Kilka tygodni temu wielu ludzi w naszym kraju poruszyła wiadomość, że chleb, który zostaje w sklepach z poprzedniego dnia powinien być palony - niszczony, jako produkt potencjalnie zagrażający zdrowiu. Można powiedzieć, że jeszcze poruszyła, bo taki nakaz chociaż nie wprowadzony, już jest sygnałem, iż dzieje się coś niedobrego. Powoli, acz nieubłaganie zmienia się stosunek ludzi do chleba. Traci on swoją symbolikę i zaczyna coraz częściej być tylko wytworem czysto spożywczym, a nie jak pisał Norwid "darem Nieba"[1], wiec przez to czymś znacznie więcej. We fragmencie powieści Wiesława Myśliwskiego "Kamień na kamieniu" pokazany jest świat, gdzie chleb jest opoką życia ludzkiego, co dla paru moich znajomych po przeczytaniu tego tekstu było niezbyt jasne, nawet pomimo jakiejś znajomości tego symbolu. Wielu nie potrafiło zrozumieć, dlaczego to właśnie chleb ma być najważniejszy; zwykły chleb, często czerstwy i pieczony tylko z maki i wody. Owszem, w Kościele z jednaką siłą utożsamia się Jezusa z chlebem, nazywa Go naszym pokarmem, ale już sam bochenek chleba w naszych domach nie ma takiej wagi jak kiedyś.
Sam jednak jeszcze pamiętam, jak ważnym wydarzeniem w domu mojej prababci, później babci mieszkających na wsi, było pieczenie chleba, już wprawdzie nie codziennie, ale "od większego święta". Z samego rana dokładnie myło się wszystkie rzeczy potrzebne do wypieku, przesiewało najlepszą mąkę, zrywało duże liście klonu, by podłożyć je pod bochenki. W takiej chwili nie można było przeklinać, czy nawet pomyśleć złego słowa, bo chleb mógłby się nie udać. Może nie było to już wszystko czynione z taką rytualną szczerością, jak w opowieści Myśliwskiego, ale nadal zachowywano nabożność do chleba, który nie był czymś powszednim. Istniał piękny zwyczaj, dziś całkowicie zatracony, że panna młoda po swoim ślubie piekła specjalny chleb, który był starannie przechowywany, aż do czasu gdy jej córka sama wychodziła za mąż i z tego właśnie upieczonego przed laty bochenka czyniła zakwas na nowy. Nie do pomyślenia było wyrzucenie chleba do kosza, dopuszczalne było jedynie spalenie okruszyn, niczym zniszczonego świętego obrazka, lub wysypanie resztek ptakom. Dzisiaj i Pismo Święte można znaleźć wyrzucone na śmietniku, sam miałem koleżankę, która z jego kartek potrafiła przed ślubem zakręcić papiloty na włosach. Symbole, a przez to i zrozumienie spraw pozamaterialnych, powoli odchodzą i zostawiają nas w pustym, bezdusznym świecie.
Może dlatego, że teraz już w nikłym stopniu samemu piecze się chleb, że wygodniej i taniej jest go kupić w supermarkecie, gdzie leży zaraz obok tysiąca innych produktów bez jakiegokolwiek znaczenia poza konsumpcyjnym, chleb w coraz mniejszym stopniu zaprząta nasze myśli. W diametralnie inny sposób pokazuje jego rolę w swojej powieści Wiesław Myśliwski. Ma on tutaj tysiące znaczeń, często nawet (co jeszcze piękniejsze, bo wynikające z czegoś więcej niż rozum), nieuświadomionych, instynktownych.
W powieści "Kamień na kamieniu" chleb sam jest kamieniem węgielnym domu, rodziny; jest świętością. Jest to naturalne przełożenie słów Chrystusa, nazywającego swoje ciało chlebem, którym nakazuje karmić się po wsze czasy. Chleb jest też - niczym Chrystus - ofiarą. Poświęca się go ziemi, w niej zakopuje.
Ziemia jest innym wielkim symbolem, wśród którego toczyło się życie na wsiach. We fragmencie powieści pokazany jest krąg, w którym bez przerwy porusza się pierwiastek boski, sacrum uświęca profanum. Ziemia jest pramatką, pośrednio rodzicielką życia, utożsamianego z chlebem a chleb największą ofiarą jaka ludzie mogą jej oddać w podzięce. Dlatego ojciec tak gwałtownie i poniekąd okrutnie reaguje na to, że Szymek zjada ostatnią, przeznaczoną ziemi, kromkę. W jego odczuciu odpowiednia kara za coś takiego jest śmierć i tylko ona może naprawić tak świętokradczy czyn.
Każdego bowiem roku, wraz z pierwszą orką wkładało się w skibę specjalną kromkę chleba, ukrojoną w Wigilię, a więc okres narodzin Chrystusa, kiedy dodatkowo trzeba spróbować każdej potrawy, by później nie brakło jej w ciągu roku. Taki zwyczaj miał właśnie zapewnić pomyślność zbiorów, oraz stanowił podziękę za te wszystkie lata urodzajów. Klęski, spowodowane suszą, a następnie nadmiernymi opadami, poprzedzają i niejako zapowiadają czyn Szymka. Tak, jakby przyroda z góry wiedziała, że zostanie znieważona. Zresztą i dziadek mówi, że nienakarmiona chlebem ziemia, przestaje rodzić i "zamienia się w kamień"[2].
Chleb przechowywany jest w domu Szymka jak największa świętość, trzymana wysoko, wśród krokwi dachu, niczym Najświętszy Sakrament w tabernakulum. Chleb, pieczony ze znakiem krzyża, a krojony przez matkę na łonie, traktowany jest niczym najukochańsze dziecko. Kiedy na przednówku brakło go w domu, czas ten stawał się bliski piekłu. Do chleba tęskniło się niczym do Boga, niedostępnego i dalekiego. W umysłach pojawiały się najpiękniejsze marzenia nieodłącznie z nim związane. W domu Szymka pamiętano, że chleb jest darem od Boga, niczym manna zesłana Izraelitom w chwili największego głodu. Było to coś oczywistego, nie podlegającego najmniejszym wahaniom. Ojciec zapytany przez synka, dlaczego chleb jest taki ważny, raz: nie za bardzo może wie co odpowiedzieć a po drugie nie widzi najmniejszego sensu. Jego wiara jest prosta i czysta. Łatwiej mu przyjmować symbole a priori, niespecjalnie dochodząc ich semantycznego znaczenia i czerpać z nich siłę, niż współczesnemu człowiekowi, który rozkłada wierzenia na "czynniki pierwsze" i nie może potem już ich złożyć w coś, co byłoby mu pomocą.
Z całą mistyczną otoczką wokół chleba nie może poradzić sobie mały Szymek, syn gospodarzy. Widzi jego świętość, ale nie jest zdolnym zapanować nad próbą zjedzenia ostatniej kromki. Początkowo zresztą pragnie tylko ujrzeć tą skibkę, pogłaskać. Czyn, choć świętokradczy w odczuciu całej rodziny, wynika z potrzeby naocznego sprawdzenia, dotknięcia się świętości. Może dlatego w podręczniku "To lubię!", po zamieszczonym fragmencie powieści, pokazana została reprodukcja obrazu przedstawiająca niewiernego Tomasza. Szymek tak jak i jego poprzednik Tomasz musi namacalnie zbadać świętość, by dopiero w pełni jej doświadczyć. Mniej ważne przy takim celu, stają się dla niego użyte środki. Widzi, że postępuje źle, ale ze ślepym uporem brnie do celu poznania. Choć niejako walczy z Bogiem, nie stara się go pokonać, ale jedynie jak najlepiej poznać, co można poczytać mu za usprawiedliwienie i powód do okazania miłosierdzia. Sama już jednak próba mierzenia się ze świętością jest przedstawione w dość negatywny sposób. Kłucie widłami siana, gdzie prawdopodobnie mogły spoczywać ukryte przez ojca bochenki chleba, zestawione jest z przypomnieniem poszukiwania w ten sposób ukrywających się powstańców styczniowych, przez kozaków. Takie dążenie do chleba, wynikające z chciwości, jest grzechem, czego obawia się brat Szymka - Michał, bojący się natrafić widłami na chleb, by przez to go nie znieważyć.
Kiedy zaś już sam Szymek szuka chleba, ostatniej kromki, wydaje się być oprawcą Jezusa. Słyszy pieśń śpiewaną przez babkę - "Ludu, mój ludu, cóżem ci uczynił"; wokół niego panuje cisza jak na Golgocie. Szymek na początku stara się tylko "trochę" napocząć kromkę, ale jak nie da się tylko częściowo przyjąć Komunii, tak i kromkę musi on zjeść do końca. W środkach jakie powziął, może rzeczywiście wydawać się oprawcą, jednak cel jest wynikiem jego miłości. Zachodzi tu sprzeczność, ale taka właśnie jest nasza wiara - Jezus cierpiał przez nas, ale i dla nas, został zabity przez nas, niejako po to, byśmy my sami mogli zmazać swe winy. Może dopiero po tym jak Szymek zjadł zakazany chleb (kuszący niczym owoc w rajskim ogrodzie), otworzyły mu się oczy na sprawy wcześniej nieznane. W tym ujęciu, ukaranie chłopczyka przez ojca jest wygnaniem z raju. Chłopak łamiąc prawa wsi, swojego otoczenia, musi być jak najszybciej z niego usunięty - przez powieszenie; niczym Judasz.
Szymek z łańcuchem na szyi jest każdym z nas, poszukującym na ślepo, uwikłanym w życie nieraz w okrutny sposób. W najcięższej chwili zawsze może jednak szukać pomocy - wstawiennictwa u matki. Kiedy wchodzi ona do stodoły w smudze światła, jest wręcz negatywem ojca - mrocznego i groźnego. Niczym Maryja staje się ona orędowniczką i pocieszycielką, przypomina, że "nie ma takiej winy, żeby jej swojemu dziecku nie przebaczyć"[3]. Wszak to przez Matkę Boską możemy najpewniej wyjednać sobie miłosierdzie u, często srogiego, Boga Ojca. Matka w powieści może dodatkowo być utożsamiana z sama ziemią (z której przecież został stworzony pierwszy człowiek), znieważoną a mimo to wybaczającą, która dalej pozostaje żywicielką i opoką. Stanowi naturalne "schronienie, ukrycie, azyl".[4]
Fragment powieści Władysława Myśliwskiego we wspaniały sposób pokazuje "pejzaż semiotyczny", jak to nazywał Umberto Eco, w którym żyją ludzie. Otacza on tak ciasno rodzinę Szymka, że nawet w niepozornym śpiewie skowronka dopatrzyć się można "czegoś więcej".
Poza przedstawieniem i przypomnieniem kilku najważniejszych symboli autor, niejako pośrednio, daje również dwa portrety postawy człowieka próbującego żyć w tym "pejzażu" - biernego ojca i jego, w dość specyficzny sposób, aktywnego syna, który stara zmierzyć się ze światem i odnaleźć go dla siebie. Widzimy też, że nie tylko świat, ale i my sami możemy być złożeni z symboli. Tekst Władysława Myśliwskiego odwołuje się co prawda tylko kilku, ale wciąga nas w grę nimi i przypomina, że "my z nich wszyscy".
[1] C. K. Norwid, Moja piosnka II, [za:] Wiersze wybrane, oprac. J. W. Gomulicki, Warszawa 2000.
[2] W. Myśliwski, Kamień na kamieniu, PIW, Warszawa 1984.
[3] W. Myśliwski, jw.
[4] W. Kopaliński, Słownik symboli, wyd. 5, Warszawa 1999, s. 494.