Streszczenie szczegółowe
1489-1867
W 1867 roku okazało się, że ołtarz z kościoła Marii Panny w Krakowie wymaga renowacji. Podczas prac remontowych robotnicy znaleźli za ołtarzem pochodzącą sprzed czterech wieków żółtą ciżemkę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie mały rozmiar buta, zupełnie jakby należał do małego dziecka.
W domu i w puszczy
Wawrzuś Skowronek znowu wpadł w kłopoty przez swój zapał do wycinania z drewna różnych figurek. Ojciec Wawrzusia, Wojciech, nie wiedział już, co ma zrobić ze swoim synem - ani bicie, ani groźby nie były w stanie wybić mu tego z głowy. W tej sytuacji postanowił zasięgnąć rady u kogoś mądrzejszego od siebie. Niestety ani organista, ani kościelny nie potrafili pomóc.
Tymczasem Wawrzuś zmierzał na pastwisko wraz z trzema należącymi do rodziny krowami. Po drodze spotkał swego najlepszego przyjaciela, Jaśka Śliwę. Ich rozmowa nie była długa, bo Wawrzuś śpieszył się na łąkę, a Jasiek do domu, w którym zostawił powierzoną jego opiece młodszą siostrę. Po dotarciu na pastwisko Wawrzek usiadł na miękkiej trawie; po chwili poczuł, że coś go uwiera w łokieć, którym się podparł. Okazało się, że to zwykły patyk. Jego poskręcany kształt od razu przywiódł Wawrzusiowi na myśl jaszczurkę. Zaraz też chłopiec wyciągnął swój kozik i zaczął dłubać w drewnie. Robota tak bardzo pochłonęła chłopca, że dopiero po jej zakończeniu rozejrzał się za krowami. Niestety, w międzyczasie zwierzęta weszły w zboże księdza plebana. W oddali Wawrzuś usłyszał podniesione głosy plebańskich pachołków, którzy biegli w jego stronę. Przerażony chłopiec rzucił się do ucieczki, pokonał rzekę i po kilku chwilach dotarł do lasu, gdzie ukrył się wśród drzew. Gdy poczuł, że zgubił pościg, postanowił wrócić do domu, ale szybko okazało się, że zabłądził.
Dziwny pielgrzym
Po noclegu w lesie i całodniowej tułaczce Wawrzuś wydostał się wreszcie na skraj puszczy. W oddali słychać było bicie dzwonów i widać mury jakiegoś miasteczka. Jednak chłopiec poszedł w kierunku przepływającej niedaleko rzeczki. W czasie kąpieli z przerażeniem stwierdził, że zbliża się do niego ubrany na czarno, nieznajomy mężczyzna. Wawrzuś ukrył się szybko za kamieniem i obejrzał sobie obcego. Człowiek ten (którego Wawrzuś nazwał Pielgrzymem z uwagi na typowe dla pielgrzymów szaty, w które był odziany) od samego początku wzbudził w chłopcu niepokój. Powodem tego była ciemna karnacja skóry i długie włosy ukrywające brak jednego ucha. Nieznajomy napił się wody z rzeczki i ruszył w kierunku miasteczka. Wawrzuś, gdy poczuł się już bezpieczny, zrobił to samo. Zapadał już zmierzch i chłopiec postanowił poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. Niestety nikt nie chciał go przyjąć, dlatego w końcu zdecydował się nocować pod murami kościoła. Gdy zbliżył się do murów świątyni, ujrzał porzucone szaty - takie same, jakie nosił tajemniczy Pielgrzym. Wawrzuś już chciał udać się w inne miejsce, gdy nagle ujrzał, jak ktoś wychodzi z kościoła przez okno. Postać ta niosła w rękach zawiniątko. W pewnym momencie tłumoczek wypadł z rąk nieznajomego, a gdy uderzył w ziemię, wysypały się z niego złote naczynia kościelne i piękna monstrancja. Wawrzuś od razu zrozumiał, że ma przed sobą złodzieja, ale i ten zdołał już dostrzec chłopca. Przestępca już miał się na niego rzucić, gdy Wawrzuś z krzykiem uciekł. Na wołanie chłopca zbiegła się spora część mieszkańców miasteczka. Szybko zorganizowali obławę i ujęli winnego. Niestety nie znaleziono przy nim skradzionych kosztowności. Z braku dowodów (porzucone naczynia odnaleziono później w innym miejscu) postanowiono zamknąć złodzieja w areszcie, by oddać go później pod sąd. Udając się w kierunku więzienia, Pielgrzym zdążył jeszcze przyobiecać Wawrzusiowi zemstę. Rankiem odkryto, że krata w oknie została przepiłowana, a przestępca zbiegł.
U wiłów
Po przebudzeniu Wawrzuś ujrzał wokół siebie dziwnie poprzebieranych ludzi. Okazało się, że jest to rodzina wiłów, wędrownych linoskoczków i kuglarzy, którzy zatrzymali się w miasteczku, by tego dnia dać swoje przedstawienie. Szefem trupy był Grzegorz, a podlegali mu żona oraz dwoje dzieci - Margoś i Froncek. Na wieść o tym, że Wawrzuś chce wrócić do swojej rodzinnej Poręby, Grzegorz obiecał mu, że właśnie tam zmierzają i że go podwiozą. Niestety Grzegorz już od dawna poszukiwał małego chłopca, którego chciał przyuczyć do zawodu i dołączyć do trupy. Teraz nadarzyła się ku temu wspaniała okazja. W czasie przedstawienia, na którym zgromadziła się spora publiczność, chłopiec razem z Margosią chodzili wśród tłumu i zbierali pieniądze od gapiów. Przed zmrokiem cała rodzina, a wraz z nią Wawrzuś, opuściła miasteczko.
Rano Grzegorz rozpoczął razem z Wawrzusiem trening. Ćwiczenia, jakie kazał mu wykonywać, były bardzo trudne, ale zwinny malec szybko je opanował. Dzień za dniem kształcił się na akrobatę.
Pewnego dnia Wawrzuś postanowił uciec. Niestety Grzegorz szybko odnalazł chłopca i sprawił mu tęgie lanie. Dopiero za jakiś czas, dzięki pomocy żony szefa trupy, malec uwolnił się od towarzystwa wiłów.
Konik zwierzyniecki
Chłopiec ruszył traktem przed siebie, licząc na to, że przypadek zaprowadzi go do domu. Usłyszawszy od mijanego przechodnia, że jakaś miejscowość o nazwie Poręba leży pod Krakowem, udał się w tamtą stronę.
Następnego dnia spotkał na drodze młodzieńca o imieniu Stanko, który wracał po latach nauki za granicą do Krakowa. Od tej pory obaj bohaterowie wędrowali razem.
Kraków bardzo zaskoczył Wawrzusia. Ogrom domów, rynku i kościołów wydał mu się czymś wprost nieprawdopodobnym. Stanko zaprowadził go w pobliże Sukiennic, by pokazać mu lajkonika. Występ przebranego za Tatara człowieka bardzo się spodobał Wawrzusiowi, ale nagle, popchnięty przez tłum, znalazł się oko w oko z Pielgrzymem, który także poznał malca i ruszył w jego stronę. Nie udało mu się jednak dopaść Wawrzusia, gdyż ten, porwany przez tłum, zniknął między ludźmi. Aż do zmroku krył się po bramach i podwórkach, aż w końcu zasnął na schodku przed wejściem do klasztoru oo. Bernardynów.
U Jana Długosza
Zakonnicy zaopiekowali się chłopcem. Największą pomoc okazał mu ojciec Szymon z Lipnicy, który na co dzień zajmował się pomaganiem ubogim. Zaprowadził malca do Jana Długosza i wyprosił u niego, by chłopiec mógł pozostać w jego domu na służbie. Od tej pory Wawrzuś pracował jako pomocnik samego Długosza. Nie żyło mu się źle, kronikarz, choć wymagający, był człowiekiem dobrym i życzliwym. W ciągu kilku miesięcy pobytu w jego domu malec nauczył się czytać i pisać. Niestety wciąż tęsknił za domem
i rodzicami i aby choć trochę zmniejszyć to uczucie, zaczął ponownie rzeźbić. Nie chcąc narazić się swemu panu, pracował nad swymi figurkami tylko nocą.
Pewnego dnia Jan Długosz wybrał się na zamek, by ofiarować królowi przedostatni tom swej kroniki. Ze sobą zabrał swego podopiecznego. W ten sposób Wawrzuś po raz pierwszy mógł zobaczyć władcę Polski i jego pałac. Wizyta ta tak silnie wpłynęła na Jana Długosza, że pomimo późnej pory nie był w stanie zasnąć. W pewnym momencie usłyszał dochodzące z pokoju Wawrzusia odgłosy. Udał się tam, myśląc, że malec zaniemógł, ale odkrył, że nie to było powodem hałasów. Chłopiec bardzo się przestraszył na widok swego mistrza, ale Jan Długosz nie miał nic przeciwko jego hobby. Co więcej, figurki chłopca tak bardzo się mu spodobały, że postanowił pomóc malcowi w rozwijaniu jego zdolności.
Uczeń mistrza Wita
Jan Długosz zaprowadził Wawrzusia do pracowni największego rzeźbiarza Krakowa - mistrza Wita Stwosza. Mężczyzna, obejrzawszy prace chłopca, od razu przyjął go do terminu. Wit Stwosz od wielu lat pracował nad wielkim dziełem - ołtarzem mającym ozdobić wnętrze znajdującego się na krakowskim rynku kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Wawrzuś przez długi czas wykonywał tylko najprostsze czynności, jednak doskonale rozumiał, że na tym polega nauka i lecz z zapałem wycinał w drewnie kolejne wzory. Dopiero po kilkunastu miesiącach mistrz pozwolił mu wyrzeźbić małe figurki mające zdobić obramowanie głównej części ołtarza.
W ten sposób minęło kilka lat. W tym czasie zmarli Szymon z Lipnicy i Jan Długosz, co napełniło wielkim smutkiem serce Wawrzusia. Sam chłopiec stał się ulubionym uczniem mistrza i powierzano mu do wykonania coraz poważniejsze zadania. Pewnego dnia, gdy wszyscy opuścili już pracownię, a Wawrzek zamiatał trociny, w drzwiach stanął gwardian zakonu bernardynów, ojciec Makary. Chciał prosić jednego ze starszych uczniów Stwosza o wyrzeźbienie nowych figurek do szopki bożonarodzeniowej. Wawrzuś szybko zaproponował swoje usługi. Ojciec Makary, widząc pokazywane przez Wawrzusia figurki i słysząc, że malec podejmie się pracy za darmo, zgodził się.
Jasiek
Figurki wykonane przez Wawrzusia spotkały się z gorącym przyjęciem mieszkańców Krakowa. Wawrzuś, choć nie mógł się nacieszyć z pochwał, które otrzymywał. Pewnego dnia, gdy przysłuchiwał się, jak podziwiający jasełka mieszczanie chwalili jego osobę, zobaczył, że ktoś niepostrzeżenie okrada stojącą obok niego kobietę.
Przyłapawszy na gorącym uczynku złodzieja, ze zdumieniem rozpoznał w nim przyjaciela z dawnych lat - Jaśka Śliwę. Po opuszczeniu świątyni chłopak opowiedział Wawrzusiowi, w jaki sposób zmuszony był zostać złodziejem.
Zimą, po tym jak Wawrzuś zniknął z Poręby, zmarła matka Jaśka. Macocha, która wkrótce pojawiła się w ich chacie, była złą kobietą, a gdy po jakimś czasie zmarł także stary Śliwa, zagarnęła cały majątek dla swego rodzonego syna. Jasiek musiał opuścić dom i szukać pracy w świecie. W ten sposób trafił do Niegoszowic, gdzie został woźnicą u pana miecznika. Od tej pory ciężko pracował, licząc na to, że uzbiera trochę grosza i zakupi na własność kawałek pola i gospodarstwo. Pewnego dnia, gdy Jasiek przyjechał ze swym panem do Krakowa, spotkał w Sukiennicach dziwnie wyglądającego mężczyznę. Człowiek ten przedstawił się jako Hińcza Bartnik i obiecał chłopcu, że jeśli ten opuści miecznika i przystanie na służbę do niego, to szybko uzbiera fundusze na wymarzone gospodarstwo. Jasiek przystał na tę propozycję. Okazało się jednak, że zgodził się w ten sposób na termin u złodzieja. Hińcza zmusił go do współudziału w wielu kradzieżach. U niego też Jasiek do perfekcji opanował umiejętności złodziejskie.
Wawrzuś odprowadził przyjaciela do domu i obiecał mu, że postara się wyciągnąć go z tarapatów. Wracając do warsztatu swego mistrza, młody rzeźbiarz przeszedł obok dziwnie znajomego mężczyzny. Okazało się, że był to Pielgrzym we własnej osobie. Mężczyzna zatrzymał się, rozpoznawszy chłopca, ale Wawrzuś szybko zniknął w ciemnościach.
Święty Kazimierz
Na początku lutego Wawrzuś wraz z innymi czeladnikami Wita Stwosza ruszył do Wilna, by dostarczyć i zainstalować zamówiony przez królewicza Kazimierza ołtarz. Dzieło to miało być ofiarą na przebłaganie Boga, by zachował przy życiu ciężko chorego królewicza. Podróż przebiegała pomyślnie aż do czasu, gdy na drodze wędrowców stanęła Narew. Rzeka wprawdzie była zamarznięta, ale od kilku dni nie było mrozu i zachodziła obawa, że lód załamie się pod ciężarem koni i sań. Ponieważ w okolicy nie było żadnego mostu, zadecydowano, że trzeba zaryzykować. Niestety, gdy sanie minęły środek rzeki, konie zapadły się po piersi w lodowatą wodę, a jedna z pak, w których znajdowały się figury na ołtarz, wpadła do rzeki. Wawrzuś, który natychmiast popędził na ratunek, utonąłby, gdyby nie pomoc woźnicy Błażeja.
Przybyli z leżącej niedaleko osady ludzie zdołali uratować i konie, i bezcenny towar, jednak Wawrzuś rozchorował się i musiał spędzić cały dzień, leżąc w gospodzie. Podsłuchał wtedy rozmowę dwóch nieznajomych, którzy rozprawiali o kupcach mających przejeżdżać niedługo w pobliżu. Planowali atak na karawanę. Wspominali też o niejakim Majstrze, który miał stać na czele szajki zbójów. Po odejściu rzezimieszków Wawrzuś powiedział o wszystkim swoim kompanom, a gdy w karczmie pojawili się także zmierzający do Wilna kupcy, postanowiono, że obie wyprawy pojadą dalej razem, aby zwiększyć szanse obrony w razie napadu.
Następnego dnia wszyscy razem ruszyli w dalszą drogę. Nie ujechali daleko, gdy zaatakowali ich zbójcy, na czele których Wawrzuś rozpoznał swego największego wroga - Pielgrzyma. Teraz już wiedział, o kim mówili mężczyźni z karczmy, wymawiaj ąc przydomek Majster. Karawana była świetnie przygotowana na napady i wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby Majster nie poznał Wawrzusia. Chłopiec rzucił się do ucieczki, ale złodziej szybko go dogonił i gdyby nie pomoc innych, z pewnością by go zabił. Na szczęście zdążył zadać tylko jeden cios i zmuszony był rzucić się do ucieczki.
W ten sposób karawana dojechała do Wilna i zainstalowała zamówiony przez królewicza Kazimierza ołtarz. Piękno wykonanych przez Wita Stwosza i jego czeladników posągów bardzo przypadło do gustu choremu, a usłyszawszy, że Wawrzuś także pracował nad ołtarzem, obiecał spełnić jego każdą prośbę. Chłopiec poprosił o żółte ciżemki i wkrótce takie dostał. Niestety, następnego dnia, podczas uroczystej mszy świętej sprawowanej przy nowym ołtarzu, królewicz Kazimierz zmarł.
Tajemnica dworku pod cmentarzem
Po powrocie do Krakowa udało się w końcu Wawrzusiowi spotkać z Jaśkiem. Obaj chłopcy udali się pod ratusz, gdyż bicie bębnów ogłaszało, że władze miasta mają coś ważnego do obwieszczenia jego mieszkańcom. Okazało się, że powodem zamieszania był list gończy wysłany za niejakim Czarnym Rafałem, którego można było też spotkać pod pseudonimami Majster, Piskorz i Wojewoda. W zamian za ujęcie oskarżanego o morderstwa i rozboje przestępcy ofiarowywano wysoką nagrodę, a każdemu jego wspólnikowi gwarantowano wolność, gdyby tylko zechciał wskazać miejsce ukrycia swego kompana. Wawrzuś, który z uwagą przysłuchiwał się ogłoszeniu, z łatwością rozpoznał w poszukiwanej osobie swego prześladowcę. Chłopcy rozstali się, ustaliwszy wpierw spotkanie następnego dnia w domu obok cmentarza.
Umówione spotkanie nie odbyło się jednak, gdyż drzwi do domu Jaśka otwarł sam Czarny Rafał. Wawrzuś, któremu odcięto rogę odwrotu, ruszył w stronę kuchni, gdzie znajdowały się drugie drzwi, jednak nagle stracił grunt pod nogami i runął w ciemność, tracąc przytomność. Gdy doszedł do siebie, stwierdził, że znajduje się w piwnicy, a prowadzące na powierzchnię schodki kończą się zamkniętą na klucz klapą. Po chwili do mieszkania wszedł Jasiek i otrzymawszy reprymendę od Czarnego Rafała za włóczenie się po mieście, ruszył do kuchni, by przygotować swemu panu posiłek. Usłyszawszy nawoływanie Wawrzusia, chłopiec ukradł swemu panu klucze i wypuścił go na wolność. Niestety, w tym momencie rozległy się kroki Pielgrzyma, który postanowił nareszcie rozprawić się z Wawrzusiem. Po zejściu do ciemnego lochu nie zastał w nim nikogo. Aby mieć pewność, że przestępcy nie uda się wydostać, chłopcy postanowili przykryć wieko ciężką beczką stojącą pod ścianą. Po jej odsunięciu odkryli, że skrywa się za nią korytarzyk prowadzący do skarbca Czarnego Rafała.
Poręba
Po dwóch miesiącach skazany na karę śmierci Czarny Rafał spoczywał już na cmentarzu, a Jasiek i Wawrzuś spotkali się dopiero po pięciu latach. Jasiek nie ukrywał radości z ponownego spotkania i zaproponował wspólną wyprawę do rodzinnej Poręby. Wawrzuś, który od wielu lat nie widział swego domu i rodziców, aż rozpłakał się ze wzruszenia i z radością przystał na tę propozycję. Spotkanie z matką i ojcem było bardzo radosne, tym bardziej, że rodzice od dawna uważali, iż ich syn nie żyje. Okazało się też, że Jasiek dzięki pomocy wójta odkupił od swej macochy ojcowiznę i stał się gospodarzem. Kolejną dobrą wiadomością było to, że chłopiec i jedna z sióstr Wawrzusia, Marysia, wpadli sobie w oko i wyraźnie mieli się ku sobie.
Zakończenie
Nadszedł wreszcie dzień, w którym miano odsłonić wielkie dzieło Wita Stwosza. Uroczystość mieli zaszczycić najbogatsi mieszkańcy Krakowa oraz król i jego rodzina. Wawrzuś wyprosił także miejsca w kościele dla swych rodziców. Niestety, tuż przed rozpoczęciem uroczystości stało się coś, czego nikt nie przewidział. Figura świętego Stanisława była niekompletna. Pastorał, który miał trzymać święty, leżał na ziemi i nie było już czasu, by go umieścić na właściwym miejscu. Jednak Wawrzuś dzięki odbytemu u wiłów treningowi potrafił wspiąć się po drabinie i umieścić pastorał w rękach figury. Wszystko wskazywało, że historia ta zakończy się dobrze, gdyby nie to, że jedna z ciżemek, które Wawrzuś otrzymał od królewicza Kazimierza, zsunęła się mu z nogi i spadła za ołtarz. Było już niemożliwe, by odsunąć ołtarz, więc but pozostał ukryty w tym miejscu. Teraz nic już nie stało na przeszkodzie, by uroczystość odsłonięcia ołtarza mogła się rozpocząć.