Znane przysłowie mówi, że każdy kij ma dwa końce. Można te słowa odnieść także do takich pojęć jak "indywidualizm", "oryginalność" czy "niezależność". Każde z nich oznacza wartość bardzo istotną dla człowieka, pewien cel, do którego każdy chciałby dążyć. No bo któż nie chciałby, żeby mówiono o nim że jest "indywidualistą" bądź kimś "niezależnym" lub "oryginalnym". Z drugiej strony ludzie częstokroć rozumieją znaczenie tych słów w bardzo jednowymiarowy sposób, widząc w nich jedynie same pozytywne konotacje, nie dostrzegając zarówno kosztów, jakie kryją się za byciem "niezależnym" i "oryginalnym", jak też nie zauważają tego, że w zależności od sytuacji słowa te tracić mogą swój pozytywny wydźwięk, stając się eufemizmem na określenie kogoś, kto jest inny niż reszta, a przez to nieakceptowany. Każdy bowiem chciałby być oryginalnym indywidualistą, ale jedynie pod warunkiem, że ten indywidualizm spotykałby się wyłącznie z pozytywną reakcją otoczenia. Sytuacji, w której ze względu na odmienność zostaje się odrzuconym na ogół sobie nie wyobrażamy, nie dopuszczamy do siebie takiej myśli. Tymczasem historia ludzkości naznaczona jest raczej prześladowaniem odmienności niż jej akceptacją, nie mówiąc o jakiejkolwiek afirmacji. Antropolodzy odkryli już dawno, że człowiek współczesny, "homo sapiens", wybił inne rozumne gatunki humanoidów, które zamieszkiwały Ziemię. Ktoś, kto jest inny niż reszta zawsze staje się, prędzej czy później obiektem prześladowania. Tak przecież było w średniowieczu, gdy osoby o poglądach choćby w niewielkim stopniu odstępujących od doktryny Kościoła były z lubością, "w imię Boga", palone na stosach lub "tylko" torturowane przez Inkwizycję. Osoby kalekie, niepełnosprawne lub w jakiś sposób oszpecone (np. garbate lub karłowate) były traktowane jako dowód na działanie Szatana i jako takie również były wyrzucane poza nawias społeczeństwa. Dobrze, jeśli na samym wyrzuceniu się kończyło...Losem takich nieszczęśników było również czynienie zadość prymitywnej ciekawości ludzkiej, która nakazywała "normalnym" napawać się widokiem brzydoty i odmienności, widokiem, który każdego utwierdzał w wielkim samozadowoleniu i spokoju ducha. Dość przypomnieć, że jeszcze nie tak dawno jedną z głównych atrakcji cyrkowych stanowiły "dziwadła" - karły, bliźnięta syjamskie, osoby zdeformowane - które częstokroć zamykano w klatkach, tak jakby za "potwornością" ciała miało się kryć takie samo zwyrodnienie umysłowe.
O tym, że w gruncie rzeczy jedyną potwornością jaka miała w takiej sytuacji miejsce było zachowanie ciekawskich "normalnych" ludzi, mówi niezwykły film Davida Lyncha "Człowiek słoń", opowiadający historię Josepha Merricka (postać autentyczna), mężczyzny o twarzy zniekształconej przez chorobę genetyczną. Tytułowy bohater, pomimo zewnętrznej "potworności" jest jednocześnie człowiekiem niezwykle inteligentnym i wrażliwym, świadomym swojego kalectwa, jak i tego, że zawsze będzie dla ludzi bądź pośmiewiskiem bądź obiektem budzącym zgrozę. Merrick jest właśnie tą "cyrkową atrakcją", dzięki której za drobną opłatą (pobieraną przez właściciela "potwora") można napawać oczy widokiem brzydoty, chłonąć widok, który jednocześnie obrzydza i pociąga. Film jest niezwykle przejmujący, pokazuje bowiem niczym nie zawinione cierpienie człowieka, który został wyrzucony poza społeczeństwo, człowieka, którego losem jest być nieustannie poniżanym jedynie z powodu szpetności ciała.
Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź jest dość jednoznaczna. Żyjemy w kulturze, gdzie piękno i młodość są wartościami najłatwiej akceptowalnymi, w kulturze, która brzydotę i starość piętnuje, konotując ją z jak najgorszymi cechami. To taki swoisty "terror piękna", przymus, by być zawsze wspaniałym, urodziwym i olśniewającym. Ci, którym natura nie dała takiej możliwości, skazani są na bycie ludźmi drugiej kategorii. Sytuacja ta dotyczy szczególnie kobiet, wobec których kultura wytworzyła wręcz przymus bycia pięknymi. Mówi o tym jedno z opowiadań Olgi Tokarczuk, zawartym w zbiorze "Gra na wielu bębenkach". "Najbrzydsza kobieta świata" traktuje o tym, jak mężczyźni, tworzący patriarchalną kulturę, reagują na kobiecą brzydotę. Tytułowa bohaterka, zupełnie jak J. Merrick, była wystawiana na pośmiewisko, była wystawiana jako negatywny punkt odniesienia dla tych, którym los oszczędził szpetoty, a dla których poczucie własnej wartości najłatwiej było budować na niedoskonałości innego. "Stała bez ruchu, świadoma, że wpatrują się w nią dziesiątki oczu, że chciwie spijają każdy szczegół, by potem opowiadać tę twarz znajomym, sąsiadom albo własnym dzieciom, by go sobie przywołać porównując w lustrze ze swoją twarzą. I potem oddychać z ulgą." Bohaterka przywykła do swojej inności, starała się ją zaakceptować i uczynić co tylko możliwe, aby brak urody nie oznaczał braku godności. Mężczyzna, za którego wyszła za mąż, dziwił się, że brzydka powierzchowność może skrywać piękny umysł i ducha. Widać tutaj wyraźnie tak charakterystyczne dla naszej kultury łączenie brzydoty zewnętrznej z brzydotą wewnętrzną, jakby jedna była zapowiedzą drugiej, jakby bycie brzydkim zobowiązywało do bycia albo złym albo małym, nijakim i nędznym. Mąż "najbrzydszej kobiety świata" z pewną perwersyjną zachłannością obserwował jej zdeformowane oblicze, by następnie, podczas swoich ucieczek z domu, opowiadać o nim i pić, jakby miało to przynieść jakieś wyzwolenie spod ciężaru szpetoty posiadanej kobiety. Po śmierci żony i ich dziecka, znikł gdzieś w "mrokach portu", jakby nagle bez tego brzydkiego, lecz jakże istotnego elementu, jego życie przestało mieć znaczenie, rozpłynęło się w anonimowym tłumie.
Swoiste zniewolenie obowiązkiem bycia pięknym i młodym przedstawia też Stanisław Lem w "Powrocie z gwiazd". Główny bohater, Hall Bregg, który wskutek działania paradoksu Einsteina powrócił na Ziemię sto dwadzieścia siedem lat po rozpoczęciu swojej kosmicznej wyprawy, obserwuje z niepokojem zaszłe w kulturze zmiany. Polegają one głównie na tym, że społeczeństwo, któremu zapewniono wszelkie wygody, stało się radykalnie konsumpcyjne. W związku z tym młodość i atrakcyjność są już nie tylko przywilejem, ale także obowiązkiem, którego trzeba koniecznie przestrzegać, by nie zostać poza społeczeństwo wyrzuconym. Bregg ma kłopoty z odnalezieniem się w takiej społeczności, głównie dlatego, że wyznawany przezeń system wartości zupełnie nie pokrywa się z tym, który przypadł w udziale cywilizacji, jaką zastał po swoim powrocie. W końcu dochodzi do pogodzenia kosmonauty z ludźmi, jednak odbywa się to w sposób bardzo dramatyczny i wymagający wielu wyrzeczeń, między innymi wyrzeczenia się swoich ideałów.
Zatem, jak widzimy, "innym" można się urodzić lub można jako "inny" na świat przybyć. Ale obcość bywa również czymś wtórnym, nabytym wskutek przeżytych doświadczeń. Sytuację taką opisuje Gustaw Herling - Grudziński w "Innym świecie". We wspomnieniach autora, obejmujących okres zesłania do łagru oraz krótki okres czasu po odzyskaniu wolności, dominuje nieustanne poczucie wyobcowania - wpierw z rzeczywistości obozowej, nierealnej i absurdalnej poprzez swoje okrucieństwo i degenerujące ludzką psychikę bezustanne poniżenie, następnie z rzeczywistości "wolnościowej", w której człowiek o tak traumatycznych i trudnych doświadczeniach nie potrafi się odnaleźć. Ludzie, którzy nigdy nie zaznali tak dalece idącego upodlenia, którzy nigdy nie musieli walczyć o swoje życie i którym nie było dane oglądać śmiertelnych walk o kromkę chleba nie mogą zrozumieć człowieka z takim bagażem doświadczeń, gdyż ich przestrzeń wewnętrzna i jego przestrzeń wewnętrzna są zupełnie różne i nie ma żadnego wspólnego kontekstu, na gruncie którego można by usiłować zbudować porozumienie. Doświadczenie tak skomasowanego, wszechogarniającego zła, jakie stało się udziałem Grudzińskiego tworzy barierę nie do pokonania, zaś świadomość istnienia takich miejsc na kuli ziemskiej, gdzie ludzka godność ma wartość talerza nędznej zupy lub skórek suchego chleba nie pozwala w pełni beztrosko zanurzyć się w świecie wolności.
Problem wyobcowania podjął także Albert Camus w książce o wymownym tytule "Obcy". To historia człowieka doskonale wyalienowanego, który z nikim nie utrzymuje bliskich, emocjonalnych kontaktów, odrzuca miłość kobiety, odrzuca religię i Boga, zaś kiedy przypadkowo staje się sprawcą zabójstwa, nie podejmuje żadnych prób obrony, czekając biernie na wyrok i egzekucję. Obcość sportretowana przez Camusa wydaje się być najbardziej przerażającą spośród wszystkich, gdyż nie ma ona żadnej racjonalnej podstawy, poza samą świadomością egzystencjalnej pustki i martwoty, jaką żywi główny bohater. Jego totalna alienacja jest zaprzeczeniem najbardziej podstawowych ludzkich odruchów, jak na przykład instynkt samozachowawczy lub potrzeba socjalizacji. Obcość ta jest w gruncie rzeczy metaforą naszej sytuacji w świecie, metaforą tego, że tak naprawdę wszyscy żyjemy w osobnych światach, których nieprzekraczalne granice są wyznaczane przez poglądy, które żywimy, kulturę, w której wyrastaliśmy a która zaszczepiła w nas określone wzorce zachowań, przez sposób myślenia, właściwy tylko nam. Każdy kontakt i kompromis z drugim człowiekiem jest w rzeczywistości gwałtem na naszej osobniczej autonomiczności. Porozumienie takie pozwala wprawdzie jakoś funkcjonować w świecie, ale jest tylko pozorem, podczas gdy tak naprawdę całe życie pozostajemy samotni, skazani na siebie i na swoją "wolność".
Podsumowując, można powiedzieć, że słowa Olgi Tokarczuk, iż "udaje nam się porozumiewać o tyle, o ile nasze światy są podobne" są boleśnie prawdziwe. Wielokrotnie przekonujemy się o tym w naszym życiu, kiedy okazuje się, że wyznawane przez nas wartości stają się nieusuwalną przeszkodą dla zbudowania relacji z innymi. Nasza sytuacja zbyt często przypomina rozmowy ślepego z głuchym, zbyt często używamy tak odległych kategorii myślenia, że druga strona nie jest w stanie nas zrozumieć. Działa to oczywiście w obie strony. Bardzo często nie potrafimy kogoś zrozumieć bądź zaakceptować, gdyż jego osoba jest zbudowana na fundamentach albo obcych wobec naszej kultury, albo zupełnie nie przystaje do naszej wizji świata. I niby jest tak, że próbujemy zrozumieć obcego, ale w efekcie widzimy w nim raczej to, co chcemy w nim zobaczyć, niż to, czym jest naprawdę.