Miłosierny Samarytanin to symbol bezinteresownej pomocy. Tak jak w przypowieści Jezusa, kiedy do pobito człowieka, okradziono, go, a jego pobite i poturbowane ciało, porzucono na drodze. Przejeżdżało tam tędy wielu ludzi, którzy widzieli jego tragedię, jednak nikt nie zdecydował się pomóc. Każdy myślał o swoich obowiązkach, bo się bardzo spieszył, a wyrzuty sumienia uspokajał tym, że przecież znajdzie się ktoś innym, kto mu pomoże. I tak człowiek ten, okradziony, spragniony, pobity leżał na drodze. Byłby pewnie umarł, gdyby nie to, że znalazł się w końcu miłosierny Samarytanin. Trzeba tu dodać rzecz istotną - Samarytanie nie cieszyli się zbytnim poważaniem wśród ludzi, ale jednak dopiero ten szkalowany człowiek zdecydował się zatrzymać i pomóc cierpiącemu człowiekowi. Nie tylko go opatrzył i napoił, ale także zabrał go ze sobą i wynająwszy miejsce w gospodzie - pielęgnował tak długo, póki ten nie wrócił do zdrowia.

Historia ta niewątpliwie piękna i wzruszająca, daje sporo do myślenia. Czy dziś także dzieją się tragedie? A jeśli się dzieją, to czy znajdują się ludzie, którzy są w stanie bezinteresownie pomagać. Poświęcać się z czystej wrażliwości i dobroci, bez żadnych dodatkowych pobudek.

To, że tragedie się dzieją - to niestety wiemy na pewno. Wystarczy obejrzeć wiadomości telewizyjne, przeczytać gazetę, żeby zobaczyć ile zła jest na świecie. Ludzie nadal się zabiją, okradają i niszczą. Na całym świecie toczą się nieustanne walki - o terytorium, władzę lub na tle religijnym. Wojna w Czeczenii nie jest już pod względem medialnym atrakcyjna, cały czas toczą się tam walki, ludzie umierają z głodu, żyją w skrajnej nędzy wśród gruzów własnych mieszkań. Nieustannie muszą się chować w podziemiach i ruinach, aby uniknąć bombardowania. A i tak wielu z nich ginie. Walczą o niepodległość swojego kraju, jednak spotykają się tylko z ostrą reakcją zbrojnych sił rosyjskich oraz obojętnością pozostałej części świata.

Coraz to z wiadomości telewizyjnych i radiowych docierają do nas dramatyczne informacje o kolejnych kataklizmach, które nawiedzają poszczególne rejony kraju. Często zdarza się tak, że władze nic nie robią, aby pomóc ludziom, którzy stracili dorobek całego życia. Z reguły scenariusz jest następujący: robi się szum medialny wokół jakiejś tragedii, przyjeżdżają ekipy telewizyjne z całego świata, robią reportaże, prowadzący z drżącym z przejęcia głosem opowiadają o tragedii, jaka się rozgrywa. Niestety później, gdy już wszystkim dana tragedia się opatrzy, nie ma nikogo, kto tym ludziom pomaga. Zostają zdani sami na siebie. Bardzo dosadnie pokazuje tę problematykę film "Ziemia niczyja" w reżyserii Danisa Tanovicia. Punktem wyjścia do rozważań na temat znieczulenia społecznego jest żołnierz, który leży na bombie, gdy się podniesie - bomba wybuchnie. I typowy scenariusz, zrobiło się spore zainteresowanie medialne, aż w końcu nie wiadomo jak pomóc temu człowiekowi, bez narażania własnego życia - zostawiono go tam, zdanego na samego siebie. Mocna to metafora, jednak bardzo trafna. Rządy interesują się poszkodowanymi jedynie wtedy, gdy jest nacisk opinii publicznej. A ta domaga się tylko wtedy, gdy o jakiejś sprawie jest głośno w mediach. Potem wszyscy zapominają. A przecież to nie znaczy, że dramat się kończy.

Na szczęście są dziś ludzie, którzy wytrwale pomagają innym, nie domagając się za to sławy, uznania i rozgłosu. Zmarła kilka lat temu Matka Teresa z Kalkuty stała się symbolem altruistycznego poświęcenia. Całe życie oddała potrzebującym, docierała do tych, którym było najciężej. Żyła w skrajnie trudnych warunkach, ciężko pracowała, ale nawet, gdy to poświęcenie przyniosło jej rozgłos, zachowała wiele pokory i skromności. Matka Teresa stała się wzorem dla wielu innych ludzi, dała przykład jak postępować, jak kierować się sercem. Ale ludzi, którzy chcieliby się poświęcić dla innych jest teraz niewielu. Zazwyczaj wybieramy normalną drogę: zakładamy rodziny, idziemy do normalnej pracy, zazwyczaj zajmujemy się swoimi, większymi lub mniejszymi problemami. Z jednej strony trudno się dziwić - każdy ma prawo do swojego życia, a z drugiej doprowadza to do tego, że stajemy się jak inni - wrażliwi na krzywdę innych, ale tylko wtedy, gdy ona jest unaoczniona, tzn. gdy widzimy ją w TV lub prasie. W przeciwnym razie wracamy do swoich spraw, zapominając o tragediach, jakie na świecie się rozgrywają.

Także w naszym rodzimym kraju spotykamy się z przejawami bezinteresownej pomocy. Jest wielu artystów, polityków, biznesmanów, którzy zakładają fundację pomagającą potrzebującym. Często robią to w cieniu, w ukryciu, pragną zachować anonimowość, ponieważ pomoc wynika z potrzeby serca i nie jest powodem do afiszowania się. Są także osoby, które bardziej aktywnie pomagając innym, zwłaszcza w chwilkach zagrożenia. Wystarczy wspomnieć panią Marię Wiernikowską, która z wielkim poświęceniem ratowała ludzi w wielu miejscach i podczas różnych sytuacji, np. podczas wielkiej powodzi, jaka miała miejsce w Polsce w 1997 roku. Nie bała się ryzykować własnego życia, aby dotrzeć do ludzi, którzy potrzebowali wody pitnej lub chleba. I nawet, gdy po kilku tygodniach skończył się szum medialny i o powodzi mówiło się już niewiele, ona nie zapomniała o potrzebach powodzian i aktywnie szukała dla nich dotacji, pomocy materialnej i rzeczowej. Podobną ważną rolę spełnia pani Ochojska, która pomaga ofiarom kataklizmów, wojen organizując zbiórki, pomoc finansową.

Także Jurek Owsiak, od wielu lat organizujący Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, dowodzi, że ludzie chcą pomagać i pomagają, tylko trzeba nimi pokierować. Wielka Orkiestra co roku bije rekordy zebranych pieniędzy, a jej skutki odczuwają już wyraźnie pacjenci, którzy korzystają ze sprzętów w szpitalach, które dzięki tej organizacji zakupiono. Owsiak wierzy, że można organizować takie zbiórki, co roku i ludzie nie nudzą się tym, ponieważ umiejętnie podgrzewa atmosferę medialną. Dzięki temu zyskuje coraz większy rozgłos, a co za tym idzie - większe kwoty trafiają do puszek. Dziś już każdy w Polsce wie, czym jest Wielka Orkiestra i ludzie wspomagają tę akcję, ponieważ zdobyła sobie zaufanie społeczne.

Jednak trudno o przejawy dobrego serca w życiu codziennym. Wystarczy spojrzeć na sytuację w autobusach, gdzie młodzi ludzie już z rzadka tylko ustępują miejsca osobom starszym. Zazwyczaj, gdy wchodzi ktoś starszy do autobusu, to pozostali pasażerowie udają, że go nie widzą. Nagle wszyscy śpią, czytają albo są zajęci bardzo poważną rozmową. Nie świadczy to zbyt dobrze o dorastających pokoleniach. Oczywiście nie jest to bezwzględna norma, ale takie przypadki nie powinny się w ogóle zdarzać. Podobnie jest, gdy komuś np. upadnie coś na ulicy. Rzadko kto ma czas i ochotę, aby zatrzymać się i pomóc. Nawet, jeśli to osoba starsza. Co więcej wytwarza się takie poczucie, że narażamy się na śmieszność pomagając komuś. Częstym widokiem są pijacy na przystankach, jednak mało kto sprawdza czy ci ludzie rzeczywiście są pijani czy może chorzy, może potrzebują pomocy. Ja osobiście staram się kontrolować czy dana osoba jest pijana, staram się pytać czy czegoś nie trzeba takiemu człowiekowi. I raz zdarzyło się, że trzeba było - karetki. Co by się stało, gdybym nie zareagował? Trudno przewidywać. Nawet nie chcę o tym myśleć.

Niejednokrotnie udowadniano nam znieczulicę. Reżyser filmu "Gry uliczne", Krzysztof Krauze, nakręcając scenę zabójstwa Stanisława Pyjasa na rynku w Krakowie, postanowił zrobić sztuczkę: ukrył kamerę, a całą scenę zagrano bardzo realistycznie. Potem odtwórca roli Pyjasa żalił się: leżałem z nożem, zakrwawiony na ulicy i nikt nie zareagował! Nikt!

Przywołuję te wszystkie drastyczne przykłady, ponieważ pragnę pokazać, że samarytanizm jest ogromnie potrzebny w dzisiejszych czasach. Ludzie zaczynają się interesować tylko sowimi problemami, choć jak dowodzi przypowieść o miłosiernym samarytaninie, wygląda na to, że nie jest to domena naszych czasów. Z drugiej strony to żadne pocieszenie, że od 2000 lat nie potrafiliśmy wyplenić najgorszych cech naszej populacji. Bo obojętność niewątpliwie do takich należy.