negatyw Dnia Stworzenia, który nie mógłby istnieć, bez tego Dnia Gniewu. Słonce gaśnie na niebie a nie wschodzi, płyną już nie morza, lecz strugi cmentarnych krzyży niesionych lawą, z ziemi rodzą zaś się ludzie - upiory "świecące trupim tłuszczem zżółkłych, łysych czół, /o szczękach otulonych kłębem czarnych bród". Daje to potężny i sugestywny obraz tego, że Bóg zawiera w sobie wszystkie pierwiastki dobra, ale i zła. Bóg jest w hymnie Kasprowicza wszechwładnym Panem, świata, który powołał dożycia, przez co może On nim pomiatać, bawić się, jak i niszczyć w dowolny sposób. Człowiek jest zaś z gór skazany na klęskę, bo i nawet w rajskim ogrodzie Bóg postawił mu pokus z góry wiedząc, ze człowiek im się podda. Jedynym jaśniejszym elementem w całym poemacie jest sugestywny obraz "Głowy, przepasanej cierniową koroną". Lecz nawet, Chrystus (w domyśle), nie jest w stanie zapanować nad gniewem Boga Ojca. Kasprowicz woła tylko z goryczą "patrzaj!", chce powiedzieć, ze nawet ofiara Jezusa, jego śmierć na krzyżu nie miała sensu, gdyż nawet ten potężny akt miłosierdzia, odpuszczenia przecież grzechów, jest niczym wobec rozszalałego w swej grozie Boga. Człowiek wobec Boga już nie nawet na prośbę, nie może pozwolić sobie nawet na skargę, której Bóg zabronił; Hymny Kasprowicza były więc sprzeciwem nie tylko wobec Wszechwładzy boskiej "kamiennej i lodowatej", ale i wyrazem wolności człowieka.
To Jezus chyba najwidoczniej właśnie zmienił, czy pozwolił na zmiany odbiór Boga. To On stał się symbolem i częścią jego wielkiej miłości do ludzi. Jego ofiara była największą możliwą rzeczą, jaką mógł nam dać Stwórca. Bóg wolał sam zniżyć się do człowieka, by dać mu siebie, wolał umrzeć za Niego, by go wyzwolić, niż pozostawać obojętnym, czy służyć doraźną pomocą. Chrystus na pewno dla wielu jest oparciem i jeśli nie zawsze człowiek śmie zwrócić się do Boga Ojca, to poprzez Syna jest mu na pewno o wiele łatwiej. Nierzadko też, człowiek doświadczony przez los, gdy czas przynosił mu już uspokojenie, zwracał się w stronę wiary prostej, prawie dziecięcej, jak okręt z wiersza Rimbauda Statek pijany - który po samowolnym pruciu fal, pierwszy raz odczuł potrzebę powrotu do "błotnistej kałuży" dzieciństwa. Może obrazowo nie jest to szczęśliwe porównanie, ale właśnie Dobry Ojciec w Niebie, jest ta "kałużą", będącą jedynym portem, macierzystym, jak i ostatecznym, pod którego banderą, może płynąc człowiek.
Jan Kasprowicz w parę lat po swoim buncie wobec Boga wydał przepiękny tomik wierszy zatytułowany Księga ubogich. Długo trzeba czytać te wiersze, a najlepiej po prostu kilkakrotnie sprawdzić ich autora na okładce, by uwierzyć, ze pisał je ten sam człowiek, poeta jeszcze tak niedawno zbuntowany i zwrócony przeciwko Bogu. W wierszu Przestałem się wadzić z Bogiem, sam pisze, że "serdeczne to były zwady,: / zrodziła je ludzka niedola". Po uspokojeniu serca poeta odczuł potrzebę jednak pojednania i złożenia swego życia w miłosierne ręce Boga. Jest w tym wierszu fragment mówiący właśnie nie tyle o tym przymiocie Boga, co o jego uśmiechu, dobrotliwym pobłażaniu dla wielu nie tyle grzechów, co nieuświadamianych przez długi czas pomyłek. Poeta wierzy, że Bóg owszem milczał, lecz nie ze Swojej dumy, nie dlatego nie odpowiadał na liczne zarzuty, bo bał się konfrontacji, lecz po prostu widząc ich miałkość, wolał pozwolić wypienić się człowiekowi, nie wyciągając wobec niego konsekwencji. Bóg "uśmiechał się pobłażliwie".... lecz był to uśmiech pełen miłości i wybaczenia, a nie jak dawniej np. we fraszce Jana Kochanowskiego O żywocie ludzkim, dość złośliwy - "Naśmiawszy się nam i naszym porządkom, / Wemkną nas w mieszek, jako czynią łątkom".
Jednak najpełniejszy obraz Stworzyciela, najbliższy chyba Nowemu Testamentowi, dał w swoich wierszach ksiądz Jan Twardowski. Co warte zaznaczenia, nie czyta się jego utworów, jako tekstów pisanych przez kogoś mądrzejszego, niejako "z urzędu" lepiej znającego się na Boga niż szary człowiek. W jego wierszach uderza wielka szczerość i miłość do Stwórcy. Nieustanny zachwyt nad boskim dziełem. Ksiądz Twardowski wykazuje, że bez Boga świat by nie mógł istnieć, lecz nie tylko w sensie, że nie byłby stworzony, po prostu Bóg jest siła, nadającą sens naszym działaniom, uczuciom, bez Jego miłości, która jest dla poety jego najważniejszym Jego przymiotem, człowiek, jak w Hymnie o miłości św. Pawła - "byłby jak miedź brzęcząca, albo cymbał brzmiący".
Co ciekawe, dla poety, Bóg jest pełen paradoksów. nie czynią Go one jednak wcale odleglejszym, czy bardziej niedostępnym. Paradoksem boskiej natury jest dla księdza Twardowskiego po prostu niewyobrażalna miłość Pana Boga.