"Na górze róże na dole kołki, my się kochamy jak dwa matołki" - takie i podobne rymowanki, często uważane są dzisiaj jako wyraz miłości i wyszlifowanego w poezje uczucia. W wierszach, zresztą w jakichkolwiek wypowiedziach o miłości, jej sile i oddziaływaniu, bardzo łatwo wpaść w przesadę, a co za tym idzie banał, śmieszność, papierowość. Wszyscy znamy frazesy o zabijaniu się z miłości albo zapominaniu o całym świecie. Co prawda dopiero od pewnego czasu są to wyświechtane formułki, bo kiedy je pisano po raz pierwszy, były one wyrażeniem romantycznych uczuć poety. W poezji Leśmiana, P. - J. i Tuwima takich wyliczanek nie znajdziemy, choć autor "Balu w operze" niekiedy nie stronił od młodopolskiej stylistyki. Podejście tych poetów do miłości położyło podwaliny pod późniejsze dokonania autorów bardziej nam współczesnych, gdzie potęgę uczucia da się wyrazić paroma słowami lub obrazami.
Z twórców przeze mnie omawianych, to Maria Pawlikowska - Jasnorzewska zamykała swoje emocje na najzwięźlejszych formach. Ta "polska Safona" potrafiła w nierzadko czterowersowych wierszykach przekazać całą siłę miłości zarówno wynoszącej na wyżyny, jak i strącającej w przepaść. Przez cały, jednak, czas jest to zjawisko tak do życia potrzebne jak powietrze, parafrazując jeden z jej utworów.
Pawlikowska w swojej poetyce zupełnie odeszła od młodopolskich symboli i niedomówień. Starała się pokazać miłość nie tyle jako abstrakt, ale jako stan, w którym znajdują się konkretne osoby. Mimo głęboko osobistego charakteru jej poezji, ma ona wymiar uniwersalny i chyba najpełniej wyraża miłość zmysłową, nie oderwaną jednakże i od cielesności.
Wierszem jakby "programowym", w którym poetka występuje przeciwko powierzchownemu pojmowaniu miłości jest "Laura i Filon". Jest to w pewien sposób odpowiedź na miłosną sielankę istniejącą w polskiej poezji od oświecenia. Celem tego delikatnego, ale zdecydowanego "ataku" jest utwór Franciszka Karpińskiego pod tym samym tytułem. Pawlikowska w swojej wersji historii dwojga pasterzy pokazuje, jak umowne, płaskie były ich sentymentalne emocje. Owszem, dawne sposoby opisu miłości stanowią nierzadko piękne obrazy, jednakże są tylko "sztychem", są nierzeczywiste, nieprzystające do prawdy. Pawlikowska nie chciała być odbierana jako kolejna autorka romansów dla pensjonarek i starych panien. Z tego też powodu uwypukla "płaskość" tego sposobu pokazywania miłości - wartego wspomnienia, ale tak naprawdę nic już nie dającego. Może się on tylko "w proch rozsypać" w zestawieniu ze szczerym, silnym uczuciem.
Nie oznacza to jednak, że poetka całkowicie odcięła się od jakiejkolwiek tradycji miłosnej. W jej poezji stale obecna jest Safona - w "Spalonych rękopisach" Pawlikowska "wciągnęła ją z wiatrem w płuca", a "Poezja nie poszła w las". Jako duchowa spadkobierczyni Safo, poetka czerpie pełnymi garściami z kultury antyku przywołując mitologiczne postaci. Są one jednak tylko symbolami, maskami dla uczuć czysto współczesnych, często znanych przez Pawlikowską z autopsji.
Tragiczny obraz tego uczucia przedstawiony jest w wierszu "Nike". Jest ono tam "siłą nieuciszoną", nawet zabite, czyli niespełnione i na siłę wyrzucane z pamięci, nadal jest obecne w człowieku. Mimo, iż może zniknąć ukochana osoba, a sam kochający może zostać odrzucony, miłość jest silniejsza, ponad to. Staje się przez to siłą niszczącą. W "Kobiecie - Ikarze" uczucie to wynosi w chmury, ponad zwykły świat i jego troski, ale gdy tylko minie, upadek jest bardzo bolesny. Tym boleśniejszy, im wyżej wyniosło nas uczucie.
U Pawlikowskiej zresztą często nieszczęście i śmierć idą z miłością ramię w ramię. Dusza, będąc najdelikatniejszym motylem, jest przez miłość obnażana i przez to podatniejsza na cierpienie. Tak jak u Iwaszkiewicza można mówić o związku Erosa i Tanatosa, tak i u autorki "Fotografii" są to symbole ze sobą złączone.
Malutka "Fotografia" jest właśnie chyba najbardziej niepokojącym utworem litycznym naszej polskiej Safony. Prostym językiem opisane jest to, czym dla zakochanego jest druga osoba. Miłość, to potężne szczęście, ofiarowuje w ukochanej osobie "ziemię całą", kochankowie stają się dla siebie Kosmosem. Nic więc dziwnego, że porzuconej "zawalił się cały świat". Wszystkim, co pozostało po tym szczęściu, po całym tym osobnym świecie, jest fotografia, a "to - to jest bardzo mało". Aż chce się powiedzieć, okrutnie mało. Jednak ten maleńki znak dawnego szczęścia ma w sobie tyle siły, że przywołuje nie tylko ową radość, ale i niezmierne cierpienie związane z jego utratą. Znając uczucie miłości, nie można pozostać obojętnym na wymowę tych czterech krótkich wersów.
Całym Kosmosem dla siebie stają się też kochankowie u drugiego z wielkich poetów dwudziestolecia międzywojennego, a mianowicie Bolesława Leśmiana. W jego bodaj najwspanialszym cyklu erotyków, rozpoczynanym wierszem "W malinowym chruśniaku", poeta pokazuje potęgę miłości poprzez swoistą grę intertekstualną. Na pierwszy plan wysuwa się znany już od wieków motyw Arkadii. Miejsca wiecznej szczęśliwości, spokoju, gdzie człowiek jest już poza grzechem, cierpieniem czy bólem. W tej kranie, jednym wielkim ogrodzie staje się on znów dzieckiem natury, wraca jakby do okresu gdy przebywał w rajskim ogrodzie, jeszcze przed poznaniem "dobrego i złego". I właśnie Biblia może być drugim "dnem" Malinowego chruśniaka.... Wiersz odsłania o wiele więcej odcieni znaczeń, gdy zestawimy go z historią Adama i Ewy i grzechu pierworodnego. Relacja dobro - zło, radość - cierpienie, spokój - ból, nie jest też obca i samej sielance, w której mimo świecącego słońca zawsze prześlizgiwał się jakiś cień. Znany jest obraz Nicolasa Poussina - "Et in Arcadia ego..." - przedstawiający wyryty na grobowcu napis "I ja także w Arkadii...", któremu przyglądają się zastygli na chwile w zabawie pastuszkowie. Tak więc i śmierć i cierpienie (częstsze co prawda duchowe niż fizyczne) są obecne w arkadii (np. na greckich Polach Elizejskich - życie tam jest tylko cieniem życia na ziemi), są jak gdyby przeciwwagą do nadmiernego zapamiętania się, zagubienia, kontrastem, wobec którego jeszcze lepiej widać właściwe miłości cechy. I w późniejszych latach, już w poezji polskiej, nawet wobec czysto sentymentalny pejzażu, jakim jest Sofiówka Trembeckiego, zauważamy groby małych dzieci postawione wśród drzew parku. Sama arkadia jest oczywiście miejscem szczęśliwego "przebytu", jednak nikt nigdy nie negował, że poza nią istnieje właśnie ta druga strona życia... Polscy pisarze często sięgali po idylliczne motywy, tworząc na ich kanwie historie nieraz i mocno odbiegające od potocznego rozumienia słowa "sielanka". Dwoje zakochanych - "zanurzonych" w przyrodzie - ludzi, w poezji polskiej znajdujemy oprócz Karpińskiego i Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, także u Mickiewicza (Świtezianka), a po Leśmianie "bawił się" konwencjami (wpisując w nie prawdziwe dramaty egzystencjalne) m.in. Stanisław Czycz (Śpiąca w księżycu). Nie obce jest im korzystanie z rekwizytów, w ich utworach przewijają się min. maliny, będące narzędziami "pieszczoty" - noszone kochanemu w koszyku - ale i śmierci, (np. Balladyna Słowackiego). Sami kochankowie często targani są zazdrością, chęcią odwetu, nienawiścią do siebie, a nawet i gastrycznie, jak w wierszu Czycza. Jednak te, pozornie nieprzystające do wizji arkadii, okoliczności, wcale nie są jej tak obce i częściej są po prostu tylko uwydatnione, niż wzięte z innej rzeczywistości.
Zrozumiałym jest jednak, że w codziennym, realnym życiu raczej rzadko trafia się okazja, by zamieszkać w arkadii. Jedyną arkadią dostępną dwojgu ludziom, są jedynie oni sami. Razem w zapamiętaniu mogą stworzyć sobie chwilę, w której są poza śmiercią, przemijaniem, poza ciałem i chorobą - chwilę "odjazdu na Cyterę" - mityczną wyspę miłości. Arkadia w "Malinowym chruśniaku" umiejscawia się i w przestrzeni, i w konstrukcji utworu, w którym dwoje ludzi, jeszcze nie kochanków, zrywa owoce z krzewów. Natura, która ich otacza mimo, że bujna przenikniona jest jakimś dziwnym spokojem, obumieraniem... "Rdzawe guzy wygrzewa (...) liść chory", opasają ich "złachmaniałe pajęczyny", maliny przynoszą duszność, otumanienie powodują oderwanie od świata codziennego. Jednak kochankowie poprzez miłość są niejako silniejsi od tego świata, maliny mimo, iż "krwawią" ich ciała, są "przepojone" jego wonią. Stają się tylko "narzędziem" do czegoś większego, co wyzwala ludzi ponad śmierć, ponad chruśniak. To właśnie miłość (i nie szkodzi, ze nawet bardzo cielesna) jest tą rzeczą, która powoduje, choć chwilowe zwycięstwo nad czasem. Zwycięstwo jednak nie jest ostateczne, tylko chwilowy błysk zapomnienia, przyjemności... który jest może i jedynym możliwym na świecie.
W tym miejscu warto podjąć właśnie wątek pierwszych rodziców. Tak jak Ewa karmiła Adama owocami z drzewa "poznania", tak i w wierszu mężczyzna "z podanej dłoni" zjada maliny. Powodują one, "krwawe" ślady na ciałach kochanków, staja się przyczyną ... "pieszczoty", ale przedtem i jakiegoś zespolenia z materią, ze śmiertelną naturą. Kochankowie łamią prawa boskie (wszak kryją się "przed wzrokiem"), starają się wyrwać ponad naturę, dążą do poznania (poprzez siebie). I choć zostaną za to może i ukarani, wygnani, nie mogą powstrzymać się przed swoim instynktem - instynktem wolności, niezależności, który niestety może często prowadzić często do zepsucia i śmierci.
Wyraźne nawiązanie do Raju jest także w kolejnym wierszu z tego cyklu, a mianowicie w "[Takiej ciszy w ogrodzie]". W tamtejszym świecie panuje cisza, pustka. Jedynie natura jest aktywna. To ona (poprzez upadek jabłka) skłania człowieka do czynu, próby. Jabłko spadając łamie spróchniałe konary, jest wejściem w nowy świat, jest poznaniem "i dobrego, i złego". To właśnie miłość jest poznaniem, lecz nie koniecznie tylko jasnej strony życia. Kryje się w niej i ból, i cierpienie, i nienawiść. Nie jest tylko i wyłącznie jak u świętego Pawła "łaskawa i szczęśliwa". Kobieta podając mężczyźnie jabłko, niczym wąż pokazuje zęby - przemyka przez jej twarz jakiś cień, starty zaraz śmiechem, lecz istniejący realnie i czekający spokojnie na swój czas.
W pewnym sensie czas ten nadszedł w wierszu "Gad". Jest to wejrzenie w mroczne rejony miłości. W cielesność, w obszar, do którego rzadko ma dostęp ktoś trzeci. Mowa tu o nieodłącznym w miłości seksie, który tez na swój sposób jest "komunia dusz" i mimo cielesnych przejawów, bliski jest psychice. Rozkosz, jest "trwalsza niż zgon", jest znów obroną przed śmiercią. Perwersyjna przyjemność, jaką czerpie dziewczyna z pieszczot gada, nie jest jednak do końca realnością. W końcu sam gad pragnie już stać się księciem - żyć z dziewczyną na jawie.
Podobnie perwersję znaleźć można w wierszach Juliana Tuwima. Jego twórczość przez większość ludzi kojarzona jest głównie z "Lokomotywą" albo "Ptasim radiem", ale choć te utwory są majstersztykami w swojej klasie, nie wyczerpują bynajmniej wielkości dzieł tego Skamandryty. Potrafił on uczucia pokazać zarówno poprzez czysty witalizm, hołd dla biologizmu człowieka i Natury, jak też i przez mgliste, rozmyte w duszącym zapachu bzu wspomnienia ukochanej. Miłość u Tuwima to nie tylko samo zjawisko, ale i jego przejawy. Zobaczyć można delikatność pierwszego zauroczenia, dojrzewanie pełnego uczucia, jego śmierć. Pomimo nierzadko "niskolotnych" naleciałości młodopolskich sprowadzających się do miłosnych frazesów, ten Skamandryta w niektórych swoich wierszach szokował i nadal szokuje, dosadnością i cielesnością miłości.
Trzeba zaznaczyć, że z trzech omawianych poetów Tuwim najbardziej był jeszcze spętany tą manierą, nie zaś Leśmian, jak się często uważa. Autor Łąki potrafił dopasować młodopolskie wyznaczniki do własnego charakteru wypowiedzi, zaś Tuwim bawiąc się słowem, budując skrzące się językiem wiersze, czasem wpadał w pułapki pustosłowia. Widać w wielu jego wierszach przerost formy nad treścią. Przykład takiego wiersza podaje w swojej książce o Skamandrytach mocno (i czasem niesprawiedliwie) ich krytykujący - Jan Marx - "Jeszcze mi nazbyt jesteś anielicą / I duchem jasnym, na ziemię zesłanym, / jeszcze mi nazbyt bogiem tchnie twe lico, / nazbyt zjawiskiem mi jesteś świetlanym". Mimo iż dla adresatki wiersz ten musiał być miły, dla współczesnego czytelnika pozostaje pensjonarskim wpisem do sztambucha. Takich linijek słodyczy znajdujemy u Juliana Tuwima niestety dość dużo, i aż się nie chce wierzyć, iż wiersze, o których zaraz powiem wyszły spod tego samego pióra.
Miłość w "Wiośnie", "Biologii" i paru innych podobnych wierszach sprowadzona została przez poetę do popędu płciowego, do zwierzęcych instynktów, co jednak nie oznacza zarazem, że są pokazane jako wyłącznie negatywne. Owszem w dwóch wczesnych jego wierszach pt. Wiosna, mamy obrazy jednoznacznie, pokazujące seks jako wielki festiwal rui i poróbstwa (choć jak pisał Sztaudynger - "Wszyscy ganią poróbstwo i ruje, nazwa okropna, ale jak smakuje"), to jednak są też wiersze ukazujące te sprawy z odmiennej perspektywy i co ważne dość odkrywczej, niespotykanej przed Tuwimem tak często, w wierszach innych poetów.
W wierszu "Biologia" ludzka potrzeba miłości cielesnej, zostaje pokazana na tle odradzającej się na wiosnę Natury. W tym kontekście, człowiek staje się jej integralną częścią, jego potrzeby, chęci nie wynikają z tylko z jego woli, lecz są mu czymś organicznie przypisanym. "Soki w babach się grzeją" pisze poeta patrząc na ludzi niczym na przedmioty, lecz jednocześnie przedstawia przyrodę w ożywiony sposób - "Dyszy ziemi kobyła/ Wymion dwoje w świat wzbiła". Ziemia staje się Wielką Matką, archetypem płodności, przez co ludzie w swoich popędach nie są czymś dziwnym, lecz najzupełniej zrozumiałym. Akt seksualny jest jakby przedłużeniem stwarzania świata, jego ciągłego odradzania się, rozrostu. Miłość pojęta biologicznie jest u Tuwima siłą pozytywną, wiążącą człowieka ze światem Przyrody. Nie jest ona jednakże całkowicie zamknięta w klatce cielesności.
Wiersze o miłości duchowej, eterycznej, pokazanej tylko przez zwiewne, grające synestezyjnie obrazy, znaleźć można w tomiku "Siódma jesień". Odnajdujemy w nim dużą dawkę sentymentu, ciepła, dobroci i maestrię zapisu "nieobserwowalnego". Trzeba tu dodać, iż tutaj Tuwim przedstawia raczej jako delikatny flirt, niż wszechogarniającą siłę. Wyłania się ona spoza ludzkich działań, spoza przedmiotów, krajobrazów, jest bliska sennemu marzeniu. Tak jest w wierszach "Przy okrągłym stole", we "Wspomnieniu", czy w "Rwaniu bzu".
W tym ostatnim wierszu, nie są nawet wyraźnie pokazani kochankowie, można sobie jednak ich umiejscowić w świecie przedstawionym tego utworu, jeśli się wie jak wyglądają kwiaty bzu. Są to wszak maleńkie serduszka, gęsto obok siebie osadzone. (Na marginesie warto wspomnieć, ze Tuwim uważał kwiaty bzu, za najpiękniejsze ze wszystkich i m.in. to z nich bukiet, wespół z Jarosławem Iwaszkiewiczem, wręczył na wojennym ślubie Krzysztofowi Kamilowi Baczyńskiemu.) Uczucia ludzi zostały wiec ukazane poprzez wspaniałe, duszące bukiety bzów, które otulają tę parę niczym "malinowy chruśniak", tworząc, jak u Leśmiana, osobny świat zakochanych. Zostają oni wtopieni w naturę, lecz już nie tylko ciałem, ale i sercem.
Tak jak rozwijającą się miłość można wyczytać u Juliana Tuwima niejako pomiędzy wierszami, podobnie też jej koniec - rozstanie dwojga, jak w wierszu "Przy okrągłym stole". Cała sytuacja jest w nim nakreślona tak delikatnymi kreskami, smugami, że całość sytuacji zamyka się w słowach "rozmowa smutnie nieskończona". Bohater wiersza wspomina z perspektywy czasu, właśnie taką rozmowę, przy okrągłym stole, gdy jemu ciekły łzy (może i bezsilności) a ta kochana, "jedyna" osoba obojętnie "jadła zielone winogrona". Chce on ocalić od "niepamięci" tę chwile, przykrą, lecz posiadającą swoisty urok. Jeśli nawet nie może już wrócić realnie do dawnej ukochanej, to może przynajmniej wracać "na chwile" nie przejmując się odległościami ani w czasie ani przestrzeni, "do Tomaszowa". Do swoich pięknych wspomnień.
I właśnie tytuł "Wspomnienie" nosi najpopularniejszy chyba obecnie wiersz Tuwima. Spopularyzował go dzięki włączeniu go do swojego repertuaru Czesław Niemen, lecz trzeba zaznaczyć, że w odróżnieniu od wielu innych utworów, ten akurat nie został napisany przez Tuwima z myślą o wykonaniu wokalnym. Poeta opisuje, czy może raczej sugeruje, dawną młodzieńczą miłość. Buduje ją z raczej dość wytartych rekwizytów, listów pisanych do ukochanej, łez wsiąkniętych w poduszkę, spojrzeń rzucanych gdzieś w cukierni, wszystko to jednak otacza przepiękną atmosfera wspomnienia, przemijania. W tym wierszu nawet banalny deszczyk jest na miejscu, dobrze wpisując się w pierwsze, niewinne kochanie. Miłość tę najszczerszą, zmysłową "definiował" Tuwim (w wierszu o takim właśnie tytule) jako, "pierwszą jedną chwilkę, Myśl daleką, spojrzenie drżące". Może nie wyrażał tego akurat w jakiś oryginalny sposób, ale w często bliski prawdzie uczuć: delikatnych, drżących, nieśmiałych.
Taka właśnie drżąca, ale już bynajmniej nie nieśmiała, jest miłość w ostatnim przedstawianym przeze mnie, wierszu Tuwima, a mianowicie "Śnie złotowłosej dziewczynki". W tym pełnym gry zmysłów i impresji obrazie widać flirt. Da się w nim wyczuć jakiś smutek, jakieś cienie przemijania, pomimo samej lekkości wypowiedzi podmiotu lirycznego, naturalności jego pytań. Całość wiersza spowita jest w delikatną mgiełkę dymu z papierosa, ale spod niego wyraźnie wybijają się "pomarańcze i mandarynki". Ta pełnia gry zapachu i koloru owoców z barwą hebanu tworzy tak jakby dodatkowe powiązanie - smak czekolady o aromacie pomarańczy. Ta słodycz pasuje doskonale do flirt i podkreślania piękna widocznego nawet na twarzy zmęczonej nocnym balem. Lecz to jednak nie wszystko; w ostatniej scenie mamy zarysowany obraz tańczących marionetek, właściwych komedii dell'arte, smutno poruszających się lalek. Wskazują one na płochość zachowań kobiety i mężczyzny, na jakieś przeczuwane z góry "zapustne sceny", jak pisał Cyprian Kamil Norwid, którego smutny wiersz Po balu Tuwim zdał się mieć w pamięci.
Wracając jednak do samej istoty mojej wypowiedzi - do miłości to sądzę, że samo to pojęcie w dzisiejszych czasach trochę spowszedniało, wytarło się, nie wiem czy nadal pozostaje takim zaklęciem jak dawniej. Niestety można powiedzieć, ze już w twórczości Tuwima często jest ono stosowane zamiennie z flirtem, chucią, popędem. Miłość nie jest siła samą w sobie, lecz tylko pretekstem do wspomnień, marzeń, opisu gier kochanków. Chyba tylko Pawlikowska potrafiła przedstawiać ja w ludzkim, dosyć prywatnym, lecz właściwym ujęciu. Pokazała, że pomimo uważania jej czasem za banał ma tę siłę niszczącą, ale i tworzącą. Nie można jej zarzucić, ze pisała "kobieco", bo właśnie podejmując tak "wytarty" temat potrafiła powiedzieć coś prawdziwego, oryginalnego, czasem bardzo bolesnego. Pokazała miłość jako osnowę i treść ludzkiego życia. Leśmian z kolei uczynił z miłości siłę rzeczywiście napędzającą "Słońce i inne gwiazdy". Siłą nie tylko obecną w życiu ludzkim, ale i poza nim - w całym świecie, który jest na niej zbudowany. Święty Paweł z Tarsu w "Hymnie o miłości" pisał "Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, / a miłości bym nie miał, / stałbym się jak miedź brzęcząca / albo cymbał brzmiący".