Czarna ściana a przed nią Cezary Baryka, niby tak sama jak wszystkie a jednak inna. Była nieskończenie długa, nie miała ani początku ani końca. Bez drzwi, okien nawet żadnych kantów czy rogów, łuków - po prostu ściana. Baryka przetarł oczy ponieważ piekły go i dlatego nie mógł podnieść do końca ich powiek. Kiedy rękawem potarł je pieczenie jeszcze się wzmogło. Jednak z czasem ustało mgła opadła i zaczął widzieć wyraźnie ciemną ścianę, nie była to jednak ściana a nie kończący się mur. Od razu nasunął mu się na myśl Wielki Mur Chiński jednak ten przed, którym się znajdował nie mógł przecież dorównywać jednemu z cudów świata. Mur Chiński był wyskoki ale nie był tak jak owa ściana nieskończenie wysoki. Cezary poczuł, że jakaś nieodgadniona siła chce odgrodzić go od rzeczywistości. Nie zdawał sobie wcześniej sprawy z jej istnienia. Nie to go jednak nurtowało - postawił sobie wiele pytań: "Skąd się tutaj wziąłem? Przed chwilą byłem jeszcze... No właśnie? Gdzie?". Nie pomogły mu one jednak przypomnieć sobie w jaki sposób się tu znalazł i co się działo jeszcze przed chwilą. Nie pamiętał również kim lub czym jest, coś w jego umyśle stworzyło barierę nie do przejścia, nie potrafił w tej chwili myśleć, dokładnie tak jakby jego mózg znalazł się nagle za nieskończenie wielkim murem. Dokładnie takim przed którym się znajdował. Zbliżył się do niego, podszedł bliżej od dwa kroki. Poczuł że krew zaczyna płynąć w jego żyłach znacznie szybciej niż dotychczas. I wtedy właśnie, zupełnie nagle wróciły do niego wspomnienia: "Ja jestem Cezary Baryka, syn Jadwigi i Waleriana, urodzony w Baku... I stoję przed Czarnym Murem, który nie ma końca. Niewątpliwie trzeba coś z tym zrobić." Wyraźnie zyskał na pewności siebie, podszedł do muru jeszcze bliżej. Teraz znajdował się na wyciągniecie rąk od niego i zaczął odczuwać dziwny przejmujący chłód, który przypominał północny wiatr który wiał wokół jego ciała. Jego prawa dłoń powędrowała w górę w kierunku tajemniczego muru jednak coś podpowiadało mu aby go nie dotykał, nie zbliżał się do niego: "Nie, nie możesz tego zrobić. Przecież to nie zgodne z ideałami..." Baryka odczuł boleśnie ten zakaz, który przyszedł nie wiadomo skąd. Zawładnęło nim uczucie klęski. Kiedy ponownie podniósł dłoń znów pojawiły się wspomnienie, kolejna ich fala: "Nawłoć!!! Skąd ja znam tą nazwę... Mniejsza z tym..."
TO jednak nie było teraz najważniejsze, bowiem Baryka wiedział skąd dochodził zakaz - to wyznawane przez niego zasady i ideały nie pozwalały na pokonanie muru, nie mógł przejść na drugą jego stronę nie pozwalały na osiągnięcie symbolicznej samodzielności. Poczuł się więźniem swych własnych ideologii nie mógł być przez nie wolny: "Co się dzieje, do diabła?! Przecież stoję pod jakimś Murem, jestem sam zdany tylko na siebie, nie mogę iść wstecz, chociaż...". Oczy Cezarego znów zaćmiła mgła, jednak nie czuł już bólu i wtedy usłyszał znajomy głos: "Cezary, Czarek! Wracaj. W jedności siła!" Baryka skojarzył głos jedynie z imieniem - Luka to na pewno był on. Jednak nie potrafił sobie przypomnieć co go łączyło z tym człowiekiem. Jedyne co poczuł to wstręt do tego głosu. Znów skierował się twarzą do muru i przysunął się do niego. Tym razem sięgnął prawą ręką jeszcze bliżej i sięgnęła ona wreszcie czarnego muru. Znów ogarnęło go nieprzyjemne uczucie zagubienia, nie wiedział co i dlaczego się z nim dzieje. Dlaczego skoro sięgnął ręką muru nie odczuła ona oporu czegoś twardego i nie odczuła znajomego chłodu? Cezary nie odczuł zmysłowo nic. Ręka coraz bardziej zagłębiała się w mur, była już poniżej łokcia i nie odczuwał najmniejszego nawet oporu, mógł swobodnie nią poruszać w dowolnym kierunku. Cezary nie był w stanie ogarnąć umysłem tego dziwnego zjawiska. Nie czuł już chłodu zagłębiona w murze ręka znajdowała się w przyjemnym cieple i dlatego Cezary chciał cały zagłębić się w murze. Był zmarznięty, wiatr przeniknął go na wskroś, reagował tak jak powinien zareagować przemarznięty człowiek. To ciepło wzbogacał jakiś wewnętrzny entuzjazm, który Baryka zaczął nagle odczuwać w miarę zagłębiania się jego ciała w czarny mur. Cezary nie chciał już zawrócić i nagle jego świadomość odpłynęła. Kiedy Cezary otworzył oczy znajdował się w środku - jednak nie w środku muru a jakiegoś korytarza. Nie widział nic jednak odczuwał to innymi zmysłami. Znajdował się w zupełnych ciemnościach ale jego ciało podpowiadało mu gdzie się znajduje. Kiedy jego organizm przyzwyczaił się do tych ciemności nagle dostrzegł w oddali światło, i od tej chwili tylko to światło widział zaczął iść na przód w jego stronę. Im bliżej tego światła się znajdował tym robiło mu się cieplej odczuwał to nie tylko fizycznie ale również psychicznie. Jego umysł ogarnęło przeświadczenie, że czynie dobrze, zmierza we właściwym kierunku. Robił to co sam chciał zrobić, nie czuł się zmuszany do niczego. Nie potrafił sobie przypomnieć faktu czy kiedykolwiek, ktokolwiek coś mu zarzucał, jednak miał świadomość, że tak musiało być. Ten korytarz jawił się dla niego jako droga do upragnionej wolności, odzyskania ludzkiej godności:
"Skąd biorą się we mnie tak niemiłe wspomnienia? Co się stało? Jak?"... Pytania cały czas kłębiły się w jego głowie kiedy on coraz bardziej zbliżał się do światła. Nagle odczuł, że to światło ogarnia go z każdej strony, że uwolnił się od ciała, jest tak lekki, że wznosi się nad ziemię. Poczuł, że wreszcie się wyzwolił od wszystkiego. Cezary budzi się wśród pięknych pól pszenicy, wśród drzew i stawów, kiedy otworzył oczy nie poczuł już znajomego bólu. Na niebie dostrzegła dwa piękne jastrzębie kołujące nad łąką w poszukiwaniu pożywienia. Polowały na zające czego świadkiem był dostojny bocian stojący na jednej nodze. Cezary jednak poczuł, że nie interesuje go ta scena i nagle wzbił się w powietrze i poszybował w stronę lasu dębowego gdzieś na horyzoncie. Lecąc dostrzegł małą uroczą sarenkę, która zmierzała w jego stronę pozostawiając za sobą szklane domy: "Ehhh... Gdybyż ona wiedziała, ile złego potrafią uczynić jej ludzie. Podejdzie do mnie i zapewne będzie się łasić, jak kot. Kochane stworzonko. Zakoduje w swojej malutkiej główce, że ludzie to przyjazny gatunek i zginie wkrótce natrafiwszy na jakiegoś bezdusznego myśliwego. Mógłbym ją przepędzić, by więcej nie ufała ludziom... Ale jakże mógłbym? Och, sarenko, jakże Ci dopomóc? Co zrobić byś mogła trwać tak w swej naiwności? Jak uchronić Cię przed okrutnościami tego świata? Dlaczego nie ma równości? Czyż pięknie by nie było, gdyby wszyscy żyli ze sobą w zgodzie, nie kłócili się o byle co, nie zabijali w imię jakiś śmiesznych haseł, których i tak nikt nie przestrzega... Gdzież jest sprawiedliwość na tym świecie....?" Zwierzę szturchnęło go delikatnie w ramię, jakby domagała się żeby ją przytulił, tak też zrobił i wtedy spojrzał w stronę szklanych domów: "Cóż po szklanych domach, po wspaniałych wytworach ludzkiej myśli technicznej... Tak zacięcie przedzierałem się do Polski, by je ujrzeć. I o to są. Ale czy to Polska w ogóle? Gdzie ja jestem?". Cezary znów nie potrafił powiązać ze sobą żadnych faktów, niczego jednak nie pamiętał. Zdał sobie nagle sprawę z tego, że właściwie nie ważne gdzie jest bo wszędzie jest tak samo. Cały świat jest siedliskiem zła i przemocy. Po cóż więc szklane domy jeśli znajdzie się ktoś kto je zniszczy, bo znajdzie sobie ku temu jakiś własny powód. Zwątpił w to co dotychczas wierzył, stwierdził, że piękne hasła to tylko puste słowa, a świat doskonały nie będzie nigdy. Nagle utracił wszelki sens swego istnienia: "Żyłem do tej pory jak marionetka, tańczyłem tak jak tańczyli wszyscy. Nie potrafiłem być sobą, myśleć po swojemu, żyć po swojemu... Te mogiły w Baku, Nawłoć, Warszawa, bitwy z Moskalami, agitatorzy... Oni mną kierowali, nie pozwalali myśleć... Zamykali umysł, stawiali w nim mur, Czarny Mur...". Poczucie zupełnego bezsensu ogarnęło jego duszą poczuł się nieszczęśliwy. Z tego stanu wyrwał go głos który zwracał się z pewnością do niego: "Panie Baryka niech Pan nie odchodzi, niech Pan walczy. Jest Pan silny. Co to dla Pana jedna kula z karabinu? Walczył Pan z Moskalami, nie może Pan teraz umrzeć od kuli swoich rodaków. Niech Pan się nie martwi: nie będzie żadnych konsekwencji tej demonstracji! Ludzie Pana kochają, chcą by Pan im przewodził. Potrzebują Pana, idea potrzebuje, klasa robotnicza potrzebuje..." na te słowa Cezary otworzył jedynie lewe oko, znów ból, znajome pieczenie i ten sam głos: "Tak właśnie, niech Pan walczy, zaraz Pan wyzdrowieje!" Zobaczył nad swoim ciałem jakieś postacie w białych maskach i kitlach i nagle znów ogarnęła go ta przyjemna światłość i znów jego ciało stało się lekkie, nie czuł go już, oderwał się od niego zupełnie, zmierzał gdzieś gdzie znów poczuje się lekko i błogo. Cezary Baryka umarł.