Odwrócił się na odgłos wybuchu. To, co ujrzał przeraziło go. Między min, a drzwiami z prawej strony był mur z ognia. Tą drogą już się nie wydostanie. Teraz musiał pomyśleć o innej. Rozglądnął się momentalnie dookoła siebie i po swojej lewej stronie zauważył niewielkie kręcone schody, które wychodziły z sali balowej. Nie miał wyjścia. Nie namyślając się długo popędził do nich. Rzucił spojrzenie do góry i momentalnie odskoczył. Tuż obok jego stopy z łoskotem spadła płonąca belka. Miał niesamowite szczęście. Ostatnim spojrzeniem obrzucił salę za sobą. Spóźnił się o ułamek sekundy. Nagle w powietrzu usłyszał świst, a dosłownie zaraz po tym poczuł jak coś ze wściekłym bólem rozerwało mu ramię. Zawył z bólu i wściekłości, gdy ujrzał strzałę w swym ramieniu. Rzucił spojrzeniem w kierunku, z którego strzelano. Pierwsze spojrzenie nie powiedziało mu niczego. W pomieszczeniu było byt dużo dymu. Nadludzkim wysiłkiem zmrużył oczy i zaczął wpatrywać się w ten dym...

Zdawało mu się, że widzi kontury postaci chowającej się za marmurowym posągiem. Po chwili wahania postanowił zakraść się do niej i zaskoczyć ją od tyłu. Powolutku, ważąc każdy ruch, podszedł do niej. Jego wyćwiczona ręka w ułamku sekundy chwyciła rękojeść i wydobyła z pochwy długi i lśniący miecz. "Teraz!" Pomyślał i zamachnął się na przeciwnika.

Ten, zaskoczony, odskoczył, po czym z wyćwiczoną przez wiele lat zręcznością zablokował cios. Przez ułamek sekundy, (który zdawał się trwać całą wieczność) patrzyli prosto na siebie. Nie namyślając się zbyt wiele chłopak z całej siły pchnął przeciwnika i czym prędzej pobiegł w stronę kręconych schodów.

Już tylko parę metrów dzieliło go od uwolnienia się z tego strasznego miejsca. Przez głowę, jak szalone, przebiegły mu chaotyczne myśli - "Co będzie potem?, "Czy zdoła dotrzeć w tak odległe miejsce, że będzie miał pewność, że już nigdy go nie odnajdą? Czy po tym, co się stało będzie miał siły rozpocząć na nowo swe życie? Co z przysięgą, co z honorem?"... Te i inne myśli towarzyszyły chłopakowi, gdy uciekał jak najdalej od miejsca, które było mu tak bliskie...

***

Trzask rozrywanej koszuli niósł się echem w ciszy, która go otaczała. Wilhelm, (bo tak miał chłopak na imię) skręcał się z bólu, ale wiedział, że aby przeżyć musi opatrzyć ranę. Koło jego nogi, na miękkiej zielonej trawie, spoczywała strzała, którą dopiero, co wyciągnął z ramienia. Delikatnie ją podniósł. Uważnie oglądnął ją ze wszystkich stron. Wyglądała jak zwykła, przeciętna strzała. Ot po prostu ociosany kawałek drewna z końcówką z metalowym grotem. Nagle jego wzrok zatrzymał się na dziwnych znakach, które były wyryte na drewnie.

- Czarnoberg - odczytał - To stamtąd jesteś? - Jeszcze raz obrzucił ją spojrzeniem - A zresztą, co za różnica... Zły i obolały odrzucił ją energicznie na bok.

Siedząc na trawie zaczął przypominać sobie po kolei wszystkie wydarzenia, od których dopiero co uciekł. W tym momencie już nic się dla niego nie liczyło. Znikło wszystko co się dla niego liczyło. Stracił zamek, ścigali co zakapturzeni ludzie, a w dodatku... Zostawił ją! Co się teraz z nią stanie? Gdzie ona jest? "Anno!" - Niemo i rozpaczliwie krzyczał jakiś głos w jego głowie...

Nawet po takim czasie wciąż miał to wspomnienie przed oczami. To było tak jakby działo się ono dosłownie przed sekundą. To co się zdarzyło zna zawsze zmieniło jego życie. Wciąż słyszał przerażony głos Anny, która rozpaczliwie wołała o pomoc. Niestety zawiódł ją... Nie pomógł jej... Zabrakło mu czasu aby ją uratować. W tym samym momencie, w którym usłyszał jej krzyk otoczyli do przeciwnicy. Każdy z nich stał trzymając z ręku miecz. Wszyscy byli w pełnej gotowości. Nagle jeden z mężczyzn zaatakował go. Tylko wieloletni trening uratował mu życie. W ostatniej sekundzie uniknął ciosu, zrobił zwód i uciekając ranił jeszcze jednego przeciwnika. Ocalił swoje życie ale zawiódł Annę. Spojrzał wstecz, na zamek. Jego siostra wciąż była tam uwięziona. Uciekając pogwałcił honor rycerski. Stchórzył...

- Przecież nie dało się nic zrobić! - Przekonywał sam siebie w myślach. Mimo wszystko jednak wiedział, że jego obowiązkiem było nawet poświęcić życie, ale przynajmniej spróbować uratować Annę.

Z powrotem sięgnął po strzałę, którą wcześniej odrzucił. Nagle w jego głowie zaświtał pomysł. Nawet jeśli się nie uda pozbędzie się przynajmniej wyrzutów sumienia. Z determinacją podniósł się z trawy, pewien swojej decyzji.

- Zatem jesteś własnością Pana z Czarnobergu - pomyślał spojrzawszy na strzałę. Powoli i z wielkim wysiłkiem podniósł się z trawy. Opatuliwszy się dokładnie czarną peleryną powoli wyruszył w dalszą drogę. W nocy było zimno, a do Czarnobergu było jeszcze bardzo daleko.

***

Wschodzące słońce zabarwiło niebo ciepłymi kolorami. Pomału, jakby umyślnie się ociągając, zaczęła się wyłaniać zza konturów potężnego grodu w Czarnobergu. Pojedyncze ptaki, najpierw cichutko, potem coraz śmielej, zaczęły świergotach pobliskim lesie. N a świecie budził się nowy dzień.

- Czego chcesz przybłędo?! - Zapytał nieznajomy głos tuż obok chłopaka. Wilhelm gwałtownie się odwrócił karcąc się w duchu za to, że był tak nieostrożny iż dał się podejść.

- Nie nic. Przepraszam, śpieszę się - odpowiedział starcowi i czym prędzej ruszył w stronę miasta.

Od wczesnego ranka do późnego wieczora przemierzał miasto w tę i z powrotem. Bez celu. Sam zastanawiał się jaki był cel jego pojawienia się w mieście. Nagle wieczorny gwar miasta został przerwany przez trębaczy. Był to sygnał nakazujący ludności miasta stawienie się na plac zamkowy. Chłopak wraz z tłumem podążył więc w tamtą okolicę.

- Ludu mój! Poddani! - Wielki, dobrze zbudowany rycerz, który wydawał był się być ich władcą, stał na specjalnie przygotowanym podeście i przemawiał do zgromadzonych na placu ludzi - Dzisiaj zdobyłem zamek naszego odwiecznego wroga. Mężczyzna uciekł ale złapaliśmy jego siostrę. Z tej okazji poznajcie moją łaskawość. Ogłaszam wszem i wobec, a wszystkich was tutaj stojących przyzywam na świadków, że obiecuję, iż jeśli którykolwiek z mężczyzn tutaj zgromadzonych zdoła wejść do Ogrodu i wyjść z niego żywy, ten otrzyma rękę królewny i połowę mego królestwa.

Wśród ludności przebiegł szmer - wszyscy wiedzieli, że we wspomnianym ogrodzie mieszka straszliwa bestia, która pożera ludzi. Wilhelm jednak nie słyszał już tego wszystkiego. Rozwartymi szeroko oczyma wpatrywał się w swoją siostrę, która stała tuż obok władcy. Niewysoka i wystraszona, wyglądała co najmniej żałośnie. Ale żyje, a dla niego tylko to się liczyło. Gdzieś z zewnątrz dobiegł do jeszcze głos władcy.

-... Rycerz, który zgłosi się do tego zadania musi być bardzo odważny. Jeśli zwycięży osobiście mu się ukłonię. A teraz drodzy poddani rozejdźcie się. Macie trzy dni na zgłoszenie się do konkursu - z tymi słowami oddalił się razem z dziewczyną.

Mieszkańcy również zaczęli powracać do swoich domów.

***

- Czy jesteś absolutnie pewny, że chcesz dokonać zgłoszenia? - Zapytał Wilhelma starzec znad pergaminu. Z niedowierzaniem spojrzał na jego chudą sylwetkę i zmęczoną twarz.

- Czy mam jeszcze raz powtórzyć?! Mówiłem już, że jestem pewien - odpowiedział zniecierpliwiony chłopak

- Rozumiem zatem, że zdajesz sobie sprawę z wielkiego niebezpieczeństwa, które znajduje się za murami tego Ogrodu? - Zapytał starzec

- Tak, jestem świadomy - odparł chłopak

- Cóż... Nie pozostaje mi chyba nic innego niż życzyć ci szczęścia. Na nic innego bowiem nie możesz już liczyć... - Powiedział starzeć się i dał mu do ręki palącą się pochodnię.

Wilhelm powoli napierał na drzwi mające go wpuścić do oddzielonego od świata potężnym murem Ogrodu. Drzwi otwierały się z wolna, skrzypiąc niemiłosiernie, co już przestraszyło Wilhelma. Zacisnął pięści i w zebrał swe wszystkie siły. Jednym zdecydowanym pchnięciem otworzył do końca drzwi, wskoczył do środka, a tuz za nim jedyna droga ratunku właśnie zatrzasnęła się z głuchym łoskotem.

Rozejrzał się dookoła. Wszędzie czuł zapach duchoty.

- Nie mogę jej zawiść. Nie tym razem - powiedział do siebie z determinacją i zrobił parę krów naprzód.

Podniósł pochodnię wyżej aby móc oświetlić to co było przed nim. To co zobaczył przeraziło go i jednocześnie wprawiło w zachwyt swoją dzikością. Dookoła niego było mnóstwo drzew, bardzo starych i powyginanych. Od wieków nie strzyżona trawa dorastała mu do ud, a w nim czaiły się gdzieniegdzie marmurowe rzeźby, zniszczone przez czas i brak troskliwej opieki. Zwłoki, a właściwie wyschnięte kości zwierząt walały się po trawie.

Nie namyślając się długo chłopak zaczął iść przed siebie. Nagle potknął się w wystający korzeń i upadł. Szybko podniósł się, stanął i zamienił się w słuch. Wydawało mu się, że gdzieś daleko, w głębi Ogrodu, słyszy dziwne odgłosy. Trwało to zaledwie parę sekund. Potem zewsząd otoczyła go wieczorna cisza przerywana jedynie brzęczeniem skrzydeł owadów i muzyką bliskiego strumyka.

- Pewno mi się wydawało - pomyślał, starając się odsunąć od siebie myśl o legendarnym potworze.

Ruszył naprzód. Nagle jak gdyby wyrosła przed nim stara, zardzewiała furtka. Popchnął ją lekko i ku jego zaskoczeniu otworzyła się skrzypiąc niemiłosiernie, co przyprawiło chłopaka o dreszcze. Oświetlając pochodnią drogę przed sobą wyruszył w dalszą wędrówkę. Oczyma wyobraźni widział siebie za bitego przez bestię, ale wiedział, że nie może się poddać. Z determinacją godną podziwu brnął wciąż przed siebie. Bo bokach w majaczącym płomieniu pochodni dostrzegał marmurowe posągi. Zaciekawiony podszedł do jednego z nich. Kiedy oświetlił jego twarz, wydał z siebie zduszony okrzyk przerażenia. To co zobaczył wprawiło go w osłupienie - mężczyzna z marmuru, on... On patrzył mu prosto w oczy! A co było jeszcze bardziej przerażające, jego oko było koloru czerwonego i po chwili... Posąg mrugnął nim!

Na chwilę przymknął oczy aby otrząsnąć się z niemiłego wrażenia. Po chwili otworzył je ale nie spojrzał już na rzeźbę. Ruszył dalej przed siebie nie oglądając się.

- Musisz zrobić to dla niej! MUSISZ! - Krzyczał do siebie w duchu aby nie stracić odwagi.

Szedł i szedł gdy nagle krajobraz wokół niego diametralnie się zmienił. Zamiast zieleni pojawiła się wszechobecna mgła. Była to mgła niezwykła, gdyż w pewnym monecie wirując przybrała kształt straszliwego potwora. Napięte do granic możliwości nerwy chłopaka puściły.

Odwrócił się i w panicznym strachu i przerażeniu jakie go ogarnęły zaczął uciekać. Nie kontrolował siebie. Jego nogi poruszały się niezależnie od jego woli. Wystraszony wybiegł w ogrodu i dalej uciekał aż znalazł się poza miastem. Dopiero tutaj padł na ziemię i zapłakał gorzko. Zawiódł Annę. Nie zdołał jej uwolnić. Był zwykłym tchórzem! Pogrążył się w czarnych myślach.

Gdy się ocknął zza horyzontu nieśmiało wychylało się słońce. Wstawał nowy dzień. Wilhelm postanowił, że spróbuje jeszcze raz. W końcu jest mężczyzną! Zrobi to dla niej, nie dla siebie...