Wszyscy katolicy należą do wspólnoty zwanej Kościołem. W Kościele każdy jest powołany do czegoś, nie należymy do Kościoła po to tylko by śpiewać w czasie mszy i biernie wysłuchiwać kazań. Każdy we wspólnocie ma wyznaczoną rolę i przydzielone zadanie, które musi wypełnić. Dzieje się tak dlatego, że nikt nie pojawił się na tym świecie bez powodu. Ktoś z nas być może wynajdzie lekarstwo na trapiące ludzkość choroby, inny będzie konstruował budynki służące innym ludziom, ktoś napisze piękną książkę, inny po prostu komuś pomoże i tym samym zmieni jego życie.
Każdy ma wyznaczoną jakąś drogę, jakiś cel, który powinien osiągnąć, każdy ma powierzoną własną misję od Boga.
Opowiem teraz o mojej misji i o tym jak ja w Kościele odnalazłam Chrystusa.
Moje więzi z wspólnotą kościoła rozpoczęły się gdy byłam małą dziewczynką. Rodzice zabierali mnie na mszę, wieczorem pilnowali bym zmówiła modlitwę. Gdy miałam 10 lat postanowiłam zapisać się do grupy Dzieci Maryi. Moja motywacja by uczęszczać na te spotkania początkowo była zupełnie nie religijna. Chodziłam na spotkania dlatego, że chodzili tam inni z mojej klasy, więc była to okazja do kontaktów z rówieśnikami, poza tym w naszej szkole niewiele się działo, a takie spotkania były dobrym sposobem na wypełnienie wolnego czasu.
Po jakimś czasie, gdy zaczęło się lato, moi rówieśnicy znaleźli sobie inne zajęcia, spotkania w kościele niewiele ich już obchodziły. Minęło jeszcze parę miesięcy i w Dzieciach Maryi nie było już nikogo z mojej klasy, mimo to ja nie przestałam chodzić na spotkania. Nasze zajęcia były bardzo ciekawe, czytaliśmy Pismo Święte, później prowadzący objaśnili nam, o co tak naprawdę chodziło w przeczytanym właśnie fragmencie, rozmawialiśmy o tym i o innych sprawach. Dużą radością były też zajęcia chóru, który z czasem zaczął dawać oprawę Mszy Świętej.
Dobrze czułam się w grupie, znalazłam tam kolegów, z którymi mogłam porozmawiać o wszystkim, podzielić swoimi po dziecięcemu naiwnymi kłopotami, a także wyrazić swoje zdanie i zostać z uwagą wysłuchanym. Później, gdy jeszcze lepiej poznałam środowisko uczęszczające na spotkania poznałam tam prawdziwych przyjaciół, którzy są ze mną do tej pory.
Gdy miałam 15 lat prowadząca naszą grupę (fachowo nazywa się taką osobę animatorką od słowa animować - czyli ożywiać) poddała mnie i moim koleżankom pomysł abyśmy same zajęły się prowadzeniem zajęć i zostały animatorkami. Na początek miałyśmy dostać najmłodsze dzieci, z pierwszych klas szkoły podstawowej. Z radością skorzystałyśmy z tej propozycji, ponieważ czułyśmy, że proponowane zadanie będzie dla nas dużą frajdą i zarazem nowym wyzwaniem. "Nominowanie" nas do grona animatorek miało uroczystą odprawę, która odbyła się u księdza na parafii. Do dziś wspominam jak czułyśmy się dumne mając do wykonania tak "dorosłe" i odpowiedzialne zadanie.
Postanowiłam rozwijać się jako animatorka. W wakacje pojechałam na kurs animatorów I stopnia tzw. Kurs Opiekuńczy dla Animatorów. Rozkład zajęć na kursie był bardzo napięty, wstawaliśmy wcześnie rano, później była msza, następnie nauka. Uczyliśmy się modlitw na różne okazje- święta, wydarzenia okolicznościowe; jeszcze dogłębniej poznawaliśmy Biblię. Na koniec kursu był test zawierający kilkadziesiąt pytań i do końca nie byłam pewna czy uda mi się przejść go pozytywnie. Na szczęście udało mi się i otrzymałam legitymację animatora.
Obecnie jestem już w liceum, mam sporo nauki, jednak mimo tego nie porzuciłam swoich zajęć jako animatorka. W ostatnie wakacje byłam na kursie II stopnia. Dotyczył on nauki sposobów postępowania z dziećmi i młodzieżą, także tą "trudną". Dowiedziałam się, w jaki sposób katecheza i takie integrujące spotkania, jakie prowadzimy mogą im pomóc. Oprócz tego ćwiczyliśmy wiedzę z różnych dziedzin religii: Biblii, liturgii, katechezy. Zajęcia były bogato okraszone śpiewem: poznawaliśmy nowe pieśni, uczyliśmy się psalmów.
Na końcu zajęć było coś, co nazywało się biegiem samarytańskim, w jego trakcie zdawaliśmy wiedzę z wszystkich dziedzin, jakie były na kursie: z katechezy, liturgii, znajomości Biblii, umiejętności postępowania z dziećmi i ze śpiewu.
Po tym szkoleniu wróciłam do swojej parafii pełna zapału i nowych pomysłów. Od niedawna prowadzę nową grupę i chociaż są to dzieci, a właściwie już młodzież, w niełatwym wieku 12- 13 lat to musze powiedzieć, że pracuje mi się z nimi wspaniale. Ponieważ jestem niewiele starsza od nich, na pewno łatwiej jest mi nawiązać z nimi kontakt. W trakcie zajęć staram się przekazać im zainteresowanie Pismem Świętym i życiem Kościoła. Chcę też zmotywować ich do pełniejszego udziału w życiu nie tylko religijnym, ale też szkolnym, rodzinnym. Rozmawiamy także o ich problemach, marzeniach o tym, kim chcieliby być w dorosłym życiu. Pracując z nimi, jednocześnie pracuję nad sobą i staram się jak najlepiej wypełniać moją misję w Kościele.