K. K. Baczyński urodził się w 1920 roku jako syn Stanisława Baczyńskiego i Stefanii Zieleńczyk. Jego młodość przypadła na czarny okres toczącej się II wojny światowej. Ogrom zła i cierpienia związany z wojną znalazł swoje odbicie w twórczości młodego poety. Ale nie tylko obraz wojny pojawia się w poezji Baczyńskiego. Poeta podejmuje się także pisania o wartościach pozytywnych, o miłości do swej żony Basi, a także o wdzięczności do rodziców. I właśnie tych uczuć skierowanych do rodziców dotyczy wiersz "Rodzicom" napisany 30. 08. 1943 roku, czyli niemal rok przed tragiczną śmiercią poety.
Już w pierwszych wersach utworu poeta przedstawia siebie jako zwyczajnego człowieka.
A otóż i macie wszystko.
Byłem jak lipy szelest,
na imię mi było Krzysztof
i jeszcze ciało - to tak niewiele.
Ma świadomość swojego niemal posłannictwa na wzór świętego Krzysztofa, przenoszącego Dzieciątko Boże przez wodę. Poeta raz po raz zwraca się to do matki, to do ojca. Zapis ten staje się jakby dziecięcą pretensją, żalem, boi się, że nie sprosta pokładanym w nim nadziejom:
Po co, matko, taki skrzydeł pokrój?
Taka walka, ojcze, po co - takiej winie?
Baczyński przywołuje w kolejnej strofie słowa matki - nie są one cytowane dosłownie, jest to raczej zapis metaforyczny. Matka czyni z niego niemal wieszcza narodowego. Poeta czuje, ze nie podoła temu zadaniu, że to za ciężka rola. Przyznaje, że już sama wojna jest bolesnym, niszczącym doświadczeniem, a gdzie tu jeszcze miejsce na twórczość.
Ojcze, na wojnie twardo.
Baczyński przyznaje się do swej słabości. Nie potrafi być poetą - wieszczem, nie potrafi zagrzać ludzi do walki.
Nie umiem, matko, nazwać, nazbyt boli,
Nazbyt mocno śmierć uderza zewsząd.
Jest to bardzo osobiste, intymne wyznanie. Poeta przyznaje się do ludzkich odruchów, do strachu, bólu, w takiej sytuacji trudno jest pisać.
Wątpi również w siłę miłości. Ogrom zła, który niesie wojna, pomieszał mu pojęcia. Miłość nie ma sensu w czasach wojny. Niczego nie przynosi. A nienawiść tylko łzy. Przyznaje jednak, ze nosi broń pod kurtką, że walczy, choć nie ma już w nim wiary, ani nadziei. Ale z drugiej strony stwierdza jednocześnie, że jest silny, że ustoi na swym posterunku:
(...) jeszcze ustoję
w trzaskawicach palb, ja, żołnierz, poeta, czasu kurz.
Pójdę dalej - to od was mam: śmierci się nie boję,
dalej niosąc naręcza pragnień jak spalonych róż.
Mimo wszystko, mimo strachu, gasnącej nadziei, nie podda się. Rodzice nauczyli go życiowej odwagi i za to najbardziej jest im Baczyński wdzięczny. Tym zapisem wdzięczności staje się właśnie ów przejmujący liryk.