Siłaczka - streszczenie szczegółowe
Na początku noweli poznajemy doktora Pawła Obareckiego. Bohater wrócił z urodzinowej partyjki winta u księdza plebana. Lekarz grał tam w karty razem z aptekarzem, poczciarzem i sędzią. Mężczyzna wrócił po ośmiu godzinach i zamknął się w gabinecie, by nie przeszkadzała mu gospodyni – dwudziestoczteroletnia dziewczyna. Obarecki pogrążył się w myślach. Narrator stwierdził, że doktora, mieszkającego obecnie w Obrzydłówku, dopadła „małomiasteczkowa nuda”. Nie miał siły czytać ani pisać. Całymi dniami leżał, czekając na coś bliżej nieokreślonego. Najgorsza była jesień. Wówczas jedyną rozrywką Obareckiego stanowiły pogawędki z gospodynią. Deszczowa, smutna pogoda rezonowała i potęgowała smutek bohatera.
Z biegiem czasu smutek ten stał się dominujący i nie ograniczał się tylko do ciemnych i zimnych miesięcy w roku. Wraz z melancholią przyszło zabójcze lenistwo, które „wytrąca z rąk nowele Alexisa”. Raz, dwa razy do roku Paweł Obarecki doznawał przebłysku świadomości. Narrator nazwał te okresy „metafizyką”: „To kilka godzin świadomego samobadania bystro, z szaloną gwałtownością napływających wspomnień, niecierpliwego zbierania strzępów wiedzy, szamotania się, graniczącego z wściekłością, szlachetnych porywów przywalonych gliną bezczynności, rozmyślań, wybuchów goryczy, postanowień niezłomnych, ślubów, zamiarów”. W dłużej perspektywie nic to jednak nie zmieniło.
Nie zawsze tak było. Kiedy Paweł Obarecki przybył do Obrzydłówka przed sześcioma laty „był śmiały, młody, szlachetny i energiczny”. Walczył z aptekarzem i felczerem (chirurgiem polowym, wykonującemu proste zabiegi), którzy nakładali haracz na mieszkańców, wykorzystując fakt, że najbliższa apteka była oddalona od Obrzydłówka o pięć mil. Nie godząc się na takie postępowanie, doktor Obarecki sam skompletował podręczną apteczkę, przygotowywał lekarstwa i leczył mieszkańców za symboliczną opłatę lub nawet za darmo. To spotkało się ostracyzmem, a doktorowi wybijano okna w domu i rozpuszczono plotki, jakoby Obarecki obcował z mocami nieczystymi. Na początku bohater wierzył, że prawda zwycięży, lecz po roku zmagań jego energia stała się „dziedzictwem robaków”. Lekarzowi zaczęło być wszystko jedno. U Obareckiego leczyła się już jedynie ludność żydowska, która nie zwracała uwagi na plotki o „duchach ciemności”. Z czasem jednak wypalił się zapał, z którym lekarz przybył do Obrzydłówka.
Z podręcznej apteczki, którą bohater skompletował dla pacjentów, zaczął korzystać sam. Czuł się pokonany, lecz to nie była sprawka aptekarza czy fajczera. Paweł Obarecki pokonał się sam. Lekarz próbował jeszcze nawiązać znajomość z proboszczem i sędzią, lecz z czasem zmienił się w samotnika. Wolał przyrodę od towarzystwa ludzi. Za sprawą proboszcza, pomiędzy doktorem Obareckim a aptekarzem doszło do zawieszenia broni. Wkrótce mężczyźni zaczęli nawet razem grywać w karty. Aptekarz wiedział, że Obarecki nie zarabia dużo, zaproponował mu układ. Lekarz miał wystawiać recepty, a aptekarz – realizować je. Obarecki czuł się jak karykatura samego siebie. Spoglądał na smutny, zimowy krajobraz, który potęgował jego bezsilność.
Rozmyślania doktora Pawła przerwało nagłe wtargnięcie chłopa, który przybył tu na polecenie sołtysa. Obarecki został wezwany do chorej nauczycielki. Zacinał śnieg, a mężczyźni musieli pokonać trzy mile powozem. Wkrótce doktor Paweł znalazł się w nędznej izbie oświetlanej naftowym kagankiem. Zauważył przerażoną kobiecinę i zapytał o samowar. Dowiedział się także, że chora leży w sąsiedniej izbie i że zaniemogła przed dwiema niedzielami, a teraz zupełnie opadła z sił. Gdy bohater się jej przyglądał, to nauczycielka spała. Była to młoda dziewczyna. Jej twarz pokrywał „szkarłat gorączki”, a skórę wysypka. „Jasnopopielate, niezmiernie bujne włosy leżały poplątanymi pasmami na poduszce, wiły się na twarzy. Ręce bezwiednie i niecierpliwie szarpały kołdrę”. Paweł zawołał do niej po imieniu: „Panno Stanisławo”. Chora z wysiłkiem otworzyła oczy, lecz po chwili znów je zamknęła, jęcząc. Widząc stosy książek, liche trzewiki i złe warunki, w których mieszkała nauczycielka, lekarz szepnął, załamując ręce: „Ach, ty szalona, ty głupia!”. Obarecki zbadał dziewczynę i załamany, stwierdził, że to tyfus.
Do oczu zaczęły mu się cisnąć łzy, które nie chciały płynąć. Zawołał sołtysa, który przyprowadził młodego parobka. Paweł obiecał mu trzydzieści rubli, wszystko, co zechce, jeśli pomimo zamieci, wróci za sześć godzin i przywiezie chininę. Lekarstwo to było jedyną szansą na przeżycie dla panny Stanisławy. Paweł napisał drżącymi rękami wiadomość do aptekarza, aby ten posłał po lekarza z miasta powiatowego i wręczył go parobkowi. Tylko on mógł przywieźć chininę. Lekarz dowiedział się od starej gospodyni, że znalazła u nauczycielki kąt na starość i że panna Stanisława mieszka w Obrzydłówku „od trzech zim”. Staruszka zaczęła się modlić za chorą, a doktor Paweł – nerwowo chodził po pokoju. Mówił ni to do siebie, ni to do panny Stanisławy: „Niemądra byłaś! Tak żyć nie tylko nie można, ale i nie warto. Z życia nie zrobisz jakiegoś jednego spełnienia obowiązku: zjedzą cię idioci, odprowadzą na powrozie do stada, a jeśli się im oprzesz w imię swych głupich złudzeń, to cię śmierć zabije najpierwszą, boś za piękna, zbyt ukochana”. Ogarnęło go dawne, zapomniane uczucie.
Trzy lata temu bohater mieszkał bowiem obok panny Stanisławy. Kiedy przyglądał się twarzy dawnej ukochanej, wróciły wspomnienia. Poznali się, gdy Obarecki był na czwartym roku kursu i zmierzał właśnie do szpitala w zimowy poranek. Chodził tak, aby nie było widać dziur w podeszwie, które zakleił tekturą. Panna Stanisława szła Krakowskim Przedmieściem, codziennie wsiadała do tramwaju i jechała do Pragi. Choć nie miała więcej niż siedemnaście lat, wyglądała jak „stare panisko w baszłyku zarzuconym niedbale na futrzaną czapkę, w kaloszach za dużych trochę na jej małe nogi, w niezgrabnej i niemodnej salopce. Niosła zawsze pod pachą jakieś kajety, arkusze zapisane, książki, mapy”.
Pewnego razu Obarecki postanowił dowiedzieć się dokąd dziewczyna jeździ. Wsiadł do tramwaju i tego samego co ona, dziesięciogroszowego przedziału, lecz nagle cała odwaga opuściła go. Tym bardziej że Stanisława spojrzała na niego z pogardą. Wyskoczył z tramwaju, tracąc wazę z rosołem i niczego się nie dowiedziawszy. Nie miał do niej jednak pretensji. Wciąż myślał o jej ustach, które miały barwę „torebek owocu dzikiej róży”. Codziennie rano pragnął ujrzeć dziewczynę, by porównać jej postać z wyobrażeniem o niej. Pewnego razu spotkał ją w saloniku, który prowadziło małżeństwo społeczników. Mąż, zwany „Ruchem w przestrzeni”, był kolegą Pawła, a jego żona, biedą jak mysz kościelna – emancypantką. Tego wieczoru Obarecki miał okazję porozmawiać ze Stanisławą Bozowską, a po powrocie „pamiętał jej oczy przedziwne, posępne a miłosierne, łagodne i tajemniczo myślące, w których przerażała jakaś głębia. Doznawał uczucia radości i spokoju, jakby po skwarnej i dręczącej podróży doszedł do czystego stoku, ukrytego w cieniu sosen na wyżynie górskiej”. Paweł zauważył, że towarzysze liczą się, że zdaniem Stanisławy. „Ruch” nazwał ją „darwinistą”, a Pawła – „wielkim leniuchem” Obarecki dowiedział się, że Bozowska skończyła gimnazjum, udzielała lekcji i planuje wyjechać do Zurychu lub do Paryża, choć nie ma pieniędzy. Spotykali się odtąd często. Stanisława nigdy nie przychodziła z pustymi rękami, w przeciwieństwie do Pawła. Wkrótce wyjechała do guberni podolskiej uczyć w jakimś bogatym domu. Teraz Obarecki przyglądał się dziewczynie, głaskał ją po twarzy, wołając:
„Stasiu, Stachno… kochanko… [...] Nie ucieczesz mi już… prawda? Nigdy… moją będziesz na zawsze… słyszysz… na wieki”. Boleść i nadzieja mieszały się w jego sercu. Wspomnienie bujnej młodości zbudziło bohatera z letargu. Była czwarta nad ranem. Parobek z chininą nie wracał. Kiedy Paweł po raz szósty mierzył Stasi temperaturę, chora na chwilę odzyskała przytomność, lecz go nie rozpoznała. W końcu doktor Paweł ruszył wzdłuż wsi, mając nadzieję, że spotka nadjeżdżającego parobka. Tak się jednak nie stało. Dotarł do chaty sołtysa, kazał zaprząc konie i ruszył do Obrzydłówka. O dwunastej, wracał do chorej, wioząc apteczkę i wszystkie zapasy. Niemal wyskoczyłby z sań, byleby szybciej wrócić do Stasi. Kiedy stanął przed szkołą, zdławiony, krótki wrzask wydobył mu się z gardła. Blady podszedł do okna. Tłumy dzieci tłoczyły się w sieni, a w izbie myto martwe ciało nauczycieli. Płatki śniegu wpadły przez okno, osadzając się na włosach i półotwartych oczach zmarłej nauczycielki. Paweł poszedł do pokoju ukochanej i zaczął powtarzać: „Czyż tak? Czyż tak?” Czuł jakby krew zamarzła mu w żyłach. Przez uchylone drzwi widział, jak uczniowie klękają przed zwłokami nauczycielki. „Wszedł tam i ochrypłym głosem nakazał stolarzowi, by zbił trumnę z czterech desek nieheblowanych i wiórów pod głowę nasłać”. Zastanawiał się, kogo ma zawiadomić, zaczął układać książki i znalazł list. Adresatką listu była niejaka Helena. Z listu wynikało, że Stanisława źle się czuła i wiedziała, że wkrótce przeniesie się „przed oblicze Minosa i Radamantesa, Eakosa i Tryptolemosa oraz innych wielu z półbogów”. Paweł dowiedział się z listu, że nauczycielka ukończyła „Fizykę dla ludu” i prosiła o jej przepisanie i wydanie, a także o spłacenie długów. Doktor dostrzegł młodego parobka, który nie wrócił na czas z chininą. Chłopiec zgubił się, a koń nie chciał dalej iść i próbek musiał wracać na piechotę. Paweł wyładował na nim całą złość i nie obchodziły go książki Stasi, które parobek chciał zwrócić. Obareckiego dopadły wyrzuty sumienia. Wiedział, że nie ma prawa tu być. Pochylił się nad zmarłą, wyszeptał coś i odjechał, dławiony spazmatycznym płaczem.
Śmierć Stanisławy Bozowskiej zmieniła doktora. Obarecki zaczął czytać „Boską komedię” Dantego, przestał grywać w karty z proboszczem i aptekarzem, odprawił dwudziestoczteroletnią gospodynię i przyczynił się do tego, że mieszkańcy zaczęli palić jedynie papierosy, które uważano za „nieszkodliwe piersiom”.