I. Dzwonek szkolny
O siódmej rano ostry dźwięk dzwonka budzi ze snu zaspane miasteczko. Wstają rzemieślnicy, słudzy i rozespani uczniowie, którzy w pośpiechu pakują drugie śniadanie i zbierają się do wyjścia. Uczniowie
udają się do szkoły. Dzień nauki zaczynają wspólną modlitwą. Potem rozpoczynają się lekcje, nauczyciele odczytują listę obecności. Dzwonek rozbrzmiewa nad miastem od kilkuset lat, może budził niegdyś
samego Mateusza Sarbiewskiego, Piotra Skargę i Jakuba Wujka? Ostry, wesoły dźwięk towarzyszy mieszkańcom miasta przez całe życie, wyznacza uczniom czas nauki i zabawy, a starszym mieszkańcom miasta
przypomina szkolne czasy.
II. „Knot”
Pierwszoklasista, Piotruś Mieszkowski, spóźnia się w pierwszy dzień do szkoły. Zagubionego pierwszaka z rozmachem wpycha do właściwej klasy starszy kolega - Karol Kozłowski. Chłopcu wysypują się na podłogę książki i prowiant. Starszy kolega pomaga mu. Później udziela cennych wskazówek, które pomogą Piotrusiowi właściwie zachowywać się na lekcji i przetrwać pierwsze
chwile w szkole.
Pierwszoklasiści nie zawsze potrafią się odpowiednio zachować - siadają tyłem do nauczyciela, przeciągają się i na cały głos ziewają, a nawet zasypiają. Nie są przyzwyczajeni do siedzenia w ławkach,
nie potrafią się skupić.
Piotruś zapoznaje się z Karolem. Chwilę później w klasie pojawia się inspektor, który wygłasza przemowę o uczniowskich obowiązkach. Potem rozpoczynają się lekcje, ale nie przypominają one zwykłych
zajęć. Co chwila ktoś je przerywa. O dziesiątej zjawia się inspektor i każe „knotom” (tak określali starsi koledzy pierwszoklasistów) iść do domu. Piotruś zaprasza Kozłowskiego do siebie na stancję,
na orzechy, potem pyta kolegi, co za to dostanie. Kozioł proponuje piłkę, ale Piotruś wybrzydza, nie chce „włosianki”. Kozioł jest zły na kolegę. Piotruś odchodzi, ale już za chwilę idzie dalej za
Kozłem. Proponuje mu miód i niczego za to nie chce. Chłopcy obiecują sobie przyjaźń.
III. „Zabacuł”
Księżopolczyk to uczeń, który poszedł do szkoły nieco później niż jego rówieśnicy. Musiał pomagać ojcu w pracy na wsi. Pewnego dnia profesor niemieckiego - Effenberger zauważył Księżopolczyka, który zupełnie nie
uważał na lekcji. Kilkakrotnie zwrócił się do niego, ale ten nie reagował. Profesor spytał go, jak się nazywa. Uczeń odpowiedział „zabacułem”, co miało oznaczać „zapomniałem”. I w ten sposób utarło
się przezwisko Księżopolczyka. Jeszcze pod koniec roku chłopiec musiał przerwać naukę z powodu choroby. Chorował całą wiosnę i pół lata. Przed śmiercią prosił jednak o czytanie mu listy uczniów -
kolegów ze szkoły. Chłopiec żałował, że nie zdążył się z nimi zaprzyjaźnić.
Pojawia się również opowieść o innym uczniu - Mosakowskim. Był to chłopiec starszy od innych pierwszoklasistów, wyrośnięty, silny, miał głos dorosłego mężczyzny, na jego twarzy zaczął pojawiać się zarost. Mimo ciągłej nauki i starań Mosakowski nie otrzymał
jednak promocji do drugiej klasy. Po wakacjach znów zabrał się do nauki w klasie pierwszej, ale już z mniejszym zapałem. Po Bożym Narodzeniu nie wrócił już do szkoły. Ciekawym uczniom nauczyciel
powiedział, że ojciec ożenił Mosakowskiego. Od tej pory historia Mosakowskiego stała się powtarzaną przez nauczyciela francuskiego - profesora Luceńskiego - przestrogą dla innych uczniów, którzy nie
chcieli się uczyć.
IV. Prymus-lizus
Prymus pełnił w życiu klasy bardzo ważną rolę. Był pośrednikiem między uczniami, a nauczycielami. Początkowo w klasie prymusem był Sprężycki, ale po pewnym czasie stanowisko odebrał mu Ślimacki. Sprężycki był przez kolegów bardzo lubiany i szanowany. Na miano prymusa zasłużył uczciwie - świetnymi wynikami w nauce, uprzejmością, grzecznością. Ślimacki, który sam chciał być prymusem, robił
wszystko, żeby oczernić go w oczach nauczycieli. Docierały do nich informacje o niewłaściwym zachowaniu prymusa (fikanie kozłów, chodzenie na rękach). Pewnego dnia, gdy na przerwie Sprężycki tańczył
„polkę-ułankę” Ślimacki wprowadził do sali inspektora. Miejsce Sprężyckiego jako prymusa zajął Ślimacki. Ślimacki nie był lubiany przez kolegów, bo funkcję prymusa zawdzięczał donosicielstwu, a nie
uczciwej pracy. Nikt nie chciał przy nim rozmawiać, wszyscy bali się jego donosów. Ślimacki stale donosił inspektorowi i innym nauczycielom na kolegów, między innymi na Kozła i Mieszka. Uczniowie
śpiewali nawet specjalną piosenkę skierowaną do Ślimackiego, w której krytykowali jego zachowanie. Po zakończeniu roku szkolnego koledzy postanowili ukarać donosiciela. Dopadli go, gdy wracał z
nagrodą do domu. Został mocno obity rózgami znad rzeki. Po wakacjach już nie powrócił. Przekonał ojca, żeby przeniósł go do gimnazjum gubernialnego.
V. O chłopcu, co sypiał w trumnie
Wojtek Krystek był synem stolarza, nie miał zdolności do nauki, ale był zawzięty. Kolegów interesowało to, że wie jak robi się szafę, krzesło i inne sprzęty domowe, imponowała im rzemieślnicza wiedza Wojtka. Chłopiec marzył jednak o
zostaniu aptekarzem. Koledzy bardzo chcieli go odwiedzić, ale chłopiec tłumaczył, że tata nie lubi, jak mu się przeszkadza w pracy. Kiedy przez kilka dni Krystka nie było w szkole, koledzy poszli go
odwiedzić. Weszli do środka domu, połączonego ze stolarskim warsztatem. Pierwszy szedł Sprężycki. Po chwili wybiegł z mieszkania kolegi, a za nim podążyli pozostali. Okazało się, że chłopiec zobaczył
Wojtka poruszającego się w trumnie. Chłopcy postanowili wrócić do domu stolarza i sprawdzić, co się stało z ich kolegą. Wojtek zaczął witać się z kolegami, jednocześnie gramoląc się z trumny. Chłopcy
uciekli przerażeni. Dopiero w szkole Wojtek wyjaśnił im, że śpi w trumnie, ponieważ w domu jest bardzo mało miejsca i nie mieści się łóżko. Dlatego też śpi w dużej trumnie, którą jakiś czas temu
zrobił jego ojciec.
VI. Artyści klasowi
W klasie było wielu uzdolnionych uczniów. Pierwszym z nich był Welinowicz. Chłopiec pięknie kaligrafował. Koledzy prosili go o podpisywanie zeszytów. Kiedyś Sprężycki, najserdeczniejszy przyjaciel Welinowskiego, powiedział, że geniusze pisali jak kura pazurem. To tak
rozwścieczyło Welinowicza, że nie dokończył napisu dla przyjaciela. Innym artystą klasowym był Konopko. Chłopiec pięknie rysował. Potrafił naszkicować myśliwego, psa i zająca. Spierał się z Welinowiczem o wyższość swoich talentów. Kolejnym szkolnym „artystą” był Hefajstos. Specjalizował się w ostrzeniu piór do pisania. W odróżnieniu od Welinowicza i Sprężyckiego, Hefajstos pobierał opłaty od zatemperowanego pióra - jedną bułkę. Jeszcze inny chłopiec - Olszewski - robił piłki do grania. Sprzedawał również tzw. gumę strzelającą. Była to plastyczna masa z mocno przeżutego kawałka gumy, ulubiona rozrywka „knotów”. Zabawa polegała na rozpłaszczeniu kulki i zlepienia jej tak, by w środku znajdowało się
powietrze. Po naciśnięciu kulka pękała z lekkim trzaskiem.
VII. Nauczyciel starej daty
Skowroński był nauczycielem języka polskiego. Uwielbiał klasyków literatury polskiej - Krasickiego, Naruszewicza, Kniaźnina, Karpińskiego, Osińskiego i Dmochowskiego. Nadał im nawet specjalne przydomki, takie jak: książę poetów, poeta -
dziejopis, poeta-serca, śpiewak Justyny, polski Boileau. Uczniowie musieli je wszystkie doskonale znać. Podczas lekcji języka polskiego chłopcy deklamowali poezję, panował podniosły nastrój. Chłopcy
byli nasiąknięci poezją XVIII wieku. Pewnego dnia odkryli coś nowego. Dembowski wraz ze Sprężyckim czytali w pustelni tom poezji romantycznej, zawierający Dziady i Konrada Wallenroda. Obaj byli oszołomieni nieznaną literaturą, a sam Dembowski zaczął mówić o wyższości Mickiewicza nad wszystkimi poznanymi dotychczas poetami. Jednak kolega przekonał go, że wszyscy poeci są równie ważni, ich poezje nie są lepsze i gorsze, ale po prostu inne, w inny sposób piękne. Podczas
rozmowy usłyszeli bijące w mieście dzwony, które nigdy o tej porze nie dzwonią. Okazało się, że to umarł Skowroński.
VIII. Dawid i Goliat
Pewnego dnia, jeden z największych uczniów - Kucharzewski przyniósł do szkoły w swojej teczce niewielkiego, chudziutkiego Wrońskiego. Profesor Luceński nazwał ich Dawidem i Goliatem, przypominając klasie o pokonaniu biblijnego olbrzyma przez niepozornego Dawida. Na lekcji klasowy „Dawid” również okazał się lepszy od „Goliata” Kucharzewskiego, gdy Nauczyciel wezwał obu uczniów do
odpowiedzi. Kucharzewski nie potrafił przetłumaczyć zdania zadanego przez nauczyciela. Natomiast Wroński dokonał tego bez większego wysiłku. Podobna sytuacja powtórzyła się na lekcji religii, kiedy
to ksiądz pytał o Mojżesza. Ksiądz powiedział więc Wrońskiemu, że, skoro już pozbawił „Goliata” głowy, to teraz musi mu pomóc tę głowę odzyskać. Kucharzewski, który miał duże kłopoty z nauką, chciał
za wszelką cenę złożyć egzamin i otrzymać promocję do następnej klasy. Widząc ciężką, ale bezowocną pracę kolegi Wroński postanowił mu pomóc. Nauczył kolegę wierszyka, dzięki któremu Kucharzewski zapamiętał trudne łacińskie wyjątki, pomagał mu również przy arytmetyce. Od tego czasu chłopcy byli niemal nierozłączni. Kucharzewski, który do
tej pory otrzymywał jedynie słabe trójki skończył rok z listem pochwalnym. Wywołało to wielką radość u jego matki, a także jej wielką wdzięczność dla Wrońskiego.
IX. Stancje
Większość uczniów uczęszczających do szkoły w Pułtusku pochodziła ze wsi. Byli to synowie obywateli ziemskich, dzierżawców, oficjalistów i zagrodowej szlachty. Tylko włościanie (chłopi) nie posyłali
swoich dzieci do szkół, jednak i to miało się wkrótce zmienić. Uczniowie podczas pobytu w mieście mieszkali na stancjach. Znajdowały się one pod ścisłą kontrolą. Uczniowie posiadali własne skrzynie,
w których trzymali specjały przywiezione z domów. Zapasy uzupełniali po wakacjach, Bożym Narodzeniu oraz Wielkanocy. Jedną ze stancji prowadziła pani Pórzycka. Była to kobieta niezwykle dla chłopców
wyrozumiała, przymykająca oczy na ich psoty, usprawiedliwiająca ich przed wizytującym stancje inspektorem. Każda stancja miała swoją księgę wizyt, w której zapisywano wszelkie uchybienia, zarówno ze
strony uczniów, jak i ze strony odpowiedzialnych za nich właścicieli stancji, którzy po powtarzających się naganach mogli stracić prawo do przyjmowania uczniów. Jednym z najbardziej ganionych
„przestępstw”, powszechnych wśród starszych uczniów, było picie likieru i palenie papierosów. Robili to jednak tylko dlatego, że picie i palenie było zabronione - w rzeczywistości ani jedno, ani
drugie nie sprawiało im żadnej przyjemności. Wystawiali na czaty któregoś z młodszych uczniów, który miał ostrzec „przestępców” przed zbliżającym się nauczycielem. Jednym z nauczycieli, któremu udało
się przyłapać uczniów na gorącym uczynku był profesor Salamonowicz. Po złapaniu chłopców poprosił o przyniesienie księgi wizyt, aby wpisać naganę. Chłopcy upierali się, że oskarżenia są niesłuszne.
Do akcji wkroczyła sama pani Pórzycka, która broniła chłopców i próbowała przekupić nadzorcę poczęstunkiem. Gdy konflikt wydawał się już zażegnany, pan Salamonowicz wstał i niby przypadkiem schował
do kieszeni kieliszek znaleziony w trawie. Wpisał także uwagę o nagannym zachowaniu uczniów do księgi. Istniały również inne stancje. Jedna z nich, prowadzona przez wyjątkowo pobożnych i bogobojnych
ludzi, odznaczała się tym, że większość mieszkających w niej uczniów, po skończeniu szkoły decydowało się na wstąpienie do seminarium.
X. Kąpiele i katastrofy
W Pułtusku jedną z atrakcji są rzeki - Narew i jej dwie odnogi. Uczniowie chętnie korzystali z dobrodziejstw rzeki. Szczególnie upodobali sobie miejsce koło młyna oraz na Kępie Wierzbinowej.
Najlepszym pływakiem był potężny Kucharzewski. Wykonywał on szczególnie niebezpieczne „salto śmierci”. Obok Kucharzewskiego, który był prawdziwym mistrzem, byli także inni, którzy specjalizowali się
m.in. w pływaniu w pozycji stojącej, tzn. tak, aby nie zmoczyła im głowy ani jedna kropelka wody, pływaniu na wznak z papierosem, w trzykrotnym przepłynięciu rzeki w najszerszym miejscu. Był również
i taki chłopiec, który potrafił wrzucić do wody kamień, dać nurka i wyciągnąć go z wody. Byli także uczniowie, którzy nie potrafili pływać. Należał do nich Piotruś Mieszkowski. Jego przyjaciel-
Kozioł- postanowił sam nauczyć go pływać. Podczas jednej z takich lekcji w pobliżu mostu benedyktyńskiego Kozłowski stał na moście, a Piotruś pływał z utrzymującymi go na powierzchni pęcherzami pod
pachą. Kozioł instruował chłopca. W pewnej chwili Piotruś poczuł brak gruntu pod stopami i zniknął pod wodą. Kozłowski wskoczył do wody w ubraniu. Gdy Piotruś wypłynął, Kozłowskiego złapał skurcz,
ale zanim poszedł na dno zdołał krzyknąć: „ratujcie! ratujcie!”. Pomocy udzielił im Kucharzewski. Najpierw wyniósł z wody Piotrusia, a potem Kozłowskiego. Następnego dnia do klasy wszedł inspektor, żeby oficjalnie pochwalić bohatera. Dla Kucharzewskiego uratowanie kolegów było czymś naturalnym,
czuł się zawstydzony słowami inspektora. Nie chciał nawet, aby przyznano mu medal za zasługi. Dopiero, gdy usłyszał, że to ucieszy jego matkę, zgodził się. Gdy mama Piotrusia chciała mu podziękować -
ukrył się tak, że nie można go było znaleźć. Podziękowała także Kozłowi, ale ten powiedział, że nie ma o czym mówić, a Piotrusiowi przypomniał, że przy miodzie z orzechami ślubował mu przyjaźń.
Inny wypadek wydarzył się zimą. Czterej uczniowie ślizgali się po zamarzniętej Narwi. Dwóch z nich, bracia Lutek i Władek, wpadli do rzeki, pod lód. Dwaj pozostali szybko zawiadomili rodziców
chłopców. Było już ciemno, gdy rozpoczęto akcje ratunkową. W końcu udało się wydobyć chłopców spod lodu. Podczas reanimacji Lucek - starszy brat otworzył oczy i spytał o Władka. Władka nie udało się
jednak uratować. Rodzice ukrywali przed synem śmierć brata przez cały czas jego powracania do zdrowia. Pewnego dnia Lucek powiedział im jednak, że wie, co stało się z bratem, bo ten przyszedł do
niego we śnie i oświadczył, żeby się o niego nie martwić, bo jest mu teraz dobrze.
XI. Dzień chrabąszczowy
Chłopcy mieli nauczyć się na lekcję geografii nazw wszystkich stanów Ameryki Północnej i ich stolic. Sprężycki nie mógł sobie z tym zadaniem poradzić. Nagle w pokoju pojawił się latający chrabąszcz.
Chłopiec wpadł na pewien pomysł i podzielił się nim szybko z kolegami. Następnego dnia chłopcy przynieśli do szkoły chrabąszcze. Na lekcji łaciny profesor Izdebski wywołał do odpowiedzi Smolińskiego.
Odpowiedź nie szła uczniowi najlepiej. Z pomocą pospieszył mu Sprężycki, który poinformował profesora, że chodzi po nim chrabąszcz. Sprężycki, pod pozorem zdjęcia jednego chrabąszcza, przyczepił
nauczycielowi kolejne dziesięć. Powstało straszne zamieszanie i dalsza część lekcji się nie odbyła. Następna była geografia. Profesor Żebrowski wywołał do odpowiedzi Sprężyckiego. Ten ociągał się,
odpowiadał bardzo wolno. Gdy powiedział już wszystko, co wiedział, zwrócił uwagę profesora na chrabąszcza. Ten jednak nie przejął się tym i poprosił o dokończenie wypowiedzi. Uczniowie zaczęli więc
wypuszczać kolejne owady do momentu, gdy zdenerwowany nauczyciel przerwał lekcję i wyszedł z klasy. Za chwilę pojawił się groźny inspektor. Chłopcy powiedzieli mu, że chrabąszcze sprowadzili pewnie
uczniowie z pierwszej lub czwartej klasy. Po dzwonku miała się odbyć lekcja z profesorem Effenbergerem. I znów pojawiła się cała chmara chrabąszczy i zapanował uniemożliwiający przeprowadzenie lekcji
harmider. Czwarta lekcja- kaligrafia, również nie mogła się odbyć, bo podczas wyganiania chrabąszczy z klasy wylał się z kałamarza cały atrament, a potem umorusane (przez samych uczniów) w atramencie
chrabąszcze zaczęły brudzić uczniowskie zeszyty… Była to ostatnia lekcja. Obyło się bez złych ocen, a dodatkowo nic nie zostało zadane na następny dzień.
XII. Poeta
Następcą Skowrońskiego został profesor Chabrowski. Miał on bardzo dobry wpływ na uczniów. Na jego lekcjach zapominali o figlach. Nauczyciel miał zupełnie inne podejście do literatury. Kochał poezję romantyczną, o Krasickim, Karpińskim czy Trembeckim ledwie wspominał. Brał również
zastępstwa za innych nauczycieli, aby móc z uczniami czytać polską literaturę. Sam przynosił na lekcje książki. Pewnego dnia zalecił uczniom czytać na głos po fragmencie Pana Tadeusza, a sam wymknął się na spotkanie z poetą (chodziło o przyjazd do miasta Władysława Syrokomli). Uczniowie w skupieniu czytali dzieło Mickiewicza. Jeden z nich, Sprężycki, wyszedł z klasy. Chciał za
wszelką cenę zobaczyć poetę. Stał na skraju miasta i czekał na jego wyjazd. Wreszcie pojawiła się bryczka pocztowa, a w niej poeta. Uczeń był zachwycony jego wyglądem. Przejeżdżający poeta również
zauważył chłopca i uśmiechnął się do niego. Wywołało to w uwielbiającym poezję, wrażliwym chłopcu wielkie wzruszenie.
XIII. Chora noga
Sprężycki zwichnął zimą nogę w kostce. Ponieważ źle mu ją leczono, istniało zagrożenie, że stopę będzie trzeba odciąć. Udało się tego uniknąć, ale chory już trzeci miesiąc leżał z jątrzącą się raną w
nodze. Przykuty do łóżka chłopiec oczekiwał nadejścia wiosny, wypytywał rodziców i kolegów czy już pojawiły się jaskółki. Odwiedzał go m.in. Dembowski, który pewnego dnia przyniósł koledze wiosenny,
pachnący bez. Dembowski opowiadał koledze o tym, co się dzieje w szkole. Okazało się, że Chaber - nauczyciel języka polskiego - bardzo często dopytuje się o Sprężyckiego i zamierza go odwiedzić.
Chory cierpiał nie tylko z powodu rany, ale także dlatego, że z nakazu lekarza pozasłaniano w jego pokoju wszystkie okna i do stęsknionego za wiosną chłopca nie docierał ani wiosenny powiew, ani
słoneczne, ciepłe promienie. Nie wolno mu było także czytać. Dembowski, za namową przyjaciela, poodsłaniał jednak okna, otworzył je na oścież i zaczął czytać na głos książkę. Chłopcy rozmawiali także
o swoim sekrecie. Niczym bohaterowie awanturniczej powieści, zakopali w ogrodzie zamkowym, pod dużym kamieniem prawdziwą truciznę. Sami ją przyrządzili z soku z pokrzywy, rozgniecionych pająków i
stawonogów, potłuczonego szkła i rtęci z termometru. Kryjówka była znana tylko im.
Czas mijał, a Sprężycki ciągle czuł się źle. Ból w noce był tak wielki, że chłopiec nie mógł w nocy spać. Pojawiła się groźba utraty stopy. Dembowski - wierny przyjaciel - przesiadywał u kolegi
prawie do północy, czytając mu ulubione książki i wychodząc dopiero po zaśnięciu chorego. W końcu ojciec Witka pojechał do Warszawy po nowego lekarza-homeopatę. Miał on zupełnie inne podejście do
chorego. Kazał otwierać okno w pokoju chłopca na całą szerokość, na rany stosował tylko płótno z tłuszczem, a jako lekarstwo wodę. Chłopcu wrócił sen, apetyt i humor, zaczął powoli odzyskiwać zdrowie
i siły. Zmieniono również dietę chłopca, na smaczną i pożywną. Dembowski powiedział wracającemu do zdrowia koledze, że gdy istniała groźba odcięcia Witkowi chorej nogi, obiecał sobie, na znak
solidarności z przyjacielem, że pójdzie na wojnę i zostanie ranny, aby jemu także odcięto nogę.
Szkoła i klasztor znajdowały się w jednym budynku. Połowa należała do klasztoru, a druga do szkoły. Z kuchni zakonnej dochodziły nie lada zapachy, ponieważ pracował tam kucharz francuski, który
służył u jednego generała w czasie kampanii 1812 roku. Obiecujące kuchenne aromaty w niejednym uczniu obudziły nawet myśl o wstąpieniu do zakonu… Szczególne zainteresowanie uczniów budziła pompa klasztorna. Czasem opowiadali sobie o niej
niesamowite historie. Na żarty starszych kolegów narażone były zwłaszcza „knoty”. Opowiadali im o tym, że woda płynie spod kościoła, a tam od kilkuset lat chowają zmarłych zakonników. Czasem
przekonywali, że widzieli w wodzie kawałek palca z sygnetem. Wielkie poruszenie wywołała opowieść, że gdy spojrzy się do środka pompy, można zobaczyć prawdziwe ludzkie oko. Faktycznie, kilku uczniów,
spoglądających w ujście wody potwierdziło makabryczną opowieść. Sytuacja szybko się jednak wyjaśniła - kto zaglądał do pompy widział po prostu odbicie własnego oka. Uczniowie lubili także wchodzić do
ogrodu klasztornego, choć było to zabronione. Aby dostać się do środka, na pytanie „kto tam?” należało odpowiedzieć: „do ogrodnika po frukta”. Sprężyckiemu kilka razy udało się wejść do ogrodu.
Pewnego dnia został dostrzeżony przez przeora. Ten spytał o Jaśka - ogrodnika. Chłopiec odpowiedział, że ogrodnik jest chory, a on jest jego bratem. Okazało się, że Jasiek nie ma brata, a siostrę.
Chłopiec wymruczał coś niezrozumiałego. Gdy tylko przeor oddalił się, chłopiec uciekł. Bolało go, że skłamał. Poszedł do spowiedzi. Potem walczył z kolejną pokusą. Chciał odwiedzić pustelnię księdza
Siennickiego. O księdzu krążyły różne plotki - że unika towarzystwa ludzi nawet współbraci zakonnych. Chłopiec wszedł do pustelni i zobaczył pustelnika, który podlewał dzikie kwiaty i karmił dzikie
ptactwo. Wtedy wychylił się ze swojej kryjówki i spłoszył karmione przez pustelnika dzikie ptactwo. Pustelnik wyciągnął go z kryjówki. Odbył z nim rozmowę i uświadomił chłopcu, że źle zrobił wchodząc
tam, gdzie nikt go nie prosił, nie przejmując się tym, że narusza upragniony spokój i ciszę mieszkańcowi pustelni. Chłopiec, zdziwiony widokiem dzikich ptaków, które niczym domowe ptactwo przylatuje
do zakonnika, dostał także obrazek ze świętym Franciszkiem - bratem wszystkich zwierząt - na pamiątkę rozmowy. O rozmowie tej chłopiec nie powiedział nikomu.
XV. Kuracja mleczna profesora Jastrebowa
Pewnego razu Sprężycki uczył się rosyjskiego wiersza, siedząc na parkanie. Nieustannie powtarzał dwa wersy, których w żaden sposób nie mógł zapamiętać. Po chwili podszedł do niego kolega Bronek.
Sprężycki opowiedział mu o swojej niechęci do nauczyciela języka rosyjskiego. Nauczyciel ten twierdził, że wszyscy powinni spożywać wyłącznie mleko i chleb razowy. Jastrebowa nie lubili ani
uczniowie, ani nauczyciele. Od uczniów mało wymagał, chciał tylko, aby pokochali rosyjską poezję. Za każdym razem, gdy wywoływał kogoś do odpowiedzi, wywołany uczeń twierdził, że nie jest
przygotowany, ponieważ lekcja była strasznie trudna. Nauczyciel stawiał mu wtedy trójkę. Nie stawiał ani wyższych, ani niższych ocen, więc uczniowie w ogóle nie przejmowali się nauką. Lekcję
prowadził w następujący sposób: otwierał poezje ulubionego przez siebie Dzierżawiana, jeden z uczniów zaczynał głośno czytać i czekał, aż profesor uśnie. Wtedy chłopcy na zmianę czytali Rinalda Rinaldiego lub Cudowną lampę Alladyna. Na zakończenie roku szkolnego Sprężycki miał deklamować odę po rosyjsku. Na szczęście wśród gości nie było nauczyciela od rosyjskiego. Deklamacja chłopca wywołała wielkie wzruszenie. Kilka dni
później Sprężycki poszedł do nauczyciela, ponieważ ten jako jedyny nie zadał uczniom pracy domowej na okres wakacji. Profesor był w ogrodzie, ale uczeń nie mógł go odnaleźć. W pewnym momencie
zobaczył bosego dziada, który deklamował tą samą odę, co on. Po chwili ze zdziwieniem poznał w nim swojego nauczyciela. Obok Jastrebowa leżał razowiec, zsiadłe mleko oraz butelka wódki. Chłopiec ze
strachem podszedł do nauczyciela, ten jednak zaczął krzyczeć „Szatan” i chłopiec uciekł.
XVI. Mali bohaterowie
Chłopcy szukali pośród siebie bohaterów. Rozmawiali np. o odwiedzaniu cmentarza o północy. Kozłowski podjął się pójść na cmentarz. Radzicki miał przepłynąć rzekę dwa razy w najszerszym miejscu,
„Balonik” obiecał wykonać zatrważający skok z huśtawki. Do sprawdzianu bohaterstwa przystąpił także Sprężycki, który jeszcze nie tak dawno ciężko chorował. Jego ojciec nie wymagał od niego nawet
składania egzaminów. Po egzaminach i zakończeniu roku szkolnego, chłopcy ponownie spotkali się, aby opowiedzieć o swoich bohaterskich czynach i osiągnięciach. Kozłowski zdał relację z pobytu na
cmentarzu - chłopiec nie był jednak z siebie dumny, raczej wściekły na swoją głupotę, bo został obity przez nocnego stróża. Z kolei Radzicki przechwalał się, że byłby przepłynął rzekę nawet i więcej
razy, gdyby nie złapał go bolesny skurcz. Jego próbę przepłynięcia rwącej, pełnej wirów rzeki oceniono jednak nie jako bohaterstwo, ale czyn godny wariata. Potem Balonik opowiadał o swoim skoku.
Okazało się, że podczas jego wykonywania zwichnął rękę.
Dla Sprężyckiego bohaterstwem było zdanie egzaminów i zdobycie nagrody, tym bardziej, że przez długi czas, z powodu chorej nogi, nie chodził do szkoły. Chłopcy odnieśli się do tego lekceważąco -
każdy z nich przecież pozdawał egzaminy. Dopiero Dembowski uzmysłowił im wartość wyczynu chłopca, który po półrocznej chorobie, nieobecności w szkole, sam, ucząc się po nocach nadrobił wszystkie
zaległości i jeszcze zakończył rok z najlepszym wynikiem, otrzymując nagrodę. To on został okrzyknięty bohaterem, bo prawdziwe bohaterstwo to „taki czyn, który z trudem i niebezpieczeństwem wykonany, przynosi rzetelną korzyść albo samemu wykonawcy, albo innym”, a nie nadęte przechwałki i bezmyślne narażanie swojego zdrowia i życia na szwank.
XVII. Nowy zwierzchnik
Zaraz na początku roku szkolnego całą szkołę obiegły wieści, że wkrótce pojawi się nowy inspektor. Jak głosiła krążąca wśród uczniów plotka, obecny, zwany przez uczniów Madejem, miał być usunięty za to, że z jego rozkazu jakiś „knot” dostał dwadzieścia razów rózgą i umarł (być może jednak stary
rektor przechodził po prostu na emeryturę). Nikt nie lubił obecnego inspektora. Uczniowie nie cieszyli się nawet, gdy dostawali nagrody, jeśli wręczał je Madej. Był to człowiek okrutny, szorstki,
który wolał karcić i karać niż chwalić i nagradzać uczniów. Krążyły plotki, że następca Madeja także słynie z okrucieństwa. Wreszcie pojawił się nowy inspektor - pan Wiśnicki. Najpierw odbyła się
msza. Potem odchodzący inspektor żegnał się z uczniami. Jednak nikt nie był wzruszony, nikt nie żałował odchodzącego inspektora, nie było pożegnalnych braw. Być może wtedy Madej zrozumiał, że podczas
pełnienia swoich obowiązków popełniał liczne błędy i swoim zachowaniem nie zaskarbił sobie sympatii i szacunku uczniów. Następnie głos zabrał nowy inspektor. Ton jego wypowiedzi był przyjazny i miły.
Nie mówił o obowiązkach i karach, ale wzajemnej miłości i wspólnej, zgodnej pracy. Chłopcy przyjęli go entuzjastycznie. Za czasów nowego inspektora zostały zniesiona kary cielesne. Miejsce kulawego Szymona, który zajmował się ich wymierzaniem - zajął Jan. Stary inwalida często opowiadał uczniom o swoich przygodach
podczas wojennej tułaczki. Atmosfera w szkole zmieniła się. Gdy młodzież była niesforna inspektor wchodził do klasy pod byle pretekstem i pod wpływem jego dobroci młodzież uciszała się. Nowy
inspektor w niższych klasach wykładał geografię, w starszych początki nauk przyrodniczych. Uczniowie chętnie słuchali jego wykładów. Nowy rektor znalazł również sposób na palaczy. Ogłosił, że podczas
każdej przerwy Jan będzie miał papierosy i każdy będzie mógł palić na dziedzińcu szkolnym, bo nie wypada przecież palić w ukryciu, w miejscach brzydkich i brudnych. Uczniom zrobiło się wstyd,
przestali palić, ale jeden z nich odważył się poprosić Jana o papierosa. Gdy śmiałek zaczął chodzić po dziedzińcu, szybko zrobiło się wokół niego zbiorowisko. Młodsi uczniowie potępili jego
zachowanie. Inspektor rozprawił się także z donosicielstwem, tak popieranym przez poprzedniego rektora. Kiedy ktoś doniósł, że kolega zamiast na lekcje poszedł na ryby, inspektor kazał donosicielowi
opuścić klasę i iść pomóc koledze. Kiedy innym razem jeden z uczniów doniósł kto wybił szybę, dyrektor powiedział mu, że oskarżony uczeń był już u niego i powiedział, że to sam donosiciel wybił
szybę. Mówił o karze dla obu chłopców, chyba, że donosiciel odwoła wszystko, co powiedział. Sposób postępowania inspektora wpływał także na pozostałych nauczycieli.
XVIII. Ostatnie zebranie
Do ogrodu ciągną piątoklasiści. Następnego dnia mają otrzymać patenty. Już wkrótce chłopcy rozstaną się na zawsze. Każdy z uczniów mówi o swoich planach na przyszłość. Osowski, mimo wielkich chęci,
nie może kontynuował nauki, ponieważ pochodzi z ubogiej rodziny i nie ma środków na dalsze kształcenie. Ma jednak zamiar uczyć dzieci i odkładać pieniądze, by potem wstąpić do gimnazjum, a następnie
na uniwersytet. Jeszcze nie wie, kim chce zostać. Smoliński chce zostać weterynarzem. Kozłowski chce być leśniczym, a potem nadleśniczym. Sitkiewicz planuje zostać geometrą. Bellon zrobi to, co
ustali ojciec ze stryjem. Właszczuk chce pracować w biurze powiatu. Petrykowski chce zostać księdzem. Inni chłopcy będą pomagać ojcom w gospodarstwie, pójdą na praktykę gospodarską do obcych, do
szkoły rolniczej, do bogatego wuja. Część uczniów, którzy razem z nimi zaczynali edukację, nie skończyli jej lub są w niższych klasach. Z kolei Dembowski od roku uczęszczał już do warszawskiego
gimnazjum. Ślad przepadł po Konopce i Welinowiczu, Hefajstos zmarł, a Olszewski opuścił szkołę w trzeciej klasie. Sprężycki- najambitniejszy z kolegów- nie uważa uzyskania patentu za koniec swojej
nauki. Dla niego ona się dopiero zaczyna, by skończyć się na dyplomie uniwersyteckim albo jeszcze dalej…
Uczniowie
Witold Sprężycki - główny bohater utworu. Początkowo był prymusem, ale pod wpływem intryg Ślimackiego został pozbawiony pełnionej funkcji. Był chłopcem z wyobraźnią. Tańczył na środku klasy polkę-ułanę, wzruszały go
dzieła literackie, poezja czytana na lekcjach i poza szkołą. Pomysłowy - kiedy nie mógł nauczyć się nazw stanów Ameryki Północnej na pamięć, wpadł na pomysł z chrabąszczami - żadna z lekcji się nie
odbyła. Uciekł z lekcji, ponieważ chciał zobaczyć poetę. Czekał kilka godzin, zmarzł, zmókł, ale w końcu udało się - zobaczył prawdziwego poetę. Jest pod wielkim wrażeniem Syrokomli. Przez długi czas
chorował. Zwichnął kostkę i źle mu ją leczono. Istniała nawet groźba odcięcia stopy. Po powrocie do szkoły szybko nadrobił zaległości i dostał nawet na zakończenie roku nagrodę. Brzydził się
kłamstwem, gdy wkradł się do ogrodu klasztornego i skłamał przeorowi, że jest bratem ogrodnika, później wyspowiadał się ze swego postępku. Zakradł się też do pustelni księdza Siennickiego. Był
świetnym deklamatorem - odniósł sukces, recytując na zakończenie roku rosyjską odę. Był bardzo ambitny, chciał się dalej kształcić, marzył o studiach uniwersyteckich.
Bellon (Balonik) - chciał zostać bohaterem, więc wykonał niebezpieczny skok z huśtawki i zwichnął rękę.
Bronek Dembowski - przyjaciel Sprężyckiego, odwiedzał kolegę podczas jego choroby. Obiecał sobie, że jeśli Sprężyckiemu amputują nogę, on pójdzie na wojnę i też straci nogę. Troskliwy przyjaciel. Chłopcy mieli
wspólny sekret - flakon z trucizną ukryty w ogrodzie. Rok wcześniej opuścił kolegów - przeniósł się do gimnazjum w Warszawie.
Hefajstos - jeden z artystów klasowych. Specjalizował się w temperowaniu piór. Za swoje usługi pobierał zapłatę w postaci bułki. Pracował podczas długiej przerwy. Był żarłokiem, a wyglądał jak głodomór. „Twarz ma szeroką, kościstą, policzki zapadnięte, usta rażąco szerokie, nie domykające się, z których wyzierają duże, ostre zęby”. Ponadto „woskował” pióra i „hamburyzował” je. Zmarł przed czwartą klasą.
Konopko - jeden z artystów klasowych, rysownik - potrafił narysować myśliwego, psa i zająca.
Kozłowski „Kozioł” - przyjaciel Piotrusia Mieszkowskiego. Honorowy - zawsze dotrzymywał słowa. Odważny, czasem do przesady - poszedł o północy na cmentarz. Lojalny przyjaciel - bez wahania rzucił się na ratunek
topiącemu się Piotrusiowi, podczas nauki pływania. Chciał być leśniczym, a potem nadleśniczym.
Księżopolczyk „Zabacuł” - syn ubogiego szlachcica zagrodowego (pół-chłopa). Miał około trzynastu lat. Poszedł do szkoły później niż jego rówieśnicy, ponieważ musiał pomagać ojcu w pracach w polu i gospodarstwie. „Jest wprawdzie duży i gruby, ale brak mu zupełnie tej rześkości, jaką odznaczają się wiejskie wyrostki. Zgarbiony, kurczący się, z twarzą chorobliwą, żółtą, piegami osypaną, osowiałą, unika, ile
tylko może, towarzystwa hałaśliwych kolegów, szuka miejsc samotnych, wciska się do najdalszych, pół-ciemnych ławek, gdzie w zupełnym spokoju może... zajadać pajdy chleba razowego, którymi ma wypchane
wszystkie kieszenie”. Ma przezwisko „Zabacuł”, ponieważ zapytany przez nauczyciela języka niemieckiego zapomniał jak się nazywa i na pytanie o nazwisko odpowiedział: „Zabacułem” (zapomniałem). Pod koniec roku szkolnego
musiał przerwać naukę z powodu choroby. Zmarł zanim zdążył się zaprzyjaźnić z kolegami z klasy.
Kucharzewski - „olbrzym klasowy, z szeroką piersią, grubym karkiem, ciężki i niezgrabny, lecz wyjątkowo mocny”. Wszyscy koledzy podziwiali jego siłę. Był słabym uczniem, ale dzięki pomocy Wrońskiego na zakończenie roku szkolnego otrzymał list pochwalny. Wykonywał skok śmierci z koła młyńskiego. Bohater -
uratował życie Piotrusiowi i Kozłowskiemu. Skromny- nie chciał przyjąć odznaczenia, zgodził się na medal tylko dlatego, żeby sprawić przyjemność matce. Swoje bohaterskie zachowanie uważał za zupełnie
naturalne. Miał dojrzały głos. Tylko on swoją deklamacją poezji zadowalał profesora Skowrońskikego.
Mosakowski - imponował kolegom swoją siłą. Nie był najlepszym uczniem, nie dostał promocji do drugiej klasy, pomimo ciągłej nauki. Był wysoki, barczysty, miał głos prawdziwego mężczyzny. Po Bożym Narodzeniu
nie wrócił do szkoły. Okazało się, że jego ojciec ożenił go. Jego „smutny” los był wykorzystywany przez nauczyciela języka francuskiego jako przestroga dla niechętnych do nauki uczniów.
Olszewski - Kataryniarz - jeden z klasowych artystów, był „piłkarzem” - wykonywał piłki. „Ten rudy, piegowaty chłopiec, z dużym zakrzywionym nosem, prowadzi jakby fabrykę piłek, którymi handluje z całą szkołą. Rzec można, że zmonopolizował w swych rękach cały handel piłkowy. Mówią też, że
zarabia na tym dużo pieniędzy, które wydaje następnie na jedyną namiętność swoją: hodowlę gołębi.”. Wyrabiał także gumy strzelające. Potrzebował sześciu lat, aby przejść przez dwie pierwsze klasy. Opuścił trzecią klasę, ponieważ „Przyszedł do przekonania, że szkoła jest areną zbyt szczupłą dla jego wielkich przemysłowo-handlowych zdolności”.
Piotruś Mieszkowski - mieszkał na stancji u Wojcieszkowej, na Starym Mieście. Już pierwszego dnia zaprzyjaźnił się z Karolem Kozłowskim. „Rumiany tłuścioszek”. Nie umiał pływać, bał się wody. Podczas nauki pływania o
mało nie utonął.
Sitkiewicz - Miał słabość do przysłów, które często przytaczał. Planował zostać geometrą.
Smoliński - „Jest to „poczciwości” chłopiec, tłusty, szerokopleczysty wieśniak, mówiący przez nos. Posiada szczególną skłonność do przeciągania ostatnich wyrazów w zdaniu tonem śpiewającym. Nazywają go koledzy:
„Bonuś” albo „Omega”. Ostatnie przezwisko dostał już później z powodu przeciągłego wymawiania ostatniej litery alfabetu greckiego. Bonusiem był od początku, i to przezwisko z dziwną trafnością
przystawało do jego poczciwej, nieco ciężkiej figury.” Chciał zostać weterynarzem.
Ślimacki - był synem urzędnika sądowego. Zazdrościł Sprężyckiego funkcji prymusa. Chciał zająć jego miejsce. Donosił na kolegę, dopóki nie został prymusem. Nie był lubiany przez kolegów, donosił na nich. Po
zakończeniu roku szkolnego koledzy ukarali go za niewłaściwe zachowanie. Został dotkliwie obity witkami znad rzeki. Wymógł na ojcu przeniesienie do gimnazjum gubernialnego. „Ślimacki dopiął swego: skończył gimnazjum, potem uniwersytet i - „zrobił karierę”. Dobrze mu się dzieje, humor ma zawsze pogodny - i tylko na wspomnienie o szkole w Pułtusku i o którym z tamtejszych
kolegów zachmurza się i rozmowę czym prędzej na inny przedmiot skierowywa...”
Welinowicz - jeden z klasowych artystów, pięknie kaligrafował. Chętnie podpisywał kolegom zeszyty.
Wojtek Krystek - „Był to poczciwy, nieco rozlazły wyrostek, z dużą głową i kędzierzawymi włosami, w których tkwiło zawsze pełno drobnych wiórków stolarskich”. Jego ojciec był stolarzem. Wojtek nie miał zdolności do nauki, ale był bardzo zawzięty. Zachwycał kolegów swoją wiedzą dotyczącą wyrobu szaf, krzeseł, ław. Spał w stojącej w warsztacie trumnie,
ponieważ w domu nie było miejsca na wstawienie łóżka dla chłopca.
Wroński - „istne kurczątko”. Pomaga Kucharzewskiemu w nauce, dzięki temu kolega kończy rok szkolny z listem pochwalnym.
Nauczyciele
inspektor „Madej” - „Sama postać zwierzchnika i wyraz jego twarzy wzbudzają lęk. Niezbyt wysoki, ale gruby, z wielkim wystającym brzuchem, z dolną wargą wysuniętą, z wiecznym „marsem” na czole, przemawia krótko, głosem
basowym, gniewnym.”. Chętnie karał uczniów, tylko z przymusu udzielał nagród i promocji. Popierał donosicielstwo wśród uczniów. Podczas pożegnania nikt się nie wzruszył jego słowami.
inspektor Wiśnicki - przybył z Radomia. Wspaniały pedagog, stawiający na pierwszym miejscu wzajemną miłość i szacunek uczniów i nauczycieli. Od razu wzbudził sympatię uczniów. „Nigdy nie krzyczał na uczniów, nie gromił ich, karami nie straszył”. Zniósł kary cielesne. Znalazł sposób na palaczy i donosicieli. Pod wpływem jego zachowania zmienili się także inni nauczyciele.
profesor Chabrowski - nowy nauczyciel języka polskiego. Był młody, piękny, uprzejmy. „Jego wpływ na uczniów jest tego rodzaju, że wstydziliby się okazywać mu nieposłuszeństwo, zuchwałość, gburowatość. Nawet Kozłowski przy nowym profesorze zapomniał o psich figlach; nawet wrodzona
żywość Sprężyckiego ustąpiła miejsca poważnej zadumie; nawet Bonuś Smoliński nauczył się lekkich, zgrabnych ruchów; nawet Kucharzewski wysubtelniał i zdrobniał, a Kataryniarz Olszewski zrozumiał po
raz pierwszy w życiu, że prócz piłek i gołębi są na tej ziemi inne jeszcze uwagi godne rzeczy”. Przyniósł uczniom do czytania Pana Tadeusza.
profesor Izdebski - „poważny, zatabaczony, w granatowym fałdzistym, szeroko rozpostartym płaszczu z peleryną, z podciągniętymi wysoko, dla oszczędności, nogawicami, sunie środkiem korytarza, między dwoma rzędami
mundurków, kołysząc się lekko na dużych, płaskich stopach, w obuwiu z grubej, juchtowej skóry, ze startymi doszczętnie napiętkami”. Często powtarza „Baczność!...Uwaga!”
profesor Jastrebow - uczył języka rosyjskiego. Nie lubili go uczniowie ani nauczyciele. Ciągle pił mleko. Usypiał na lekcjach. Wszystkim uczniom stawiał trójki. Gdy Sprężycki przyszedł go odwiedzić, był kompletnie
pijany i miał straszny wyraz twarzy.
profesor Luceński - nauczyciel języka francuskiego, żartował odczytując nazwiska uczniów z listy.
profesor Salamonowicz - „ruchliwy, nerwowy, biega szybko w prawo i lewo, na górę i na dół, do wszystkich klas zaglądając, do pośpiechu nagląc”. Wizytował stancję pani Pórzyckiej, był bezlitosny.
profesor Skowroński - nauczyciel języka polskiego, „stary, gruby, z białymi włosami naczesanymi na czoło i skronie, a z tyłu spadającymi w długich pasmach na plecy. Twarz ma zawsze wygoloną, szyję owiązaną kilkakrotnie białą chustką; olbrzymie,
wysunięte spod chustki kołnierzyki, w których tłuste jego policzki - zwłaszcza gdy głowę pochyli - do połowy się kryją. W całości przypomina owe szanowne postacie z początku stulecia, których
wizerunki przechowały się na starych litografiach”. Wzruszał się podczas wygłaszania wierszy elegijnych. Kochał swych uczniów, często pożyczał im książki. Był wielbicielem Krasickiego, Naruszewicza, Kniaźnina, Karpińskiego, Osińskiego i
Dmochowskiego. Zmarł, a jego następcą został profesor Chabrowski.