Nawet nie wiem, kto napisał zdanie, które stało się tematem mojej pracy. Na pewno był to ktoś mądry i optymistycznie nastawiony do świata. Jestem temu tajemniczemu komuś wdzięczna, bo z pomocą zaledwie kilku celnych słów uświadomił mi, w czym tkwi największy urok wiosny.

Ponieważ dzień był piękny, a ja byłam w nastroju na rozmyślania, postanowiłam iść na wiosenny spacer. Cały Szczecin zazielenił się uroczo. Na trawnikach rośnie wiosenna trawa. Na kwietnikach nieśmiało unoszą główki krokusy. Na drzewach zielenią się pierwsze listki. A wszystko oblane jest złotym i ciepłym słonecznym światłem. Postanowiłam sprawdzić, czy i w ludziach na wiosnę znajdę nadzieję i radość, które opiewają niejedna piosenka i niejeden wiersz.

Minęłam przystanek autobusowy. Wysypały się z niego kobiety o zmęczonych twarzach dźwigające monstrualne siatki z zakupami, oraz zadbani i eleganccy mężczyźni z aktówkami. Rozzłościł mnie ten widok. Dlaczego życie kobiet jest cięższe niż ich mężów? Oprócz pracy zawodowej, kobiety często wykonują wszystkie prace domowe, gotują i jeszcze opiekują się dziećmi. Poszłam dalej. Mijali mnie różni ludzie. Dzieci, młodzież, ludzie młodzi i w średnim wieku oraz starcy. Starałam się zaglądnąć każdemu z nich w oczy. Niektórzy byli szczęśliwi i rozmarzeni, ale inni mieli zmarszczone brwi i nieufność w oczach. I nie zależało to od wieku, widziałam zarówno szczęśliwe staruszki, jak i naburmuszonych młodzieńców. W pewnej chwili ktoś mnie popchnął. Był to młody mężczyzna z aktówką i telefonem komórkowym przy uchu. Właśnie tłumaczył komuś, że się spóźni. Wyglądał na bardzo zabieganego i zapracowanego człowieka. Zrobiło mi się go żal, chociaż był tak zajęty rozmową, że nawet mnie nie przeprosił. Inni na wiosnę wyjeżdżają na długie weekendy, chodzą na spacery do parku albo nawet planują wakacje, a on jest tak zajęty kariera, że nawet nie widzi pięknej wiosny. Biedak.

Zrobiło mi się smutno, ale wtedy dostrzegłam za drzewami wesoły, czerwony dach. Przypomniałam sobie, że to szkoła, chyba gimnazjum. To mnie podniosło na duchu. Oto miejsce, w którym spotkam wspaniałych, pozytywnie nastawionych do świata, chłonących wiedzę młodych ludzi. Szybko skręciłam w tamtą stronę. Miałam szczęście, właśnie zabrzęczał dzwonek. Pozostało tylko poczekać, a zaraz dziedziniec zapełni się młodymi idealistami. Faktycznie, po niecałej minucie na schodach pojawiła się grupka młodych ludzi. Byli to chłopcy - zgarbieni, ponurzy, o szarej cerze. Pomyślałam, że to zapewne mole książkowe, spędzające każdą wolną chwilę nad książkami i od razu poczułam do nich sympatię, bo ja też kocham książki. Jednak chłopcy zamiast wyciągnąć z plecaka kolejny tom rozważań Kanta, wyjęli papierosy i kilka zgrabnych butelek piwa. Aż zabrakło mi tchu, przecież nie mogli mieć więcej niż piętnaście, może szesnaście lat! Chłopcy zapalili po papierosie i wprawnym ruchem otworzyli zębami butelki. Przyjrzałam im się dokładniej. Nie wyglądali na dzieci z rodzin patologicznych. Mieli na sobie porządne, markowe ubrania, a komórki, które wystawały im z kieszeni też wyglądały na drogie. Chłopcy byli zadowoleni z siebie. Zaciągali się papierosami jak zawodowi palacze, od czasu do czasu przepijając piwem.

Pomyślałam o ich rodzicach, którzy pewnie ciężko pracują, by zapewnić pociechom wszystko, co najlepsze. Pomyślałam o ich matkach, które w tej chwili pewnie biegną do domów ugięte pod ciężarem siatek z zakupami i martwią się, czy przygotują na czas obiad dla syna wracającego ze szkoły. Ogarnęła mnie złość i postanowiłam przemówić chłopcom do rozsądku. Podeszłam do jednego i zapytałam, czy uważa, że postępuje fair w stosunku do rodziców, którzy zaharowują się na śmierć, byle tylko zapewnić mu wszystko, co najlepsze. Zapytałam też, jak poczują się jego rodzice, gdy pewnego dnia wezwie ich dyrektor i opowie, w jaki sposób syn umila sobie przerwy. Chłopak spojrzał na mnie z namysłem, po czym zwięźle i dobitnie odpowiedział, co myśli o tym wszystkim, a przy okazji co myśli o mnie. Nie będę cytować jego słów, ponieważ nie należały do parlamentarnych. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam bez słowa. Trochę chciało mi się płakać.

Skręciłam za róg i zobaczyłam człowieka leżącego na chodniku. Pomyślałam, że pewnie jest pijany. Jednak nie był. Kiedy przechodziłam, podeszła do niego starsza kobieta i zawołała:

- Zdzisiek, wstawaj! Jakaś dobra kobieta dała mi pół bochenka chleba i kefir! Ale się najemy.

Starszy człowiek błyskawicznie wstał i wtedy zobaczyłam, że chociaż jest ubogi i bezdomny, ma ładne, niebieskie oczy, w których wesoło błyszczy radość życia. Cmoknął w policzek kobietę, która do niego podeszła i powiedział:

- A ja byłem właśnie na obiedzie w przytułku. Kasza gryczana z sosem grzybowym, pyszności!

Usiedli koło siebie na ławce i zaczęli jeść chleb z kefirem. Po chwili mężczyzna powiedział:

- Wiesz, Maniusia, kocham cię. Najlepsza rzecz, jaka mi się w życiu przydarzyła, to było spotkanie ciebie. Kiedy to było? Już jakieś czterdzieści pięć lat temu?

Kobieta zachichotała i w jej pomarszczonych policzkach na chwilę pokazały się śliczne dołeczki. A ja stałam jak zaczarowana. Sądziłam, że takie sceny zobaczyć można tylko w filmach. Tych dwoje bezdomnych, którym w życiu pozostała tylko miłość stało się dla mnie dowodem, że w życiu najważniejsze nie są pieniądze i kariera. Jeśli człowiek ma miłość - jest szczęśliwy.